Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45472.96 km (w terenie 2892.42 km; 6.36%)
Czas w ruchu:2667:52
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:489504 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:499
Średnio na aktywność:91.13 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Malownicze wybrzeże Tajwanu

  73.98  03:45
Dzień zaczął się podobnie do wczorajszego. Dużo chmur na niebie, przyjemna temperatura. Chciałem więc wykręcić jak najwięcej kilometrów przed deszczem.
Znowu pojawiły się góry. Pierwszy podjazd był męczący, ale widoki rekompensowały trud. Szkoda, że ruch był duży, bo ciężko było się zatrzymać lub dostać na drugą stronę drogi, więc zrobienie kilku zdjęć wybrzeża potrafiło zająć dużo czasu.
Spotkałem kilku rowerzystów. Z dnia na dzień widuję ich coraz więcej. Powinienem się od nich uczyć, bo na drodze pojawiło się kilka tuneli. Co w tych tunelach złego, to zawiesina. Szary pył, mieszanka spalin i kurzu wisząca w całym tunelu. Niebezpieczna na tyle, że dopadł mnie kaszel po drugiej stronie i męczył mnie jeszcze przez kilka kilometrów. Całe szczęście było tak tylko w dwóch tunelach, więc może nie skróciłem sobie życia za mocno.
Był też tunel z niespodzianką. Jechałem szybko i w ostatniej chwili zauważyłem znak zakazu wjazdu rowerem. Było za późno, bo już wjechałem do tunelu i po jego drugiej stronie głowiłem się jak go objechać. Nie da się. Nie ma takiej drogi, którą dałoby się ominąć tunel. Co więcej, byłem na szlaku rowerowym nr 1, który biegł wzdłuż wybrzeża. Takich niespodzianek miałem więcej, bo w sumie na drodze stało kilkanaście tunelów i połowa z nich miała zakaz wjazdu rowerem. Przy kilku tunelach widać nawet było stare drogi, które niestety zerwały się, podmyte przez ocean, więc nie było innej drogi, jak złamać przepisy. Zresztą minąłem wielu Tajwańczyków, którzy na rowerach wyłaniali się z takich tuneli, więc skoro oni mogli, to dlaczego nie ja?
Ostatecznie kropić zaczęło na 20 km przed moim celem. Deszcz zaczął padać spokojnie, więc nawet nie zmieniałem ubrań. Szkoda mi było ostatnich widoków, które widziałem przed dojazdem do celu, a wybrzeże miasteczka Xincheng było równie piękne, co przebyta droga wzdłuż klifów. Niestety deszcz padał coraz mocniej, więc nie wyciągałem aparatu. Dotarłem do hostelu, gdy już lało kompletnie, ale całe szczęście mogłem schować rower w środku budynku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Zatrzymała mnie tajwańska policja

  55.60  03:24
Jako że zatrzymałem się w Yilan na dwie noce, to wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru, ale ze spaceru po mieście nie zrezygnowałem. Dzisiaj kontynuowałem moją podróż wokół Tajwanu. W końcu na niebie zagościły chmury, a temperatura spadła do normalnego poziomu.
Najpierw pojechałem na pocztę, bo wreszcie skończyły się obchody Chińskiego Nowego Roku i otworzyli ją. Potem przedostałem się przez miasto po szerokich drogach. Niestety szczęście nie trwało długo, bo zaczęło kropić, aż w końcu lunęło. Założyłem ciuchy przeciwdeszczowe, ale są słabe na tajwański klimat – zbyt grzeją i w dodatku przeciekają. Chyba materiał zdążył się zużyć. Szkoda, bo na Islandii jeździło się bardzo komfortowo. Może powinienem pójść w ślad Tajwańczyków i zaopatrzyć się w foliowe ponczo.
Do niewygód doszły góry. Myślałem, że uda mi się skrócić drogę, bo na mapie zobaczyłem idealną drogę. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem. Wjechałem do krótkiego tunelu, gdy nagle pojawiła się policja. Zatrzymali mnie za tunelem. Zero angielskiego, bo gdy dostrzegłem swój błąd i zapytałem, czy to highway, policjant zrozumiał, że pytam o miasto Hualien i kazał się zawrócić. Nawet przeprowadził mnie pieszo przez tunel i pokazał palcem, gdzie skręcić. Skinął głową na pożegnanie i tyle złego. Jeszcze upewniłem się, czy przed tunelem stoi jakiś zakaz, jak przed każdą ekspresówką na Tajwanie, ale nie było nic. Cóż, dobrze, że nie skończyłem jak Japończyk spotkany w Nagoi.
Zacząłem więc podjazd. Długi i stromy. Miał kilka pięknych widoków. Całe szczęście kilka razy przestało padać i mogłem zachować wspomnienia na fotografii. Potem pojawił się niepotrzebny zjazd, za którym musiałem znowu wjechać na tę samą wysokość. Za tymi dwiema górami wjechałem do Nan'ao. Akurat deszcz przestał padać. Zatrzymałem się w domku wynajętym przez Airbnb. Bardzo mały, ale przytulny. Taki jednoosobowy barak. Było tak ciepło, że spędziłem cały wieczór pracując na dworze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Yilan

  73.28  03:46
Jednak nie mogłem zostać w Jiufen, bo nie było taniego noclegu. Ruszyłem dalej, zaczynając od podjazdu. Dzień zapowiadał się upalny, więc dobrze zrobiłem, zaczynając podróż wczesnym przedpołudniem.
W końcu poznałem Tajwan od lepszej strony. Na drodze było bardzo mało aut, do tego przepiękne widoki z krętej górskiej drogi zapewniały rozrywkę podczas jazdy. Było nawet słychać egzotyczne ptaki, których śpiewu w Japonii nigdy nie słyszałem. W wielu miejscach zostały stworzone postoje z tarasami widokowymi i dwujęzycznymi tablicami informacyjnymi. A na samym szczycie był większy plac, na którym można było zjeść coś na ciepło lub na zimno. Wybrałem lody, bo nie dało się wytrzymać upału.
Zjazd był mozolny, bo skutery strasznie wolno jeżdżą i na krętych drogach nie jest prosto z wyprzedzaniem. Planowałem skrócić sobie drogę, ale ostatecznie myśl o ponownym podjeździe poprowadziła mnie na wybrzeże. Oczywiście cały czas jechałem po szlaku rowerowym nr 1, który potem zamienił się w szlak nr 1-7, aczkolwiek z początku wydawało mi się, że to tylko kierunkowskaz do szlaków od 1 do 7. Szlak poprowadził mnie do wioski Fulong, gdzie trafiłem pod stację kolejową i w sumie miałem się nią nie przejmować, ale zaciekawiła mnie droga do starego tunelu Caoling. Byłem nieufny z braku jakichkolwiek map turystycznych. Sądziłem, że to jakiś krótki tunel na pokaz. Zaskoczyła mnie liczba rowerzystów oraz to, że tunel przeprowadził mnie przez górę. Plan objechania cypla skrócił się o kilka kilometrów. Tajwan zaczyna mnie zaskakiwać na plus.
Ruszyłem wzdłuż wybrzeża. Widoki były przepiękne. Co jakiś czas pojawiały się świątynie, z której największą była Caoling Qingyun. Korek aut ciągnął się przy niej na kilka kilometrów – i to w środku tygodnia. Chciałem coś zjeść, ale mam ten problem, że widząc wszystko po chińsku, nie wiem jak zamówić jedzenie, bo nie wiem co jest czym i ile kosztuje. Próbowałem kilka razy podczas mojego pobytu, ale obsługa zawsze była bezinteresowna. Nie wiem, boją się obcokrajowców chcących wydać pieniądze na ich jedzenie? W Japonii od razu ktoś by do mnie podbiegł i zaczął pytać czy pokazywać palcem na menu. Zjadłem kawałek dalej, jak zwykle w sklepie samoobsługowym.
Zaplanowałem zatrzymać się w mieście Yilan. Droga była w miarę prosta, ale gdy zauważyłem znak dla rowerów kierujący w boczną uliczkę, postanowiłem zaspokoić ciekawość. Trafiłem na pola ryżowe. Co więcej, drogi były pozbawione sygnalizacji świetlnych. Pomyślałem, że lepiej trafić nie mogłem. Problem w tym, że drogi nie są połączone w spójną sieć i po kilku skrzyżowaniach musiałem szukać objazdów. Pewnie jadąc główną ulicą, dojechałbym w tym samym czasie.
Mój hostel był wyjątkowo wysokiej jakości. Co cechuje tajwańskie hostele, to drzwi zamykane na klucz. Dzisiaj klucz zastąpiła karta magnetyczna.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Spirited Away: W krainie bogów

  70.18  04:40
Pora opuścić Tajpej. No, może nie od razu, bo chciałem zobaczyć miejsca, które zaznaczyłem na mapie podczas planowania wczorajszej wycieczki.
Na początek pojechałem na Plac Wolności, na którym byłem po zmroku. Potem do Parku Linsen, gdzie zauważyłem bramę torii z wierzeń shintoistycznych z Japonii i mnie zaciekawiła. Nie dowiedziałem się niczego, bo na tablicy informacyjnej wszystko było po chińsku. Kolejna na liście była świątynia Hsing Tian Kong, ale nie znalazłem parkingu, więc sobie darowałem wejście do środka.
Do kolejnej atrakcji był większy dystans. Po drodze trafiłem na Grand Hotel i, jak nazwa wskazuje, był pokaźnych rozmiarów. Chciałem podjechać do niego bliżej, ale nie wiedziałem jak.
Dostałem się do Narodowego Muzeum Pałacowego. Upał zaczynał być nie do zniesienia. W muzeum kolejki były tak olbrzymie, że szybko wyszedłem. Zjadłem obiad i pojechałem na południe do kolejnych atrakcji.
Miałem strasznego pecha, który zaczął się już przed tunelem, gdy wjechałem od złej strony. Potem pojawił się most nad rzeką Keelung, na który chciałem dostać się od złej strony i się nie dostałem. Zauważyłem wjazd na most od strony bulwarów, ale dostanie się na te bulwary to był nie lada wyczyn. Wjazd znalazłem dopiero w miejscu, w którym przejechałem nad rzeką wcześniej. Nie chciałem jednak jechać po własnym śladzie, więc wzdłuż bulwarów dostałem się do wjazdu na most. Tam dowiedziałem się, że mogłem sobie skrócić drogę na most, przejeżdżając przez jeszcze dwie sygnalizacje świetlne. Przydatna wiedza, nie ma co. Za mostem kolejna niespodzianka, bo na drodze stanęło lotnisko. Była jedna droga – tunel pod lotniskiem, ale problem w tym, że rowerzystów nie wpuszczają, więc znowu musiałem szukać objazdu.
W końcu dojechałem do Hali Pamięci Doktora Sun Yat-sen, który na Tajwanie jest nazywany Ojcem Narodu. Przeszedłem się po zaledwie kilku salach wystawowych, gdzie znajdowały się obrazy przedstawiające kwiaty. Tysiąc obrazów albo tysiąc kwiatów, coś w tym stylu. Nie przyciągnęły mojej uwagi, więc szybko opuściłem galerię, rzuciłem okiem na olbrzymi pomnik doktora i ruszyłem w dalszą drogę.
Zdecydowanie brakuje mi automatów z napojami na Tajwanie. Muszę szukać sklepów, aby kupić coś do picia, zwłaszcza w taki upał. Co prawda, automaty czasem można znaleźć, ale to tak jak w Polsce, że tylko w tych strategicznych miejscach.
Wczoraj spacerowałem nocą po nocnym markecie na ulicy Guangzhou, a dzisiaj trafiłem na ulicę Raohe, gdzie również znajduje się nocny market. Część straganów zamknięta czekała na właścicieli, na części towar już był rozłożony, jedzenie się smażyło. Zauważyłem, że przy tego typu marketach znajdują się również większe świątynie. Ciekawe jak duży wpływ mają na napędzanie handlu.
Wróciłem na bulwary nad rzeką Keelung. Ich wygoda i absolutny brak sygnalizacji świetlnej bardzo mi przypadły do gustu. Szkoda, że nie mogłem tak jechać do samego końca, bo po kilku kilometrach bulwary się skończyły. Za to trafiłem na rowerostradę. Ale też krótka. Na jej końcu miałem dwie drogi. Pojechałem prawdopodobnie tą niewłaściwą (choć z mapy wynikało, że dojechałbym tam, gdzie chciałem), bo mieszkaniec na skuterze pomachał do mnie. Nie byłem pewien znaczenia – wyglądało jakby do mnie machał, choć była w tym nuta stanowczości, więc po chwili namysłu zawróciłem i okazało się, że on również zawrócił. Mówił tylko po chińsku, a ja nie miałem pojęcia co powiedzieć, bo znam tylko ni hao (cześć) i xiexie (dziękuję). Chyba się porozumieliśmy bez słów, bo wrócił do jazdy w swoją stronę, a ja w sumie pojechałem za nim. Dla pewności jechał moim tempem, aby wskazać mi drogę.
Wygoda się skończyła, bo szlak rowerowy biegł po drodze krajowej. Był oznaczony numerem pierwszym, więc prawdopodobnie jest więcej dróg dla rowerów na Tajwanie. Jechałem do miasta Keelung. Szlak na jakiś czas gdzieś przepadł i pewnie pobiegł wygodniejszymi drogami, ale efekt byłby w sumie ten sam. Dopadł mnie zmierzch i niepotrzebnie wjechałem do centrum tego miasta. Ruch był bardzo duży, zarówno pieszy, jak i zmotoryzowany. W końcu, gdy się wydostałem z miasta, była noc. Miałem do pokonania kilka kilometrów pod górę. Po raz pierwszy nie widziałem zabudowań wokół drogi (nie dlatego, że było ciemno) i, w odróżnieniu od Japonii, droga była oświetlona.
Efektem mojej mozolnej jazdy było górskie miasteczko z kopalnią złota w tle. Mówi się też, że Hayao Miyazaki inspirował się tym miejscem podczas produkcji filmu animowanego pt. Spirited Away: W krainie bogów. Jest to swego rodzaju mekka dla młodych Japończyków, gdzie też spotkałem ich wielu. Dojechałem do hostelu i – tak jak wczoraj – zostawiłem rzeczy i ruszyłem na eksplorację. Latarnie rozwieszone wzdłuż uliczek wyglądały zachwycająco. Szkoda tylko, że dotarłem w porze zwijania biznesu. Stragany z jedzeniem, pamiątkami i setką przeróżnych towarów znikały za metalowymi roletami. Aż zapragnąłem zostać tam jeden dzień dłużej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Yae-dake

  32.81  02:07
Pomysł na dzisiejszą wycieczkę zaczerpnąłem z rozmów w hostelu. Miałem na głowie pracę, ale jednym uchem wleciała mi nazwa pobliskiej góry i postanowiłem dzisiaj na nią wjechać.
Był pochmurny, aczkolwiek ciepły dzień. Znaki obiecywały krótką jazdę do celu. Kłamały, bo gdy pokonałem tych kilka kilometrów, trzeba było jeszcze wjechać na szczyt. Zaczęło się z grubej rury stromo. Gdzieś w połowie dystansu pojawił się pierwszy punkt odpoczynku – parking pośród drzew wiśni. Tylko objechałem tamto miejsce i kontynuowałem jazdę w górę. Droga była otoczona różowymi drzewami. Ludzie zatrzymywali auta z zachwytu albo z chęci zrobienia zdjęcia. Minąłem kilka mniejszych parkingów i postojów, jeden ciekawy chram i dotarłem do końca drogi. Przynajmniej dla aut, bo rowerem wjechałem prawie na sam szczyt. Tam dzieliło mnie tylko kilka schodów od niewielkiego punktu widokowego. Było wietrznie, więc szybko zebrałem się do zjazdu.
Powrót oczywiście chciałem zrobić inną drogą. Nie wyszło dokładnie po mojej myśli, bo zamiast w Nago wylądowałem w Motobu. Wróciłem do centrum i, mając jeszcze duży zapas czasu, odwiedziłem Akwarium Okinawa Churaumi, jedno z największych na świecie. Akwarium znajduje się w parku upamiętniającym wystawę światową zorganizowaną w 1975 roku. To już drugi taki parki, jaki odwiedziłem po tym w Ōsace. Niestety cena okazała się zaporowa – dwukrotnie wyższa od akceptowalnej (w porównaniu z akwarium w Ōsace), więc opuściłem tamto miejsce i wróciłem do hostelu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Hanami na zamku?

  32.40  02:15
Było pochmurno i wietrznie, a od czasu do czasu pokropiło. Nie był do dobry dzień ja jazdę, ale musiałem ruszać do kolejnego hostelu. Znalezienie taniej opcji na dłuższą metę było niemożliwe, więc rozbiłem to na kilka miejsc.
Odwiedziłem wyspę Yagaji-jima, którą chciałem zobaczyć 2 dni temu. Było wietrznie, zwłaszcza na mostach. Z tego powodu nie pojechałem na Kouri-jimę, na którą prowadził 2-kilometrowy most. Rozglądałem się też za bankomatem, bo okazuje się, że z jakiegoś powodu część bankomatów od września przestała obsługiwać zagraniczne karty. Znalazłem historyczne miejsce Nakaharababa, a właściwie znak do niego prowadzący, bo nie znalazłem ani miejsca, ani informacji o nim.
Miałem dzisiaj nie odwiedzać zamku, ale wyszło inaczej. Skusiłem się na Nakijin-jō. Droga w górę wiodła wśród kwitnących drzew wiśni (coś mi się obiło o uszy, że jest to wiśnia tajwańska). Zaparkowałem na jednym z czterech parkingów dla aut, bo nie było nic dla rowerzystów, którzy przecież są obecni na Okinawie. Kupiłem bilet i poszedłem na zamek. Tam mnóstwo ludzi i tyleż samo kwitnących drzew. Przepiękne widoki. Obejrzałem całe ruiny, a potem jeszcze odwiedziłem muzeum, bo bilet był wspólny.
Zrobiło się zimno, aż założyłem bluzę. Ruszyłem w dalszą drogę, dojeżdżając do miasteczka Motobu. Znajduje się tam znane akwarium. Nie skusiłem się. Odnalazłem mój hostel, zostawiłem bagaż, bo właściciela nie było i pojechałem na wycieczkę po mieście, bo chciałem znaleźć kilka rzeczy i wyciągnąć pieniądze z bankomatu. Planowałem w tym tygodniu wrócić na Kyūshū, ale być może w ogóle opuszczę Japonię. Trochę się tego obawiam.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał, ulewa i przylądek Hedo

  113.66  05:21
Dzisiaj pogoda dopiero zaszalała. Słońce świeciło od samego rana. Było wręcz nieznośnie. Ruszyłem zgodnie z planem w kierunku przylądka Hedo. Raptem 40 km, co przy prostej drodze i wietrze w plecy wydawało się krótką trasą. Do tego spotkałem kilkunastu kolarzy (jeden nawet się przywitał). Chyba zaczęli sezon.
Dotarłem do przylądka. Temperatura przekraczała 28 °C. Po drodze nie było sklepów, ale sytuację ratowały automaty z zimnymi napojami. Przynajmniej dopóki ma się odpowiednią gotówkę, bo po kilku takich zakupach ostatecznie zabrakło mi drobnych.
Przylądek Hedo był bardzo malowniczy. Zdobiły go wulkaniczne skały, wysokie klify i białe plaże o turkusowej wodzie. Niestety upał dawał się we znaki, więc nie zostałem tam długo i ruszyłem dalej. Zaplanowałem powrót wzdłuż wschodniego wybrzeża. Łatwo nie było, bo w tamtej części podjazdy się nie kończyły. Minąłem dziesiątki malowniczych plaż, setki kwitnących drzew wiśni, kolejną bazę wojskową. W międzyczasie chmury znad horyzontu przesłoniły całe niebo. Spadło kilka kropel, ale bez szaleństwa. Dopiero na 3 godziny po pierwszym prognozowanym opadzie zaczęło się i to z grubej rury, bo ulewa była tak silna, że drzewo, pod którym się schowałem, przestało dawać radę. Ruszyłem więc i przemokłem do suchej nitki. Ulewa przeszła, potem przyszła kolejna i tak całą drogę powrotną. Ale tylko 2 godziny w deszczu, więc nie było tak źle. Zwłaszcza że temperatura spadła do przyjemnego poziomu, więc ten prysznic okazał się zbawienny. Opaliłem się jeszcze mocniej niż wczoraj.
Kategoria góry i dużo podjazdów, za granicą, setki i więcej, kraje / Japonia, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Okinawa, ostatni element planu

  137.32  07:37
Byłem przekonany, że mój prom jest dzisiaj, ale pomyliłbym się, bo pływa co drugi dzień. Całe szczęście upewniłem się i wczoraj o 4 rano byłem na nogach, aby wieczorem znaleźć się na Okinawie. Dzisiaj, mimo deszczowej pogody, postanowiłem zrealizować pierwszy plan wycieczki.
Przybyłem na wyspę wieczorem i co zwróciło moją uwagę to głośni i jeszcze bardziej nieuważni Japończycy niż to było w Tōkyō czy Ōsace. Planowałem przybyć na Okinawę już w grudniu i opuścić wyspę wraz z festiwalem kwitnienia wiśni, ale trochę się to przeciągnęło. Ostatecznie ostatni element planu mojego pobytu w Japonii został osiągnięty. Nie planuję zostać tutaj na długo, więc jakoś wytrzymam niedogodności.
Dzisiaj do mojego planu włączyłem oglądanie sakury i pojechałem w 3 miejsca z listy miejsc wyznaczonych na miejsca festiwalowe na Okinawie. W dwóch pierwszych miejscach kwiaty dopiero rozwijały pąki, więc festiwal był zaplanowany nieco później, ale trzecie miejsce, znajdujące się na jednej górze, właśnie przygotowywało się do zakończenia festiwalu i w sumie dzisiaj był ostatni dzień. Wspiąłem się na szczyt, mijając kilkadziesiąt obór (wygląda na to, że wieprzowina i wołowina to przysmaki Okinawiańczyków) i dojechałem do miejsca, gdzie rozkładano scenę i stragany z jedzeniem. Zapowiadała się wieczorna impreza.
Nie zostałem tam długo i ruszyłem w dalszą drogę. Trochę dorobiłem sobie kilometrów do dystansu dziennego, jadąc na wschód. Nic jednak nie zwróciło mojej uwagi. Było jakieś święte miejsce, ale tabliczki informujące o kasach biletowych zniechęciły mnie i pojechałem dalej.
Miałem od czasu do czasu wątpliwości, czy aby dobrym wyjściem jest wykonać cały plan, bo miałem już 50 km w nogach, a była to połowa dystansu zaplanowanego na ten dzień. Ubrałem się dość lekko. Chłodny wiatr i przelotne opady deszczu próbowały przekonać mnie do zmiany decyzji. Dojechałem do ruin zamku Katsuren-jō, wspiąłem się na szczyt, a stamtąd zobaczyłem mój cel – wyspę położoną daleko na horyzoncie. To dodatkowo mnie podłamało, ale pomyślałem, że spróbuję pojechać jeszcze kawałek, skoro już dojechałem tak daleko.
Znaki drogowe trochę mnie podnosiły na duchu swoimi kilometrażami. Dojechałem do wybrzeża, z którego po mierzei biegła droga na pierwszą wyspę. Do przeciwności losu dołączył boczny wiatr, który wiał tak mocno, że aż dziwnie się jechało na przechylonym rowerze. Doliczając deszcz albo bryzę, jazda była bardzo nieprzyjemna, ale jakoś to przetrwałem i dostałem się na wyspę Henza-jima. Potem kolejno na Miyagi-jima i Ikei-jima. Po drodze widziałem dziesiątki krypt grobowych, których nie spotykałem nigdzie indziej w Japonii. Zajmują dużo więcej miejsca niż tradycyjne nagrobki i najwięcej znalazłem ich na wyspie Miyagi-jima.
Na wyspie Ikei-jima trafiłem na nieczynną plżę. Prawdopodobnie zima nie przyciąga turystów. Planowałem dojechać na północny kraniec wyspy, ale zdecydowałem, że to mój limit i ruszyłem w drogę powrotną, mając jeszcze trochę czasu przed zmrokiem. Całe szczęście słońce na Okinawie zachodzi później. Chciałem objechać również wyspę Hamahiga-jima, tylko poranna wycieczka mi w tym przeszkodziła.
Powrót okazał się wyjątkowo przyjemny, bo wiatr wiał często w plecy, dzięki czemu dodatkowo mogłem wykorzystać czas przed zmierzchem. Byłem bardzo głodny i dopiero gdy zrobiło się czarno, zatrzymałem się w restauracji, żeby zjeść miskę tuńczyka z ryżem. A potem, już próbując uciec przed autami (jak ich tutaj strasznie dużo; a ja martwiłem się o ruch na wyspie Amami), wróciłem do hostelu, w którym zatrzymałem się na kilka dni. Szkoda tylko, że prognoza pogody przewiduje tyle deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, Japonia / Okinawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Do tamy i z powrotem

  49.83  02:51
Dzisiaj nie padało, choć pojawiło się ostrzeżenie o 4-metrowych falach. Całe szczęście nie widziałem tak dużych. Wybrałem się wzdłuż wybrzeża, aby zobaczyć miejsca, które 2 dni temu widziałem w deszczu.
Na początek zamiast pojechać tunelem, wybrałem się drogą górską w nadziei na lepsze widoki. Nie było ich za wiele, ale zboczyłem kawałek do plaży. Prawdopodobnie popularny kurort na wyspie, ale obecnie poza sezonem. Zaglądali tam jedynie pracownicy remontujący muszlę koncertową oraz przypadkowi turyści, tacy jak ja.
Miałem okazję zobaczyć jeszcze raz te same widoki, choć bez deszczu odrobinę potraciły na uroku. No ale bez parasolki i z butami pełnymi wody nie miałem wtedy ochoty się zatrzymywać. Dzisiaj za to turkusowe wybrzeża były dużo bardziej jaskrawe. Zobaczyłem też dawne budynki do przechowywania lokalnych plonów (Boregura według znaku, Gunkura według map oraz Arakura według elektronicznego tłumacza).
Doszła godzina, gdy chciałem wracać. A żeby nie jechać po własnym śladzie, ruszyłem w głąb lądu. Niestety z dróg na mapie zostały tylko ścieżki. Nie chciałem powtarzać błędu z Półwyspu Kii, więc skończyło się na dojeździe do tamy i powrocie po własnym śladzie. Zwłaszcza że na wyspie żyją jadowite węże. Z widoku Street View wynika, że można jakoś przejechać przez wyspę, ale drogi są bardzo terenowe, więc w sumie dobrze zrobiłem, nie wjeżdżając na żadną.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kagoshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Z widokiem na zatokę

  50.82  02:58
Dzisiaj padało trochę mniej – to tak w dużym skrócie. Rano słyszałem deszcz za oknem, więc przedłużałem wyjście prawie do południa. W sumie nie planowałem roweru na dzisiaj, ale prognoza pogody stała się dość optymistyczna. Temperatura też nie była najgorsza.
Przez pół godziny jechało się nawet przyjemnie, ale potem dopadły mnie pierwsze krople, które przerodziły się w deszcz. Schowałem się w jedynym możliwym miejscu – pod drzewem. Nie padało długo, ale drogi zrobiły się mokre. Potem do tanga dołączył wiatr z północy. Temperatura odczuwalna spadła znacznie. Dostałem się na północ półwyspu i przestało padać. Połowę drogi towarzyszyły mi olbrzymie fale. Byłyby dobre dla amatorów sportów wodnych, gdyby nie skały ukryte w wodzie..
Wczoraj cieszyłem się z pojedynczych drzew kwitnącej śliwy, a dzisiaj trafiłem na całą drogę obsadzoną tymi drzewami. Ciekawe ile z kolei jest drzew wiśni, które czekają na rozkwit.
Na drodze do celu pozostał tylko podjazd. Był ciężki i na jego szczycie nie było żadnych widoków. Z ubolewaniem zjeżdżałem na dół, rozglądając się jeszcze za prześwitem między drzewami, aż trafiłem na parking z widokiem na zatokę. Potem mogłem spokojnie wrócić do domu. Szkoda, że nie ma dokładnej mapy turystycznej wyspy, bo pewnie wiele rzeczy umyka mojej uwadze.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Kagoshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery