Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

po zmroku i nocne

Dystans całkowity:43092.29 km (w terenie 3112.49 km; 7.22%)
Czas w ruchu:2238:16
Średnia prędkość:19.14 km/h
Maksymalna prędkość:70.40 km/h
Suma podjazdów:292100 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:108246 kcal
Liczba aktywności:530
Średnio na aktywność:81.31 km i 4h 15m
Więcej statystyk

Nowości z Kórnika

  69.55  03:04
Miałem jechać na kolejną mikrowyprawę, ale straciłem entuzjazm. Wyszedłem późno i pojechałem do Kórnika. W końcu ukończyli budowę odcinka promenady z nowym mostem. Powrót po zmroku. Nie było najcieplej.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / GT

Kawałek Starego Kolejowego Szlaku

  103.68  04:55
Od paru tygodni planowałem jechać w góry, oglądać złotą jesień, ale prognoza pogody (widziałem nawet deszcz ze śniegiem) i praca wciąż mi w tym przeszkadzały. Plan alternatywny to mikrowyprawy. Od dawna chodził mi po głowie Stary Kolejowy Szlak. Nie został jeszcze ukończony, ale – jak reszta zachodniopomorskich szlaków – zachęcał do eksploracji. Jechałem kiedyś odcinkiem ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju. Zostały oddane kolejne odcinki, więc miałem okazję je zbadać.
Po wczorajszym deszczu było nadal mokro. Wsiadłem do pociągu do Piły, aby skrócić sobie drogę, bo na tę podróż chciałem poświęcić tylko 2 dni. Byłem jedynym rowerzystą i jedynym pasażerem w wagonie. Słońce świeciło całą drogę, ale na stacji przywitało mnie pełne zachmurzenie, które zostało do końca dnia.
Rowerzystom w Pile rzuca się kłody pod nogi. Jechałem tak beznadziejnymi ścieżkami, że na każdym skrzyżowaniu trzeba było zsiąść z roweru. Wyjechałem z miasta po znajomej drodze. Zaczęło mżyć, ale nic więcej i ustało po kilku kilometrach. Następnym przystankiem był Wałcz. Wypatrzyłem jednak na mapie drogę dla rowerów na miejscu dawnej linii kolejowej. Musiałem tylko odrobinę zboczyć z planu. Niestety droga okazała się ścieżką o nawierzchni z tłucznia zmieszanego z ziemią. Telepało tak, że wszystko na kierownicy spadało. Nie polecam tego odcinka w kierunku Wałcza.
W Wałczu był strasznie duży ruch. Przydałaby im się jakaś obwodnica, bo ilekroć tam bywam, jest koszmarnie. Za miastem biegły ścieżki podobne do pilskich, z tą różnicą, że nie dzieliły ich przejścia dla pieszych. Wzdłuż drogi do Karsiboru dostrzegłem nasyp dawnej linii kolejowej. Drogi zrobiły się pagórkowate, a nasyp leciał płasko. Jaka szkoda, że będzie tak bezczynnie leżał jeszcze przez kilka lat.
Droga do Złocieńca nie wyróżniała się niczym szczególnym. Przynajmniej zrobiłem kilka zdjęć odchodzącej jesieni. Zaczęło się też ściemniać. Żałowałem, że tak późno ruszyłem, bo w Złocieńcu kilka miejsc zwróciło moją uwagę, a ciężko robi się zdjęcia wieczorem. Pojechałem do drogi dla rowerów na nasypie dawnej linii kolejowej. Było dużo kałuż. Nawierzchnia pogorszyła się od ostatniego razu, ale droga przynajmniej zyskała znaki drogowe.
Zapadł zmrok. Dobrze, że miałem dobrą latarkę, bo w niektórych miejscach liście pokrywały drogę tak, że trudno było określić, gdzie się kończyła nawierzchnia. Przynajmniej byłem tam sam. W takich warunkach dotarłem do agroturystyki, gdzie czekały na mnie gorący prysznic po tym chłodnym dniu oraz smaczna rybka.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, setki i więcej, rowery / GT

Po deszczu i w deszczu

  42.52  01:57
Padało, gdy obudziłem się, więc pospałem dłużej. Potem długo nie było nic, ale niebo wyglądało tak groźnie, że zwlekałem z wyjściem do późnego popołudnia. Gdy wyszedłem, ulice nadal były miejscami mokre. Wiało mocniej niż zakładałem, więc zmieniłem plan i zamiast do Stęszewa pojechałem standardową trasą do Rogalinka, aby schronić się od wiatru między drzewami. Tam zaczęło kropić, ale tylko przez chwilę. Dopiero gdy wróciłem do Poznania i dokręcałem do większego dystansu, zaczęło padać. Przemokłem, a deszcz ustał kilka minut po moim powrocie do domu.
Przy okazji, właśnie pobiłem swój rekord sezonu w dystansie, który do tej pory dzierżył rok 2015 z sumą 13,5 tys. km. Ciekawe, czy uda mi się zrealizować w tym roku zakładane 15 tys. km. I tak bieżący rok jest rekordowy pod względem liczby wycieczek rowerowych, bo ponad 200 wpisów miał do tej pory tylko rok 2017.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / GT

Jesienny Lasek Marceliński i nocna pod Poznaniem

  31.23  01:30
Znowu za późno wyszedłem, ale udało się uchwycić nieco więcej ujęć niż ostatnio. Pojechałem ponownie do Lasku Marcelińskiego. Pokręciłem się trochę, aż się ściemniło i nie chciałem jeszcze wracać. Do centrum nie miałem ochoty jechać, bo mam ostatnio pecha do baranów, więc ruszyłem na wioski. Zrobiło się ciemno, ale temperatura nadal pozwalała na dużo. Tylko chęci zabrakło, bo szybko skręciłem do domu.
A skoro o zerach mowa, odebrałem pismo w sprawie umorzenia z powodu niewykrycia sprawcy, który próbował mnie zabić. Mógłbym wnieść do sądu wniosek, ale już nie chcę się w to bawić. Policja potrafi tylko nękać słabszych, a łapać przestępców już nie ma komu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / GT

Na kręgle

  18.30  00:53
Był ciepły wieczór, ale postanowiłem dołączyć do ekipy z pracy, która urządziła firmowe spotkanie na kręglach. Nie zostałem długo, ale zdążyło ściemnić się. Było chłodno, gdy wracałem, więc pojechałem prosto do domu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Policzyć złoto w Lasku Marcelińskim

  24.63  01:12
Wyskoczyłem z aparatem do Lasku Marcelińskiego. Było bardzo ciepło. Ruszyłem jednak za późno i udało mi się zrobić tylko kilka zdjęć przed zmierzchem. Przydałby się statyw o tak późnej godzinie. Jesień wydaje się znikać, bo jest coraz mniej liści na drzewach, choć nadal można spotkać zieleń. Oby jednak wytrzymało jeszcze z tydzień.
Pojechałem do centrum, ale spotkałem tylu kretynów na rowerach, że zrezygnowałem i zawróciłem do domu. Najgorsi są ci z wielkimi plecakami. Stwarzają największe zagrożenie w ruchu drogowym. Dzisiaj musiałem uciekać na chodnik, bo jedno takie zero wyjechało mi na czołówkę.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / GT

Poznań o zmierzchu

  21.60  01:06
Wyskoczyłem na chwilę, żeby pokręcić się po mieście. Pojechałem do centrum, ale zrobiło się zimno. Nad Wartą nawet pojawiła się mgła. Temperatura odczuwalna była zdecydowanie na minusie.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Zakaz wjazdu rowerem 2

  42.19  01:38
Chyba dopadła mnie jesienna chandra, bo nie miałem niemal na nic ochoty. Wyszedłem przejechać się, bo rower jest odpowiedzią na wszystko. Za cel obrałem most nad Wartą. 2 miesiące temu napotkałem tam zakaz wjazdu rowerem. Ktoś tam szaleju się najadł, bo postawili kolejne zakazy wjazdu rowerem. Tym razem przed sygnalizatorem ruchu wahadłowego.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / GT

Koniec szlaku Odra – Nysa

  156.45  09:47
Wstałem wcześnie, bo miałem przed sobą dłuższy dystans. Był chłodny poranek. Dzisiaj trafiłem na sporo nierównych dróg. Przejechałem przez kilka wiosek ze sporą liczbą domów pokrytych strzechą.
W Ueckermünde szlak gdzieś uciekł bez słowa. Potem tak samo w jeszcze jednej wiosce. Nie wiem, czy stałem się nieuważny, czy znaki poznikały. Potem pojawiło się sporo terenu. Na szczęście nie padało, więc dało się jechać.
Pojawił się kolejny objazd na szlaku. Nie ufałem mu, bo takie same znaki stawiają przy drogach, wzdłuż których są drogi dla rowerów. To nie ma sensu, ktokolwiek wpadł na ten pomysł. Przejechałem się kawałek po szlaku, ale ostatecznie dojechałem do blokady. Musiałem dostać się do objazdu. Ten niestety prowadził po betonowych płytach, więc trochę mnie wytrzęsło i zrezygnowałem. Szlak pewnie prowadził okrężną drogą. Szkoda, że zapomnieli, jak się robi plany objazdów. Robili je jeszcze parę lat temu. Nie miałem ochoty jechać w nieznane po beznadziejnych drogach, nadrabiając nie wiadomo jaki dystans. Skierowałem się do głównej drogi.
Nie wiem, co było gorsze. Telepanie się po tych betonowych zabytkach czy jazda ruchliwą krajówką. Dostałem się do Anklam. Zorientowałem się, że źle wyliczyłem dzienny dystans i że zaliczę jeszcze więcej kilometrów. Szlak też gdzieś przepadł i pojawił się dopiero za miastem. Tam złapali mnie Polacy, którzy poznali rodaka pewnie po producencie sakw – Crosso, bo w Niemczech same Ortlieby. Pogadaliśmy chwilę, powiedzieli mi o drodze, którą mógłbym pojechać nazajutrz. Oni skręcili w jakiś skrót, a ja kontynuowałem jazdę szlakiem.
Byłem głodny, a po drodze nie widziałem niczego otwartego. Na szczęście miałem jeszcze owsiankę. Nie na darmo wiozłem kuchenkę turystyczną i bukłak z wodą.
Ostatnie niespodzianki na szlaku, który nie był spójny z oficjalnym śladem i znalazłem się w Ahlbeck, gdzie miał znajdować się koniec szlaku. Niestety nie znalazłem go, szlak nawet gdzieś zdążył przepaść. Miałem nadzieję zobaczyć jakąkolwiek informację, ale nic z tego. Tylko dojechałem do morza i ruszyłem w drogę do Polski. Wybudowali drogę dla rowerów, która doprowadziła mnie do Świnoujścia.
Rozważałem dostać się do Wolina pociągiem, ale nic sensownego już nie jechało. Było jedno połączenie, ale z głupią przesiadką i zdecydowałem się dojechać do celu o własnych siłach.
Zapadł zmrok. Pokonałem część dystansu głównymi drogami, a potem wjechałem na Szlak Orła Bielika, który biegł lasami. Jechało się wolno, było dużo kałuż i dołów, ale przynajmniej nie grzązłem w piasku, którego obawiałem się najbardziej. Z istot żywych spotkałem jedynie samotnego jelenia.
Rozważałem jechać krajówką, ale zaryzykowałem. Kiedyś dostałem się do Lubina lasami. Tym razem trafiłem na szlak nr 3. Na kilku odcinkach były znajome znaki Pomorza Zachodniego, kilka odcinków było mało wygodnych, pojawiły się podjazdy, długa droga usłana kocimi łbami i asfaltowym poboczem. Widać, że województwo zainwestowało w turystykę. W Wolińskim Parku Narodowym przez ulicę przebiegło stado jeleni. Potem jeszcze słyszałem ryk byka. Znów wjechałem w teren, ale wyglądało to tak, jakby coś tam jeszcze chcieli robić. Telepało, ale nie było dołów. Dalej szlak wiódł po nowych płytach betonowych, po nowym asfalcie. Strasznie dużo pajęczyn z siebie zdarłem.
Szlak gdzieś przepadł, więc wjechałem na krajówkę. Pobocze było bardzo szerokie, więc w sumie mogłem jechać tamtędy. Szybko dotarłem do Wolina. Zatrzymałem się ponownie w domu gościnnym. Wyszło 20 km mniej niż myślałem.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Gród Raciąż – awaryjna Tuchola – akwedukt Fojutowo

  67.20  04:43
Chwilę popadało, gdy jedliśmy śniadanie. Było chłodniej niż wczoraj. Plan na dzisiaj to w dużej mierze bory tucholskie.
Drogę do Raciąża zablokował nam rozkopany most. Nie było możliwości nawet przejścia, więc musieliśmy znaleźć objazd. Dużo piachu, trochę leśnych dróg. Minęliśmy sporo wiatrołomów po nawałnicy z 2017 roku.
Gród Raciąż stał za znakiem zakazu wjazdu rowerem. Zostawiliśmy rowery na parkingu z nieoheblowanego drewna, które prawdopodobnie zostało pozyskane z drzew usuniętych po nawałnicy. W ogóle gród był przez tych parę lat zamknięty i ponowne otwarcie zostało zaplanowane na kilka dni po naszej wizycie, więc można powiedzieć, że zwiedzaliśmy plac budowy, ale zauważyłem brak tylko jednej tablicy informacyjnej, więc byli na finiszu. Poznaliśmy tam Szamana, mieszkańca pobliskiej wyspy, podobno największej w Polsce w całości będącej własnością prywatną. Poopowiadał nam trochę i udzielił lokalnych informacji.
Droga do Tucholi była chłodna i wietrzna – jechaliśmy pod wiatr. Momentami krajobrazy wydawały się znajome, ale może za dużo ich widziałem. W Tucholi zaczęliśmy zwiedzać rynek. Jadąc po równej drodze, usłyszałem trzask. Pękła szprycha w tylnym kole mojego roweru. Sobotnie popołudnie nie wróżyło dobrze. Dowiedzieliśmy się, że w mieście są tylko trzy serwisy rowerowe. Dwa pierwsze były już zamknięte. Dopiero Pan Stach, mieszczący się na przedmieściach, wybawił mnie z opresji. Sposób wymiany szprychy przyprawiał mnie o zawroty głowy, bo wszak rower kupiłem wiosną, ale metoda ostatecznie poskutkowała i nawet wziąłem kilka szprych w zapas, gdyby sytuacja powtórzyła się gdzieś w trasie. I tak mieliśmy mnóstwo szczęścia. Do tego serwisant chciał absurdalnie małe pieniądze za taką usługę. Człowiek o złotym sercu.
Zjedliśmy obiad i po raz kolejny okroiliśmy plany. Zamierzaliśmy zobaczyć wszystkie trzy wiadukty na Wielkim Kanale Brdy, ale zredukowaliśmy to do jednego, największego – w Fojutowie. Mniej dróg terenowych oznaczało mniej problemów, gdybyśmy trafili na grząskie piachy. Temperatura zaczęła spadać i nawet kilka razy pokropiło. Dojechaliśmy do Fojutowa, gdzie nie zastaliśmy nikogo. W sezonie pewnie jest tam tłoczno. Obeszliśmy teren, spacerując pod akweduktem i nad. W końcu zaczęło padać, wiec zebraliśmy się w dalszą drogę. To był właściwie koniec atrakcji, bo nieprognozowany deszcz nie opuszczał nas do końca. Nawet zaczął się nasilać. Zrobiło się ciemno, temperatura spadła do 10 °C. Wpadliśmy też na kilka piaszczystych dróg zanim znaleźliśmy się na miejscu. Niestety pole namiotowe było po sezonie, więc choć mieliśmy dostęp do toalet i wody, to nie udostępniono nam ciepłej wody. Jeden plus, że budynek miał zadaszenie, więc zamiast moknąć, rozbiliśmy się pod dachem.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, pod namiotem, po zmroku i nocne, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery