Nie byłem w Wielkopolskim Parku Narodowym od sierpnia, a po wczoraj nie miałem siły na dalekie wojaże. Wyjątkowo wsiadłem na gravel, żeby nie męczyć się w piachu. Był bardzo ciepły dzień.
Pojechałem przez Szachty, odkrywając ścieżkę, na której jeszcze nigdy nie byłem. Dalej przez Luboń, pod stacją kolejową, też pierwszy raz w kierunku południowym, aż dojechałem do celu. Wielkopolski Park Narodowym nie wyglądał najlepiej. Spóźniłem się i tylko nieliczne drzewa wciąż miały jakieś liście. Jednak im jednak dalej na południe, tym drzew wciąż okrytych liśćmi było coraz więcej. Może jednak nie byłem tam za późno, ale w tym roku przegapiłem jesień w tym parku.
Przejechałem cały szlak do Puszczykowa i ruszyłem w kierunku Jezior. Tam znów postanowiłem odkryć szlak wzdłuż Jeziora Góreckiego, którym jeszcze nigdy nie podróżowałem. Jest tam zakaz jazdy rowerem, ale idiotów, którzy pędzili na złamanie karku nie brakowało. Pomijając tych ignorantów, było tam bardzo spokojnie, a do tego uroczo. Nie wiem, jak mocno przyczyniła się do tego jesień, ale przypominał mi Słowackie Pieniny. Ach, ile jeszcze pięknych miejsc wokół Poznania czeka na odkrycie?
Rozważałem jeszcze pokręcić się po parku, ale słońce było na tyle nisko, że uroki złotej jesieni skrywały się w cieniu drzew. Pojechałem prosto do domu zanim nastał zmierzch. Szkoda, że czas letni nie mógłby zostać na stałe.