Zapowiadał się słoneczny dzień. Ruszyłem do Ogrodzieńca, do jedynej otwartej placówki pocztowej, żeby zjeść śniadanie. Potem po wiejskich drogach z dużą dawką podjazdów dotarłem do zamków w Bobolicach i Mirowie. Oba zostały ogrodzone, a zwiedzanie wymagało opłaty. Na tablicy informacyjnej zostało wyjaśnione, że właściciele mieli dość śmieciarzy i wandali, więc podjęli działania w celu ochrony tych zabytków.
Rowerowy Szlak Orlich Gniazd zmienił swój przebieg. Wjechałem na odcinek do Żarek, który był asfaltowy. Stary przebieg był piaszczystym koszmarem, więc jakiś plus, chociaż liczba aut i debilów na rowerach nadrabiała w irytowaniu.
Nie chciałem ryzykować, że szlak mnie wciągnie w piaszczystą otchłań, więc do Olsztyna pojechałem lokalnymi drogami. Całkiem sprawnie mi to poszło, więc kupiłem bilet wstępu do zamku i obszedłem kawałek ruin. Chmury, które pojawiły się przed południem, dawały kiepskie światło do zdjęć. Do tego spieszyłem się, więc szybko skończyłem zwiedzanie.
Ruszyłem w kierunku Częstochowy na spotkanie z Hubertem. Tak się złożyło, że miał w zapasie oponę. Bicie w starej było coraz bardziej odczuwalne i chciałem uniknąć kłopotów w trasie, gdyby opona pękła. Myślę jednak, że nie miałbym takich kłopotów ze znalezieniem opony, jak w Korei. Po wymianie koło z nowym bieżnikiem znów zaczęło mruczeć i kolejny problem miałem z głowy.
Przejechałem się po Częstochowie w poszukiwaniu jedzenia i ruszyłem na południe. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zobaczyć Wartę i odnaleźć Miłość. Wydłużyłem więc drogę przed dotarciem do noclegu.