Zmierzch tu późno zapada, bo o godz. 22 było jeszcze widno. Porządnie lunęło w środku nocy. Aż martwiłem się, czy namiot to wytrzyma. Ulewa do rana ustała, a namiot spisał się. To już w Austrii padało mocniej, kiedy jeden szef zaczął przeciekać (pomijam, że obudziłem się wtedy w kałuży).
Drugi dzień wyprawy przyniósł kolejne niespodzianki. Było pochmurno z temperaturą 12 °C. Przynajmniej wiatr był mniej odczuwalny. Wjechałem na kolejną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej, choć wysypaną szutrem. Tam też przejechałem przez pierwszy w Norwegii tunel, więc mogę uruchomić licznik pokonanych tuneli.
Wyglądało na to, że było jakieś święto, bo żaden market nie był otwarty. Śniadanie zjadłem na stacji benzynowej. Hamburger za 100 koron, ale była to najsmaczniejsza kanapka, jaką jadłem. Znalazłem też butlę z gazem – 150 koron, o 50% drożej niż w markecie, ale nie mogłem ryzykować brakiem kolacji, skoro wszystko pozamykane.
Od czasu do czasu kropiło. W południe temperatura skoczyła do 17 °C. Trafiłem na pierwsze krawężniki, więc wczoraj za mocno zachwalałem Norwegię, bo miejscami nie różni się od Polski. Wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów, a myślałem, że są tu tylko współdzielone ciągi pieszo-rowerowe, analogicznie do braku przejazdów dla rowerów. Minąłem też pierwszego sakwiarza. Za to rowerzystów spotkałem każdego rodzaju.
Po południu temperatura przekroczyła 22 °C, bo pojawiło się nieznośne słońce (choć lepsze to niż deszcz). Było tak gorąco, że zmieniłem buty na lżejsze. Wiozę około 45 kg majdanu według wagi na lotnisku (z rowerem), ale mam raczej wszystko, co potrzebne. Już nawet zdążyłem zaszyć rozdarte spodnie.
Za miastem Drammen wjechałem na Krajowy Szlak Rowerowy nr 4. Wydawał się przyjemny, póki nie zmienił się w szuter i nie poleciał jakimiś górami. Aż zacząłem rozważać powrót i jazdę okrężną drogą. Wytrwałem i znalazłem po drodze kilka atrakcji. Gdyby nie mój ograniczony czas, to może zobaczyłbym jeszcze więcej.
Szlak biegł wciąż po szutrach. Pojawiła się informacja, że dalej prowadzi po prywatnej drodze lub ziemi (nawet się nie zatrzymałem, żeby dokładnie przetłumaczyć tabliczkę z norweskiego), ale były to olbrzymie połacie lasów. Akurat trafiłem na właściciela tych ziem, który był tak miły, że zaproponował mi rozbić się nad rzeką. Niestety otrzymana instrukcja dojazdu była zbyt ogólna, bo nic nie znalazłem, więc rozbiłem się na cichej polanie niedaleko drogi.