Wybrałem się przed pracą do Matsushimy, jednego z trzech japońskich pejzaży (Nihon-sankei) wybranych wieki temu. Dowiedziałem się o nim od pani Naoko. Planowałem zrobić to wczoraj, ale deszcz zmienił plany i zamiast tego wybrałem się do gorących źródeł (onsen). Dzisiaj było ciepło, więc nadarzała się idealna okazja na dłuższą wycieczkę.
Zatrzymałem się pod świątynią, do której mam kilka kroków. Akurat uczniowie robili sobie zdjęcie grupowe na tle kwiatów wiśni. Bardzo dobry pomysł. To dużo lepsze niż zdjęcia z tłem klasy.
Pojechałem w kierunku wybrzeża, aby znaleźć się na obszarze dotkniętym przed sześcioma laty klęską tsunami. Wszystko wygląda takie świeże. Do tego same wygodne drogi. Japonia się odradza, choć wciąż jest wiele do zrobienia, zwłaszcza w obszarze zniszczonej elektrowni jądrowej.
W jakiś sposób znalazłem się na cyplu, na którym położona jest Shichigahama. Wiatr mocno przeszkadzał i nawet zaczęło kropić, ale na szczęście nie lunęło. Dojechałem do wysepek rozsianych po całej zatoce, które nazywają się tak samo jak miasto – Matsushima. Przespacerowałem się po jednej, potem po drugiej. Do trzeciej się nie dostałem, bo wejście na most było płatne, ale to dobrze, bo czas uciekał i musiałem wracać.
W drodze powrotnej zajechałem jeszcze do świątyni Seiryuzan Zuigan-ji. Tam konieczność opłaty za wejście znowu mnie powstrzymała przed wejściem i znów było mi to na rękę, bo zostało półtorej godziny na powrót. A wracało się dobrze, bo wiatr wyjątkowo nie doskwierał, ruch był jakby mniejszy niż rano i dobrze się kręciło. Dojechałem przed 15 do Aki, która mnie zaprosiła po raz kolejny, abym pracował z jej mieszkania, a potem wróciłem do mieszkania pani Naoko, która była wcześniej na lekcjach tai chi.
Jako że wczoraj rano, gdy jeszcze nie padało, spacerowałem po mieście, to dodałem kilka zdjęć, które wtedy uchwyciłem. Szkoda, żeby bezczynnie leżały na dysku, a może ucieszą czyjeś oko.