Tej nocy nie padało, choć krótki deszczyk nad ranem dał mi do zrozumienia, że pora wstawać. Tylko te 8 °C w namiocie mnie nie przekonywało. Jednakże była to najlepsza noc, bo nikt nie łaził pod namiotem, nie gadał, nie palił. Słyszałem tylko ptasie radio, a co godzinę inny ptak przejmował mikrofon.
W końcu trafiłem na czynne markety, więc obejrzałem dostępne produkty i ceny były dużo lepsze niż na stacjach benzynowych. Jako ciekawostka, w cenie napojów w butelkach plastikowych jest kaucja 3 koron za dużą butelkę i 2 koron za małą. Potem takie butelki można zwrócić w automacie w zamian za bon. A cenę końcową przy płatności gotówką zaokrąglają, więc pewnie nie dostanę na pamiątkę øre, odpowiednika naszych groszówek.
Dostrzegłem pierwsze ośnieżone szczyty, co nie napawa optymizmem. Wjechałem na kolejną prywatną drogę na szlaku. Znów szutry i dużo podjazdów. Gdzieś na tych wybojach zgubiłem butelkę z wodą, a prawie też nowe okulary, bo na podjazdach wygodniej jest bez nich i zbyt luźno wisiały przy kierownicy. Tak się zastanawiałem, kiedy je zarysuję i szybko do tego doszło.
Obiad zjadłem na przystanku autobusowym z wiatą, których jest niewiele, by się schować. Akurat znów zaczęło kropić, bo poranny deszczyk wracał co jakiś czas. Do tego na horyzoncie widziałem mgłę, która przyniosła ochłodzenie. Przed południem było 14 °C, w południe 17 °C z miejscowymi przejaśnieniami, ale po południu spadło do nieco ponad 11 °C i już tak się utrzymało do końca dnia.
Droga krajowa nr 7 była strasznie ruchliwa, ale nie jechałem nią długo. Prowadził mnie Krajowy Szlak Rowerowy nr 4, który ciągnął mnie bocznymi drogami, nie zawsze dobrej jakości. No i szlak zaprowadził mnie w kozi róg, bo dojechałem do mostu w trakcie remontu i nie było innego wyjścia, jak zawrócić. Gdybym nie kombinował i jechał zgodnie z planem, który – o dziwo – uwzględniał zamknięcie mostu, to mógłbym dotrzeć gdzieś dalej, prawda? Nic bardziej mylnego, bo mapy.cz, które wytyczyły mi trasę na Nordkapp, wybrały jakiś objazd i skończyłem na zakazie wstępu. Myślałem, że przyczyną takiego udziwnienia był tunel, ale nie, droga krajowa na tamtym odcinku była ich pozbawiona, więc pozostaje to zagadką. Przynajmniej ruch zmalał wieczorem.
Nie mogłem znaleźć miejsca pod namiot, więc zatrzymałem się na małym kempingu. Pani obsługująca ten przybytek wyjaśniła, że ta żółta tabliczka, której nie dało się zauważyć z chodnika informowała o zamknięciu mostu. Powiedziała, że upomni tych durniów, jak się wyraziła, żeby umieścili tabliczkę także na szlaku rowerowym, aby rowerzyści mieli świadomość o braku przejazdu.
Dużo Polaków w tej Norwegii. Widuję polskie tablice rejestracyjne, słyszę polską mowę, a dzisiaj w markecie znalazłem produkty importowane prosto z Polski.