Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Tam, gdzie zaczyna się lodowiec

108.3206:15
Odespałem kilka ostatnich dni i jako jeden z ostatnich na kempingu ruszyłem do Borgarnes. Na drogach panował dość duży ruch. Zacząłem się obawiać tego, co miało się znajdować na krajowej jedynce.
Całe niebo pokrywały chmury, ale i tak było gorąco. Pod wiatr robiło się przyjemniej, można powiedzieć, że idealnie. Mogłem tak jechać przez całą wyspę, gdybym tylko miał troszkę więcej czasu.
Zrobiłem sobie przerwę na jabłko i nagle znikąd pojawiło się stado koni. Wszystkie z islandzkimi fryzurami. Niestety długo nie były mną zainteresowane i odeszły w nieznane. Przynajmniej zachowałem kilka ich zdjęć.
Znalazłem się w Borgarnes. Musiałem jechać po chodnikach, bo było za dużo aut. Wstąpiłem do restauracji w centrum osadnictwa. Zupa z jagnięciną – przepyszna, tłuczona ryba – taka sobie, kawa olbrzymia i pyszna, a deser – podobny do tego, co ostatnio, czyli skyr z islandzkimi jagodami, ale w ogóle nie dorównał tamtemu.
Miałem do wyboru dwie drogi: w kierunku Reykjavíku oraz w głąb lądu (ewentualnie Akureyri). Miałem dzień zapasu, więc darowałem sobie stolicę na rzecz natury. Ruszyłem w drogę po krajowej jedynce na północ. Było późne, niedzielne popołudnie. W kierunku Reykjavíku zmierzały setki aut. O dziwo wszystko było w ruchu, żadnych korków. Miałem to szczęście, że jechałem w kierunku przeciwnym. Zdarzyło się jedno auto raz na kilka minut, ale bez ofiar na tamtej wąziutkiej drodze.
Po kilku kilometrach pomyślałem sobie, że w ogóle nie musiałem na jedynkę wjeżdżać. Skręciłem więc w boczną drogę, bo ani myślałem oglądać kolumn aut. Dojechałem do właściwej drogi, którą wypatrzyłem wcześniej na mapie i dalej już miałem prosto (nie licząc pagórków i krętych odcinków). Chmury psuły widoki i nie chciałem robić zdjęć, bo wszystko wyglądało tak zwyczajnie. Przyzwyczaiłem się do Islandii tak, że te wszystkie widoki, które na początku podróży robiły wrażenie, teraz stały się pospolite.
Pod koniec dnia trafiłem na wodospady Hraunfossar. Piękna sceneria, zwłaszcza do jesiennych zdjęć. Może by tak wrócić tam?
Na kemping dojechałem po północy. Olbrzymi. Było tak dużo ludzi, że chwilę potrwało zanim znalazłem miejsce dla siebie. Húsafell, bo tam się znalazłem, był rozległą farmą oferującą wiele usług. Reklamowali się jako miejsce idealne do wyruszenia na lodowiec. Wszak Langjökull był oddalony o rzut beretem.
Kategoria kraje / Islandia, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa oscsi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Po islandzkich wodach
Jest Ok

Kategorie

Archiwum

Moje rowery