Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

kraje / Polska

Dystans całkowity:111288.42 km (w terenie 10126.51 km; 9.10%)
Czas w ruchu:4488:35
Średnia prędkość:19.77 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:537315 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:219415 kcal
Liczba aktywności:1509
Średnio na aktywność:73.75 km i 3h 22m
Więcej statystyk

Puszcza Białowieska

  120.22  07:26
Zacząłem pakowanie o 7, ale w międzyczasie zaczęło kropić, więc musiałem przyspieszyć, żeby nie spakować przemoczonego namiotu. Kolejnym problemem był wyjazd z kempingu. Bramka, którą dostałem się wczoraj, była zamknięta, bramę tylną ktoś w nocy także zamknął. Stała jeszcze jedna brama, ale zamknięta od wczoraj. Jakimś łutem szczęścia ktoś przez nią wjechał i mogłem się wyślizgnąć. Pewnie była sterowana pilotem, ale w jaki sposób kierowcy kamperów mogą się stamtąd wydostać?
Padać przestało po kilku kilometrach jazdy. Niedzielny poranek na przedmieściach to nie najlepszy moment na poszukiwania śniadania. Wszystko zamknięte, nawet jeśli godziny otwarcia na drzwiach oznajmiały coś innego. Wjechałem na szlak Green Velo i na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów ugotowałem owsiankę, którą kupiłem jeszcze w Poznaniu specjalnie na takie dni. Dobrze, że miałem zapas wody.
Już miałem ruszać w dalszą drogę, gdy zatrzymał mnie rozgadany, starszy rowerzysta o dużym doświadczeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o Green Velo i o szlakach w Polsce. Czas uciekał, więc przejechaliśmy wspólnie parę kilometrów i w Supraślu ruszyliśmy we własne strony.
Droga wiodła przez lasy. Przejechałem się odcinkiem znanym z poprzedniej podróży po Podlasiu. Po krótkim czasie słońce wyszło zza chmur i zaczęło uprzykrzać mi jazdę. Jedynym ratunkiem był cień drzew; do czasu, aż lasów zabrakło. Zrobiło się paskudnie gorąco. Zacząłem odpoczywać w każdym napotkanym cieniu, a tych było jak na lekarstwo. Do tego zgłodniałem po niewielkim śniadaniu. Jak na złość albo nie było sklepów, albo były pozamykane. Na szczęście po kilkudziesięciu kilometrach, w większej wiosce znalazłem sklep. Był oblegany przez dziesiątki ludzi, że aż zrobiła się kolejka przed wejściem – w tym prażącym słońcu. Przecierpiałem to i zjadłem coś lekkiego, chłodząc się przy okazji lodem.
Wjechałem do Puszczy Białowieskiej. Jest ona przepełniona maleńkimi rezerwatami o nazwie Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie są granice tych rezerwatów. Widziałem za to dużo martwych świerków. Próbowałem dostrzec jakiegoś żubra, jednak bezskutecznie. Na wieży widokowej też nie miałem szczęścia, ale może chroniły się przed upałem, tak jak ja.
Dotarłem do Białowieży. Była zasypana turystami. Znalazłem restaurację na uboczu i zamówiłem z menu kartacze, bo widziałem je w wielu miejscach w Podlaskiem. W smaku przypominały kluski mojej babci. Zatrzymałem się w gospodarstwie agroturystycznym. Pechowo obok mnie stanął wóz z rzężącą klimatyzacją. Było wciąż wcześnie, więc połaziłem trochę po wsi i odwiedziłem lokalny bar, gdzie w menu wypatrzyłem kruszonkę oraz kwas. Kruszonka była smacznym, pokruszonym jabłecznikiem przykrytym lodami oraz dziesiątką owoców. Kwas z kolei piłem pierwszy raz w życiu. Niby kwas chlebowy smakuje chlebem, jak to opisują, ale mnie zaskoczył śliwkowym smakiem. Może to ja nigdy prawdziwego chleba nie jadłem? Aż wziąłem całą butelkę, coby sprezentować go rodzinie i zapytać o zdanie, bo w dzieciństwie wypiekaliśmy chleb w piecu kaflowym i może tak właśnie on smakował.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Przez bagna do Białegostoku

