Dzisiaj było mniej deszczu i nawet wcześnie przestało padać. Gdy ruszyłem, ulice były suche i przyjemnie się jechało. Do czasu, bo ledwo zjechałem ze wzgórza i zaczęło padać. Schroniłem się pod wiaduktem kolejowym. Miałem dużo czasu na obejrzenie mojego nowego roweru. Przestało padać dopiero po pół godzinie. Niestety ledwo przejechałem kilometr i musiałem szukać schronienia na przystanku autobusowym. Kolejne pół godziny ulewy. Po niej ulice zrobiły się nieprzyjemnie mokre. Mimo to kontynuowałem jazdę zgodnie z planem.
Deszcz złapał mnie jeszcze parę razy, ale już nie tak obfity, jak wcześniej. Chowałem się pod drzewami i wiatami, by po kilku minutach jechać dalej. Po dotarciu do Głuszycy ulice stały się suche. Tam nie padało tyle, co na południu. Gdybym urwał się wcześniej, może nie straciłbym tyle czasu pod zadaszeniami.
Czekał mnie jeszcze długi podjazd. Parę dróg pamiętałem z innych wycieczek. Tę największą górę poprzednim razem
zdobyłem zimą. Po drugiej stronie wzniesienia zobaczyłem mnóstwo zamglonych dolin i po raz kolejny pożałowałem, że nie miałem ze sobą dobrego aparatu. Końcówkę przejechałem w mlecznej mgle, która wraz z niską temperaturą utrzymywały się długo, bo kałuże nie zdołały wyschnąć.
Komentarze (3)
Trollking, góry czekają ;) Kolzwer205, tylko trochę chłodny :)
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.