Po nocnej ulewie nie było ani duchoty, ani upału. Po niebie wędrowały chmury, więc i temperatura dawała się znieść. Kontynuowałem podróż do Krakowa.
Do Zatoru nie było nic ciekawego. Za miastem wjechałem na drogi wśród stawów. Tak się złożyło, że wypatrzyłem liska. Próbowałem go podejść, ale już się nie pokazał. Za to coś wystraszyło ptaki – lisek lub ja. Odleciało kilkanaście i zostały dwa: bociany czarne. Pierwszy raz je widziałem. Tak poza nimi były łabędzie, czaple, kaczki, mewy i pewnie wiele innych.
Trzeba było przekroczyć Wisłę. Nawigacja kierowała mnie na most kolejowy. Wyremontowany, żeby piesi i rowerzyści mogli bezpieczniej poruszać się po nim, ale był też napis zakazujący poruszania się. I tak nie miałem większego wyboru, bo przeprawa promowa, znajdująca się nieco dalej, była nieczynna, a mieszkańcy nie zgadzają się na budowę mostu drogowego, co demonstrują na przydomowych transparentach.
Przejechałem się kawałek po Wiślanej Trasie Rowerowej. Odcinek szutrowy stracił na jakości od mojej poprzedniej podróży po nim. Parę wiosek dalej wjechałem na odcinek leśny, który piął się w górę. Tam zobaczyłem zamek Tenczyn, który miał być dzisiejszą atrakcją, ale upraszczanie trasy pokrzyżowało mi plany.
Została mi już tylko prosta droga z kilkoma widokami i polem słoneczników. Pokonałem ją wielokrotnie, gdy spędzałem wakacje w Krakowie. Dojechałem do kolejnego noclegu. Wychodził taniej niż cokolwiek w Krakowie, więc podróż z Bielska-Białej do miasta królów rozłoży się na 3 dni. Ale nie to jest moim celem.