Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:44006.31 km (w terenie 612.21 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2068:25
Średnia prędkość:20.10 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:235967 m
Liczba aktywności:726
Średnio na aktywność:60.61 km i 3h 02m
Więcej statystyk

Rekreacyjnie po Hokkaidō

  71.27  03:43
Padało od rana. Taka mżawka zmieszana z deszczem o zmiennej intensywności. Do tego spadła temperatura. Przynajmniej wiatru nie było czuć. Ruszyłem mozolnie, bo czułem zmęczenie po wczoraj i w ogóle po ostatnich dwóch tygodniach codziennej jazdy. Miałem do przejechania niewiele, ale i tak wiele.
Zaraz za zabudową miejską trafiłem na znak prowadzący rowerzystów na nieco boczną drogę. W sumie była to droga dla pojazdów rolniczych, ale przez kilkanaście kilometrów jechałem nią sam. Potem już nie miałem takich udogodnień. No, może poza tym, że ruch nie był duży, jak na Japonię. Nie działo się też za dużo. Spokojnie dotarłem do miasteczka Teshio. Deszcz zdążył ustać gdzieś w połowie drogi, choć mokra nawierzchnia była widoczna jeszcze daleko. Pojawił się za to wiatr, ale byłem na finiszu. Dojechałem do hotelu z gorącymi źródłami (onsen). Najdroższy nocleg podczas mojej podróży po Hokkaidō. Do tego miasteczko bardzo wymarłe, bo wszystko albo zlikwidowane, albo nieczynne w niedzielę, więc popołudnie spędziłem na odpoczynku.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Przylądek Sōya

  150.28  07:42
Co to się dzisiaj wydarzyło to ja nie wiem. Obudziło mnie słońce. Zjadłem hotelowe śniadanie, a był nim sowity bufet i gdy wróciłem do pokoju, zaniepokoił mnie hałas za oknem. Miałem tam, co prawda, strumień z kaskadą, ale dźwięk był głośniejszy. Lał deszcz. Odczekałem trochę i ruszyłem w słońcu. Niestety za zakrętem zaczęło znowu padać. Po kilku minutach przestało i znowu zaczęło. Czułem się jakbym biegał po hotelu i, nie pomijając żadnego pokoju, wskakiwał pod zimny prysznic w każdym z nich. Po pewnym czasie zaczęło to być nudne i irytujące.
Miałem do wyboru kilka dróg. Mogłem pojechać wzdłuż wybrzeża, ale obawiałem się wiatru i ruszyłem przez góry. Całe szczęście niewielkie. Przy okazji po raz kolejny musiałem załatać dętkę w tylnym kole. Powoli kończą mi się łatki, a od dwóch tygodni nie widziałem ani jednego sklepu rowerowego.
Dostałem się do miasta na wybrzeżu. Po drodze widziałem kolejną dawkę opuszczonych domostw, ale także kilka wciąż funkcjonujących gospodarstw wypełnionych zwierzętami hodowlanymi. W ogóle na całej wyspie można poczuć swojskie klimaty, bo obornik jest wszędzie. Przynajmniej poza miastami.
Jak dobrze, że na początku wybrałem góry. Droga wzdłuż wybrzeża była ciężka. Wiał silny wiatr z zachodu. Czasem pojawiały się ściany drzew, to mogłem chwilę odetchnąć. Jakieś 20 km przed celem wyszło słońce i wreszcie deszcz przestał się ze mną bawić. Do tego zrobiło się tak pięknie. Jak na Islandii.
Dostałem się do punktu Japonii wysuniętego najdalej na północ – przylądku Sōya. Słyszałem, że jest to popularny cel dla turystów rowerowych, ale nie spotkałem tam żadnego z nich. Może przyjechałem za późno? Mimo to spotkałem aroganckich turystów, którzy mieli problemy ze zrobieniem jednego zdjęcia i robili ich kilkaset. Całe szczęście udało mi się trafić w moment czystego widoku.
Szybko się zabrałem w dalszą drogę, bo miałem już spory dystans w nogach, a przede mną był jeszcze kawałek. Znów przypomniała mi się Islandia za sprawą lekkiej mgły, chmur, braku słońca. Taki ponury klimat, niczym podczas białej nocy. Wiatr ustał, więc sprawnie dotarłem do centrum Wakkanai, zatrzymując się w prywatnej kwaterze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Samotnie po Japonii

  85.11  04:24
Padało chyba całą noc i przestało nad ranem. Ucieszony, ruszyłem dalej na północ. Było przyjemnie chłodno, jak wczoraj. Niestety po zaledwie kilku kilometrach, gdy pierwsze góry zaczynały mnie otaczać, zaczęło mżyć. Tak się kończy chwalenie dnia przed zachodem słońca.
Miałem do pokonania kilka gór. Mżawka, choć ze zmienną intensywnością opadu, nie przeszkadzała mocno. Na szczycie pierwszego podjazdu przestało padać na czas zjazdu. A na dole spotkałem lisa. Wyglądał na półdzikiego, bo nie uciekł. Pilnował młodego, aby ten zjadł kawałek bułki, na którą czaiły się kruki. Po ocenie sytuacji, samica podeszła do mnie. Widać, że już się nauczyła, że od człowieka dostanie jedzenie bez większego wysiłku. Zawiodłem ją, bo po krótkiej sesji zdjęciowej pojechałem w swoją stronę.
Przejechałem jeszcze kilka górek. Mżawka ustąpiła chyba za drugim szczytem. Nawet słońce wyszło pod koniec podróży. Ostatni odcinek był niestety torturą, bo zaczęło mocno wiać z północy. Ale przeżyłem i dojechałem do hotelu.
To jest rzadkość w Japonii, ale przez całą dzisiejszą drogę minęło mnie tak mało aut, że obawiałem się o spotkanie z niedźwiedziem, jednak poza tamtym lisem, paroma psami, farmą krów i trzema owcami nie widziałem więcej ssaków. Zobaczyłem za to kolejną dawkę opuszczonych wsi i domostw, które zapadły się prawdopodobnie pod ciężarem śniegu. A skoro było niewiele domostw, to i sklepu nie uświadczyłem. Całe szczęście rano kupiłem w supermarkecie banany na drogę, więc nie umarłem z głodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Lato na Hokkaidō

  97.50  04:25
Padało w nocy i była groźba deszczu za dnia. Nawet gdy ruszałem, z nieba spadło kilka kropel, ale na zachmurzeniu się skończyło. Temperatura była bardzo przyjemna, a wiatr odrobinę mnie pchał na północ. Kalendarzowe lato się rozpoczęło.
Jechało się równie wygodnie, co wczoraj. Temperatura nieco podskoczyła, gdy chmury się przerzedziły, ale widoki z ciężkimi chmurami i ośnieżonymi górami były przepiękne. Nie robiłem za dużo postojów, więc sprawnie dojechałem do miasta Nayoro, skąd miałem blisko do Shimokawy. Niebo znów zaczęło się chmurzyć, a wieczorem przyszła burza. Padało z przerwami, dzięki czemu na kolację wyszedłem do baru z sushi polecanego w lokalnym przewodniku i zamówiłem chirashi-zushi, czyli miskę ryżu z owocami morza. Jadłem ją kilka razy, ale mieli całe menu po japońsku, więc wybrałem najprostszą potrawę.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Mozolna wyprawa na północ

  67.82  03:24
Dzień zaczął się ciepło, choć wietrznie. Zacząłem podróż w drugą stronę, czyli musiałem wyjechać z wąwozu Sōunkyō. Trochę szkoda, bo byłem ciekaw południa, ale już zarezerwowałem noclegi i szkoda byłoby płacić za anulowanie oraz za nowy nocleg.
Jazda w dół była relatywnie prosta. A do tego jakie widoki! Szkoda tylko, że za plecami, ale może dzięki temu robiłem rzadziej postoje. Tym razem przypomniała mi się Słowacja.
Zaplanowałem krótki dystans, ale jechałem mocno leniwie i zamiast odwiedzić miasto Asahikawa, pojechałem na południe do hostelu, bo robiło się późno. Ostatnie kilometry były niestety mordęgą, bo południowy wiatr się nasilił. Dojechałem na miejsce wykończony. Jeszcze kilka dni i powinienem znaleźć się na północy Hokkaidō.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Park Narodowy Daisetsuzan

  119.08  06:15
To zdecydowanie nie był mój dzień. Ruszyłem po 7, bo miałem przed sobą długą drogę prawie cały czas pod górę. Już od rana temperatura dochodziła do 30 °C, a potem i przekraczała tę wartość. Do tego znowu miałem dziurę w dętce w przyczepce, ale tylko dopompowałem powietrza, aby nie tracić czasu. W sumie straciłem go trochę, gdy zorientowałem się, że jechałem w złym kierunku. Na domiar złego tylna przerzutka zaczęła ocierać o szprychy. Hak wyglądał w porządku. Tak jakby linka się poluzowała, ale nie miałem racjonalnego wytłumaczenia, jak do tego mogłoby dojść.
Droga nie była mocno stroma, więc byłem zaskoczony sprawną jazdą. Upał dawał się we znaki, a pobocza dróg były pozbawione drzew dających cień. Kilkadziesiąt kilometrów wspinaczki doprowadziło mnie do długiego tunelu. Temperatura spadła drastycznie. Niestety nie cieszyłem się tym długo. Za tunelem był zjazd do wioski. Całe szczęście, że tam była, bo zużyłem całą wodę, a po drodze nie znalazłem ani jednego automatu z napojami. Mijałem same opuszczone domy. Pomyśleć, że kiedyś żyło tam tylu ludzi.
Kupiłem kilka butelek na zapas (automaty wydają napoje od 0,4 do 0,6 litra). Pozostało kilkanaście kilometrów znowu w górę. Poziome znaki na jezdni wskazujące możliwość jazdy rowerem mnie zaskoczyły, ale potem okazało się, że prowadziły do krótkiej drogi dla rowerów, która uciekła nieco od głównej drogi i postawili znaki ostrzegające przed niedźwiedziami. Wciąż nie spotkałem żadnego, ale na końcu drogi trafiłem na przepiękne widoki. Strome zbocza wąwozu, zupełnie jak w Dolinie Prądnika, tylko zamiast wapieni – bazalt. Trochę jak Organy Wielisławskie czy Małe Organy Myśliborskie, ale w dużo większej skali. Z takimi widokami dojechałem do wioski Sōunkyō, której nazwa jest jednocześnie nazwą wąwozu, który z kolei znajduje się w największym parku narodowym w Japonii. Tuż przed hostelem para Polaków na rowerach zauważyła moją flagę przyczepioną do przyczepki, więc mnie zatrzymali i chwilę pogadaliśmy. Tak rzadko mam okazję pogadać z Polakami w cztery oczy. Oni pokierowali się na kemping (też chciałbym tak), a ja do mojego hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Podprefektura Ochock

  109.18  05:24
Hokkaidō jest olbrzymią prefekturą (odpowiednik województwa w Polsce), dlatego została ona podzielona na podprefektury. Z powodu bliskości Morza Ochockiego, nazwa podprefektury, w której się znalazłem, została kilka lat temu zmieniona na podprefekturę Ochock albo raczej Ohōtsuku z japońskiego, a po angielsku Okhotsk, co jest widoczne na wszystkich zromanizowanych znakach.
Dzień rozpoczął się ciepło, ale pochmurnie. Wyjeżdżając z miasta, natrafiłem na drogę dla rowerów. Nie mogłem znaleźć miasta, do którego prowadziła, ale szczęśliwym trafem była mi po drodze i przejechałem prawie całą jej długość. Jak się okazało, droga została wybudowana na miejscu dawnej kolei. Dodatkowy plus za zerowy ruch.
To w sumie tyle z ciekawych rzeczy. Po nocnym deszczu pozostało dużo kałuż. Przed południem wyszło na chwilę słońce, ale na krótko. Nie było za dużo widoków. W przeciwieństwie do reszty Japonii, na Hokkaidō lata mnóstwo robaków – zupełnie jak w Polsce, więc trzeba często strzepywać wiercących się gapowiczów. Godzinę przed dojazdem do hotelu temperatura mocno spadła i martwiłem się, że zacznie lać, ale do końca dnia było sucho.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Na ziemi ludu Ainu

  82.15  04:05
Był pochmurny i chłodny poranek. Zjadłem śniadanie w hostelu i ruszyłem do pobliskiego Muzeum Folkloru, które wczoraj było już zamknięte. Minął tydzień od przybycia na Hokkaidō, a tak mało znalazłem informacji o ludzie Ainu, który był pierwotnym mieszkańcem wyspy.
Spędziłem godzinę, chłonąc wiedzę. Gdyby nie Japończycy, pewnie nadal istniałoby królestwo Ryūkyū, a Hokkaidō byłoby własnością ludu Ainu. Podobny los mógł czekać Tajwan i Koreę. Historia Japonii jest naprawdę burzliwa.
Musiałem uporać się z dłuższym podjazdem. Całe szczęście nie był stromy. W międzyczasie słońce zaczęło przedzierać się między chmurami. Na szczycie trafiłem na restaurację i sklep z pamiątkami. W pierwszym nie mogłem dojść co jest czym w menu (przed wejściem kupowało się bilet w automacie, ale przyciski miały tylko japońskie napisy) i ostatecznie wyszedłem głodny, ale w sklepie kupiłem sobie lokalną koszulkę. W sumie mam już tyle pamiątek z Japonii, że ciężko będzie je upchać w gablocie po powrocie do Polski.
Nieopodal obiektu znajdował się punkt widokowy. A okolica znów mi przypomniała o Islandii. Głownie za sprawą budulca, bo przecież jezioro znajduje się w olbrzymiej kalderze wygasłego wulkanu. Tylko strasznie tam wiało.
Dalszą drogę miałem daleko w dół. Pięćdziesiątka na liczniku była normą. Aż niektórzy kierowcy nie wiedzieli, czy mogą mnie wyprzedzić, bo w Japonii niby jest ograniczenie do 50 km/h, ale na obszarach niezamieszkałych mało kto tak wolno jeździ. Dotarłem do miasteczka Bihoro, zjadłem i skierowałem się do Abashiri. Tym razem widoki przypomniały mi Słowację. Jak ja dawno tam byłem. Jeździłem co roku, ale wyjazd do Japonii to zmienił. W ogóle za miesiąc wyjeżdżam z Japonii, więc może dlatego tak mnie na sentymenty bierze. Albo to Hokkaidō jest miejscem, w którym można podziwiać widoki z Europy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Droga do jeziora

  90.01  04:51
Sobota. Wstałem leniwie, jako ostatni zszedłem na hotelowe śniadanie. Oczywiście bufet, ale wszystkie miski były prawie pełne. Zjadłem i ruszyłem. Było bardzo zimno. Aż założyłem nogawki i myślałem o drugiej bluzie. Nie było tragicznie, więc na myśleniu się skończyło.
Już na początku podróży załatwiłem sobie przerwę, bo byłem nieuważny podczas jazdy poboczem i wjechałem na kamienie. Zakleiłem w dętce z przodu dwie dziury, czyli typowego snake’a. Pierwsze kilometry przyniosły wiele podjazdów. W międzyczasie wyszło słońce i zaczęło robić się upalnie. Termometr wskazywał na 20 °C, choć odczuwalnie było dużo więcej. Z mapy turystycznej dowiedziałem się, że obok znajdował się olbrzymi park narodowy. Szkoda, że kilka kolejnych dni miałem już zaplanowanych i nie mogłem się zatrzymać na dłużej, bo zauważyłem kilka ciekawych szlaków, w tym prowadzących do punktów widokowych. Uwielbiam punkty widokowe, a dzień robił się idealny na podziwianie panoram górskich. Tylko nie miałem siły na wspinanie się, więc odłożyłem to na inną okazję.
Dotarłem do miasteczka Teshikaga, w granicach którego znajdują się dwa jeziora. Cały obszar jest właściwie zbiorem wygasłych wulkanów, które tysiące lat temu wyrzeźbiły dwa jeziora. Kierowałem się do Kussharo-ko, które poleciła mi Ai, choć obok było jezioro Mashū-ko, którego zdjęcia mnie bardziej zauroczyły, ale zobaczyłem je za późno, aby planować cokolwiek. W złotych promieniach słońca dojechałem do schroniska młodzieżowego.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wokół jeziora Kussharo-ko?

  31.61  01:31
Nie zastałem w hostelu nikogo, więc tylko zostawiłem bagaż i ruszyłem na lekko do jeziora. Chciałem objechać je wokół, bo wypatrzyłem drogę na mapie. Niestety temperatura spadła do tej z przedpołudnia, a potem zaczęła lecieć jeszcze niżej.
Jezioro otaczało mnóstwo drzew. Punktów, z których można było zobaczyć taflę było niewiele, ale zachodzące słońce pięknie oświetlało rośliny rosnące przy brzegu. Niestety moja podróż nie potoczyła się daleko, bo droga na mapie okazała się być drogą leśną z dużą dawką błota. Nie przyciągało mnie to i nie mając innego wyboru, wróciłem po własnym śladzie. Po drodze chciałem jeszcze uchwycić kilka zdjęć jeziora w złotej godzinie, ale w międzyczasie rybacy zdążyli pozamykać wszystkie drogi prowadzące do lustra wody. Musiałem obejść się smakiem i wyobrazić sobie jak pięknie wyglądał zachód. Z drugiej strony – przemarzałem, więc w duszy się cieszyłem, że mogłem szybko wrócić do hostelu, gdzie czekała na mnie kolacja i gorąca kąpiel w gorących źródłach.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery