Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:44891.94 km (w terenie 2884.80 km; 6.43%)
Czas w ruchu:2632:47
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:481929 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:493
Średnio na aktywność:91.06 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Połowa Shimanami Kaidō

  130.78  07:37
Dzisiaj upał trzymał od samego poranka. Ruszyłem w górę rzeki. Nachylenie było niewielkie, więc jechało się nie najgorzej. Za to zjazd był stromy.
Matsuyamę, duże miasto stojące przede mną, ominąłem bocznymi, spokojnymi drogami. Wjechałem na przybrzeżną drogę, choć linia brzegowa nie była tak piękna, jak w innych częściach Japonii.
Na jednej ze stacji drogowych zauważyłem rowerową książeczkę kolekcjonerską. Kasjerka wyjaśniła, że wokół wyspy można zebrać pieczątki na stacjach drogowych i otrzymać nagrodę. Zupełnie jak moja koreańska przygoda. Tylko tutaj wyspa jest mniejsza. Ciekawy pomysł na kolejną podróż na Shikoku.
Dotarłem do Imabari, do wjazdu na szlak Shimanami Kaidō. Zastał mnie zmierzch, więc widoki były przepiękne. Niestety nie widziałem zachodu słońca, bo akurat przejeżdżałem przez wyspę. Zatrzymałem się w połowie szlaku w najbardziej przyjaznym rowerom hostelu jaki kiedykolwiek widziałem. Mają tu nawet pokoje z hakami do zawieszenia roweru.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Promem na Shikoku

  139.61  08:51
To był długi dzień. Zaczął się od pożegnania z gospodarzami domu gościnnego. Udałem się prosto do chramu Usa-jingū, który planowałem odwiedzić wczoraj, ale spędziłem wtedy za dużo czasu w górach i nie zdążyłem. Jest to spory obiekt, więc trzeba było się nachodzić i z braku czasu poszedłem tylko do głównego budynku.
Podjazd przez góry dzielące mnie od Beppu był lekki i przyjemny, bo nachylenie było niewielkie, a zachmurzone niebo przyniosło normalną temperaturę. Niestety to się zmieniło po drugiej stronie. Chmury przepadły i zaczęło być upalnie.
Planowałem zobaczyć 7 Piekieł Beppu, czym określane jest 7 gorących źródeł, które są bardziej do zwiedzania niż do kąpieli. Każde ma inny wygląd, a wstęp do wszystkich to osobna i spora opłata. Z tego powodu zrezygnowałem całkowicie z atrakcji.
W mieście Ōita upał zaczął doskwierać. Podczas postojów na światłach rower nagrzewał się tak bardzo, że aż parzył. Miasta wylane betonem ze znikomą roślinnością. Do tego słońce świecące pionowo, więc brak cienia ze strony budynków. Całe szczęście dalej pojawiły się nieliczne drzewa i choć dużej ochłody nie dawały, to można było pod nimi przeczekać na zielone. Dopiero przy obszarze przemysłowym znalazł się lasek ciągnący się przez kilka kilometrów. Tego w miastach brakuje dla ochłody – szerokie pasy zieleni z dużą liczbą drzew.
Jechałem na prom. Planowałem dostać się do niego i mieć sporo czasu na obiad i odpoczynek. Niestety coś nie wyszło, bo znalazłem się na miejscu na kilka minut przed rejsem. Całe szczęście procedura kupna biletu poszła sprawnie i – jako ostatni pasażer – znalazłem się na promie na Shikoku.
Miałem tyle planów związanych z Kyūshū, ale z powodu klęski żywiołowej na południu musiałem z nich zrezygnować. Teraz tylko chciałbym uciec od upałów, bo pora deszczowa wkrótce minie i dzisiejsze popołudniowe piekło będzie codziennością.
Po ponad godzinnym rejsie znalazłem się na wyspie. Miałem kawałek do celu, ale zapomniałem o sprawdzeniu drogi, a właściwie przekroju wysokości. Okazało się, że musiałem zrobić mnóstwo podjazdów. Wjechałem też do setki tunelów, zastał mnie zmrok, a na końcu podróży byłem wykończony. To był długi dzień.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Świątynia na środku góry

  63.89  03:27
Zostawiłem bagaż w domu gościnnym i ruszyłem w kierunku pobliskiej góry. Początek szedł lekko, potem zaczęły się schody, a właściwie stromy podjazd. Całe szczęście droga była otwarta dla ruchu rowerowego (w Japonii potrafią najciekawsze drogi przerobić na dostępne tylko dla aut). Wjechałem na górę, potem zjechałem i znowu wjechałem. A miało być prosto do celu.
Dotarłem na parking pod świątynią Futago-ji. Na schematycznej mapie okolicy została przedstawiona na środku góry, dawnego wulkanu. Przed wejściem stała budka, ale zamiast biletera była puszka na pieniądze. Na placu przed świątynią nic się nie wyróżniało spośród setek innych świątyń. Droga w górę zabrała mnie do kilku posągów, budynków i konstrukcji. Dopiero świątynia wbudowana w wykutą skałę nadała temu miejscu wyjątkowości. Była jeszcze droga na szczyt, ale już nie miałem czasu na dalsze zwiedzanie. Musiałem wracać. Aby nie wydłużać powrotu, pojechałem po własnym śladzie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Leżący Budda

  65.97  04:14
Rejs promem przebiegł pomyślnie. Japonia przywitała mnie deszczem, więc wczoraj przejechałem zaledwie kilka kilometrów z portu do hostelu. Zostawiłem tam swoje rzeczy i wyszedłem z parasolką załatwić kilka spraw. Niefortunnie poślizgnąłem się. Zdarłem łokieć i obiłem kolana. Rana na ręce paskudna, ale się zagoi. W sumie zdarłem skórę w miejscu, w którym miałem bliznę po poprzednim szlifie – wtedy jednak spadłem z roweru. Najbardziej mnie martwi lewe kolano, bo boli podczas chodzenia. Całe szczęście nie podczas jazdy.
Kiepski okres na wizytę w Japonii. Na południu wyspy Kyūshū ulewy spowodowały powodzie i osunięcia ziemi. Ponad milion osób dostało nakaz ewakuacji. Moje plany zahaczały o jeden z dotkniętych regionów, dlatego wolę nie ryzykować. Mimo wszystko nie chciałem jechać po raz kolejny tymi samymi drogami. Przestało padać, więc skierowałem się na wschód, gdzie spróbuję złapać prom na wyspę Shikoku. Myślałem, że objadę ją od południa, aby przejechać przez jedną z dwóch ostatnich prefektur, w których jeszcze nie byłem. Czyhające niebezpieczeństwo zmusza mnie do okrojenia podróży również po tej wyspie. Cóż, będę miał kolejny powód, aby wrócić do Japonii.
Pożegnałem się z osobami poznanymi w hostelu i powoli ruszyłem najkrótszą drogą. Brakowało mi Japonii przez ten miesiąc. Jechało się o wiele przyjemniej. Nawet upał nie przeszkadzał tak bardzo, jak w Korei, a było dzisiaj bardzo gorąco.
Miałem kilka gór do pokonania. Pierwszą musiałem przejechać wierzchołkiem przez zakaz wjazdu rowerem. Dzięki temu trafiłem do świątyni Nanzō-in. W sumie to z ciekawości zatrzymałem się obok schodów z buddyjskimi posągami, wszedłem na górę, a tam zaczepił mnie pracownik świątyni, wręczając mapę. Mieszając angielski z japońskim, powiedział mi o posągu. Mimo tabliczek informujących o charakterze świątynnym, że nie jest to miejsce turystyczne, a przychodzi się tam z modlitwą, poszedłem wskazaną drogą jeszcze wyżej. Zobaczyłem tam leżącego Buddę. Czułem się niezręcznie z myślą o charakterze miejsca, więc szybko je opuściłem.
Dalsza droga to nic specjalnego. Dojechałem do krajówki, przy której przez większą część biegły chodniki. Trafiłem też na dwa dłuższe tunele, które również pokonałem po wygodnych chodnikach (przypomnę tylko, że w Japonii jazda po chodniku jest akceptowalna, tak samo jak jazda rowerem pod prąd czy po złej stronie jezdni).
Napotkałem stację drogową, gdzie kierowcy mogą odpocząć, zjeść czy kupić lokalne produkty. Wyspa Kyūshū jest bogata w jeden, którego wyszukuję szczególnie – yuzu. Przepyszny cytrus, z którego wytwarzane są przeróżne produkty, począwszy od herbaty, na słodyczach kończąc. Dzisiaj znalazłem dżem oraz sos do sałatek o smaku yuzu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Wybrzeżem do Busan

  65.21  04:16
Gospodarz mojego noclegu obudził mnie o szóstej rano, zapraszając na śniadanie. Wiele misek, wszystkie wspólne – tradycyjny posiłek w Korei. Byłem tak zmęczony, że wróciłem potem do spania.
Jak co roku urodziny spędzam na rowerze. Tym razem wypadło na Koreę, choć po miesiącu w tym kraju, nie cieszyło mnie to. Wstałem leniwie, sprawdziłem prognozę pogody i zebrałem się na równe nogi. Trzeba było się spieszyć, bo miało padać po południu. Było pochmurno i parno. Droga szła jednak ciężko. Wpakowałem się jeszcze w olbrzymi (największy na świecie) obszar przemysłowy. Trafiłem nawet na kilka zakazów wjazdu rowerem, ale albo chodnikami, albo bocznymi drogami pokonałem niedogodności.
Wydostałem się z zabudowy fabrycznej i trafiłem na kilka ładniejszych wybrzeży. Akurat zaczęło kropić. Byłem przekonany, że lunie, ale nie – postraszyło i do Busan dotarłem suchy. Jeszcze wjechałem na drogi z pierwszej wycieczki po mieście, co oznaczało podjazd. Niestety nie dało się go ominąć, ale poszedł sprawnie.
Zatrzymałem się w kocim hostelu. Nie najgorsze miejsce, zadbane. Okolica też turystyczna, więc wyszedłem na spacer, odwiedziłem restaurację – a właściwie kelnerka mnie wciągnęła do środka, choć i tak pewnie sam wszedłbym.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ulsan

  75.59  04:28
Po wczorajszej ulewie pozostało kilka kałuż oraz wysoka wilgotność powietrza. Mając jeszcze trochę czasu przed opuszczeniem Korei, wybrałem pobliski Ulsan za swój cel.
Wyjazd z Busan był męczący. Najpierw ulicami (całe szczęście miały dużo pasów ruchu), potem wjechałem na drogę dla rowerów wzdłuż kanału (wczoraj prawdopodobnie woda się przelała, bo zaparkowane rowery zebrały trochę śmieci), a na koniec droga krajowa. Tutaj tylko skromne trzy pasy ruchu z poboczem. Totalna nuda. Znalazłem tylko jedną atrakcję – złotego Buddę.
W Ulsan zatrzymałem się w domu gościnnym. Właściciel powiedział, że jest to hanok (tradycyjna koreańska wioska), ale porównując do innych wiosek, które widziałem w Korei, ta prawie nie miała tradycyjnych zabudowań. Osiedle okalał mur, który kilka wieków wcześniej był obiektem militarnym. Obecnie powstała tam bardzo ładna trasa spacerowa z widokiem na miasto. Wyszedłem na spacer z aparatem, więc dorzucam kilka bonusowych zdjęć do galerii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Changwon

  76.02  04:31
Było pochmurno, ale bez deszczu. Ruszyłem w dalszą drogę, kierując się na Busan.
Jazda głównymi drogami nie jest najprzyjemniejsza, ale w porównaniu do pierwszego dnia w Korei, czuję się bardzo swobodnie. Koreańczycy mają wiele złych nawyków, ale jeżdżą rozważnie. Miałem tylko kilka sytuacji, gdy ktoś mnie wyprzedził na gazetę. Za to zajeżdżanie dróg, aby zaparkować jest na porządku dziennym.
Wjechałem na spokojniejsze drogi, omijając krajówkę, ale potem – chcąc darować sobie jazdę po zakręconym i górzystym wybrzeżu – musiałem włączyć się do ruchu po szalonych drogach. Wyglądały one bardziej na drogi ekspresowe, choć nie dostrzegłem żadnego znaku zabraniającego wjazdu rowerzystom. Zresztą, droga alternatywna okazała się zamknięta, więc nie miałem wyboru. Najbardziej obawiałem się tunelu, ale był krótki i miałem z górki.
Zachciało mi się jeszcze jednego skrótu. Miałem obawy, czy uda mi się na niego wjechać, bo minąłem wjazd na drogę ekspresową i na mapie sieć dróg wyglądała dosyć skomplikowanie. Zaryzykowałem i dotarłem do drugiego tunelu. Droga o trzech pasach ruchu, potok aut z nielicznymi przerwami, brak pobocza, a ja jedyny na rowerze. Tym razem na przeszkodzie stał kilometrowej długości tunel, więc obaw było dużo. Chodnik serwisowy stał niestety niedostępny przez strome schody, więc nie chciałem go wybierać. Ruszyłem, trzymając się blisko ściany. Kratki ściekowe, na szczęście, były na poziomie drogi, więc jedno zmartwienie mniej, aczkolwiek na skrawku pobocza, którym jechałem, leżało dużo części aut. W zatoczce na środku tunelu zrobiłem sobie przerwę i wyjechałem bez szwanku. To nie jest przygoda, którą chciałoby się powtórzyć.
Wyszło słońce. Resztę drogi pokonałem po przeróżnych drogach dla rowerów. Nie zawsze wygodnych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Park Narodowy Hallyeohaesang

  30.41  01:54
Zostałem drugi dzień w Tongyeong, aby odpocząć. W południe przestało padać i tyle z odpoczynku. Ciągnęło mnie na rower, więc pojechałem na krótką wycieczkę wokół pobliskiej wyspy znajdującej się w parku narodowym. Było parno i duszno. Momentami słońce zaczęło wychodzić zza chmur. Za jednym zakrętem nawet pojawiła się mgła. Było sporo podjazdów, ale widoki niczym mnie nie zaskoczyły.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

W deszczu do Tongyeong

  67.52  04:08
Chyba wykrakałem. Prognoza na kilka najbliższych dni zapowiada deszcze. Zaczęło się już w nocy. Gdy ruszałem, tylko ciapało, ale potem zaczęło padać na całego. Brr.
Pojechałem na chwilę do banku, zahaczając o fortecę, ale było zbyt deszczowo, aby cokolwiek zwiedzać. Już po kilku kilometrach jazdy przesiąkłem do suchej nitki, a to był dopiero początek podróży. Pojechałem trochę po własnym śladzie z wczoraj. Aut było tak samo dużo. Potem zaczął się niezauważalny podjazd, gdzie było lepiej. Przynajmniej pod względem liczby aut.
Dojechałem do Tongyeong. Deszcz nieco zelżał, aby potem uderzyć z kilkukrotnie większą siłą. Lało się z nieba. Czasem miałem wrażenie, że przekraczałem długi bród. Nie dało się jechać szybko, bo gdy już przyspieszyłem, musiałem wytrząsać buty z nadmiaru wody. Mogłem założyć laczki.
Dojechałem do hostelu. W środku nikogo, więc się rozgościłem. Właściciele po powrocie poczęstowali mnie gorącym tostem z lodem, a nawet zabrali na wieczorną przejażdżkę po kilku atrakcjach. Wielka szkoda, że lało jak z cebra. Ciężko się manewruje parasolką i aparatem. Potem jeszcze gość z hostelu poczęstował mnie sundae (koreańska kaszanka). Polska wersja jest smaczniejsza.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Jinju

  92.14  05:23
To był najmniej ciekawy dzień od dawien dawna. Praktycznie nic się nie działo. Było jak zwykle gorąco, a po monsunie, który powinien był pojawić się tydzień temu, ani śladu. Ruszyłem na wschód, zbliżając się z wolna do miasta Busan. Wjechałem na drogi, którymi przedwczoraj poruszałem się w kierunku portu. Bardzo niepraktyczne mają tutaj wyspy. Mosty niby są, ale nie można na nie wjeżdżać.
Jechałem drogami o mniejszym natężeniu ruchu. Było sporo podjazdów. Gdybym jechał autem, mógłbym pojechać prosto po ekspresówce, a tak musiałem poruszać się zygzakiem po starych drogach. W mieście Jinju ruch zaczął rosnąć, a gdy pojawiła się zabudowa miejska, to doszły jeszcze czerwone światła na skrzyżowaniach.
Kategoria kraje / Korea Południowa, góry i dużo podjazdów, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery