Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45207.57 km (w terenie 2891.73 km; 6.40%)
Czas w ruchu:2652:05
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:487204 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:496
Średnio na aktywność:91.14 km i 5h 26m
Więcej statystyk

W deszczu na wschód

  56.15  03:01
Miało padać po południu, a okazało się, że lało od rana. Całe szczęście wypadało się wcześnie rano, gdy jadłem śniadanie w hotelowym bufecie i potem, gdy pracowałem przy komputerze. W końcu się zebrałem i dobrze, że tak późno, bo z nieba leciał tylko kapuśniaczek.
Na początek odwiedziłem pocztę. Wysłałem do domu paczkę z zimowymi rzeczami. Pozbyłem się tylko 2,5 kg (co mnie kosztowało ponad 6 tys. jenów), ale przyczepka zaczęła znów stabilnie jechać. Martwiłem się, że ostatnie dwie paczki nie dotarły, ale okazało się, że dotarły, tylko nie wszyscy w domu o tym wiedzieli.
Dłonie mi przemarzły z zimna, wiatru i deszczu, a rękawic nijak nie mogłem założyć, bo zaraz byłyby mokre. Całe szczęście podjazd, który robiłem, szybko się skończył. Wraz z nim deszcz, więc założyłem rękawice i ruszyłem w dół. Nie jechało się tak szybko, jak myślałem. Przez kilkanaście kilometrów miałem nawet całą drogę tylko dla siebie, aż dotarłem do miasta, a tam droga krajowa nr 1. Mogłem szukać jakichś bocznych uliczek i lokalnych dróg, ale tylko wydłużyłbym sobie dystans. Chociaż mało brakowało, żebym tak zrobił, bo gdy kątem oka zauważyłem znak drogi ekspresowej, przeraziłem się i zacząłem zawracać. Okazało się, że znak stał w parze ze znakiem końca (jak nasz B-42) na zjeździe, który łączył się z moją drogą. Mimo to niepewnie jechałem przed siebie, bo dwa pasy ruchu dla każdego kierunku, droga biegnąca pod dziesiątkami wiaduktów, dużo aut. Dopiero sygnalizacja świetlna upewniła mnie w tym, że byłem tam w zgodzie z prawem. Patrząc jednak na liczbę tirów, mogłem być nieproszonym uczestnikiem ruchu.
Przejechałem spory dystans po tej drodze krajowej, choć po kilku kilometrach zjechałem na chodnik, który się pojawił. Z dwojga złego był on bezpieczniejszy. Czasem nawet pojawiała się równa nawierzchnia. Jedynie krawężniki niezmienne, czyhały na moment, aby zniszczyć rower. Cało dojechałem do kwatery, w której zatrzymałem się latem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Tam, gdzie narodzili się ninja

  44.94  02:46
Wczoraj miałem czas, żeby tylko przespacerować się po tych samych miejscach, co dzień wcześniej, więc nie wsiadałem na rower. Dzisiaj, już nie zapominając o niczym, ruszyłem dalej.
Drogę miałem prostą, więc jechałem zgodnie z planem. Gdy jednak wjechałem na wysokość ponad 200 m n.p.m., podczas gdy taką wysokość miałem osiągnąć 30 km później, zorientowałem się, że coś jest nie tak. Spojrzałem kilka razy na mapę i zauważyłem błąd – powinienem był pojechać dużo bardziej na północ przed ruszeniem w kierunku wschodnim. Zdarza się. Musiałem tylko lekko skorygować trasę. I tu zaczęły się schody, a właściwie pagórki, bo dodałem sobie kilka podjazdów, aby ostatecznie wrócić na zaplanowaną drogę. Gdybym tak zawrócił do centrum Nary, byłoby dużo lżej.
Jadąc wzdłuż rzeki, trafiłem do prefektury Kyōto i znalazłem przystanek drogowy Michi-no-Eki, na którym można zrobić zakupy lub zjeść. Zjadłem bento, czyli obiad w pudełku. Podgrzałem go w mikrofalówce o publicznym dostępie (są w każdym supermarkecie!), a potem pojechałem dalej, docierając do miasta Iga.
Już z daleka dostrzegłem zamek, do którego skierowałem się od razu. Nie wszedłem do środka, bo byłem na tylu zamkach, że wiedziałem, czego się spodziewać. Obok zamku znajdowało się muzeum ninja. Stamtąd dowiedziałem się, że Iga jest miejscem narodzin tych wojowników. Byłem przekonany, że ninja mają dłuższą historię.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kyōto, Japonia / Mie, Japonia / Nara, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Spacer z Ōsaki do Nary

  31.99  02:01
Nie do końca wiedziałem jak powinienem jechać, a planowałem po prostu ruszyć na wschód. Mając więc Narę po prostej, pojechałem prosto.
Zrobiło się ciepło, jechałem przed siebie, aż dostałem się do stóp wzniesienia. Już od początku stromizna okazała się być zabójcza. Próbowałem jechać, ale po kilkuset metrach darowałem sobie i zacząłem mozolnie wpychać rower pod górę. Jeszcze tak stromego podjazdu to chyba nie widziałem w Japonii. Za plecami miałem panoramę miasta, a wokół siebie bezlistne drzewa. Od czasu do czasu ktoś na motocyklu przejechał, a tak to miałem względny spokój i jedynie trud wpychania 40 kg pod górę nie pozwalał odetchnąć.
Koniec spaceru, dostałem się na szczyt. Tam już można było wsiąść na rower, więc z ponad 400 m w pionie zaledwie 100 udało mi się pokonać na rowerze, z czego większość to był nieodczuwalny podjazd zanim znalazłem się pod górą. Zjazd był wygodniejszy, bo było dużo asfaltu (z drugiej strony wzniesienia sam beton z otworami dla zwiększenia przyczepności), chociaż hamulce szybko się grzały przez dużą liczbę zakrętów. Zjechałem na dół, aby znaleźć na drodze kolejną górę. Całe szczęście mniejszą i szybko trafiłem do Nary.
Już tradycyjnie zostawiłem bagaż w hostelu i ruszyłem na pieszą wycieczkę po mieście, w którym byłem już tyle razy, co w Ōsace. Zawsze jednak znajdzie się coś ciekawego do sfotografowania, jak kwitnące śliwy (vel morele japońskie) albo popołudniowe słońce oświetlające zabytkową architekturę.
Po powrocie do hostelu okazało się, że zapomniałem zasilacza do komputera. 40 km najprostszą drogą to przynajmniej 4 godziny na załatwienie sprawy, więc zdecydowałem się na pociąg. Wyszły łącznie 3 godziny, które będę musiał odrobić. Chyba pierwszy raz od przylotu do Japonii zapomniałem o czymś, i to od razu o tak niezbędnym przedmiocie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Nara, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Wietrzny Tajwan

  48.81  03:10
Wczoraj padało do późna, ale rano ulice zdążyły wyschnąć. Prawdopodobnie za sprawą wiatru, który szalał dzisiaj, że aż strach. Czasami musiałem jechać pochylony w bok o kilkanaście stopni, żeby zrównoważyć siły ciężkości i opory powietrza. (Tak to się nazywało? Dawno miałem fizykę).
Nie mam znowu o czym pisać. Wiatr, trochę słońca, ale było chłodno. Niespodziewanie pojawił się stromy podjazd, potem pod wiatr w dół aż do centrum miasta Taoyuan, w którym byłem drugiego dnia (technicznie od pierwszego, jednak miasto jest olbrzymie, więc biorę pod uwagę sam dystrykt o tej samej nazwie, co miasto). Zatrzymałem się w hostelu i wyszedłem jeszcze na spacer po okolicy w nadziei, że znajdę jakieś pamiątki, ale wróciłem z pustymi rękoma. No, przynajmniej zrobiłem kilka dodatkowych zdjęć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kolejny dzień na Tajwanie

  69.50  03:53
Co ja mogę dzisiaj napisać? Jakiś dystans pokonałem, ale nic ciekawego się nie wydarzyło. O pogodzie? Nadal się chmurzyło, koło południa wyszło słońce na dwie godziny, a potem znów chmury. Wyjątkowo wiatru zabrakło i była duchota. O widokach? Głównie miasta, trochę rzek, pojawiły się nawet góry na horyzoncie. W sumie to miałem kilka podjazdów, nie wiedzieć kiedy znalazłem się na 200 m n.p.m. na początku podróży, bo nie poczułem podjazdu, trafiła się też jakaś góra. O drogach? Jechałem po samych krajowych, widziałem kilka dróg dla rowerów, może nawet położonych na dawnych szlakach kolejowych.
Dojechałem do hotelu, a gdy wyszedłem po obiad, mżyło. Jutro pewnie będzie padać, więc daleko nie pojadę. Pewnie tekstu też nie będzie za wiele. Może uda mi się zrobić jakieś zdjęcie, żeby ożywić wpis.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Południowy Tajwan

  90.00  04:54
Zaczęło się upalnie. Miałem zaskakująco dużo energii i jechało mi się niezwykle lekko. Aż trafiłem na góry. Wiedziałem o trzech. Pierwszą podjeżdżałem z mnóstwem aut. Smród spalin był nie do wytrzymania. Całe szczęście na szczycie odbiłem na boczną drogę, wjeżdżając na szlak rowerowy nr 1-9.
W Polsce numery nowych domów oznacza się literami alfabetu i tak obok domu nr 10 powstanie 10a, 10b itd. Na Tajwanie dopisuje się liczbę, czyli 10-1, 10-2 itd. Stąd też wzięły się oznaczenia dróg dla rowerów. Wokół wyspy biegnie szlak rowerowy nr 1 – na wschodzie po drodze krajowej nr 9 (dlaczego nie 1, jak na Islandii?). Wszystkie objazdy szlaku, które powstały mają więc dodatkowy numer. Ponieważ powstały w różnym okresie, można przejechać się najpierw po 1-10 potem po 1-3, a jeszcze dalej po 1-15. Wciąż jednak nie trafiłem na żadną mapę zbierającą wszystkie te szlaki w jedną całość.
Ze szlaku nr 1-9 zjechałem do miasteczka Mudan. Nie wspomniałem jeszcze, że na Tajwanie żyją aborygeni tajwańscy. Stanowią ok. 2,3% ludności wyspy. Ich obecność jest szczególnie widoczna na południowym wschodzie, gdzie liczne rysunki i rzeźby zdobią okolice dróg. Nie miałem okazji spotkać żadnego z aborygenów, choć może już to zrobiłem, ale nie zwróciłem uwagi.
Chcąc się dostać na południe, zrobiłem jeszcze jeden długi podjazd. Droga w kiepskim stanie, dużo dziur, w kilku miejscach rzeka podmyła połowę jezdni. Minęły mnie zaledwie trzy auta i jeden motocykl.
Ostatniej prostej – po przylądku Eluanbi – towarzyszyły zachmurzenie i silny wiatr ze wschodu. Nawet przez moment pokropiło, ale gdy dostałem się do punktu wysuniętego najdalej na południe, znów wyszło słońce. Nic więcej mi nie pozostało do zrobienia, jak dostać się do pensjonatu. Po raz kolejny nie mogłem znaleźć budynku, ale dzisiaj spędziłem niewiele czasu na poszukiwaniach. Reklamy ze strzałkami były dobrze widoczne, ale umieszczone po złej stronie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Przekroczyłem zwrotnik Raka

  90.25  04:59
W zajeździe, w którym się zatrzymałem, miałem w cenie noclegu śniadanie w formie bufetu. Spróbowałem wszystkiego, co mieli i nie różniło się to mocno od japońskich potraw. Dzień zaczął się nieco chłodniej niż wczorajszy i w prognozie był deszcz, więc zebrałem się szybko, aby za bardzo nie zmoknąć.
Dzisiaj starałem się unikać głównych dróg i z tego powodu przegapiłem punkt dzisiejszego programu. Był nim park z tablicą pamiątkową informującą o granicy zwrotnika Raka. Przekroczyłem go zatem nieświadomie.
W miasteczku Yuli, gdy przejeżdżałem przez most, zauważyłem obok drugi z barierkami w kształcie rowerzystów. Zawróciłem, aby dostać się tam i udało mi się za pierwszym razem (a nie widziałem dróg na mapie). Wjechałem na drogę dla rowerów wybudowaną na dawnym torowisku. Aż mi się przypomniał szlak rowerowy ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju. Tylko że ten w Polsce był nieco dłuższy, bo po kilku kilometrach dotarłem do ostatniej stacji i znów musiałem jechać z ruchem ulicznym. Potem trafił się jeszcze jeden odcinek, ale szukając drogi wjazdowej, dotarłem do ostatniej stacji i tyle z wygodnej jazdy.
Szlaki rowerowe i ciekawość w wiosce Luye doprowadziły mnie do targu ulicznego. Zupełnie się tego nie spodziewałem. Nos i oczy mówiły mi, żebym się zatrzymał, więc się zatrzymałem przy kulkach z mięsem (coś jak pyzy). Szybko podeszła do mnie Tajwanka, która mówiła po angielsku. Od sprzedawcy dostałem kulkę za darmo, bo chciał być miły. Porozmawiałem chwilę z kobietą, od której dowiedziałem się, że 20 lat wcześniej mieszkała w Węgrzech i odwiedziła Kraków. Potem jeszcze chciałem spróbować kulkę na słodko, ale znów sprzedawca był miły, więc dostałem ją za darmo. Czułem się głupio, więc gdy pożegnałem się z poznaną kobietą, kupiłem jeszcze zestaw kulek z mięsem, tym razem płacąc za jedzenie. Widziałem jeszcze kilka innych smacznie wyglądających przekąsek, jednak przed trafieniem na market zjadłem obiad i trudno było myśleć o dalszym jedzeniu.
Dotarłem do celu. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo znów adres był nieprawidłowy. Znalazłem się w turystycznej wiosce ludu Bunun. Całe szczęście dziewczyna w recepcji zadzwoniła we właściwe miejsce. Powiedziała, że to się często zdarza, iż obcokrajowcy mylą adres. Wkrótce pojawił się ktoś z domu gościnnego, znów na skuterze, jako najpopularniejszym środku transportu na Tajwanie. Poprowadził mnie do właściwego miejsca, gdzie znów okazało się, że nie ma dostępu do internetu. Całe szczęście była sobota i nie potrzebowałem go tak bardzo, ale ostatecznie umożliwili mi połączenie przez sieć komórkową. Mają tam całkiem szybki mobilny dostęp do internetu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Malownicze wybrzeże Tajwanu

  73.98  03:45
Dzień zaczął się podobnie do wczorajszego. Dużo chmur na niebie, przyjemna temperatura. Chciałem więc wykręcić jak najwięcej kilometrów przed deszczem.
Znowu pojawiły się góry. Pierwszy podjazd był męczący, ale widoki rekompensowały trud. Szkoda, że ruch był duży, bo ciężko było się zatrzymać lub dostać na drugą stronę drogi, więc zrobienie kilku zdjęć wybrzeża potrafiło zająć dużo czasu.
Spotkałem kilku rowerzystów. Z dnia na dzień widuję ich coraz więcej. Powinienem się od nich uczyć, bo na drodze pojawiło się kilka tuneli. Co w tych tunelach złego, to zawiesina. Szary pył, mieszanka spalin i kurzu wisząca w całym tunelu. Niebezpieczna na tyle, że dopadł mnie kaszel po drugiej stronie i męczył mnie jeszcze przez kilka kilometrów. Całe szczęście było tak tylko w dwóch tunelach, więc może nie skróciłem sobie życia za mocno.
Był też tunel z niespodzianką. Jechałem szybko i w ostatniej chwili zauważyłem znak zakazu wjazdu rowerem. Było za późno, bo już wjechałem do tunelu i po jego drugiej stronie głowiłem się jak go objechać. Nie da się. Nie ma takiej drogi, którą dałoby się ominąć tunel. Co więcej, byłem na szlaku rowerowym nr 1, który biegł wzdłuż wybrzeża. Takich niespodzianek miałem więcej, bo w sumie na drodze stało kilkanaście tunelów i połowa z nich miała zakaz wjazdu rowerem. Przy kilku tunelach widać nawet było stare drogi, które niestety zerwały się, podmyte przez ocean, więc nie było innej drogi, jak złamać przepisy. Zresztą minąłem wielu Tajwańczyków, którzy na rowerach wyłaniali się z takich tuneli, więc skoro oni mogli, to dlaczego nie ja?
Ostatecznie kropić zaczęło na 20 km przed moim celem. Deszcz zaczął padać spokojnie, więc nawet nie zmieniałem ubrań. Szkoda mi było ostatnich widoków, które widziałem przed dojazdem do celu, a wybrzeże miasteczka Xincheng było równie piękne, co przebyta droga wzdłuż klifów. Niestety deszcz padał coraz mocniej, więc nie wyciągałem aparatu. Dotarłem do hostelu, gdy już lało kompletnie, ale całe szczęście mogłem schować rower w środku budynku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zatrzymała mnie tajwańska policja

  55.60  03:24
Jako że zatrzymałem się w Yilan na dwie noce, to wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru, ale ze spaceru po mieście nie zrezygnowałem. Dzisiaj kontynuowałem moją podróż wokół Tajwanu. W końcu na niebie zagościły chmury, a temperatura spadła do normalnego poziomu.
Najpierw pojechałem na pocztę, bo wreszcie skończyły się obchody Chińskiego Nowego Roku i otworzyli ją. Potem przedostałem się przez miasto po szerokich drogach. Niestety szczęście nie trwało długo, bo zaczęło kropić, aż w końcu lunęło. Założyłem ciuchy przeciwdeszczowe, ale są słabe na tajwański klimat – zbyt grzeją i w dodatku przeciekają. Chyba materiał zdążył się zużyć. Szkoda, bo na Islandii jeździło się bardzo komfortowo. Może powinienem pójść w ślad Tajwańczyków i zaopatrzyć się w foliowe ponczo.
Do niewygód doszły góry. Myślałem, że uda mi się skrócić drogę, bo na mapie zobaczyłem idealną drogę. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem. Wjechałem do krótkiego tunelu, gdy nagle pojawiła się policja. Zatrzymali mnie za tunelem. Zero angielskiego, bo gdy dostrzegłem swój błąd i zapytałem, czy to highway, policjant zrozumiał, że pytam o miasto Hualien i kazał się zawrócić. Nawet przeprowadził mnie pieszo przez tunel i pokazał palcem, gdzie skręcić. Skinął głową na pożegnanie i tyle złego. Jeszcze upewniłem się, czy przed tunelem stoi jakiś zakaz, jak przed każdą ekspresówką na Tajwanie, ale nie było nic. Cóż, dobrze, że nie skończyłem jak Japończyk spotkany w Nagoi.
Zacząłem więc podjazd. Długi i stromy. Miał kilka pięknych widoków. Całe szczęście kilka razy przestało padać i mogłem zachować wspomnienia na fotografii. Potem pojawił się niepotrzebny zjazd, za którym musiałem znowu wjechać na tę samą wysokość. Za tymi dwiema górami wjechałem do Nan'ao. Akurat deszcz przestał padać. Zatrzymałem się w domku wynajętym przez Airbnb. Bardzo mały, ale przytulny. Taki jednoosobowy barak. Było tak ciepło, że spędziłem cały wieczór pracując na dworze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Yilan

  73.28  03:46
Jednak nie mogłem zostać w Jiufen, bo nie było taniego noclegu. Ruszyłem dalej, zaczynając od podjazdu. Dzień zapowiadał się upalny, więc dobrze zrobiłem, zaczynając podróż wczesnym przedpołudniem.
W końcu poznałem Tajwan od lepszej strony. Na drodze było bardzo mało aut, do tego przepiękne widoki z krętej górskiej drogi zapewniały rozrywkę podczas jazdy. Było nawet słychać egzotyczne ptaki, których śpiewu w Japonii nigdy nie słyszałem. W wielu miejscach zostały stworzone postoje z tarasami widokowymi i dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. A na samym szczycie był większy plac, na którym można było zjeść coś na ciepło lub na zimno. Wybrałem lody, bo nie dało się wytrzymać upału.
Zjazd był mozolny, bo skutery strasznie wolno jeżdżą i na krętych drogach nie jest prosto z wyprzedzaniem. Planowałem skrócić sobie drogę, ale ostatecznie myśl o ponownym podjeździe poprowadziła mnie na wybrzeże. Oczywiście cały czas jechałem po szlaku rowerowym nr 1, który potem zamienił się w szlak nr 1-7, aczkolwiek z początku wydawało mi się, że to tylko kierunkowskaz do szlaków od 1 do 7. Szlak poprowadził mnie do wioski Fulong, gdzie trafiłem pod stację kolejową i w sumie miałem się nią nie przejmować, ale zaciekawiła mnie droga do starego tunelu Caoling. Byłem nieufny z braku jakichkolwiek map turystycznych. Sądziłem, że to jakiś krótki tunel na pokaz. Zaskoczyła mnie liczba rowerzystów oraz to, że tunel przeprowadził mnie przez górę. Plan objechania cypla skrócił się o kilka kilometrów. Tajwan zaczyna mnie zaskakiwać na plus.
Ruszyłem wzdłuż wybrzeża. Widoki były przepiękne. Co jakiś czas pojawiały się świątynie, z której największą była Caoling Qingyun. Korek aut ciągnął się przy niej na kilka kilometrów – i to w środku tygodnia. Chciałem coś zjeść, ale mam ten problem, że widząc wszystko po chińsku, nie wiem jak zamówić jedzenie, bo nie wiem co jest czym i ile kosztuje. Próbowałem kilka razy podczas mojego pobytu, ale obsługa zawsze była bezinteresowna. Nie wiem, boją się obcokrajowców chcących wydać pieniądze na ich jedzenie? W Japonii od razu ktoś by do mnie podbiegł i zaczął pytać czy pokazywać palcem na menu. Zjadłem kawałek dalej, jak zwykle w sklepie samoobsługowym.
Zaplanowałem zatrzymać się w mieście Yilan. Droga była w miarę prosta, ale gdy zauważyłem znak dla rowerów kierujący w boczną uliczkę, postanowiłem zaspokoić ciekawość. Trafiłem na pola ryżowe. Co więcej, drogi były pozbawione sygnalizacji świetlnych. Pomyślałem, że lepiej trafić nie mogłem. Problem w tym, że drogi nie są połączone w spójną sieć i po kilku skrzyżowaniach musiałem szukać objazdów. Pewnie jadąc główną ulicą, dojechałbym w tym samym czasie.
Mój hostel był wyjątkowo wysokiej jakości. Co cechuje tajwańskie hostele, to drzwi zamykane na klucz. Dzisiaj klucz zastąpiła karta magnetyczna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery