Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

terenowe

Dystans całkowity:41251.12 km (w terenie 9388.38 km; 22.76%)
Czas w ruchu:2197:51
Średnia prędkość:18.23 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:286433 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:120656 kcal
Liczba aktywności:496
Średnio na aktywność:83.17 km i 4h 34m
Więcej statystyk

Policzyć złoto w Lasku Marcelińskim

  24.63  01:12
Wyskoczyłem z aparatem do Lasku Marcelińskiego. Było bardzo ciepło. Ruszyłem jednak za późno i udało mi się zrobić tylko kilka zdjęć przed zmierzchem. Przydałby się statyw o tak późnej godzinie. Jesień wydaje się znikać, bo jest coraz mniej liści na drzewach, choć nadal można spotkać zieleń. Oby jednak wytrzymało jeszcze z tydzień.
Pojechałem do centrum, ale spotkałem tylu kretynów na rowerach, że zrezygnowałem i zawróciłem do domu. Najgorsi są ci z wielkimi plecakami. Stwarzają największe zagrożenie w ruchu drogowym. Dzisiaj musiałem uciekać na chodnik, bo jedno takie zero wyjechało mi na czołówkę.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / GT

Jesień w Poznaniu

  35.99  02:02
Miałem jechać w góry, ale prognoza śniegu mnie zniechęciła. Rano miało też padać w Poznaniu, ale nic nie było. Gdy w końcu wyszedłem, na horyzoncie pojawiła się ciężka chmura. Zaryzykowałem i pojechałem szukać jesieni. Myślałem, by powtórzyć trasę z zeszłego tygodnia, ale odwiedziłem Szachty, potem Dębinę. Na ścieżkach było mnóstwo liści i połamanych gałęzi po ostatnich wichurach. Ruszyłem do centrum, kręcąc się bez celu po Malcie i jakoś znudziło mi się, więc zacząłem kierować się do domu. Natchnęło mnie jednak, by odwiedzić Lasek Marceliński. Było jeszcze ładniej niż w poprzedni weekend. A deszcz popadał dopiero, gdy wróciłem do domu.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, terenowe, rowery / GT

Szukając jesieni 2021

  34.09  02:01
Wymieniłem łańcuch w kolarzówce. Ostatnio robiłem to w lutym, czyli niemal 5 tys. km temu. Wtedy jedna zębatka kasety stała się nieużywalna. Po kolejnej wymianie łańcuch zaczął przeskakiwać również na drugiej zębatce. I tak przednie zębatki są już porządnie sfatygowane, więc następnym razem będę musiał wymienić wszystko. Przy okazji wyczyściłem cały napęd. Już dawno nie miał takiej opieki. Nawet przypomniałem sobie pierwotny kolor zębatek.
Ruszyłem z aparatem, żeby pokręcić się po okolicy i postrzelać trochę jesiennych fotek. Odwiedziłem Lasek Marceliński, zachodni klin zieleni, Cytadelę, potem Wartostradą wróciłem do domu.
Kategoria Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, terenowe, rowery / GT

Pałace von Treskowa

  82.46  04:15
Udało mi się namówić Anię na rower. Ruszyliśmy wczesnym rankiem. Temperatura wynosiła zaledwie 4 °C, bo w nocy był przymrozek. Słońce całkiem szybko nas ogrzało. Pojechaliśmy na północ, meandrując przez Poznań. Zatrzymaliśmy się w Radojewie pod pałacem rodziny von Treskow. Obok rozciągał się park z cmentarzem i sztucznie wybudowanymi ruinami. Znalazłem też zegarek Garmina (właściciel już odzyskał zgubę).
Kolejnym punktem było jezioro Łysy Młyn, gdzie na próżno szukaliśmy kładek nad moczarami. Niestety zostały zlikwidowane, a podobno kiedyś było tam tak pięknie.
Zajechaliśmy pod kolejny pałac rodziny von Truskow w Bolechowie, gdzie też nigdy nie byłem, więc dzień okazał się pełen atrakcji. Gdybyśmy pojechali prosto do Poznania, mogliśmy odwiedzić też pałac w Owińskach, który również wybudowano dla von Treskowów.
Pozostało tylko dostać się do Puszczy Zielonki, gdzie wjechaliśmy w teren. Było trochę piachu i tarki, ale zaskakująco w większości trafialiśmy na utwardzone drogi, a jechaliśmy na kolarzówkach. Potem przez Wierzenicę z powrotem do Poznania. Temperatura zdążyła skoczyć tak, że zrobiło się gorąco.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, terenowe, ze znajomymi, rowery / GT

Szukając jesieni w Puszczy Noteckiej

  104.62  04:57
W zeszłym roku byłem w Puszczy Noteckiej, gdy drzewa zdążyły zrzucić liście. Pomyślałem, że jesienią musiało tam być pięknie i postanowiłem wrócić tam ponownie. Ruszyłem późniejszym rankiem na dworzec i pojechałem do Miałów. Było chłodniej niż wczoraj, ale słońce już ładnie przyświecało. Nie pomyślałem o wietrze, bo wiało ze wschodu, a drzewa nie wszędzie rosły (na przykład na prostych drogach). Mimo wszystko dobrze się ubrałem.
Niestety było jeszcze za wcześnie na jesień. Dęby już zmieniły kolor liści, ale brzozy, na których najbardziej mi zależało, wciąż nie. Pewnie jeszcze tydzień, może dwa, a nie wiem, czy będę wtedy w Poznaniu. Ta jesień co roku przychodzi tak niespodziewanie.
Jechałem asfaltami, ale zboczyłem też na leśne ścieżki. Zaskoczył mnie brak piachów. Kilka razy zakopałem się, ale ogólnie jechało się świetnie. Dotarłem do Zielonejgóry, gdzie skręciłem na moją ulubioną trasę przez Puszczę Notecką. Gdzieś wyczytałem, że to najdłuższa droga dla rowerów w Wielkopolsce (wciąż są daleko za woj. małopolskim, zachodniopomorskim czy lubuskim). Z Obornik wróciłem do Poznania standardowo przez Objezierze.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, rowery / GT

Wolin – Stargard

  85.61  05:44
Było cieplej niż wczoraj, choć wietrznie. Przejechałem się po Wolinie, bo miałem mnóstwo czasu do otwarcia dzisiejszej głównej atrakcji – Centrum Słowian i Wikingów. Przespacerowałem się po tym skansenie, chłonąc odrobinę wiedzy z tablic informacyjnych. Widziałem również pracowników przebranych w stroje z epoki. W sklepiku zaopatrzyłem się w parę pyszności. Ciekawe miejsce.
Na mojej drodze pojawił się szlak nr 3, którym częściowo dostałem się wczoraj do Wolina. Było trochę asfaltu, a potem wjechałem na szutry na wałach otaczających Zalew Szczeciński. Nie wiem, czy legalnie, bo było mnóstwo sprzecznych znaków. Ktoś bezmyślnie je tam poustawiał. Niestety wiatr wiejący z południa był zbyt silny i zrezygnowałem z dalszej jazdy szlakiem, zjeżdżając do głównej drogi, z której mogłem dostać się do lasów. Niemal cała droga wojewódzka była w remoncie, więc jechało się ciężko. Ruch wahadłowy, dużo kurzu, korki. Nic przyjemnego. Za to lasy wręcz przeciwnie. Jechało się dużo wygodniej.
Minąłem drogę dla rowerów biegnącą po nasypie dawnej linii kolejowej. Gdybym nie zjechał ze szlaku wokół zalewu, z pewnością przejechałbym się nią, a tak nie było mi po drodze.
Kiedyś Goleniów zafascynował mnie kwitnącymi drzewami wiśni. Wtedy chyba byłem nieuważny, bo w Poznaniu widuję ich mnóstwo lub od tamtego czasu mnóstwo zostało posadzonych. Pokręciłem się chwilę po mieście w poszukiwaniu restauracji. Większość była nieczynna, ale znalazłem coś, aby nabrać sił na dalszą podróż.
Tuż za Goleniowem zatrzymał mnie kierowca, który również jeździł na rowerze i był ciekaw, co sprowadza sakwiarza w tamte strony. Wymieniliśmy się informacjami. Zwiedzał Ameryki i bardzo chwalił sobie Meksyk, bo podobno dzięki papieżowi Polacy są tam serdecznie witani.
Jechałem po różnych szlakach rowerowych, zaliczyłem trochę terenu, choć nie do końca planowanego. Wspiąłem się na jedną wieżę widokową, przejechałem po wiadukcie nad tzw. Berlinką, zaliczyłem trochę pagórków i dotarłem do Stargardu w porę przed przyjazdem pociągu do Poznania.
Znów niewiele zabrakło do tysiąca kilometrów podczas całej wyprawy. Z początku planowałem pojechać w kierunku Kołobrzegu, a potem na południe, ale pokonanie szlaku Odra – Nysa zajęło mi 8 dni z 9 zaplanowanych (a sam szlak ma zaledwie 627 km). Podobała mi się architektura Górnych Łużyc, a Dolina Dolnej Odry obfitowała w faunę. Przejechałem mnóstwo różnych dróg i zepsuło się moje wyobrażenie równych niemieckich dróg, bo szlak zestarzał się. Jednakże, przeciwieństwie do szlaków w Polsce, niemiecka część szlaku była całkiem dobrze oznaczona. Tylko w kilku miejscach miałem problemy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / zachodniopomorskie, terenowe, z sakwami, dojazd pociągiem, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Koniec szlaku Odra – Nysa

  156.45  09:47
Wstałem wcześnie, bo miałem przed sobą dłuższy dystans. Był chłodny poranek. Dzisiaj trafiłem na sporo nierównych dróg. Przejechałem przez kilka wiosek ze sporą liczbą domów pokrytych strzechą.
W Ueckermünde szlak gdzieś uciekł bez słowa. Potem tak samo w jeszcze jednej wiosce. Nie wiem, czy stałem się nieuważny, czy znaki poznikały. Potem pojawiło się sporo terenu. Na szczęście nie padało, więc dało się jechać.
Pojawił się kolejny objazd na szlaku. Nie ufałem mu, bo takie same znaki stawiają przy drogach, wzdłuż których są drogi dla rowerów. To nie ma sensu, ktokolwiek wpadł na ten pomysł. Przejechałem się kawałek po szlaku, ale ostatecznie dojechałem do blokady. Musiałem dostać się do objazdu. Ten niestety prowadził po betonowych płytach, więc trochę mnie wytrzęsło i zrezygnowałem. Szlak pewnie prowadził okrężną drogą. Szkoda, że zapomnieli, jak się robi plany objazdów. Robili je jeszcze parę lat temu. Nie miałem ochoty jechać w nieznane po beznadziejnych drogach, nadrabiając nie wiadomo jaki dystans. Skierowałem się do głównej drogi.
Nie wiem, co było gorsze. Telepanie się po tych betonowych zabytkach czy jazda ruchliwą krajówką. Dostałem się do Anklam. Zorientowałem się, że źle wyliczyłem dzienny dystans i że zaliczę jeszcze więcej kilometrów. Szlak też gdzieś przepadł i pojawił się dopiero za miastem. Tam złapali mnie Polacy, którzy poznali rodaka pewnie po producencie sakw – Crosso, bo w Niemczech same Ortlieby. Pogadaliśmy chwilę, powiedzieli mi o drodze, którą mógłbym pojechać nazajutrz. Oni skręcili w jakiś skrót, a ja kontynuowałem jazdę szlakiem.
Byłem głodny, a po drodze nie widziałem niczego otwartego. Na szczęście miałem jeszcze owsiankę. Nie na darmo wiozłem kuchenkę turystyczną i bukłak z wodą.
Ostatnie niespodzianki na szlaku, który nie był spójny z oficjalnym śladem i znalazłem się w Ahlbeck, gdzie miał znajdować się koniec szlaku. Niestety nie znalazłem go, szlak nawet gdzieś zdążył przepaść. Miałem nadzieję zobaczyć jakąkolwiek informację, ale nic z tego. Tylko dojechałem do morza i ruszyłem w drogę do Polski. Wybudowali drogę dla rowerów, która doprowadziła mnie do Świnoujścia.
Rozważałem dostać się do Wolina pociągiem, ale nic sensownego już nie jechało. Było jedno połączenie, ale z głupią przesiadką i zdecydowałem się dojechać do celu o własnych siłach.
Zapadł zmrok. Pokonałem część dystansu głównymi drogami, a potem wjechałem na Szlak Orła Bielika, który biegł lasami. Jechało się wolno, było dużo kałuż i dołów, ale przynajmniej nie grzązłem w piasku, którego obawiałem się najbardziej. Z istot żywych spotkałem jedynie samotnego jelenia.
Rozważałem jechać krajówką, ale zaryzykowałem. Kiedyś dostałem się do Lubina lasami. Tym razem trafiłem na szlak nr 3. Na kilku odcinkach były znajome znaki Pomorza Zachodniego, kilka odcinków było mało wygodnych, pojawiły się podjazdy, długa droga usłana kocimi łbami i asfaltowym poboczem. Widać, że województwo zainwestowało w turystykę. W Wolińskim Parku Narodowym przez ulicę przebiegło stado jeleni. Potem jeszcze słyszałem ryk byka. Znów wjechałem w teren, ale wyglądało to tak, jakby coś tam jeszcze chcieli robić. Telepało, ale nie było dołów. Dalej szlak wiódł po nowych płytach betonowych, po nowym asfalcie. Strasznie dużo pajęczyn z siebie zdarłem.
Szlak gdzieś przepadł, więc wjechałem na krajówkę. Pobocze było bardzo szerokie, więc w sumie mogłem jechać tamtędy. Szybko dotarłem do Wolina. Zatrzymałem się ponownie w domu gościnnym. Wyszło 20 km mniej niż myślałem.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

To już prawie morze

  101.96  06:10
Dzisiaj było nieco cieplej niż wczorajszej nocy. Komary nadal nie dawały żyć, gdy się pakowałem. Zjadłem śniadanie i ruszyłem w słońcu na szlak Odra – Nysa. Mimo braku chmur było chłodno przez wiatr. Nie zawsze wiało w plecy. To był koniec jazdy wzdłuż Odry. Szlak biegł nie tylko po niemieckiej stronie granicy, ale też odbił daleko do jakichś nieciekawych miasteczek, prowadząc przez wioski o drogach tak okropnych, że rozważałem powrót na polską stronę. Do tego część szlaku przebiegała po drogach publicznych, a te w większości były niewiele szersze niż auta. Nie każdy mijał mnie bezpiecznie. Zważając na to, że w tym regionie słychać dużo języka polskiego, ci niebezpieczni kierowcy to pewnie Polacy.
Jeden odcinek szlaku biegł przez las po drogach niczym na Kaszubskiej Marszrucie, tylko nawierzchnia była ciut lepsza, bo asfaltowa. Dalej wygoda się skończyła, bo pojawił się teren. Szlak prowadził po nasypie dawnej linii kolejowej. Kiedyś jechałem jego odcinkiem. Równoległa droga była jeszcze gorsza, bo wybrukowana. Dojechałem do Rieth, przedostałem się do Polski i pojechałem do Nowego Warpna. Po polskiej stronie na dawnym nasypie kolejowym był już asfalt. Niestety sfatygował się przez te wszystkie lata.
Pobliski kemping zakończył już działalność, więc musiałem zatrzymać się w pensjonacie. Odechciało mi się nocować na dziko. Co rusz widziałem informację o obiekcie na sprzedaż. Objechałem miasteczko, znalazłem sklep, zjadłem kolację w barze tuż przed jego zamknięciem i poszedłem spać w wygodnym łóżku.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

U źródła Nysy Łużyckiej

  90.31  06:14
Już na początku roku rozważałem ruszyć wzdłuż granicy z Niemcami. Oficjalna strona szlaku Nysa – Odra zaczyna się jeszcze w Czechach, dlatego postanowiłem tam się dostać. Wczoraj zatrzymałem się we Wrocławiu, a dzisiaj o szóstej rano wsiadłem w pociąg do Szklarskiej Poręby. Pierwszy raz dotarłem tam koleją. Miałem odrobinę szczęścia, bo pociąg zapełniało już kilkunastu rowerzystów. Wielu z nich jechało na jakiś maraton w Jeleniej Górze.
Widoki ze Szklarskiej Poręby Górnej były przepiękne. Niebo chmurzyło się, ale dzięki temu niektóre zdjęcia wychodziły lepsze. Uzupełniłem najpierw zapasy, bo nie planowałem robić zakupów za granicą, a potem ruszyłem na granicę z Czechami. Zwykle ku Izerom jeździłem po krajówce, ale tym razem wypatrzyłem spokojniejszą drogę wzdłuż linii kolejowej. Trochę asfaltu, trochę szutru, dużo natury – było całkiem wygodnie. Martwiły mnie oznaczenia trasy Biegu Piastów, który gdzieś w oddali był słyszalny, ale na tamtym odcinku akurat nie przecinał mojej drogi.
Im wyżej, tym robiło się chłodniej. Obawiałem się też, że może popadać, bo tak zasłyszałem od spotykanych ludzi. Wyjechałem na chwilę na krajówkę, aby zaraz wrócić na boczne dukty. Wpadłem na linię startową wspomnianego biegu, a właściwie rajdu rowerowego. Mnóstwo kolarzy blokowało drogę. Jak się okazało po rzucie okiem na mapę, nie była to moja trasa. Odetchnąłem z ulgą, ale nie na długo. Powróciwszy na właściwy tor, znów wpadłem na trasę wyścigu. Szczęście, że uczestnicy rozwlekli się, a starty zostały podzielone na grupy. Dostałem instrukcję, że mogę jechać lewą stroną drogi i tak też zrobiłem, aż dotarłem do rozdroża pod Działem Izerskim, gdzie zaczynał się zjazd do granicy z Czechami.
W Czechach jechałem trochę głównymi drogami, trochę bocznymi, paroma szlakami. Widziałem wiele ciekawej architektury, sporo wiaduktów. Miałem szczęście do pociągów, choć po jakimś czasie już nie chciało mi się wszystkich fotografować.
Po 37 km od startu w końcu dotarłem do miejsca, gdzie miał zaczynać się szlak. Zero oznaczeń. Czułem się zagubiony, ale jechałem dalej, bo wgrałem do Garmina całą trasę. Półtora kilometra dalej znajdowało się źródło Nysy Łużyckiej, a obok tablica z informacją o istnieniu szlaku Odra – Nysa. Przynajmniej tyle.
Szlak biegł dalej wzdłuż kilku czeskich szlaków: najpierw 3038, potem 3036 i ostatecznie 14. Jedynym śladem były białe trójkątne nalepki na tabliczkach – wyblakły, bo tak dawno zostały naklejone, a i to było ich tak mało, że bez znajomości szlaku nie dało się po nim poruszać. I tak w paru miejscach szlak poprowadził mnie inaczej niż ślad w Garminie, więc nie przejechałem całej trasy.
Z tych ciekawszych doświadczeń był przejazd po moście kolejowym. Jeden tor został rozebrany (lub nigdy nie powstał) i obok dało się iść, ale na jego końcu kłopot sprawiał nasyp ziemny. Zaraz dalej była kolejna atrakcja – klatka do transportu przez rzekę. Mieściła 6 osób, ale rower też dało się wepchnąć. Potem tylko trzeba było się przeciągnąć na drugą stronę. Oba urozmaicenia były chyba fakultatywne, bo nie biegł po nich żaden czeski szlak (musiałem przegapić skręt na którymś skrzyżowaniu), ale Garmin prowadził mnie właśnie tamtędy. Coś musiało się zdezaktualizować.
Nysa Łużycka zaczynała zamieniać się z potoku w rzekę. Niestety już na tym etapie czuć było zanieczyszczenia, które nią płynęły. Dopiero druga połowa czeskiego odcinka szlaku biegła wzdłuż rzeki, dzięki czemu zrobiło się bardziej płasko. Duża liczba górskich odcinków wymęczyła mnie i spowolniła. Czułem, że straciłem dużo czasu na podjazdach. Zaskakująco dojechałem do granicy przed zmierzchem. Liczyłem na 130 km, a pokonałem ledwo 90. Nie wiem, jak ja to zaplanowałem. Odcinki, które przegapiłem nie mogły dawać takiej różnicy.
Miałem jeszcze nadzieję, że kemping w Czechach będzie otwarty, ale recepcję zastałem zamkniętą. Pojechałem w kierunku trójstyku granic. To już trzeci odwiedzony, więc jestem na półmetku. Przejechałem na polską stronę i znalazłem ustronne miejsce na rozbicie namiotu. Noc była ciepła. Zachmurzenie też się zmniejszyło, bo widziałem gwiazdy, dużo gwiazd.
Kategoria Góry Izerskie, dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Ostatnia marszruta

  63.26  04:18
Ostatni dzień wyprawy z Anią po kaszubskiej ziemi. Pierwszy raz zjedliśmy śniadanie przyrządzone przez kogoś, bo czekał na nas bufet. Dzień rozpoczął się równie gorąco, co wczoraj.
Wróciliśmy się kawałek do centrum wsi, w której nocowaliśmy, żeby jeszcze raz rzucić okiem na chatę owczarza, a potem ruszyliśmy na południe. Odbiliśmy trochę w teren, żeby zobaczyć stary młyn. Nadal spotykaliśmy obszary zniszczone podczas nawałnicy z 2017 roku. W Leśnie zobaczyliśmy kolejne kamienne kręgi i cmentarzysko kurhanowe. Na drodze do Brus ominęliśmy piaszczystą drogę, odkrywając asfaltową ścieżkę wzdłuż głównej drogi. Nie można zapomnieć o dużej liczbie dekoracji dożynkowych.
Brusy nie przykuły naszej uwagi, ale w pobliskiej wsi znajdowała się chata kaszubska. Za nią z kolei znaleźliśmy galerię Józefa Chełmowskiego, gdzie trafiliśmy na moment oprowadzania po skansenie. Przewodniczką była córka artysty. W oczy rzucało się przede wszystkim to, że zbiory były niezwykle płodne.
Dalej jechaliśmy marszrutą, która była głównie szutrowa, na kilku odcinkach asfaltowa, ale trafiło się też trochę kostki. Szlak biegł przez parę wsi, kilka lasów i niestety wiele z nich było bez drzew przez wspomnianą nawałnicę. Ostre słońce nie dodawało atrakcyjności krajobrazom.
W Chojnicach zjedliśmy, chwilę pozwiedzaliśmy to, czego nie zobaczyliśmy ostatnim razem i pojechaliśmy na pociąg powrotny. Miasto próbuje być rowerowe, bo gdzie nie spojrzeć, tam jakiś znak nakazujący jazdę chodnikiem, ale taki chaos z tego powstał, że ciężko się poruszać. No i niebezpiecznie, bo z każdej kamienicy może ktoś wybiec wprost pod koła roweru.
Szukanie pamiątek zostawiłem na ostatnią chwilę, przez co nie znalazłem niczego wartościowego. Z tej wyprawy pozostaną mi tylko wspomnienia oraz zdjęcia. Pierwsza w pełni niesamotna wyprawa i pierwsza tak krótka, bo przejechaliśmy niespełna 400 km, co oczywiście przełożyło się na liczbę atrakcji. Sam z pewnością nie dokonałbym tego.
Kategoria kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery