Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45838.21 km (w terenie 2975.58 km; 6.49%)
Czas w ruchu:2692:01
Średnia prędkość:16.78 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:496101 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:506
Średnio na aktywność:90.59 km i 5h 24m
Więcej statystyk

Bytów

  61.38  04:36
Kolejny dzień kaszubskiej wyprawy. W końcu poranek nie przerażał temperaturą w śpiworze i poza nim, bo spaliśmy w wygodnych łóżkach. Dzień i tak rozpoczął się gorąco. Na szczęście w planach było dużo dróg leśnych.
Drogi terenowe towarzyszyły nam od początku. Trafiliśmy na świeżo oznaczone szlaki piesze, które ściągnęły nas ku bunkrom. Właściwie ku miejscu, gdzie kiedyś jeden z nich znajdował się. Szlak nie był nam za bardzo po drodze, więc szybko wróciliśmy do naszego planu. W Lipuszu zobaczyliśmy stary młyn, potem wpadliśmy na dużo piachu, lasy bez drzew, które prawdopodobnie również ucierpiały podczas nawałnicy z 2017 roku.
Im bliżej Bytowa, tym teren zaczynał być bardziej pagórkowaty. Wjechaliśmy na rowerowy Grzybowy Szlak, ale był chyba tak stary, że jedynym jego śladem była mapa w telefonie, a i to zawodziło, bo kilka dróg w tym rejonie zostało źle wyrysowanych. Wpadliśmy w pułapkę, wybierając złą drogę, która zaprowadziła nas donikąd. Szukając drogi, która gdzieś znikła, zaczęliśmy przedzierać się po krzakach. Nic to nie dało, więc wróciliśmy do punktu wyjścia i pojechaliśmy bez objazdów (pierwotny plan powstał z uwagi na obecność szlaku).
Jestem przewrażliwiony na punkcie owadów, więc po każdej styczności z wysokimi roślinami otrzepuję nogi. Zupełnym przypadkiem wypatrzyłem na nodze paproch, który okazał się być… kleszczem. Nie miałem większego wyboru, jak dostać się do Bytowa. Coraz wyższe pagórki nie pomagały, ale znaleźliśmy aptekę i usunąłem zarazę. Mam nadzieję, że niczym mnie nie zaraził.
Po całym dniu jazdy w terenie zatrzymaliśmy się na obiedzie. Potem objechaliśmy zamek, dawny most kolejowy i ruszyliśmy do punktu noclegowego. Mieliśmy daleką drogę, a zbliżał się wieczór. Całe szczęście w planach był sam asfalt. Okolice Bytowa nadal obfitowały w pagórki, ale im dalej, tym było lżej. Atrakcji po drodze nie mieliśmy już niemal żadnych. Na miejsce dojechaliśmy po zmierzchu i znowu zdecydowaliśmy się na nocleg pod dachem zamiast w namiocie, aby wypocząć przed ostatnim dniem wyprawy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Nie tylko Babia Góra nie w humorze

  97.33  06:45
Cóż, wszystkie najlepsze atrakcje tego wyjazdu za mną. Miałem jeszcze w planach małą pętlę beskidzką, ale pogoda i problemy techniczne wybiły mi ten pomysł z głowy.
Nad ranem popadało, ale nie tyle, co prognozowali. Niebo pełne chmur, temperatura idealnie niska zachęcały do jazdy. Mogłem założyć coś, gdyby zrobiło mi się zimno, a nie ciągle ten upał i brak ucieczki od niego.
Jedyny sklep po drodze był zamknięty, ale trafiłem na karczmę, gdzie śniadanie podawali w formie bufetu. Najadłem się do syta i ruszyłem… pod górę. Miałem do pokonania Przełęcz Krowiarki, sąsiadkę Babiej Góry. W pewnym momencie zaczęło lać. Jedynym schronieniem były drzewa, ale nie na długo. Przestałem w takim prysznicu, aż złagodniało i ruszyłem w nadziei znalezienia wiaty. Nic z tego – ani na przełęczy, ani w drodze na dół. No dobrze, trafiłem na wiatę autobusową, ale akurat wyjechałem spod chmury i nie padało. Mogłem opóźnić śniadanie i może nie zmókłbym.
Miałem do przejechania kolejne góry i kombinowałem jak koń pod górę. Mój początkowy plan zakładał, że stracę jeszcze 100 m wysokości i na spokojnie wzdłuż zabudowań podjadę pod Przełęcz Klekociny, ale nie podobał mi się ten spadek, więc znalazłem inną drogę. Pierwszy błąd, bo była bardzo stromo. Droga asfaltowa szybko urwała się i została bardzo kamienista, po której nie dało się jechać, więc ciągnąłem rower. Nagle lunęło, droga powoli zaczęła zamieniać się w potok. Odstałem swoje, aż najgorsze przeszło i kontynuowałem swoje tarapaty. Po drodze zalewanej górską wodą dało się częściowo iść (nadal nie było mowy o jeździe), ale buty przemoczyłem i wybrudziłem jak nigdy. Ostatecznie zaliczyłem jakąś górę i musiałem z niej zejść, by dotrzeć do skrzyżowania na przełęcz, więc ten „skrót” jeszcze dorzucił mi przewyższeń.
Wysiadły mi hamulce. W poniedziałek, po zjeździe z Woli Kroguleckiej, zaczęły gorzej hamować, ale teraz niemal kompletnie odmówiły współpracy. Najszybciej mogłem zatrzymać się na drzewie. Musiałem rower sprowadzać po kolejnych drogach będących jednocześnie korytami strumyków.
Dotarłem do skrzyżowania, na które wjechałbym bez potrzeby prowadzenia roweru, gdybym nie kombinował. Było tam dużo domów, więc pewnie znalazłbym jakieś chronienie przed deszczem. A skoro o nim mowa, to w końcu ustał. Do przełęczy prowadziły droga szutrowa oraz żółty szlak rowerowy. Na górze przywitało mnie słońce.
Problem z hamulcami to dopiero początek przygód. Musiałem teraz zjechać z przełęczy, a właściwie zejść, bo zakręty kryły różne niespodzianki, na które nie chciałem wpaść. Tak doszedłem do miejsca, gdzie droga stała się łagodniejsza i mogłem bez większych obaw jechać, zaciskając ręce na klamkach, aby nie rozpędzić się za mocno.
Pokonanie gór zajęło mi tyle czasu, że odezwał się głód, więc zatrzymałem się w kolejnej dziś karczmie, gdzie zamówiłem urodzinowy, a dodatkowo ulubiony, deser – jabłecznik. Chociaż mrożona kawa też wyszła im bardziej jak deser niż kawa.
Przez Węgierską Górkę i Cisiec biegła ulica Trakt Cesarski. Dawniej dopuszczona do ruchu mieszkańców i rowerzystów, ale przez budowę tunelu została zamknięta i intensywnie rozjeżdżana przez ciężki sprzęt. Znalazłem objazd po drogach dla pieszych i rowerów. Niestety zaprojektowanych i zrealizowanych koszmarnie. W dodatku drogi biegną wśród toksycznego barszczu Sosnowskiego lub Mantegazziego. Sporo ich widziałem przez parę ostatnich dni.
Dojechałem do Milówki. Chciałem zrobić jakieś ładne zdjęcie wiaduktu, ale z mojej drogi nie dało się go dostrzec.
Kierowałem się do Wisły, ale coś mnie podkusiło, żeby przejechać przez góry (podjazdu i tak nie ominąłbym). Na szczęście najpierw asfaltem, potem szutrami udało mi się wjechać kawał drogi. Tylko jeden stromy odcinek musiałem pchać rower. Potem wróciły kłopoty. Co bardziej stromy zjazd musiałem prowadzić rower, aż dotarłem do głównej drogi. Powoli się ściemniało. Jechałem, zaciskając klamki hamulców, bo jakieś minimalne opory jeszcze stawiały, ale częściej hamowałem nogami, ścierając sobie podeszwę, a nie skórę na asfalcie.
Tak powolnym tempem udało mi się dostać do Ustronia. Była godz. 22, gdy dotarłem na kemping w agroturystyce, ale właściciel jeszcze był na nogach i mogłem się rozbić. Co za dzień.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, terenowe, z sakwami, po zmroku i nocne, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Velo Dunajec z Tatrami w tle

  117.84  06:53
Czwarty i ostatni dzień na szlaku Velo Dunajec. Upał dokuczał od świtu. Nad ranem padało, więc szybko przesuszyłem namiot przed wyjazdem. Nie chciałem powtarzać podjazdu z wczoraj wzdłuż jeziora, więc pojechałem główną drogą. Ostatecznie podjazd i tak zaliczyłem, ale nachylenie było odczuwalnie mniejsze. Pomyśleć, że szlak miał być łagodny od Zakopanego do ujścia Dunajca.
W Nowym Targu sporo się działo. Na dzień dobry remont mostu i brak przejazdu dla rowerzystów. Musiałem trochę nagiąć przepisy. Potem szlak gdzieś przepadł i gdyby nie mapa, nie trafiłbym na jego kontynuację za miastem. Za to w mieście pełno było oznaczeń Szlaku wokół Tatr. Słyszałem o nim, ale nie spodziewałem się, że już powstał.
Dunajec rozdzielił się na Dunajec Czarny i Dunajec Biały. Szlak kontynuował wzdłuż tego drugiego. Skończyły się też wygody. Jechałem drogami, ale głównie o niewielkim natężeniu ruchu.
Tatry były od jakiegoś czasu szare. Najpewniej od deszczu, który w końcu dopadł i mnie. Na szczęście nie padało długo, a po paru kilometrach wjechałem na kompletnie suche nawierzchnie.
Dotarłem do Zakopanego. Nie znalazłem oficjalnego końca szlaku. Szkoda, że przy drodze nie ma żadnej wzmianki o jego istnieniu (chyba że pojawi się po ukończeniu wszystkich odcinków). To byłby piękny szlak, ale popełniłem błąd, pokonując go w upalne lato. Nie chciało mi się przez to odbijać do żadnych atrakcji.
Nie podobało mi się w Zakopanem. Uciekłem wzdłuż Czarnego Dunajca do Chochołowa. Tam odbiłem na Szlak wokół Tatr, który na sporym odcinku biegł po nasypie dawnej linii kolejowej. Bardzo malownicza trasa, choć asfalt w paru miejscach okropnie przypominał tarkę. W sumie ciężko się jechało z widokiem Tatr za plecami, gdy co chwila trzeba było się zatrzymać na kolejną porcję zdjęć. Mogłem tak jechać do Nowego Targu, ale wolałem uciekać. Prognozy deszczu na najbliższe dni nie cieszyły mnie. Pojechałem drogami wojewódzkimi na zachód, zatrzymując się na spokojnym kempingu pod Babią Górą.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Rowerem wokół Jeziora (Czorsztyńskiego)

  39.56  02:13
Zostawiłem sakwy i ruszyłem dookoła jeziora. Początek był bardzo stromy, ale za to jakie widoki rozciągały się ze szczytu!
Kawał drogi biegł po wale rzecznym. Trzeba też było przejechać jeden most w ruchu ogólnym. Północny odcinek okazał się niezwykle malowniczy. Skalisty brzeg jeziora przypominał mi o japońskich wybrzeżach. Miło wiedzieć, że są takie krajobrazy na rodzimym podwórku.
Od początku wycieczki zbierało się na deszcz. Grzmiało na niebie, chmurzyło się, a potem było widać deszcz na horyzoncie. W końcu dopadł i mnie na końcówce drogi. Przeczekałem to pod wiatą jednego z miejsc obsługi rowerzystów. Ruszyłem, gdy się przejaśniło, choć nadal kropiło. Nawet z bezchmurnego nieba.
Myślałem, że przepłynę jezioro promem, ale zdążyli wszystko zamknąć przed moim przyjazdem. Czekała mnie jazda przez Pieniński Park Narodowy i dodatkowe przewyższenia. Przynajmniej ujrzałem kilka pięknych panoram, w tym Tatry.
Szlak nazwali „Rowerem wokół Jeziora” – przynajmniej na znakach na południu. Na północy były tylko oznaczenia zielonego szlaku. Nieprawdą jest, że szlak obiega całe jezioro – odcinka w Pienińskim Parku Narodowym nie ma i nie zapowiada się, by powstał. Niektórzy nazywają ten szlak Velo Czorsztyn, ale nie wiem czemu, bo Czorsztyn to tylko jedna z miejscowości na szlaku. Dziwią mnie również znaki. Poustawiali wszędzie drogi dla pieszych i rowerów, bez żadnych wykluczeń, a musiałem przeciskać się między autami. Ale policja obłowiłaby się tam.
Na koniec, gdy dotarłem na kemping, okazało się, że wszystko w okolicy było zamknięte. No, prawie, bo ostał się jeden bar z tłustym jedzeniem, ale miałem jeszcze do wyboru umierać z głodu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Elo i EV11

  136.93  07:52
Kontynuowałem jazdę trasą „elo”, jak sugerowały wyblakłe znaki na drodze (lub Velo Dunajec wedle znaków pionowych). Skwar dokuczał od samego rana.
Pojawiły się pierwsze nieukończone odcinki. Myślałem, że cały szlak został w pełni wybudowany i jedzie się nim cały czas w górę lub w dół, w zależności od kierunku, ale potem poczułem na własnej skórze, jak bardzo był on w planach na najbliższe lata. Bolały mnie dłonie od nierówności na wałach pokrytych trawą. Przynajmniej było skoszone. No i dowiedziałem się, że w Polsce żyją cykady, bo parę odezwało się przy Dunajcu. Gatunek w tym rejonie określany jest jako piewik gałązkowiec. Nawet warto było zboczyć z asfaltów.
Trafiłem na jeszcze kilka objazdów. Z pierwszego nie skorzystałem, bo drogę dało się pokonać na gravelu. Na drugim przegapiłem zjazd na wał rzeczny i pojechałem według objazdu. Trzeci niby skracał drogę, ale podjazd mnie zniechęcił i pojechałem po bardziej płaskim. Droga, co prawda, była drogą krajową, ale dało się jechać po chodniku.
Miałem skorzystać z promu, ale mieli przerwę techniczną. Tak zacząłem rozglądać się za jedzeniem, że objechałem Jezioro Czchowskie i przeprawa promowa stała się zbędna. Zaoszczędziłem czas i znalazłem jedzenie.
Wjechałem na niedawno oddany odcinek szlaku o równiutkiej nawierzchni, a nawet wśród atrakcji pojawił się bród. Nurt był na szczęście niewielki, tylko poruszało się tamtędy zbyt wiele pojazdów, które zostawiły dużo błota.
Nad Jeziorem Rożnowskim zrobiło się pagórkowato. Przypadkiem pojechałem objazdem i zaliczyłem dużo przewyższeń. Aż ciekawe, czy oryginalnie planowana trasa będzie miała tyle podjazdów.
Za Nowym Sączem, który miał mnóstwo wygodnych dróg (nawet kilka w cieniu), odbiłem trasą EuroVelo 11. Towarzyszyła mi ona od kilkudziesięciu kilometrów i biegła w kierunku platformy widokowej na Woli Kroguleckiej. Podjazd wykończył mnie strasznie. Musiałem zatrzymać się kilka razy w cieniu. Byłoby dobrze, gdyby nie ten upał.
Na górze było lepiej, jakby chłodniej. Do tego trochę wiało (a jakby inaczej?). Porobiłem kilka zdjęć i ruszyłem w dół. Chciałem zbadać jedną drogę i trochę się wkopałem. Zaczęło być tak stromo, że musiałem ściskać hamulce z całych sił, by się w ogóle zatrzymać. Jakie miałem szczęście, że nic nie jechało, bo było strasznie wąsko. Hamulce zaczęły śmierdzieć, a tarcze jakby zmieniły kolor. Dałem im czas na ostygnięcie, ale zacząłem odnosić wrażenie, że droga hamowania wydłużyła się. Trochę jak pierwszego dnia podczas używania klocków.
Na chwilę wróciłem na szlak, bo po drodze minąłem znak drogowy pola namiotowego, ale odwiedzone miejsce tak zarosło, że aż dziwne, iż nikt jeszcze nie usunął znaku. Ruszyłem w kierunku innego kempingu. Po drodze chciałem zjeść w restauracji, ale popełniłem błąd, planując zatrzymać się w ostatniej na mapie. Miejsce wyglądało na zamknięte, więc improwizowałem w kilku słabo zaopatrzonych sklepach.
Kemping okazał się półdzikim polem namiotowym. Właściciel odpowiedział mi, że niedawno ruszył z pracami. Toalety i prysznice były w budowie, czego się nie spodziewałem. Przynajmniej cena nie wiała absurdem.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / małopolskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, rowery / Fuji

Trójmiejski Park Krajobrazowy

  67.95  03:53
Nie wiało i było gorąco. Ruszyłem do Gdyni. Jak zwykle zaplanowałem pętlę. Zacząłem drogami dla rowerów, ale szybko wylądowałem na ruchliwej drodze. Tutaj chyba można jeździć po chodnikach, bo nie ma odpowiednich znaków, a są jedynie zakazy. Ruch na drodze, wzdłuż której jechałem, przypominał ten z Japonii. Idealne miejsce, żeby poczuć japoński klimat na drogach.
Jechałem obok lasu, który mnie mocno kusił. W końcu dojrzałem kogoś poruszającego się równolegle do mojej drogi. Rzuciłem okiem na mapę i zmieniłem plany. Miałem jechać drogami, a zdecydowałem się poeksplorować Trójmiejski Park Krajobrazowy. Pagórkowaty teren pokryty mnóstwem różnych dróg i szlaków. Idealne miejsce na rower. Nie tylko górski, bo jest też parę asfaltów. Do tego temperatura w gorący dzień była tak przyjemna.
Spędziłem mnóstwo czasu na jeździe przez park. Tak dużo, że zacząłem się martwić. Planowałem jechać jeszcze bardziej na północ, ale skróciłem sobie drogę do Gdyni. Tam tylko pokręciłem się nad brzegiem zatoki i wjechałem na te same drogi, co kilka lat temu. Zaliczyłem jeszcze więcej terenu i mając wybór między wygodną drogą nad zatoką oraz krótszą przez miasta, wybrałem tę drugą, żeby zdążyć coś zjeść przed północą. Część dróg wyremontowali, wymieniając kostkę na asfalt. Część wciąż na to czeka. Mimo to niewiele się zmieniło. Wróciłem późno, ale cieszyło mnie, że odkryłem tak piękny park. Trójmiasto ma u mnie plusa.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, wyprawy / Gdańsk 2021, rowery / Fuji

Dziewicza Góra

  74.17  04:23
Kolejny nieznośnie gorący dzień. Spaliłem się wczoraj na słońcu. Nie miałem za bardzo ochoty na długą wycieczkę, więc wspólnie z Anią wyskoczyliśmy w teren. Najpierw szlakami wzdłuż Cybiny, potem trafiliśmy na brak przejścia przez tory, który przysporzył chwilowe kłopoty. Musieliśmy znaleźć objazd w Kobylnicy, ale dzięki temu wpadliśmy na przyjemną ścieżkę wzdłuż rzeki Głównej. Potem przez Wierzenicę i po polnych drogach dotarliśmy na Dziewiczą Górę.
Droga powrotna była prostsza. Zahaczyliśmy o Aeroklub Poznański, gdzie trwały ćwiczenia przyprawiające o zawroty głowy. Potem wróciliśmy nad Cybinę, ale tym razem na drugi jej brzeg. Ania poprowadziła po bardzo ładnej ścieżce, na którą chyba nigdy nie wpadłbym. Za mało eksploruję to miasto.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, terenowe, ze znajomymi, rowery / Fuji

Zjazd do Świdnicy

  33.90  01:37
Dzisiaj powrót. W końcu słoneczny i ciepły dzień. Pogoda wybrała idealny moment. Najpierw musiałem wjechać na Przełęcz Sokolą, co poszło mi zaskakująco sprawnie. Potem dłuuugi zjazd i nawet nie wiem, gdzie mi uciekł cały ten czas, bo zacząłem obawiać się, że nie zdążę na pociąg. Wszystko jednak poszło po myśli i wróciłem do domu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Bardziej deszczowy gravel

  43.35  02:29
Dzisiaj było mniej deszczu i nawet wcześnie przestało padać. Gdy ruszyłem, ulice były suche i przyjemnie się jechało. Do czasu, bo ledwo zjechałem ze wzgórza i zaczęło padać. Schroniłem się pod wiaduktem kolejowym. Miałem dużo czasu na obejrzenie mojego nowego roweru. Przestało padać dopiero po pół godzinie. Niestety ledwo przejechałem kilometr i musiałem szukać schronienia na przystanku autobusowym. Kolejne pół godziny ulewy. Po niej ulice zrobiły się nieprzyjemnie mokre. Mimo to kontynuowałem jazdę zgodnie z planem.
Deszcz złapał mnie jeszcze parę razy, ale już nie tak obfity, jak wcześniej. Chowałem się pod drzewami i wiatami, by po kilku minutach jechać dalej. Po dotarciu do Głuszycy ulice stały się suche. Tam nie padało tyle, co na południu. Gdybym urwał się wcześniej, może nie straciłbym tyle czasu pod zadaszeniami.
Czekał mnie jeszcze długi podjazd. Parę dróg pamiętałem z innych wycieczek. Tę największą górę poprzednim razem zdobyłem zimą. Po drugiej stronie wzniesienia zobaczyłem mnóstwo zamglonych dolin i po raz kolejny pożałowałem, że nie miałem ze sobą dobrego aparatu. Końcówkę przejechałem w mlecznej mgle, która wraz z niską temperaturą utrzymywały się długo, bo kałuże nie zdołały wyschnąć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Deszczowy gravel

  42.39  02:32
Popołudnie było deszczowe. Co wyjrzało słońce i cieszyłem się, że ulice zaczną schnąc, to zaraz zaczynało lać. Późno przestało. Odczekałem jeszcze parę chwil, żeby mieć pewność i ruszyłem na krótką pętlę po okolicy. Kałuże przeszkadzały, więc nie jechałem za szybko, żeby nie zachlapać roweru. Kiepskie drogi ujawniły wadę projektową tego modelu – poluzowała się śruba trzymająca błotnik. Ta sama śruba, z którą wczoraj męczył się serwisant, gdy ją ukręcił. Czemu wada projektowa? Ponieważ siły działające na błotnik zawsze będą luzowały tę śrubę. Nie przemyśleli konstrukcji modeli na 2021 (w modelach na 2020 jeszcze było normalne mocowanie błotników) i teraz będę bawił się w szukanie alternatywnych i solidnych metod przymocowania głupiego kawałka plastiku. Na razie w zastępstwie użyłem reklamówki, którą zabrałem na wypadek deszczu.
Na południe jechało się przyjemnie. Wzniesienia nie były wymagające. W końcu wyjrzało słońce i w Bożkowie żałowałem, że nie miałem aparatu. Złota godzina była dzisiaj nieziemska. Mógłbym gapić się na te krajobrazy, ale trzeba było wracać. Do Nowej Rudy prowadziły całkiem ładne drogi dla rowerów. Niestety w centrum pozamykali drogi i obrany przeze mnie objazd przyniósł spory podjazd, który w końcu poczułem, bo do tej pory nawet nie wrzucałem najlżejszego przełożenia. Hamulce zaczęły jakoś chętniej współpracować. Nie wiem, czy to przez dużą wilgotność, czy może musiały się wyrobić. Potem jeszcze parę górek, trochę mgły i wróciłem do mojej bazy. Mimo późnej godziny było nadal widno.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery