Wczoraj dostałem się do Bolesławca. Nad ranem popadało, ale dzień zapowiadał się obiecująco. Ruszyłem na jesienną wyprawę po górach, którą planowałem wykonać w zeszłym roku, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Najpierw chciałem zobaczyć bolesławiecki most kolejowy wykonany z piaskowca. Potem wjechałem na szlak ER-6, do którego dołączył
szlak Łużyce – Bory. Trochę mnie zmartwiło, że było bardziej zielono niż w Poznaniu. Założyłem, że jesień będzie lepiej widoczna i teraz nie wiem, czy nie przesunąć wyprawy o kolejny tydzień. Ewentualnie rozważę przedłużenie urlopu, jeśli nie usatysfakcjonują mnie widoki.
We Lwówku Śląskim pokręciłem się po nieczynnej stacji kolejowej, trafiłem na szlaki ER-4 i ER-10, a gdy wyjeżdżałem z miasta, wpadłem na intrygujące schody. Doprowadziły mnie do Szwajcarii Lwóweckiej. Po spacerze zorientowałem się, że szlak biegł dalej po dawnej linii kolejowej. Przynajmniej przez chwilę, bo zaraz uciekał na drogę terenową. Gdyby nie to, że beznadziejny asfalt był niebezpieczny, to zmieniłbym plany i dojechał do końca trasy w Pławnej Górnej, ale jednak kontynuowałem po wygodniejszym ER-6. No dobra, po kilku kilometrach zatęskniłem za asfaltem. Dziury pod liśćmi, błoto i podjazdy nie szły w parze z przyjemnością.
Wygłodniały dojechałem do Wlenia. Jedyna restauracja znajdowała się wysoko na górze, a i to okazała się kawiarnią. Wszedłem jeszcze na wieżę z panoramą na zamgloną Kotlinę Jeleniogórską oraz niespodziewanym złotem na drzewach. Na północy było niemal zielono, ale na południu zrobiło się naprawdę jesiennie. Dalej ominąłem sporą część szlaku, żeby szybciej dotrzeć do kolejnej atrakcji. Na zaporze Pilchowice byłem 10 lat temu, ale wtedy nie wiedziałem o moście kolejowym. Chciałem go zobaczyć. Nawet słońce trochę podkreśliło złocenia na drzewach.
Wróciłem na szlak, by znów z niego zjechać. Wpadł mi do głowy plan. Chciałem zobaczyć Kapitański Mostek, formację skalną. Droga zmieniła się w ścieżkę rozwaloną przez gnojów na motorach. Im dalej w las, tym poziom trudności rósł. Dotarłem do ostatniej atrakcji zaplanowanej na dzisiaj, ale było za późno na zdjęcia. Ruszyłem dalej po pieszym szlaku, który dopiero pokazał kły. Rower z sakwami ciężko się nosi, a jeszcze gorszej się z nim upada. Na szczęście nie stoczyłem się do wody, a gdy dotarłem do ER-6, odetchnąłem z ulgą.
Na zaporze we Wrzeszczynie wyczytałem, że przejście jest zamykane w godzinach 8–15. Jak dobrze, że było późno. Kontynuowałem po szlaku, na którym trochę rzucało. Kamienie, korzenie i błoto. Trochę żałowałem, że było po zmroku, bo w świetle lampki widziałem trochę wysokich skał. Za Siedlęcinem zrobiło się asfaltowo, choć gruba warstwa mokrych liści trochę mnie niepokoiła. Dojechałem do Jeleniej Góry, gdzie mgły opadły od momentu, gdy je dojrzałem z wieży. Również już nie padało. Została tylko wysoka wilgotność, ale ta towarzyszyła mi od Wlenia.