Rower wpakowałem do pudła i wysłałem na lotnisko w Tōkyō. Kolejne dni były deszczowe, jak prognozowano. Na szczęście tajfun nie pokrzyżował moich planów. Autokarem dojechałem do stolicy Japonii, po 17-godzinnym locie z przesiadką w Pekinie znalazłem się w Warszawie, odwiedziłem rodzinę i ostatecznie wróciłem do Poznania. W oczekiwaniu na zwolnienie mieszkania, zatrzymałem się w prywatnej kwaterze, a mając dziś wolne popołudnie, postanowiłem odkryć okolicę.
Zauważyłem na mapie punkt widokowy położony nieopodal. Okolica otoczona jeziorkami i przyjazna rowerzystom oraz spacerowiczom. Wspiąłem się na wieżę widokową, żeby spojrzeć na panoramę i ruszyłem dalej. Tak bez celu. Przedostałem się na drugą stronę Warty i zdecydowałem się pojechać na Maltę. Tam tłok, ale ludzi było pewnie mniej niż latem. Wróciłem z powrotem, jadąc prawie wyłącznie po drogach dla rowerów.
Moje wrażenia po 5-miesięcznej podróży po Azji? Czad! Może ostatnich dwóch miesięcy nie wspominam najlepiej ze względu na nieludzkie upały, ale reszta była bombowa. Przyleciałem
wiosną, nieco wcześniej niż 2 lata temu, jednak wiśnie też się pospieszyły z kwitnieniem, więc dobrze spędziłem pierwsze dni. Miałem również okazję zobaczyć kawałek zimy. Dosyć chłodne powitanie, ale jeździło się przyjemniej niż rok wcześniej.
Kwiecień okazał się być nieco
mniej rowerowy. Za to w maju ruszyłem ku nowej przygodzie, wybierając tym razem drogę wzdłuż północnych wybrzeży. Na swojej drodze zobaczyłem między innymi starą pagodę w jeszcze starszym lesie, jedną z nielicznych dróg dla rowerów, zostałem oprowadzony przez Sho po okolicach Fukui, przejechałem po słynnej mierzei, przespacerowałem się po jedynej w Japonii pustyni, po schodach otoczonych bramami torii, wspiąłem się do domu gościnnego położonego w górskiej wiosce, tuż przy herbacianych wzgórzach, aż dotarłem do końca podróży przez Japonię.
Czerwiec spędziłem
w Korei. Odkryłem sieć szlaków rowerowych i związany z nią paszport rowerowy. Zacząłem kolekcjonować stemple. Pokonałem cały szlak z południa do stolicy i prawie z powrotem, bo słabo rozplanowali połączenia. Poznałem sympatycznych Koreańczyków, którzy pomogli mi w transporcie, dzięki czemu prawie popłynąłem na Jeju-do. Tego dnia zrobiłem rekordowy dystans, ale poza tym wiatry mi nie sprzyjały.
Jak co roku, urodziny
spędziłem na rowerze, choć był to już dzień jak co dzień. Nazajutrz powróciłem do Japonii. Ze względu na powodzie musiałem zmienić swoje plany i zamiast jechać na południe, ruszyłem na wschód. Tam zobaczyłem leżącego Buddę, popłynąłem na Shikoku, po raz drugi pokonałem szlak Shimanami Kaidō, odwiedziłem Ōsakę oraz Kyōto, gdzie zobaczyłem jeden z większych japońskich festiwalów. Upał jednak nie przyciągnął zbyt wielu widzów. Ja też chciałem się ewakuować i dlatego wsiadłem na prom do Sendai. Upał wciąż przeszkadzał, ale zdecydowanie mniej. Pod koniec pobytu wybrałem się jeszcze w krótką podróż, aby zobaczyć trzy festiwale.
Wyprawa przyniosła wiele doświadczeń. Poznałem mnóstwo osób, nawet jeśli rozmawiałem z nimi zaledwie chwilę. Niektórzy ciekawi mojej podróży, inni chcieli tylko pogawędzić, zamienić parę zdań po angielsku lub japońsku. Spotykałem ludzi w drodze, ale zdecydowanie częściej w hostelach czy kwaterach prywatnych, gdzie właściciele lub pracownicy byli bardzo otwarci i uprzejmi. Japonia to niesamowity kraj, do którego chciałoby się wracać.
Znów się rozpisałem z tymi wspomnieniami, a mógłbym tak każdy dzień opisać na nowo. Cóż, pokonałem na rowerze ponad 7,5 tys. km po Azji, do tego pływałem promami, jeździłem autami, autobusami, pociągami, nawet latałem samolotami. Możliwe, że to była ostatnia możliwość podróży w ten sposób. Pora sobie poukładać życie, nie tylko rowerowe.