Ruszyłem rano. Miało później padać, ale prognoza się zmieniła – oczywiście na nieludzki upał.
Wracając do poranka, na starcie miałem długi podjazd. Jedną trzecią pokonałem wczoraj, wracając z centrum miasta do domu gościnnego. Na dzisiaj zostały serpentyny. Jechało się bardzo przyjemnie. Minęło mnie zaledwie kilka aut i ze dwa motocykle. W porównaniu do
ostatniego razu, było bardzo spokojnie. Co więcej, miałem po swojej stronie drzewa. Ich cień zapewnił temperaturę poniżej 26 °C. Gdyby nie prześwity między drzewami, to na termometrze pewnie spadłoby jeszcze kilka kresek.
Kilkadziesiąt zakrętów później znalazłem się na szczycie. Zjazd był mniej przyjemny, bo brakowało luster na zakrętach, a kilka aut na krzyż jednak się znalazło. Trochę strach z jakimś się spotkać, więc jechałem wolno.
W centrum miasteczka Kawasaki zdecydowałem nie jechać główną drogą, bo ruch był za duży, a szosa nie miała pobocza czy nawet chodnika. Dodałem sobie tym samym dwie góry do podjechania, ale były tylko kroplami w morzu tego, co pokonałem o poranku.
Trzeci festiwal Tōhoku z mojej listy zaczął się już dzisiaj. Niestety upał był niemożliwy. Temperatura na termometrze przekraczała 40 °C, więc jak zwykle nawet nie miałem ochoty się zatrzymać na jakiekolwiek zdjęcie. Dobrze, że tutejsze matsuri potrwa aż 3 dni.