Zostawiłem sakwy i ruszyłem dookoła jeziora. Początek był bardzo stromy, ale za to jakie widoki rozciągały się ze szczytu!
Kawał drogi biegł po wale rzecznym. Trzeba też było przejechać jeden most w ruchu ogólnym. Północny odcinek okazał się niezwykle malowniczy. Skalisty brzeg jeziora przypominał mi o japońskich wybrzeżach. Miło wiedzieć, że są takie krajobrazy na rodzimym podwórku.
Od początku wycieczki zbierało się na deszcz. Grzmiało na niebie, chmurzyło się, a potem było widać deszcz na horyzoncie. W końcu dopadł i mnie na końcówce drogi. Przeczekałem to pod wiatą jednego z miejsc obsługi rowerzystów. Ruszyłem, gdy się przejaśniło, choć nadal kropiło. Nawet z bezchmurnego nieba.
Myślałem, że przepłynę jezioro promem, ale zdążyli wszystko zamknąć przed moim przyjazdem. Czekała mnie jazda przez Pieniński Park Narodowy i dodatkowe przewyższenia. Przynajmniej ujrzałem kilka pięknych panoram, w tym Tatry.
Szlak nazwali „Rowerem wokół Jeziora” – przynajmniej na znakach na południu. Na północy były tylko oznaczenia zielonego szlaku. Nieprawdą jest, że szlak obiega całe jezioro – odcinka w Pienińskim Parku Narodowym nie ma i nie zapowiada się, by powstał. Niektórzy nazywają ten szlak Velo Czorsztyn, ale nie wiem czemu, bo Czorsztyn to tylko jedna z miejscowości na szlaku. Dziwią mnie również znaki. Poustawiali wszędzie drogi dla pieszych i rowerów, bez żadnych wykluczeń, a musiałem przeciskać się między autami. Ale policja obłowiłaby się tam.
Na koniec, gdy dotarłem na kemping, okazało się, że wszystko w okolicy było zamknięte. No, prawie, bo ostał się jeden bar z tłustym jedzeniem, ale miałem jeszcze do wyboru umierać z głodu.