Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Włodawa

144.3706:36
W przerwie między opadami deszczu warto było się gdzieś wybrać. Zaplanowałem dwie trasy na tę wizytę w rodzinnych stronach. Ze względu na silny wiatr z zachodu, dzisiaj wypadło na Włodawę. Martwiła mnie ilość terenu, bo nawet nie wiedziałem w jakim stanie będą drogi.
Ruszyłem przed siebie, przez Krobonosz i Sawin. Wiatr wiał porywisty i jazda była nieprzyjemna. Musiałem się zatrzymać w polu kukurydzy, żeby wytrzeć smar z łańcucha, bo na chwilę przed wyruszeniem naprędce wyczyściłem napęd i nasmarowałem łańcuch. To jest ciężki okres dla mojego roweru, tyle kilometrów w tak krótkim czasie i jeszcze ta pogoda.
Jechałem prosto przed siebie, po równinach, od czasu do czasu podjeżdżając jakąś górkę, jednak z żadnej nie był widoczny jakikolwiek zachwycający widok. Ponure niebo spowite szarością potęgowało myśli o zbliżającym się końcu lata. W końcu, za Kosyniem wjechałem na pierwszą drogę leśną, drzewa zasłoniły wstrętny wiatr, a ja parłem przed siebie po grząskim szutrze. Nie było tak źle, jak myślałem. Znalazł się nawet jakiś stary asfalt, a po drodze minąłem kilkunastu grzybiarzy.
Wyjechałem z lasu, dostając się do stacji kolejowej Sobibór. Zauważywszy tablicę informacyjną na peronie, więc postanowiłem zatrzymać się na trochę i poczytać kawał historii o tym miejscu. W tej chwili znajduje się tam muzeum, ale podczas II wojny światowej był to obóz zagłady. Życie straciło wiele narodowości, jednak największe liczby mówiły o Żydach. Niemcy byli na tyle przebiegli, że pasażerowie pociągów jeżdżących linią kolejową po drugiej stronie drogi od obozu, nie wiedzieli o charakterze całego miejsca. Teren między stacją kolejową i obozem był przegrodzony budynkami oficerów niemieckich. Pod koniec istnienia obozu wybuchło powstanie, po którym Niemcy zdecydowali się zrównać to miejsce z ziemią. Do dziś zachowały się jedynie relikty obozu oraz prochy pomordowanych.
Miałem mały dylemat, gdy dojechałem do skrzyżowania z drogą leśną. Przejazd był zablokowany przez koparkę, a obok była informacja o zakazie wjazdu. Nie żebym się czepiał, ale była po lewej stronie, a że nikogo w pobliżu nie widziałem, to ominąłem przeszkodę i ruszyłem przed siebie. Po pewnym czasie dojechałem do miejsca, gdzie stara droga łączyła się z nową – widać było z jakich materiałów i ilu warstw powstaje. Duża ilość piachu wymaga specjalnych siatek, które powstrzymują podkład przed rozchodzeniem się na boki. Sprytne.
Po drodze minąłem dziesiątki grzybiarzy, aż wyjechałem na drogę asfaltową, z której wypatrzyłem kolejne kilkadziesiąt osób śmiesznie chodzących jedna za drugą, jakby myśleli, że naśladowani przegapili jakieś grzyby. W Orchówku wypatrzyłem mapę regionu z zaznaczonymi przeróżnymi szlakami. Gdybym tylko miał tyle czasu, żeby zjeździć te okolice, lasy są tutaj takie piękne.
W końcu dojechałem do miasta trzech kultur, czyli Włodawy. Akurat od 19 do 22 września trwał XIV Festiwal Trzech Kultur, który jest związany z katolicyzmem, prawosławiem i judaizmem. Osobiście nie mam pojęcia na czym on polega, nie zauważyłem też większych szczegółów w mieście, dlatego tylko patrzyłem. Na początek próbowałem uchwycić na zdjęciu cerkiew, która jednak była na tyle ukryta pośród drzew, że poza dachem nie udało mi się więcej zobaczyć.
Przejechałem się po moście na Włodawce, który to został wybudowany kilka lat temu przez wojsko w ramach szkolenia. Rzuciłem okiem na zarośla po drugiej stronie Bugu i ruszyłem dalej zwiedzać miasto. Wjechałem na ulicę o znikomym ruchu samochodowym, zaprojektowaną przez idiotów. Zakazu wjazdu rowerem, a obok droga dla pieszych i rowerów metrowej szerokości, po pół metra dla każdego. Po kilkuset metrach droga jest przerwana, bo na ścieżce stoi dom, a zaraz za domem znów znak zakazu wjazdu rowerem i, wydaje się, jeszcze węższa droga dla pieszych i rowerów. Bezmyślność architekta jest naprawdę imponująca.
Nie miałem ochoty dłużej zostawać w tym nieprzyjaznym dla rowerzystów mieście. Skierowałem się jeszcze do centrum, żeby zrobić jakieś zdjęcie i już mnie więcej tam nie widzieli. Na jakimś rondzie znów spotkałem się z kalectwem projektanta, tylko tym razem na drodze jest większy ruch. Uważam zatem za kompletny kretynizm robić drogę dla rowerów, aby rowerzysta musiał jechać slalomem, jadąc raz lewą, a raz prawą stroną drogi. Znów pojawiły się znaki zakazu wjazdu rowerem, ale ze względu na brak pobocza i ruch musiałem zastosować się do prawa. Co śmieszniejsze – na kolejnym rondzie kolor chodników sugeruje drogę dla rowerów. Ciekawe ilu rowerzystów dało się nabrać i zapłaciło mandat.
Przejechałem kawałek drogi krajowej i szybko odbiłem na spokojną wojewódzką. Wiatr, który wiał mi w twarz nie był bezpieczny, dlatego dobrze było ominąć tamtą krajówkę. Liczył się każdy las, aby zminimalizować siłę wiatru, ale niestety nie było ich za dużo przy drodze na zachód. Dobrze, że chociaż pojawiały się zabudowania.
Zaczęło się przejaśniać. O tyle dobrze, bo mogłem się ciut ogrzać w słońcu. No, pod warunkiem, że nie jechałem przez las, a w Lubieniu miałem skręcić w taką leśną drogę. Jak się okazało – skręciłem w najzwyklejszą asfaltową drogę. Teraz wiem, że ktoś po prostu zdewastował mapę, z której korzystałem, zamieniając kilkadziesiąt kilometrów dróg różnej klasy w drogi terenowe. To jest niestety problem otwartości OpenStreetMap. Jechałem więc przed siebie, zastanawiając się czy w którymś miejscu zaskoczy mnie prawdziwy teren. Doczekałem się dopiero w miejscowości Gatyska. W dodatku podłoże było piaszczyste i mało wygodne. Niespodzianką było dla mnie wjechanie do Poleskiego Parku Narodowego. Co prawda nie jechałem przezeń jakoś długo, ale jednak. W dodatku prowadził mnie czerwony szlak rowerowy z Woli Uhruskiej do Lublina.
Zaczynałem odczuwać duże zmęczenie, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Dotarłem do Wierzbicy, gdy zapadł zmrok. Miałem już ostatnią prostą i pomyślałem, żeby w Ochoży-Kolonii przejechać się na skróty polnymi drogami. Nie był to najlepszy pomysł, zważając na ilość błota, które tam zawsze było po opadach deszczu i lepiło się do wszystkiego. No cóż, obowiązkowe czyszczenie gwarantowane.

Kategoria setki i więcej, Polska / lubelskie, terenowe, kraje / Polska, Chełmski Park Krajobrazowy, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa degoa
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Rowerem po Chełmie 2013
Lublin

Kategorie

Archiwum

Moje rowery