Wiatr okazał się być łagodny nad ranem. Nawet deszczu nie spadło za dużo. Spakowałem się i pojechałem zjeść śniadanie w hotelu obok. Niestety spóźniłem się na porę śniadaniową, a regularne menu wyglądało jakoś tak ubogo. Wybrałem espresso, zupę dnia (pomidorowa) oraz kanapkę z krewetkami. Była to kromka chleba z warzywami i mnóstwem krewetek. Chleba prawie nie było widać spod takiej góry.
Potem szybko pojechałem na przystań, aby kupić bilet na prom do Stykkishólmur, ponieważ opuszczałem fiordy zachodnie. Wybrałem prom z dwóch względów. Po pierwsze, obawiałem się, że się nie wyrobię z powrotem. Po drugie – chciałem zobaczyć Islandię z oddali. A i wyczytałem, że mają dobrą restaurację. Rower zapakowałem do czarnej skrzyni, prawie do niewłaściwej i potem musiałbym szukać roweru na wyspie w połowie drogi, bo tam prom miał przystanek. Ktoś mi na szczęście pomógł ogarnąć co do czego i później tylko z nerwów pilnowałem skrzyni, coby jej nie spuścili na wyspę.
Zamiast restauracji był bar z fast foodem. Z pięciu dań dostępnych wybrałem niedosmażony mrożony filet rybny. Nic specjalnego. Po dwóch i pół godzinie żeglugi znalazłem się w Stykkishólmur.
Zaciekawiła mnie reklama restauracji Viking Sushi, więc odwiedziłem punkt turystyczny, a przy okazji wybrałem kilka pamiątek na biurko w pracy. Z tego całego sushi wyszło, że to grupowa wycieczka morska, podczas której łapie się ryby i robi świeże potrawy (w dodatku na ten dzień nie było terminów). A zrobiłem sobie taką ochotę na sushi z Islandii. Postanowiłem odwiedzić po powrocie do Polski którąś z restauracji w Poznaniu. Dawno w jakiejkolwiek byłem.
Gdy w końcu wyjechałem z miasta, było późno, a prażące słońce, które od wczoraj mnie smażyło ze wszystkich stron, schowało się za grubą warstwą chmur. Widziałem te chmury już z promu. Myślałem, że lada chwila lunie, ale nic takiego. Jechało mi się tylko strasznie ciężko po wczorajszych niekończących się górach. W dodatku wiatr wiał z południa. Podjechałem jedno większe wzniesienie i... wiatru nie było. A już się bałem, że będę walczył z nim jak kilka dni temu w drodze do zachodnich fiordów.
Teren zrobił się płaski, a od chmur także pociemniało. W oddali widziałem znikające góry. Po kilku kilometrach rozwiązałem zagadkę – zaczęło mżyć. Ale nie wiem, czy to był deszcz czy mgła.
Próbowałem znaleźć gorące źródło, bo mi się spodobało wczoraj. Niestety na żadnym znaku drogowym nie odnalazłem go, choć było na mapie rowerowej (skala nie pozwalała na dokładną lokalizację). Znalazłem za to kemping, który zaplanowałem na dzisiaj. Na farmie. Recepcja znajdowała się w domu. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi śliczna dziewczyna. Zupełnie niepodobna do wszystkich Islandek, które spotykałem – wytatuowane, z mnóstwem kolczyków, z pstrokatymi włosami. Szkoda, że było bardzo drogo, a czystość w łazience pozostawiała wiele do życzenia.