  118.53  07:24
Libacji alkoholowej i głośnym autom nie było końca do późnych godzin. Do tego słońce postawiło mnie na nogi przed godz. 6, gdy podniosło temperaturę w namiocie do nieznośnego stopnia. Niebo było bezchmurne, a drogi niemal puste o tak wczesnej godzinie. W sumie zaczął się weekend, o czym miałem przekonać się później.
Asfalty w tych okolicach były zasypane piachem naniesionym przez ulewne deszcze. W niektórych miejscach strach było jechać, bo rower ślizgał się w piachu. Że też nikomu z mieszkańców to nie przeszkadza, a nie jest to wiele pracy, aby poprawić bezpieczeństwo we własnej okolicy.
Przyjechałem do Łomży, aby przejechać odcinek odbiegający od głównej osi szlaku Green Velo. Z jakim rozczarowaniem spotkałem się, gdy dostrzegłem oznakowanie szlaku jako szlak boczny o numerze 202. Czemu więc oznaczają go na wszystkich mapach jako szlak główny? Bez sensu.
Wjechałem na drogę terenową, która była wysypana piachem. Najgorszy piach, po jakim brnąłem podczas tej podróży. Ostatnio tak ciężko było nad morzem. Na końcu piekła spotkałem rowerzystę, który zapytał, czy jest źle. Szczerze mu odradziłem jazdę tamtą drogą. Na szczęście to była ostatnia taka piaskowa „atrakcja” na dzisiaj.
Na odcinku kilku kilometrów kolejnej drogi szutrowej ciągnął się pas zieleni... inwazyjnej. Rosły tam setki albo i tysiące sztuk barszczu Sosnowskiego bądź Mantegazziego. Ponieważ nie jest to centrum żadnego miasta, to nikt nie pokwapi się usunąć to paskudztwo. Złożyłem zgłoszenie przez internet, ale na mapie znajduje się już kilka innych zgłoszeń z tego miejsca, co świadczy o zerowej reakcji, więc rośliny będą się rozsiewać na coraz większym obszarze.
Szlak wiódł przez bagna, jak zakładałem po minięciu rezerwatów Bagno Wizna I oraz II. Woda zalegała w kanale ciągnącym się wzdłuż drogi, a miejscami wylewała na pola i łąki. W końcu woda pojawiła się i na drodze. Niestety na całej szerokości, więc nie dało się jej ominąć. Zmieniłem buty na laczki i pojechałem. Woda była brązowa i cuchnęła gnojówką, wypłukaną najpewniej z pobliskich pól. Było grząsko, w mule widziałem jakieś życie, ale przejechałem te bagna bez zatrzymania. W kilku miejscach było tak głęboko, że zatopiłem swoje stopy. Miałem dobry pomysł, zmieniając obuwie.
Dotarłem do głównego szlaku Green Velo. Zrobiłem się głodny, więc po dotarciu do Tykocina zacząłem poszukiwania restauracji. Wszystkie były zawalone turystami. Weekend. Kolejki do wejść ciągnęły się niemożliwie, więc zrobiłem zakupy w markecie i zjadłem w cieniu.
Upał stawał się niesamowity, a drogi nie miały prawie żadnego cienia. Nie przeszkadzało to późną jesienią, gdy przypadkiem jechałem po szlaku do Tykocina. Dzisiaj nie dało się znieść spiekoty.
Pojawił się pierwszy objazd na szlaku. Wynikał z zamknięcia przejazdu przez mostek nad Narwią. Chciałem sprawdzić, jak wygląda rzeka, więc kontynuowałem starym szlakiem. Minąłem kilkudziesięciu rowerzystów, widoku żadnego nie znalazłem, bo wszystko zarosło, a 2-metrowy mostek pozwalał na przejście. Zaskakuje mnie, że trzeba wyrzucić miliony na remont takiego maleństwa, a wolą wydać drugie tyle na znaki. Przecież to marnowanie naszych pieniędzy. Co więcej, dzisiaj miałem przejechać przez jeden z pięciu parków narodowych położonych na trasie – Narwiański PN, ale szlak wiedzie dokładnie obok jego granicy (uwzględniając objazd, to w ogóle tego parku nie zobaczyłbym), więc ktoś tutaj się zagalopował.
W Białymstoku było koszmarnie dużo ludzi. Całe szczęście nie byłem już głodny. Pojechałem na kemping. Znajdował się przy plaży miejskiej, na której było równie dużo ludzi, co w centrum. Na kempingu były same kampery. Pojawiło się też parę komarów. Całe szczęście trafiłem na spokojnych sąsiadów.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Objazd przez Łomżę

  123.57  07:11
Noc była spokojna. Na kempingu znajdowała się restauracja, więc zjadłem tam śniadanie. Jajecznica z talerzem warzyw i pysznym pieczywem wypiekanym na miejscu. Była to olbrzymia uczta, ale mimo to nie czułem się ociężały.
Kontynuowałem podróż szlakiem Green Velo. Przynajmniej pobieżnie, bo ominąłem część wokół jeziora. Nie miałem ochoty na męczenie się jazdą po rozwalonych leśnych drogach. Niebo było zachmurzone, ale od czasu do czasu wyglądało słońce. Wiał przyjemny wiatr boczny.
Wjechałem na drogi lokalne. Trochę na nich trzęsło. Jeżdżę w kasku i mimo że chronię twarz przed słońcem, to i tak udaje mi się ją opalić. Dzisiaj chciałem poprawić czoło, żeby nie zostało białe po wyprawie, więc kask wylądował na sakwach. Niestety lusterko, które miałem przymocowane do kasku odczepiło się na którejś z kolein i w ten sposób straciłem swoje trzecie oko. Teraz tak dziwnie jest jeździć w lekkim kasku i nie wiedzieć, że jest on na głowie, bo wcześniej chociaż lusterko mi o tym przypominało.
Wjechałem do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Szlak przebiegał przez 5 parków narodowych, więc zostały jeszcze 3 (wczoraj byłem w Wigierskim PN). Pojawiły się drogi terenowe, paskudne, zniszczone, rozjeżdżone, z koleinami, kurzącymi blachosmrodami, tarką i kałużami niemal na szerokość drogi. Widoki za to ładne. Biebrza rozlewała się na otaczające łąki. Brakowało tylko wież widokowych, żeby zachować ten piękny krajobraz na fotografii. Nie każdy przecież wozi ze sobą drona.
W Goniądzu zmieniłem swoje plany. Na wszystkich mapach główna oś szlaku Green Velo ma urwaną nitkę w Łomży. Chciałem tam zajrzeć. Nie miałem ochoty na jazdę szlakiem tam i z powrotem, więc zjechałem ze szlaku, aby wrócić nań następnego dnia.
Nowo wybrana trasa biegła gorszymi i (czasem) lepszymi drogami. Niewiele ciekawego widziałem. Na chwilę pojawił się szlak R-11 biegnący z południa Europy na północ. Przez parę kilometrów goniła mnie też ciemna chmura, ale gdzieś przepadła. Potem wyszło słońce i zaczęło podsmażać.
Łomża okazała się wielkim placem budowy, bo gdzie nie skręciłem, to jakieś prace drogowe. Pojechałem na pole namiotowe zlokalizowane w niekorzystnym miejscu. W nocy, do późnych godzin, banda arogantów jeździła głośnymi autami pobliską ulicą, inni puszczali głośną muzykę i darli się jak kretyni. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak zapyziałym mieście.

Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Augustów

  94.01  06:11
Wczoraj padało ze dwie godziny, nad ranem też trochę. Obudziło mnie słońce, które podniosło temperaturę w namiocie, choć później na niebie przeważały chmury (przynajmniej rano). Pojechałem znaleźć śniadanie, ale wszystko było pozamykane. Chyba ósma rano to wciąż za wcześnie dla lokalnych barów i restauracji.
Green Velo w Suwałkach ciągnął się po drogach dla kaskaderów, ale za miastem zaczęły się wygodniejsze asfalty. W międzyczasie słońce wyjrzało zza chmur i zaczęło podgrzewać powietrze. Po wczorajszym dystansie nie miałem wielkiej ochoty na zwiedzanie, więc przegapiłem kilka interesujących punktów. Wygoda kompletnie skończyła się za jeziorem Wigry. Wzdłuż rzeki Czarna Hańcza biegły rozjeżdżone szutry przepełnione dołami i tarką. Przynajmniej droga była w miarę płaska w porównaniu do wczorajszych garbów.
Upał zaczynał coraz mocniej doskwierać. Całe szczęście duża część szlaku biegła przez lasy, więc drzewa dawały jakieś schronienie, acz niewielkie ze względu na ciągnącą się w nieskończoność monokulturę sosny.
Szlak skręcił na Augustów. Tym razem biegł wzdłuż Kanału Augustowskiego. Okropny teren powrócił, więc gdy wydostałem się na asfalty, zrezygnowałem z podążania szlakiem i poleciałem prosto do centrum Augustowa. Spróbowałem odrobinę pozwiedzać miasto, ale pozazdrościłem ludziom wypoczywającym w cieniu. Kupiłem kilka pocztówek i usiadłem w parku, aby odpocząć i je wypełnić. Potem odwiedziłem pocztę, a że z tego wszystkiego zapomniałem o obiedzie, to odszukałem restaurację z ogródkiem niezasypanym ludźmi, co się udało na obrzeżach centrum.
To w sumie tyle. Mało się dzisiaj działo. Pojechałem na kemping nad jeziorem. Pani w obsłudze uprzedziła mnie, że podczas deszczu spływa przez ośrodek dużo wody. Rzeczywiście było widać ślady jakby po większych opadach. Całe szczęście nie zapowiadali żadnego deszczu, więc nie musiałem się martwić podtopieniami, ale biada tym, co rozbiją się w złym miejscu. Pojawiły się komary, od których byłem wolny przez parę dni.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kolejny trójstyk granic i Suwałki

  145.12  09:12
W nocy chwilę popadało. Przynajmniej sąsiad się uciszył, bo nie przestawał mielić jęzorem. Ranek był bezchmurny i upalny. Kontynuowałem jazdę po szlaku Green Velo.
Na początek dużo terenu. Wjechałem na dawne nasypy kolejowe, które zostały wysypane szutrem i przekształcone w... drogi dla rowerów. Na każdym skrzyżowaniu stoi znak, chyba że akurat droga jest dojazdowa, to wtedy są jakieś ograniczenia, ale nikt się do tych znaków nie stosuje, jak zauważyłem. Blachosmrody pędzą, zostawiając chmury kurzu, drogi usłane tarką od zbyt dużej prędkości poruszających się aut, nawet na drogach dla rowerów. Typowa polska mentalność.
Dawny szlak kolejowy piął się wysoko po wzgórzu. Minąłem dziesiątki rowerzystów. Po jakimś czasie naszły chmury i temperatura zrobiła się przyjemna. Do tego wiał porywisty wiatr zachodni, więc jechało się całkiem lekko. Z chmur od czasu do czasu coś pokropiło, ale bez szału. Nie zapowiadało się na ulewę, jak 2 lata temu.
Gdy dotarłem do Gołdapi, zdecydowałem się zrobić krótki postój w docelowo połowie podróży, aby wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Jedyne stoliki wystawione na zewnątrz miała wytwórnia kołaczy węgierskich. Nigdy ich nie próbowałem. Upodobałem sobie z menu smak szarlotki i to była bomba. Nie tylko kaloryczna, ale też kawał smacznego ciasta.
Po chwili wytchnienia na asfaltach znów wróciły drogi terenowe. Niestety jakością były jeszcze gorsze. Tarka miejscami była nie do ominięcia i telepało rowerem gorzej niż podczas trzęsienia ziemi.
Miałem ominąć kawał szlaku przez zniszczone drogi, gdy skusiły mnie mosty w Stańczykach. Ominąłem już mosty w Kiepojciach, więc gdy pojawiła się podobna atrakcja, pozostałem na szlaku. Wstęp był płatny, ale widok z dystansu w zupełności mi odpowiadał.
Liczba pagórków stale wzrastała. Raz aż spadła mi sakwa przez te przeklęte doły. Pojawiło się też kilka piaszczystych miejsc, które wymagały pchania roweru. Spotkałem kilka grup rowerzystów. Ostatnia, największa, zmartwiła mnie. Byłem prawie pod trójstykiem granic. Tym razem Litwy, Polski i Rosji. Drugi taki po trójstyku Czech, Polski i Słowacji. Udało mi się zrobić pamiątkowe zdjęcia zanim dotarła grupa, która obległa cały obiekt pilnowany przez Straż Graniczną. Wkroczenie na część rosyjską mogło bowiem skutkować mandatem.
Zdecydowałem się dopiąć swego i dojechać do Suwałk, gdzie rozważałem spędzić urodziny. Po raz pierwszy od ośmiu lat w całości w Polsce (w 2013 i 2015 były częściowo w Polsce). Droga była jeszcze mocniej pagórkowata, ale dominowały asfalty – w większości w bardzo dobrej kondycji. Ominąłem jeszcze jeden odcinek szlaku, przy paru atrakcjach się nie zatrzymałem, ale wszystko po to, aby dotrzeć przed prognozowanym deszczem. Jeszcze przed Suwałkami zaczęło odrobinę kropić. Miasto przywitało mnie niewygodnymi drogami dla kaskaderów. Mimo to infrastruktura jest dosyć rozbudowana. Szkoda tylko, że wyrzucili w błoto tyle pieniędzy, bo utrzymanie takich dróg jest dużo droższe od asfaltowych.
Dotarłem na kemping wykończony, zwłaszcza po intensywnej końcówce. Drogi terenowe, które stanowiły połowę dzisiejszego dystansu, też dały mi w kość. Zapadł zmierzch, gdy się rozbiłem, więc o przyjemnym spędzaniu czasu mowy nie było. Poszedłem do ostatniego otwartego sklepu w okolicy uzupełnić zapasy i w końcu mogłem odpocząć. Deszcz zaczął padać, gdy wracałem z zakupami.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Czerwiec 2020 (Trek)

  62.39 
Krótkie przejazdy.
Kategoria kraje / Polska, rowery / Trek

Mazury

  130.44  08:22
Lało jeszcze przez pół nocy. Ranek był pochmurny, ale wyszło słońce, więc przesuszyłem namiot w trakcie jedzenia śniadania zaserwowanego przez właścicieli agroturystyki. Skromny bufet, ale nabrałem energii na pierwszą połowę dnia.
Szlak Green Velo przebiegał przez Lidzbark Warmiński. Ładne miasteczko, z kilkoma ciekawymi zabytkami, choć ma paskudne drogi dla kaskaderów. Trafiłem tam też na pierwszą tablicę drogową R-4e. Szkoda, że nie ma takich znaków w strategicznych miejscach. Ten stał trochę niepotrzebnie, bo przed rondem, więc równie dobrze mogłem kierować się znakami dla kierowców.
Za Lidzbarkiem wjechałem na szutrowe drogi biegnące po dawnej linii kolejowej. Część była pokryta błotem, a raptem przed miastem zatrzymałem się na czyszczenie roweru. Pechowa ta Warmia. Na tablicy informacyjnej o szlaku wyczytałem, że aż 53 km szlaku zostały poprowadzone na dawnych liniach kolejowych w samym Warmińsko-Mazurskiem. Oznacza to kawał spokojnej jazdy. W teorii.
Kolejna ciekawostka z tablicy informacyjnej: 37 dni trwał pierwszy przejazd rowerzysty szlakiem Green Velo w ramach przygotowań do kampanii promocyjnej szlaku w kwietniu, maju i czerwcu 2013 roku (jeszcze przed wybudowaniem trasy). To nie jest jakoś dawno temu, a mimo to na szlaku brakuje wielu znaków. Kilka razy musiałem się zawracać, bo zostały same słupki albo w ogóle całe słupki ze znakami zostały powyrywane. Bez znajomości przebiegu szlaku można się miejscami nieźle natrudzić. Całe szczęście, że wgrałem świeżą mapę do Garmina, na której widziałem parę ważniejszych szlaków i w przypadku wątpliwości zacząłem korygować swoją drogę.
Przy jeziorze Kinkajmskim spotkała mnie najgorsza nawierzchnia do tej pory. Była gorsza nawet od wczorajszych dziur pod Janikowem. Zaledwie kilka kilometrów po starej trylince ciągnęło się jakbym pokonał kilkudziesięciokilometrowy dystans. Już czarny szlak ze Śnieżki jest wygodniejszy. Nie polecę nikomu tamtego odcinka. Dużo bezpieczniej jest – o wygodzie nie wspominając – przejechać po równoległej drodze wojewódzkiej.
Przez większość dnia miałem wiatr po swojej stronie, bo wiało z południowego-zachodu. Niestety odcinek do Sępopola, a potem pod Korsze dał się we znaki, bo zaczęło wiać mocniej i miałem wrażenie, że wiało w twarz. Czasem na niebie pojawiało się więcej ciemnych chmur, ale przynajmniej nie sprowadziły na mnie deszczu, bo byłby to naprawdę pechowy dzień.
W końcu zacząłem jechać z wiatrem. Pojawiło się trochę dróg dla rowerów. Tych wygodniejszych. Albo to ja zacząłem się zachwycać dowolnym asfaltem po ostatnich wertepach. Dziwiło mnie to, że drogi dla rowerów powstały przy drogach o dobrych nawierzchniach zamiast tych niebezpiecznych, gdzie była dziura na dziurze.
Gmina Węgorzewo chwali się, że jest rowerową stolicą Polski. Fakt, mieli wygodne drogi dla rowerów, ale ciężko to ocenić po przejechaniu kawałka drogi, zwłaszcza że w Węgorzewie było pełno niewygodnych dróg dla kaskaderów. Denerwujące były znaki postawione nawet co kilkaset metrów, które informowały o dystansie do Węgorzewa. Właściwie to do granic miasta, bo z jakiegoś powodu znaki R-4c nie podają dystansu do centrum. Domyślam się, że chodzi o problem ze spójnością infrastruktury, bo w niektórych miastach drogi do centrów lubią biec zygzakiem w przeciwieństwie do ulic i taki dystans byłby niespójny. W sumie nawet spotkane znaki oszukały mnie, bo wskazywały granicę na pół kilometra przed jej faktycznym położeniem.
Byłem na Mazurach. Zobaczyłem jezioro Mamry, a wcześniej jeszcze parę innych. Zatrzymałem się na kempingu położonym tuż nad jeziorem i zaskakująco nie było komarów. Do tej pory kojarzyłem Mazury z wylęgarnią komarów, ale po tej podróży będę miał inne zdanie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Deszczowa Warmia

  113.47  07:55
W nocy przyszła burza. Lunęło porządnie, ale namiot dał radę. Przywitały mnie pochmurny poranek i chmara komarów. Mimo zapewnień nikt z obsługi kempingu nie przybył, więc zostawiłem pieniądze za nocleg i pojechałem do centrum Fromborka znaleźć śniadanie, bo wczoraj wszystko było pozamykane.
Kontynuowałem podróż szlakiem Green Velo. Wjechałem na wały przeciwpowodziowe wyłożone starymi płytami z betonu. Pomyśleć, że rozważałem wybrać się w tę podróż na kolarzówce. To dopiero byłaby klęska. Zawracałbym, jak pewnego, nieszczęsnego dnia w Japonii.
Słońce zaczęło przedzierać się przez chmury, podnosząc temperaturę. Za Braniewem szlak zaczął biec po lokalnych drogach. Niektóre były całkiem wygodne. Ten szlak da się polubić.
Zaczęło kropić w Pieniężnie. Kapuśniak nie odpuszczał przez wiele kilometrów, ale jakoś mocno nie przeszkadzał. Pojawiło się jeszcze parę szutrów, trochę dróg dla rowerów zarastających roślinnością, aż dotarłem do dawnego nasypu kolejowego. Niestety nie postarali się, jak pod Puszczą Notecką i wysypali go szutrem. Spotkałem tam w sumie trzech sakwiarzy. Zaczęło też mocniej ciapać.
W Górowie Iławeckim zatrzymałem się na zakupy, bo to mogła być ostatnia szansa, żeby zdobyć coś do jedzenia. Wydawało mi się, że deszcz padał coraz mocniej. Za miastem trafiłem na tak dziurawe drogi, że zacząłem się zastanawiać, czy ktoś, kto projektował ten szlak, nie nienawidzi rowerzystów. Najpierw wlekłem się pod górę, próbując nie wybić sobie zębów na dziurach w dziurach, a potem staczając się z górki z tą samą prędkością, starałem się nie rozwalić kół podczas omijania kolejnych dziur. Koszmar gorszy niż ten deszcz.
W okolicy nie znalazłem żadnych kempingów, dlatego zaplanowałem zatrzymać się w agroturystyce. Gdybym nie miał tam rezerwacji, zatrzymałbym się dużo wcześniej na napotkanym polu namiotowym. Pozostało mi kilka kilometrów jazdy w terenie. Niestety deszcz zamienił go w błoto, które przy domostwach było zmieszane z gnojówką. Rower do czyszczenia.
Dotarłem przemoczony. Rozbiłem się w deszczu, zupełnie jak pewnego razu na Islandii. Z rozpędu na trawniku, choć dostałem propozycję rozłożenia namiotu pod zadaszeniem (pod warunkiem uprzątnięcia gratów). Deszcz nie przestał padać do końca dnia, ale miałem sucho w namiocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Green Velo – początek

  90.72  06:07
Miałem niewiele opcji, żeby wydostać się z Malborka. Zdecydowałem się na drogę krajową. Upał dawał się we znaki już od poranka. Malbork też, bo wczoraj nie zwróciłem uwagi (pewnie ze zmęczenia), jak okropne ma drogi dla kaskaderów. Po prostu szkoda słów.
Droga krajowa do Elbląga była niemal pozbawiona drzew. Żar lał się z nieba. Spróbowałem zjechać na boczne drogi, co było prawdopodobnie jeszcze większym błędem. Dziura na dziurze to mało powiedziane, by opisać drogi, na które się wpakowałem. Zaskakująco minąłem tam grupę ok. 50 rowerzystów. Barany jechały całą drogą – tak, że jeden prawie mnie potrącił, ale to on skończył w rowie. Potem jeszcze wpadłem na drogę wyłożoną starymi, betonowymi płytami. Fatalny początek dnia.
Celem obecnej podróży jest przejechanie szlaku Green Velo – przynajmniej na pewnym odcinku. Dotarłem do miejsca, gdzie miał się rozpocząć ów szlak. Nic nie zauważyłem. Dopiero za znakiem granicznym Elbląga znalazłem tabliczkę kierującą do końca szlaku. Słabe oznaczenie, a to dopiero początek problemów.
Jazda po Elblągu była koszmarem. Kiepskie oznaczenie szlaku, fatalna nawierzchnia dróg, a potem nawet braki w oznaczeniach szlaku, że musiałem się cofać, zaczynały być denerwujące. Całe szczęście wydostałem się z miejskich zabudowań i wjechałem do Parku Krajobrazowego Wysoczyzny Elbląskiej. Chociaż szczęście to raczej złe słowo. Wjechałem na drogi szutrowe z luźnymi kamieniami. Niby nowy szlak, a tak rozjeżdżony. Najgorszy jednak był profil tej drogi. To istne pogórze przepełnione podjazdami. Czasem brakowało mi biegów, żeby jechać z moim tobołem. Jedno szczęście, że park w dużej mierze zapewniał cień od upału.
Za Elblągiem szlak gdzieś przepadł, albo to ja źle skręciłem, bo po drodze dołączyła Międzynarodowa Trasa Rowerowa R-1, którą poruszałem się wczoraj. Już nie miałem ochoty zawracać i szukać Green Velo. I tak przegapiłem kilka skrętów w Elblągu, więc wiedziałem, że nie przejadę go w całości.
W Tolkmicku spróbowałem odnaleźć swój szlak i udało się, choć wygoda R-1 się skończyła. Drogi terenowe, betonowe, żwirowe, nierzadko wymagające umiejętności technicznych, żeby nie wpaść w poślizg podczas zjazdu (raz spadła mi sakwa) czy nawet podjazdu, a tych było mnóstwo. Nie jest to szlak dla wszystkich, jednak widziałem wszystkich, włącznie z użytkownikami damek. No, brakowało tylko dzieci, ale może miałem pecha. Nie obyło się również bez aut pędzących na złamanie karku, aż nie dało się oddychać kurzem, który zostawiały. Momentami nawet chciałem rezygnować z trzymania się szlaku, ale wciąż dawałem mu szansę.
Dotarłem do Fromborka. 2 godziny później niż planowałem, ale prognozowanego deszczu wciąż nie było. Zatrzymałem się na pustym kempingu, nawet obsługi nie zastałem. Co zauważyłem, to komary – pierwszy raz w tym roku. Były wyjątkowo agresywne, a siedlisko zrobiły sobie na kempingu, bo w centrum miasta ich nie odczułem.
Mając sporo czasu, zajrzałem do dziurawego koła, bo pompowanie go co jakiś czas znudziło mi się. Okazało się, że stara łatka odkleiła się, gdy 3 dni temu wyciągałem zapieczoną dętkę z opony. Resztę upalnego dnia spędziłem na łażeniu po Fromborku, bo po deszczu ani śladu. Ładne i ciche miasteczko. Chyba nie ma zbyt wielu turystów. Zaskoczyła mnie bazylika, która dzięki swoim obwarowaniom wygląda jak zamek.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, Polska / warmińsko-mazurskie, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Wzdłuż Wisły do Malborka

  156.16  08:47
Rano spadł kolejny deszcz, ale wyszło słońce, gdy wstałem. Mogłem więc osuszyć namiot. Plan na dzisiaj to Malbork. Na mojej trasie znajdowało się niewiele kempingów, więc zaplanowałem dłuższy dystans.
Wyjechałem z Torunia drogą krajową. Miała szerokie pobocze. Szybko jednak zrewidowałem plany, gdy obok wyrosła droga dla rowerów Toruń – Chełmża. Tablica informacyjna pokazywała dwie drogi pozwalające ominąć Jezioro Chełmżyńskie. Coś mnie podkusiło, by wybrać tę dłuższą.
W większości szlak prowadził po drogach dla rowerów i większość tych dróg była asfaltowa. W większości też był to równy asfalt, więc jechało się wygodnie. Na niebie pojawiło się sporo chmur, więc mogłem też nieco odpocząć od upału.
Chełmża to nie Chełmno. Zorientowałem się, że pomyliłem te miasta, a przecież byłem kiedyś w obu. Chełmiński Rynek zapamiętałem dużo lepiej. Odwiedziłbym ponownie Chełmno, ale to pomysł na inną wyprawę. Pędziłem na północ.
Chełmża wygrywa dzisiaj plebiscyt na najgorsze drogi dla kaskaderów. Kostka Bauma, krawężniki, skakanie między stronami drogi, zastawione samochodami, a spróbuj zjechać na drogę, to zaraz ktoś się przyczepi.
Zatrzymałem się na kawę. Potem zaczęło mi się jechać dużo szybciej. Zastanawiałem się, czy to zasługa kawy, czy braku wiatru. Jak wczoraj jechałem 13 km/h, tak dzisiaj nawet 25 km/h na prostej.
Długo nie nacieszyłem się prędkością. Wjechałem na bardzo pagórkowy teren. Potem jeszcze słońce wyszło zza chmur i temperatura poleciała w górę.
Dotarłem do Grudziądza. Pojawiło się kilka lepszych i gorszych dróg dla rowerów. Wjechałem na szlak, który na początku był dziwnie oznaczony, ale doprowadził mnie do punktu widokowego. Zacząłem jazdę wzdłuż Wisły. Zwiedziony nadzieją, że szlak doprowadzi mnie na grudziądzki Rynek, jechałem nim pod duże wzniesienie. Nie doprowadził mnie i dałem sobie spokój. Już raz tam byłem. Po zmroku, ale może kiedyś się uda za dnia.
Szlak był połączeniem Wiślanej Trasy Rowerowej oraz Międzynarodowej Trasy Rowerowej R-1. Gdzieś nawet przemknął na chwilę EuroVelo 9. Od Grudziądza nie było najwygodniej. Jechałem po dziurawych drogach, potem trochę piachu i betonowych krat na wałach przeciwpowodziowych, aż zaczęły się asfalty wzdłuż Wisły. Koszmar, bo drzew było jak na lekarstwo, a upał dawał się we znaki. Na termometrze gościły wartości ponad 30 °C. Nie polecę tego szlaku. Przynajmniej nie latem.
W Kwidzynie nie miałem sił na zwiedzanie. Objechałem centrum i ruszyłem do Sztumu. Po drodze niebo pokryło się chmurami, więc mogłem odrobinę odetchnąć. Potem jeszcze kilka wygodniejszych dróg i ostatkiem sił dotarłem do Malborka. Trafiłem do zamku i go nie poznałem. Okazało się, że byłem za jego zewnętrznymi murami. Było za późno na zwiedzanie, więc tylko pobłądziłem chwilę i pojechałem na kemping. Restauracja w ośrodku była zamknięta, więc poszedłem zjeść kolację w centrum. W drodze powrotnej zaczęło kropić, ale nic więcej.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / pomorskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery