Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:44006.31 km (w terenie 612.21 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2068:25
Średnia prędkość:20.10 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:235967 m
Liczba aktywności:726
Średnio na aktywność:60.61 km i 3h 02m
Więcej statystyk

Deszczowy Chełm

  21.67  01:30
Wybrałem się dzisiaj do miasta, żeby kupić bilety. Za kilka dni jedziemy do Poznania, bo już się dopytują kiedy wracam do pracy w biurze. Dołączyła do mnie Aki, więc powoli pojechaliśmy bocznymi drogami. W mieście niestety zaczęło padać, więc schroniliśmy się w kilku miejscach i przemieszczaliśmy, gdy padało lżej, ale niestety do końca dnia towarzyszył nam deszcz. Wróciliśmy przemoczeni.
Mój telefon, który przemókł w Japonii podczas deszczowej wycieczki, był nie do naprawienia. Dałem go do diagnozy i jak zaczęli wymieniać, co trzeba naprawić, rozmyśliłem się. Zdecydowałem się wymienić cegłę na nowy kawałek działającej elektroniki. Chrońcie swoje urządzenia. Nie bądźcie tak nierozważni, jak ja.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

Po polsku

  6.40  00:35
Zapakowałem rower w karton, aby wysłać go kurierem do Tōkyō, a sam wsiadłem do autobusu. Na lotnisku okazało się, że przekroczyłem wagę bagażu o 3 kg. Niestety kosztowało mnie to, ale zaledwie ok. 40 zł. Po 18 godzinach lotu znalazłem się w Warszawie. Odwiedziłem rodzinę przed powrotem do Poznania.
Właściwie to razem ze mną przyleciała Aki. Pokazałem jej miejsca, w których się wychowywałem i dzisiaj wypadło na miejscowość, do której chodziłem do szkoły. Mocno się pozmieniało. Mam wrażenie, że kiedyś było więcej drzew.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

Ostatnia historia z Japonii

  52.46  02:37
Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła po dopłynięciu do Sendai z Hokkaidō były upał i wilgotne powietrze. Japońskie lato się rozpoczęło, a ja umierałem już po kilku minutach jazdy. Termometr pokazywał absurdalne 43 °C w słońcu, choć to na pewno dlatego, że elektronika się za bardzo nagrzała. Wieczorem w wiadomościach jednak informowali o mieście w centralnej części wyspy Honshū, gdzie temperatura realnie osiągnęła 40 °C.
Został jeszcze tydzień zanim opuszczę Japonię, więc w natłoku pakowania, kupowania pamiątek, spotkań ze znajomymi i załatwiania ostatnich spraw znalazłem tylko chwilę na ostatnią przejażdżkę. Było dużo chmur, a prognoza ostrzegała przed przelotnymi deszczami. Mimo wysokiej temperatury, wiatr chłodził ciało. Chciałem pojechać podobną drogą, jak rok temu. Na początek trafiłem na nieznane mi ulice w Sendai, ale szybko znalazłem się na wspomnianej trasie. Po niewielkim podjeździe dojechałem do... zamkniętej drogi. Wyglądało, jakby nikt nią nie jechał od dawien dawna, więc nie przekraczałem blokady i wypatrzyłem na mapie objazd. Tam też okazało się, że nie ma przejazdu. Przeszedłem jednak bokiem przez blokadę i dojechałem do miejsca, które wymusiło zamknięcie dróg. Piaskowe zbocze osunęło się na drogę. Mogłem tamtędy przejść, przenosząc rower, ale zauważyłem auto geodetów za gruzowiskiem i przestraszyłem się. Czasami kwestie bezpieczeństwa są priorytetowe w Japonii, więc nie chciałem mieć problemów. Zawróciłem i zrezygnowałem z dalszych prób dojazdu do jeziora. Do domu wróciłem nieco inną drogą, aby nie wracać po własnym śladzie. Teraz sprawdziłem, że znaki zakazu dotyczyły wyłącznie pojazdów, a piesi mogli drogą podróżować, więc moje obawy były prawdopodobnie bezzasadne.
Podsumowując moją przygodę, rok i 3 miesiące w Azji to długo. Odwiedziłem Japonię, Tajwan i Koreę Południową (już z plecakiem). Większość czasu spędziłem na rowerze, pokonawszy 18,7 tys. km (93% po Japonii). Czasami jeździłem codziennie, zatrzymując się w hostelach, hotelach, pensjonatach i u ludzi poznanych w serwisie Couchsurfing.com. Czasami zatrzymywałem się na dłużej w jednym miejscu, dzięki czemu miałem bazę wypadową do wycieczek na lekko.
Po przylocie do Japonii ruszyłem na północ do Sendai, gdzie spędziłem hanami, czyli okres podziwiania kwitnących drzew wiśni. Potem ruszyłem w dalszą podróż, zatrzymując się na tydzień pod Matsumoto. Chciałem zobaczyć Fuji-san, więc kontynuowałem podróż na południe. Nastał złoty tydzień w Japonii, który czasami pokrywa się z długim weekendem majowym w Polsce. Dojechałem w jego trakcie do Nagoi, skąd ruszyłem przez górzystą prefekturę Gifu, aby dotrzeć do Kanazawy. Odwiedzając Narę i Ōsakę, dojechałem do Kyōto. Tam zrobiłem sobie bazę na 2 tygodnie, aby lepiej poznać miasto i okolice.
Mając trochę czasu, odwiedziłem Wakayamę, gdzie po raz pierwszy trafiłem na szlaki rowerowe w Japonii. Potem wróciłem na północ, aby zatrzymać się na 3 tygodnie w Ōsace. Był to okres odpoczynku od roweru, po którym ruszyłem na półwysep Kii. W teorii trwał sezon deszczowy w Japonii, ale w tym roku był on wyjątkowo dziwny, bo prawie nie padało. Przyszło za to lato, które dla mnie okazało się piekłem. Dojechałem do miasta Ichinomiya, w którym zaprzyjaźniłem się z Pauliną. Zatrzymałem się tam na krótko, bo nie dawałem rady w upale. Wsiadłem na prom i popłynąłem do Sendai.
Ruszyłem na wyprawę po Tōhoku, gdzie spotkał mnie tajfun. Zaczęła się jesień, więc ruszyłem w kolejną podróż. Pojechałem do Tōkyō. Tym razem złapała mnie jesienna pora deszczowa. Nie zobaczyłem przez to Fuji. Chciałem dostać się do Kyōto. Na drodze stanęły dwa tajfuny, ale nie pokrzyżowały mi planów. Spędziłem miesiąc w starej stolicy, podziwiając przepiękną jesień.
Zbliżała się zima. Ruszyłem w podróż na zachód. Dostałem się na wyspę Shikoku, skąd powróciłem na Honshū po znanym szlaku Shimanami Kaidō. Uciekałem przed zimą na południe. Wjechałem na wyspę Kyūshū podwodnym tunelem. Święta spędziłem u japońskich znajomych pod Kumamoto. Zostawiłem u nich swoje rzeczy, aby na kilka tygodni paradoksalnie polecieć do przysypanego śniegiem Sendai i po raz kolejny odpocząć od roweru.
Kontynuując ucieczkę przed zimą, dotarłem na wyspę Amami. Spędziłem tam tydzień, po czym popłynąłem dalej na Okinawę. Pierwotny plan zakładał, że spędzę tam zimę i wrócę na główną wyspę, aby dostać się do Tōkyō. Za namową poznanych ludzi, kupiłem bilet do Tajwanu. Ruszyłem w prawie miesięczną podróż wokół wyspy, odwiedzając stolicę, miejsce kultu fanów Ghibli, przepiękne wschodnie wybrzeże czy najstarsze miasto na wyspie, które kiedyś było stolicą.
Powróciłem do Japonii w okresie kwitnienia moreli japońskiej. Ruszyłem na wschód, niefortunnie trafiając na opad śniegu pod Fuji. Następnie znalazłem się w Tōkyō, gdzie trwało hanami. Wszystkie drzewa wiśni były w pełnym rozkwicie, więc spędziłem kilka dni na fotografowaniu kwiatów. Po raz kolejny odwiedziłem Sendai. Zrobiłem sobie krótką wycieczkę do Seulu w Korei, a po powrocie ruszyłem w 3-tygodniową podróż po Hokkaidō.
Ogrom doświadczenia zdobytego podczas całej mojej podróży jest nieopisywalny. Poznałem setki ludzi, skosztowałem tysiące potraw, odwiedziłem dziesiątki świątyń i chramów, byłem na kilkunastu festiwalach, odpoczywałem w gorących źródłach, w restauracjach i w izakayach, bawiłem się przecudownie. Był to najlepszy okres w moim życiu. Z rozpaczą muszę opuścić ten kraj. Będę jednak wyczekiwał dnia, gdy tu powrócę i na nowo zacznę odkrywać zarówno miejsca poznane, jak i wciąż czekające na moją wizytę. Już teraz nie mogę się tego doczekać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Ostatni dzień na Hokkaidō

  60.82  03:50
Już jak co roku, postanowiłem spędzić urodziny na rowerze. Po raz drugi w Japonii, choć tym razem plan był jednym z najmniej ciekawych do tej pory. Musiałem wrócić się do Tomakomai po śladzie z wczoraj.
Miał być deszczowy dzień, więc nie spodziewałem się niczego ciekawego. Tylko kropiło, gdy ruszałem. Była też gęsta mgła. Rzuciłem jeszcze okiem na zamek, który był częścią parku rozrywki – jak się domyślam – w stylu europejskim. Przez kilkanaście kilometrów jechało się nie najgorzej. Dopiero później się rozpadało. Ślamazarnie dotarłem do Tomakomai. Dojechałem do portu, aby rzucić okiem na godzinę otwarcia kas.
Gdy spróbowałem zrobić zdjęcie telefonem, okazało się, że wyświetlacz przestał działać. Byłem przekonany, że telefon był wodoodporny (mimo braku takiego zapisu w specyfikacji). Niestety pomyliłem się i do końca dnia nie udało mi się odzyskać ekranu. Nie sądzę, żeby udało mi się znaleźć serwis LG w Japonii. Będą problemy.
Miałem sporo czasu przed rejsem, więc pokręciłem się po mieście. Zjadłem ostatni posiłek w SeicoMart, czyli lokalnej sieci konbini i zatrzymałem się w galerii handlowej. Pokręciłem się, kupiłem jeszcze trochę pamiątek na drogę (w tym melona, który jest popularny na wyspie). W końcu ruszyłem z powrotem do portu i sprawnie dostałem się na prom. Wracam do Sendai.
Przez 3 tygodnie mojego pobytu na Hokkaidō pokonałem niemal 2 tys. km. Mógłbym tutaj spędzić jeszcze kilka razy tyle, bo odkryłem kilka pięknych miejsc, a nie miałem możliwości zmiany planów, aby je lepiej zwiedzić. Do tego wschód i zachód wyspy pozostają mi nieznane.
Mimo tak krótkiego czasu zdołałem zobaczyć kilka przepięknych miejsc. Ośnieżony łańcuch wulkaniczny Daisetsuzan (nawet dwukrotnie), jezioro wulkaniczne Kussharo-ko w olbrzymiej kalderze, miasteczko zdrojowe z gorącymi źródłami Sōunkyō otoczone 100-metrowym wąwozem czy miasteczko Otaru z europejską architekturą. Zdobyłem cel, czyli najdalej na północ wysunięty punkt Japonii – przylądek Sōya. Niewykluczone, że wrócę na Hokkaidō i wtedy zabiorę ze sobą więcej czasu, aby lepiej odkryć tę wyspę.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Uciekam z Sapporo

  112.56  06:14
Bynajmniej nie z piwem. (Nie każdy jest zaznajomiony z japońskimi markami, więc wyjaśnię, że Sapporo jest również marką piwa). Przez brak miejsc noclegowych w mieście, musiałem wybrać hostel daleko poza nim. Wczoraj zrobiłem sobie trochę wolnego od roweru. Częściowo, bo rano zmieniłem hostel, pedałując kilka kilometrów w deszczu. Zostawiłem rzeczy i wybrałem się z aparatem i parasolką na zwiedzanie miasta, choć deszczu prawie nie było, więc w sumie mogłem zabrać rower. Dorzucam kilka zdjęć z Sapporo do tej wycieczki.
Dzisiaj za to pogoda mnie bardzo zaskoczyła, bo temperatura od rana przekraczała 30 °C. Z kilku dróg do wyboru, wybrałem tę trudniejszą – przez góry. Już od początku zacząłem spotykać rowerzystów w przeróżnych kamizelkach odblaskowych, jak jeden mąż na kolarzówkach. I wszyscy mnie wyprzedzali, bo nie mieli trzeciego koła z sakwami. Najwyżej jakaś większa sakwa spod siodła wystawała ze śpiworem albo kurtką. Zaledwie kilku jechało w przeciwną stronę, więc nie znałem celu tamtego maratonu i nie spotkałem ich przez resztę dnia.
Niekończący się podjazd znalazł swój kres. Miałem plan, aby pojechać wzdłuż jeziora Shikotsu-ko od północnej strony, ale ze znaków drogowych zrozumiałem, że coś się zawaliło albo osunęło i można było się dostać najwyżej do punktu obserwacyjnego, z którego było widoczne jezioro. Zrezygnowałem z tej propozycji i pocisnąłem w dół. Tam czekała mnie spokojna droga wzdłuż brzegu jeziora, na końcu której stał ośrodek z gorącymi źródłami. Jakaś grubsza atrakcja turystyczna, bo było mnóstwo ludzi. Porozmawiałem też z kilkoma rowerzystami, którzy się tam kręcili, a byli z miasteczka obok, przez które planowałem przejechać.
Wahałem się jeszcze, czy nie pojechać wzdłuż jeziora na zachód, ale ostatecznie uznałem, że miałem dość podjazdów. Znalazło się ich jeszcze kilka, ale to już były ostatki. Na zjeździe tych ostatków trafiłem na jakiś kamień, który przebił dętkę (klasyczny snake). Zakleiłem dziurę, potem jeszcze się zatrzymałem, aby poprawić łatkę, bo się odkleiła i wreszcie mogłem kontynuować podróż.
Zjechałem do miasta Tomakomai. Chmury na niebie były coraz ciemniejsze, a dojeżdżając do wybrzeża, trafiłem na mgłę. Przepadła za miastem, więc nawet zobaczyłem ładny zachód słońca. Do hostelu dotarłem przed zmrokiem, zauważając w miasteczku zamek niczym ze średniowiecznej Europy. Zaciekawił mnie, ale jeśli jutro będzie padać, to za dużo nie zobaczę.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Czerwiec 2018 (GT)

  24.76 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Japonia, rowery / GT

Otaru jest inny

  80.17  04:08
Jak wczoraj przestało padać, tak dzisiaj miało być spokojnie. Przynajmniej przez parę godzin. Ale wziąłem kurtkę, więc po części byłem przygotowany na nieoczekiwane. Albo oczekiwane, bo w prognozie były 4 godziny deszczu. Chciałem więc wyskoczyć gdzieś za miasto.
Zrobiło się nawet ciepło. Wyjazd z Sapporo był taki, jak myślałem – trudny. Trochę się pokręciłem po mieście, pobłądziłem i wydostałem. Zaskoczył mnie podjazd, bo zapomniałem o nim. Nie był specjalnie wymagający.
Szybko znalazłem się w Otaru. Dojechałem do centrum, gdzie popularną atrakcją jest kanał. Przyciągał setki ludzi i oczywiście ktoś mnie zaczepił. Japończyk. Jego angielski był nawet dobry w wymowie, ale niestety były to wyuczone formułki, bo gdy próbowałem zwrócić uwagę, że było dużo turystów, ludzi, podróżników – on nie rozumiał żadnego z tych rzeczowników. Przynajmniej starał się być miły.
Poza kanałem można zobaczyć wiele murowanych budynków. Kompletnie inny świat niż reszta Japonii. Miałem niewiele czasu, więc poszwendałem się tu i tam, aż na jednej z ulic zostałem zaczepiony przez uczennice, które zaprosiły mnie na tradycyjną herbatę matcha i ciastko. Zgodziłem się, mimo że o Japonii nieco już wiedziałem i taka herbata była trochę chlebem powszednim. Zaprowadziły mnie do świetlicy, gdzie inni zaproszeni turyści kończyli pić herbatę lub czekali na swoją porcję. Zostałem poproszony o wypełnienie ankiety, zrobiły grupowe zdjęcie, zadały kilka pytań. Widać, że się uczyły angielskiego i co nie znały jakiegoś słowa, to zawsze jedna z dziewcząt znała japoński odpowiednik, więc dzieliły się wiedzą. Młodzież zdecydowanie lepiej sobie radzi z językiem niż dorośli. Po wypiciu herbaty dziewczyny pobiegły szukać kolejnych chętnych, a ja ruszyłem w drogę powrotną.
Od kilkudziesięciu minut po niebie przesuwały się ciężkie chmury. Zaczęło kropić. Myślałem, że przerodzi się to w ulewę, ale tylko postraszyło i przestało. Do Sapporo dojechałem nieco zaskoczony dystansem, bo zakładałem zaledwie 60 km.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, góry i dużo podjazdów, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wodny świat zwany Hokkaidō

  89.46  05:07
Takiej ulewy to nie pamiętam od czasu jesiennej pory deszczowej. Lało od samego rana. Nieustannie, choć momentami się nasilało. Całe szczęście tym razem temperatura była znośna. Przemokłem, mimo że miałem na sobie odzież przeciwdeszczową. Nic przyjemnego.
Ruszyłem rano. Na drogach nie było jakiegoś wielkiego ruchu, ale porównywalnie kałuże na chodnikach były mniejsze, więc telepałem się po nich. No, najwygodniejsze to one nie były. Kilka razy wyciągnąłem telefon, żeby zrobić zdjęcia. Było nawet ładnie, gdyby tylko nie ten deszcz. Nie chciałem się zatrzymywać, bo wiedziałem, że ciężko byłoby mi kontynuować jazdę, ale nie było tak źle. Zatrzymałem się raz na zupę, drugi raz tak dla chwili wytchnienia i na godzinę przed celem deszcz ustał. Nie miałem siły na złość, bo przecież mogło się wypadać wieczorem czy coś. Przynajmniej trochę przeschłem, bo zaczęło wiać. Miałem ochotę na coś pysznego do jedzenia, więc odwiedziłem SeicoMart, sieć konbini dostępną tylko na Hokkaidō. Potem jeszcze jeden, i jeszcze ze dwa. Nie znalazłem tego, czego szukałem, czym miał być złocisty katsudon (pyszny kotlet z jajkiem na gorącym ryżu). Wszystkie wyprzedały się w porze lunchowej. Musiałem zadowolić się zapiekanką makaronową. Dotarłem do hostelu i okazało się, że do sakwy dostała się woda. Chyba pora rozejrzeć się za klejem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Takikawa-shi

  117.12  05:51
Dzień zaczął się pochmurnie i leniwie, mimo że miałem przed sobą większy dystans. Było zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Pewnie przez brak wiatru, choć opory powietrza i tak mnie spowalniały.
Droga wzdłuż wybrzeża nie różniła się niczym od tego, co było przez ostatnie 2 dni. No, może na horyzoncie pojawiła się ośnieżona góra, którą tak próbowałem sfotografować, że tylko straciłem cenny czas na ślepych uliczkach. Ale widok był niczego sobie. Niczym ten z zeszłego tygodnia.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Na jednej z nich znalazłem kaszę gryczaną. Pierwszy raz w Japonii. To jak ze śmietaną czy z białym serem, których po dziś dzień nie znalazłem. Co prawda makaron soba jest wytwarzany właśnie z mąki gryczanej, ale dostać całe ziarna to cud. Co więcej, była to kasza niepalona, czyli moja ulubiona. Nie mogłem się doczekać, aby ją spróbować.
Za miastem Rumoi czekał mnie lekki podjazd. Byłem przygotowany na wielką górę, a okazało się, że to zaledwie 100 m n.p.m. Potem tylko jazda na południe. Od czasu do czasu kropiło, ale nic strasznego. Wiatr tylko się zruszył i było ciężko, bo wiało z południa. Mimo to dojechałem do domu gościnnego zgodnie z planem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Haboro-chō

  66.28  03:29
Uff, nie padało. Wczoraj było chłodno przez deszcz, ale dzisiaj temperatura niby nie była taka niska, jednak tak jakoś odczuwalnie było chłodniej. Może to przez wiatr, choć niespecjalnie on przeszkadzał. Powiedziałbym, że wiało w plecy, ale tak coś słabo. Bliżej nieokreślony był jego kierunek. Może to zmęczenie. W ogóle dopadła mnie na dłoniach pokrzywka z zimna. Nie miałem jej chyba od czasu podróży po Islandii. Strasznie swędzi.
Dzisiaj droga była jeszcze bardziej rekreacyjna niż wczoraj. Widoki były podobne. Atrakcją na dzisiaj stała się stara linia kolejowa. Niestety tory zostały rozebrane, ale zostało kilka mostów i tuneli. Tylko nie udało mi się znaleźć żadnych informacji o historii tejże linii. Pozostał więc niedosyt wiedzy.
Trafiłem na kilka stacji drogowych Michi-no-Eki. Zorientowałem się, że nie mam zbyt wielu pamiątek z Hokkaidō, więc zacząłem się rozglądać za czymś ciekawym. Niestety w tym rejonie sklepy z pamiątkami są słabo wyposażone, więc wziąłem tylko pocztówki.
Tymczasem, dojechałem do miasteczka Harobo. W tym rejonie nie było miejsc noclegowych z rezerwacją przez internet, więc musiałem poprosić japońskiego znajomego o telefon do kilku hoteli. Udało się znaleźć wolne miejsce w schronisku młodzieżowym i tam też się zatrzymałem. Inaczej mogłem skończyć na wysepce na zachód od miasteczka, ale tam statki pływają tylko 2 razy dziennie. Byłaby to ciekawa przygoda, ale mało efektywna.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Hokkaidō, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery