Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:44891.94 km (w terenie 2884.80 km; 6.43%)
Czas w ruchu:2632:47
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:481929 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:493
Średnio na aktywność:91.06 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Zanim odejdzie jesień

  75.06  03:43
Jeszcze nie byłem w Jeleniej Górze, więc wplotłem ją do dzisiejszego planu. Przede wszystkim chciałem dojechać do Starej Kamienicy. Był to najcieplejszy dzień mojego urlopu.
Już na początku zaskoczyła mnie polna droga. Nie miałem ochoty na teren, dlatego zacząłem szukać objazdu. Tak szukałem, że dojechałem do przedmieści Jeleniej Góry. A w teren i tak potem wjechałem.
Zaledwie tydzień temu niecierpliwiłem się przed nadejściem jesieni. Teraz z trudem odnajduję złote liście na drzewach. Wjechałem na drogi, na których rok temu uchwyciłem dziesiątki zdjęć. Dzisiaj nawet nie było po co stawać. Jeżeli liście jeszcze były na drzewach, to brązowe.
W Piechowicach byłem zbyt pewny siebie i zabłądziłem. Musiałem nadrobić jeszcze trochę drogi. W nagrodę dostałem pozłacane drzewa. A mogłem zatrzymać się pod Izerami.
Ze Starej Kamienicy pojechałem do Jeleniej Góry. Unikając ruchliwych dróg, trafiłem do Cieplic, południowej dzielnicy. Dokręciłem do centrum. Było nieco za późno na obiad, więc skusiłem się na pączka z manufaktury. Miałem blisko do pensjonatu. Temperatura zaczęła szybko spadać, choć wieczorem nadal była wyższa niż przez kilka ostatnich dni.
Teraz zwróciłem uwagę, że na mapie ze śladu przebytej drogi wyszedł łabędź. Od kilku lat rozważałem stworzenie GPS Art, a tu sztuka sama się wykreowała.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Kopalnia uranu, Okraj, ser i kapeć

  74.56  04:18
W nocy coś popadało albo jakaś silniejsza mgła przeszła, bo było mokro. Wyruszyłem bez pośpiechu. Słońce tak ładnie grzało, że nie zakładałem bluzy. Śnieżkę okrywały chmury, więc nie był to najlepszy cel na dzisiaj. Postanowiłem wjechać na przełęcz, którą minąłem wczoraj.
Dojechałem do Kowar. Przejechałem przez miasto i na mapie zauważyłem drogę omijającą dziury, po których tłukłem się poprzedniego dnia. Musiałem spróbować. Było dużo wygodniej, no i ruch znikomy. Na rozwidleniu zmieniłem plany. Pojechałem w kierunku dawnej kopalni uranu. Dziwiły mnie znaki ostrzegające przed oszustwem i przeczytałem trochę opinii o sporze między obiektami.
Pojechałem do bardziej oddalonego obiektu, który był w tej sprawie poszkodowany. Nie wiedziałem, w co się pakuję. Droga była usłana kolcami. W przenośni. Było stromo, a do tego co kilkadziesiąt metrów czekały rynny o ostrych krawędziach. Ostatkiem sił wspiąłem się i dowiedziałem, że przyjechałem kilkanaście minut za późno. Do kolejnego wejścia była niemal godzina. Miałem kontynuować podróż, ale uciąłem sobie pogawędkę z pracownikiem, czas zleciał i zdecydowałem się zostać.
Spędziłem tam niemal 3 godziny, włącznie z oczekiwaniem na wejście. Przewodnik bardzo ciekawie opowiadał, wplatał żarty i ciekawostki. Tworzyłem w sumie grupę jednoosobową, więc nawet dane mi było spojrzeć w kilka zakamarków, do których podobno zwykli turyści nie mają dostępu. Było interesująco, a i trochę wiedzy o atomie sobie odświeżyłem.
Czas mnie gonił, więc dokończyłem podjazd. Słońce schowało się za wielką chmurą. Drzewa wokół drogi były pokryte złotem. Wydaje mi się, że przyjechałem w ostatniej chwili, bo w niektórych partiach lasu liście były już brązowe albo zdążyły opaść.
Okraj przywitał mnie wiatrem. Byłem głodny, więc odwiedziłem schronisko. Zjadłem tam zasmażany ser i napiłem się gorącej herbaty. Liczyłem na szarlotkę, ale nie mieli. Zauważyłem za to stempel. Mój zawód po powrocie z Japonii zniknął. Jest nadzieja w podtrzymaniu różnorodności w moim dzienniku. Wystarczy, że zacznę odwiedzać górskie schroniska. Może to nie ostatnia przełęcz podczas tej wyprawy.
Zebrałem się w drogę, założyłem dodatkową warstwę ubrań na zjazd i dostrzegłem kapcia. Nie miałem ochoty na brudzenie się. Dopompowałem koło i to wystarczyło do zjazdu. Miałem w planach Czechy, ale za mocno wiało po tamtej stronie gór. Lubawka ostatecznie też odpadła, bo zaczęło robić się późno. Pojechałem na Kamienną Górę, żeby nie wracać po własnym śladzie. A żeby nie jechać jeszcze raz przez Kamienną Górę, to skręciłem na Rudawy Janowickie. Droga okazała się stroma, szybko zapadł zmrok, a co kilka kilometrów musiałem dopompować koło. Nie było jednak odwrotu.
Dojechałem do Janowic Wielkich. Padły baterie w latarce. Ruch był znikomy, ale całe szczęście nowoczesne telefony mają wbudowaną lampkę, która czasami daje nawet lepsze światło od latarki. Linki od przerzutek na baranku posłużyły za uchwyt do telefonu. Poczułem się jak złota rączka. Sprawnie dotarłem do mojej bazy, gdzie wydłubałem odłamek szkła z opony, który psuł mi humor przez połowę wycieczki.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

W zamku Książ

  61.65  03:05
Wziąłem wolne. Po czterogodzinnej podróży znalazłem się wczoraj wieczorem w Świebodzicach. Tyle razy widziałem zamek Książ, a nigdy nie byłem w jego wnętrzach. Miałem niedaleko, więc gdy tylko wyspałem się, ruszyłem na wzgórze zamkowe. Pogoda zapowiadała się znakomita.
Zdecydowałem się zobaczyć podziemia, o których słyszałem już kilka lat temu, jednak dopiero w zeszłym roku korytarze udostępniono dla zwiedzających (wczoraj obchodzili rocznicę tego wydarzenia). Do tego wziąłem bilet do zamku, już bez przewodnika, bo zabierał on półtorej godziny. I tak łącznie spędziłem 2,5 godziny w zamku i pod nim, wliczając czas oczekiwania na zejście do podziemi.
Było późno, więc musiałem lecieć. Zrezygnowałem z wizyty w palmiarni, która była w cenie wejścia na zamek. Pojechałem przez Kamienną Górę. Dużo drzew zdążyło pogubić liście. Za to za Kamienną Górą... Jak tam było pięknie. Mogłem zatrzymywać się za każdym zakrętem, ale wiedziałem, że już zrobiłem dużo takich zdjęć, a do tego musiałem się spieszyć do noclegu, bo mieli nietypowo krótki czas zameldowania.
Kusił mnie skręt na Okraj, ale może innym razem. Zjazd do Kowar, choć stał się piekielnie dziurawy, to dawał uciechę oczom. Polska złota jesień w stu procentach. Potem ostatnia prosta w dół i znalazłem się w zajeździe.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Michi-no-Eki Murata

  66.52  04:08
Zaczął się obon, czyli japońskie święto zmarłych. Dużo osób wyjeżdża do rodziny, przez co wiele punktów handlowych jest nieczynnych, a te wciąż funkcjonujące podnoszą swoje ceny. Dodatkowo nad Japonię nadciąga tajfun. Te dwa czynniki wpłynęły na mój najbliższy tydzień i dzisiejsza wycieczka okazuje się być ostatnią podczas tej podróży do Azji. Muszę się pakować i wysłać rower do Tōkyō, póki jeszcze ktoś go może przetransportować.
Wczoraj spędziłem dzień na szukaniu kartonu na rower. Rok temu miałem szczęście dostać go w pierwszym sklepie. Tym razem objechałem pół miasta i dopiero w centrum odetchnąłem z ulgą. Niestety transport tak dużego kartonu nie jest najłatwiejszy, toteż przespacerowałem się z pudłem tych kilka kilometrów. Pozostaje tylko rozebrać rower na części. A może go zostawić w Japonii?
Ostatnio w oko wpadły mi dwa ciekawe miejsca do odwiedzenia. Niestety mogłem wybrać tylko jedno z powodu ograniczonego czasu. Wypadło na stację drogową w miasteczku Murata.
Pogoda była dokuczliwa. Niby miało być zachmurzenie, a jednak słońce smażyło od startu. Przejechałem przez miasto i dostałem się na górskie drogi. Drzewa dały odrobinę cienia, a po drugiej stronie masywu wróciło zachmurzenie. Znalazłem stację drogową, obejrzałem dostępne produkty i ruszyłem w drogę powrotną. Znów trafiłem na znane rejony. Zawsze jednak jechałem tamtędy w przeciwnym kierunku, np. podczas dojazdu do tunelu sakury. Niebo chmurzyło się coraz bardziej, ale deszcz mnie nie złapał.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Tunelem czy serpentyną?

  63.70  03:42
Ruszyłem rano. Miało później padać, ale prognoza się zmieniła – oczywiście na nieludzki upał.
Wracając do poranka, na starcie miałem długi podjazd. Jedną trzecią pokonałem wczoraj, wracając z centrum miasta do domu gościnnego. Na dzisiaj zostały serpentyny. Jechało się bardzo przyjemnie. Minęło mnie zaledwie kilka aut i ze dwa motocykle. W porównaniu do ostatniego razu, było bardzo spokojnie. Co więcej, miałem po swojej stronie drzewa. Ich cień zapewnił temperaturę poniżej 26 °C. Gdyby nie prześwity między drzewami, to na termometrze pewnie spadłoby jeszcze kilka kresek.
Kilkadziesiąt zakrętów później znalazłem się na szczycie. Zjazd był mniej przyjemny, bo brakowało luster na zakrętach, a kilka aut na krzyż jednak się znalazło. Trochę strach z jakimś się spotkać, więc jechałem wolno.
W centrum miasteczka Kawasaki zdecydowałem nie jechać główną drogą, bo ruch był za duży, a szosa nie miała pobocza czy nawet chodnika. Dodałem sobie tym samym dwie góry do podjechania, ale były tylko kroplami w morzu tego, co pokonałem o poranku.
Trzeci festiwal Tōhoku z mojej listy zaczął się już dzisiaj. Niestety upał był niemożliwy. Temperatura na termometrze przekraczała 40 °C, więc jak zwykle nawet nie miałem ochoty się zatrzymać na jakiekolwiek zdjęcie. Dobrze, że tutejsze matsuri potrwa aż 3 dni.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Yamagata Hanagasa Matsuri

  20.14  01:03
Było gorąco, więc z domu gościnnego wygrzebałem się późno. Zjechałem do centrum miasta, a miałem całą drogę z górki. Tam odpocząłem w kawiarni, trochę popracowałem i wieczorem wyszedłem zobaczyć festiwal. Podobno przyciąga ponad milion osób. Szkoda tylko, że ulica festiwalowa była taka wąska. Próbowałem znaleźć jakieś miejsce do zdjęć, ale widzowie byli wszędzie.
Festiwal Hanagasa (od hana – kwiat i gasa – bambusowy kapelusz) przypomina Aoba Matsuri i z tego powodu moje oczekiwania były nieco inne. Problemy z aparatem, tłok, ograniczony czas oraz rzeczywistość odmienna od oczekiwań spowodowały, że nie zostałem długo na paradzie. Wróciłem po rower i wjechałem z powrotem do domu gościnnego. Szybko złapał mnie zmrok, a na parę kilometrów przed celem trafiłem na świeże ślady deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Pół dnia ulgi w górach

  95.25  06:18
Dzisiaj zaskoczenie, bo na niebie była masa chmur, a temperatura nawet akceptowalna – 28 °C. Zapowiadał się dobry dzień. Zaplanowałem przenieść się do drugiego miasta, aby zobaczyć kolejny festiwal, który zaczyna się jutro.
Drogę do mojego celu dzielił masyw górski. Szukając najkrótszej drogi, trafiłem na niekoniecznie najłatwiejszą, ale znów skusiła mnie stacja drogowa. Ruszyłem podobną drogą, którą jechałem wiosną. Dojechałem do gór, które przygotowały dla mnie długą serpentynę. Jeszcze wczoraj nieco słaniałem się na nogach, pewnie przez niedawne przeziębienie oraz upały. Mimo wszystko zakręt za zakrętem i wspiąłem się na przełęcz. Szybki zjazd przez stare wioski i dotarłem do zapory wodnej, na końcu której była stacja drogowa.
Południe, połowa drogi za mną, a na niebie chmury zaczęły znikać. Koniec taryfy ulgowej. Jedyny plus to drzewa. Zdałem sobie sprawę czemu jest ich tak mało w miastach. Przyczyna jest prozaiczna – cykady. Co z tego, że można usiąść w cieniu drzewa, jeżeli zaraz straci się słuch. Dużo drzew można spotkać przy chramach, jako że shintoizm jest mocno związany z naturą. Tam też można usłyszeć, jak bardzo dokuczliwe są to owady.
Kolejna góra pokonana i miałem przed sobą kolejną serpentynę. Ta przypomniała mi o Słowackim Raju, z tą różnicą, że na japońskiej drodze był ruch. Piękny kawałek drogi. Niestety skończył się, a ja dotarłem do miejskiej betonozy. Dzisiaj nieco mniej upalnie, bo tylko 38 °C, ale musiałem się zatrzymać kilka razy, aby ochłonąć.
Zrobiłem zakupy i ruszyłem w kolejne góry, gdzie znajdował się jeden z nielicznych noclegów, które udało mi się znaleźć w mieście. Japonia jest droga, a od października ma być jeszcze drożej, bo wzrasta podatek od wydatków (w Europie znany jako VAT) z 8% do 10%.
Dom gościnny, w którym się zatrzymałem miał przemiłą obsługę i równie przyjaznych gości. Zostałem zaproszony na kolację, która nawet nie była wliczona w cenę noclegu, a jak spojrzałem na cenę w menu, to złapałem się za głowę. Japończycy bywają tacy gościnni. Noclegi w Japonii bywają unikalne. Po raz pierwszy trafiłem na toaletę kompostową. Zapach nieco przyjemniejszy niż w latrynie. I jeszcze jeden plus tego miejsca – było dużo chłodniej niż w mieście.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Hikone z niespodzianką

  71.89  04:36
Śniadanie jadłem w towarzystwie deszczu za oknem hostelu. Całe szczęście przestało, gdy ruszałem. Tylko od czasu do czasu kapało z nieba niczym z cieknącego kranu.
Podczas wyjazdu z Kyōto chciałem odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Okazało się, że było mi po drodze. To wzniesienie Keage, na którym znajduje się nieużywana linia kolejowa (chyba służyła do transportu łodzi). Obecnie wiosną jest często odwiedzanym miejscem ze względu na drzewa wiśni otaczające stare tory. Dzisiaj było pusto. Widoki też nie wyróżniały się, dlatego szybko się zwinąłem.
Przejechałem góry, dostałem się do Ōtsu. Drogę do Hikone pokonałem już kilka razy i zawsze było to wzdłuż jeziora. Dzisiaj postanowiłem pojechać nieco dalej, przy okazji odwiedzając kilka stacji drogowych (Michi-no-Eki). Nie miałem za dużo szczęścia, bo brakowało chodników, a czasem nawet pobocza i musiałem dzielić drogę w większym ruchu. Udało mi się znaleźć kilka bocznych dróg wśród pól ryżowych, co jednak mnie odrobinę spowolniło.
Na horyzoncie rozciągała się granatowa chmura. W pewnym momencie obróciłem się i zobaczyłem szare niebo. Byłem między młotem i kowadłem. Na telefon dostawałem ostrzeżenia o silnym deszczu. Jedno mówiło o ponad 100 mm opadu na godzinę, a z nieba ledwo kropiło. Raptem kilka kilometrów przed celem zaczęło padać. Gdybym był tych kilka minut szybciej, nie miałbym takiej niespodzianki. Wyszedłem jeszcze z parasolką po coś do jedzenia i wtedy dopiero lunęło. Ulice zamieniły się w potoki. Chyba pierwszy raz w życiu widziałem tak silny opad.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Kyōto, Japonia / Shiga, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

W deszczu i ulewie do Ōsaki

  100.06  06:27
Choć dzień zaczął się gorąco, to już pierwsze metry przyniosły deszczyk. Nic wielkiego, ale po kilku godzinach może przeszkadzać. Kilka razy przestało padać, a gdy zacząłem większy podjazd, opad wzmógł się. Czasem przeczekanie pod zadaszeniem pomagało, ale ponieważ jechałem w koszulce, to zaraz robiło się zimno. Temperatura też w sumie zdążyła spaść z 30 do 20 °C.
Kierowcy w tych okolicach wydają się mało uprzejmi. Jedzie przemoczony rowerzysta, a oni pędzą na złamanie karku, zostawiając niewielki dystans podczas wyprzedzania.
Na zjeździe było trochę korków. Było też chłodno. Wyjechałem z gór i od razu zaczęła się metropolia. Wielka komórka połączonych miast. Gdyby nie znaki drogowe, nie wiedziałbym kiedy wjechałem do Ōsaki.
Zaczęło lać. Z przerwami, ale już tak do końca dnia. Na rzece Dōtonbori miałem okazję zobaczyć łodzie. Najwidoczniej jakiś festiwal, bo grała sintoistyczna muzyka. Dojechałem do hostelu i miałem ochotę wyjść z aparatem, aby dorzucić trochę więcej zdjęć do galerii, ale za bardzo padało, więc tylko poszedłem coś zjeść.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Od zamku do zamku

  82.60  04:40
Zatrzymałem się w hotelu położonym przy arkadach. Nie miał więc własnego parkingu, dlatego personel skierował mnie na najbliższy dostępny. Jakże się zdziwiłem, gdy rano zastałem parking prawie pusty i... zamknięty. Z tablicy informacyjnej zrozumiałem, że jest to parking dla klientów arkad, czyli jest czynny od 10 do 10. Czekały mnie dwie nieproduktywne godziny.
Odebrałem rower, na którym była karteczka z ostrzeżeniem o usunięciu dobytku w przypadku zbyt długiego okresu parkowania. Raczej standard, chociaż wydaje mi się, że na ruchliwych ulicach w Tōkyō sprzątają rowery bez upomnienia i wtedy trzeba dostać się do strzeżonego parkingu i zapłacić kaucję. Na szczęście jedynymi tarapatami do tej pory związanymi z rowerem były te dzisiejsze.
Ruszyłem na wschód. Było upalnie już od rana. Nie odmówiłem sobie przejażdżki obok zamku. Nie chciałem jednak wstępować do środka, bo byłem już na tylu, że mogłem się domyślać, co czeka zwiedzających. Wjechałem na główną drogę i trzymałem się jej aż do Himeji. Nic ciekawego po drodze poza dużą liczbą aut. Nawet trafiłem na korek tak długi, jak wiosną, gdy auta oczekują na wjazd na parking przy parku z kwitnącymi wiśniami. Tym razem jednak nie znalazłem przyczyny korku, bo po dotarciu na jego początek widziałem tylko kurz odjeżdżających aut.
W Himeji oczywiście pojechałem pod zamek, który uważany jest za najpiękniejszy w Japonii, ale zajrzałem tylko na chwilę. Byłem w jego wnętrzu i tyle mi wystarczyło. Nic się nie zmienił, pomijając wieżyczkę w remoncie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Okayama, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery