Miało padać, ale nie ufałem prognozie i wyszedłem dokończyć plan z wczoraj. Po kilku kilometrach zaczęło kropić, ale na szczęście szybko przestało i nie musiałem przerywać wycieczki.
W Lasku Marcelińskim nie ostało się prawie nic na drzewach. Zachodni klin zieleni nadal zwracał uwagę w kilku miejscach, ale to dopiero Park Sołacki mnie zachwycił. Nigdy w nim nie byłem, bo zawsze jechałem jego obrzeżem ze względu na zakaz jazdy rowerem po parku (chociaż prawie mnie potrącił jeden śmieć, który pędził tamtędy na rowerze). Jesień jeszcze stamtąd nie odeszła, więc przespacerowałem się po alejkach, sycąc się złotymi widokami. Potem jeszcze odwiedziłem Cytadelę i wróciłem do domu, bo chmury nie wyglądały najlepiej, a czasem też spadało parę kropel z nieba.