Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:44891.94 km (w terenie 2884.80 km; 6.43%)
Czas w ruchu:2632:47
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:481929 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:493
Średnio na aktywność:91.06 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Zmęczony Koreą

  45.61  02:41
Wczoraj przejechałem prawie 200 km. Ostatnim razem tak duży dystans pokonałem w 2016, ale wtedy była to moja życiówka. Zestarzałem się albo rozleniwiłem. W każdym razie, po wczorajszym maratonie nie miałem ochoty na rower ani w ogóle na przebywanie w pozycji siedzącej.
Wczorajsza porażka z rejsem na Jeju-do nie zniechęciła mnie do ponownej wizyty w porcie. Tym razem było otwarte, ale nie spotkałem żywej duszy. To miejsce wymarło po międzynarodowych targach z 2012, dla których wybudowano całe miasteczko. Dziś opustoszałe, z nielicznymi znudzonymi ludźmi chodzącymi po kompleksie. Odwiedziłem punkt informacji, ale facet za ladą był zbyt skupiony na graniu na komputerze, aby odpowiedzieć na moje pytania. Całe szczęście pod stacją było jeszcze centrum informacji. Nie pomogli mi za wiele. Pokazali jakieś dwie odległe daty rejsów i tyle. Mogę sobie pomarzyć o wyprawie do najpiękniejszego zakątku Korei. Zostaną mi tylko wspomnienia z tej brzydkiej części.
Nie chciałem zostawać na półwyspie. Znalazłem nocleg oddalony nieco bardziej niż bym tego chciał i ruszyłem. Najpierw pojechałem w kierunku początku drogi dla rowerów na dawnej linii kolejowej. Było to lepsze niż jazda ulicami przez górzystą część miasta. Przejechałem przez dwa tunele, z czego pierwszy był bardziej dla aut, bo kierowany był ruchem wahadłowym. Ledwo zdążyłem wyjechać, gdy auta z przeciwka zaczęły ruszać.
Przedostałem się przez miasto, potem drogami biegnącymi po wielu stromych pagórkach dojechałem do niziny. Wzdłuż rzeki dostałem się do miasta Suncheon.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Ostatni szlak i pusty port

  197.37  12:02
To był długi i ciężki dzień. Zaczął się pochmurnie z częściowym przejaśnieniem. Całkiem przyjemnie, a i widoki niczego sobie.
Dojechałem do szlaku. Był trochę kręty, więc postanowiłem sobie skrócić drogę. Starsza kobieta, wracająca na quadzie z pola, zawróciła mnie, dając do zrozumienia, że dalej nie ma drogi. Całe szczęście nie byłem dużo stratny. Potem jeszcze raz skróciłem sobie drogę, już z sukcesem, ale jednocześnie z porażką. Po raz kolejny punkt z pieczątką został oznaczony w nieprawidłowym miejscu na mapie i mój skrót sprawił, że punkt miałem kilometr za plecami, o czym zorientowałem się po kolejnych trzech. Zachciało mi się skrótów.
Kolejnym problemem okazał się brak sklepów. Gdy jednak na jakiś trafiłem, był pusty. W sensie – towar zalegał na półkach, ale nie było nikogo, kto wydałby mi resztę. To samo w kawiarni obok. Potem trafiłem na jeszcze jeden sklep – i też nie było nikogo. Myślałem, że w Korei nie jest bezpiecznie, a tu takie rzeczy. Ostatecznie znalazłem wodę, ale zajęło mi to kilkadziesiąt kilometrów jazdy. Nie wspominałem jeszcze, że w Korei jest duży problem ze sprzedażą towarów. Nie mam w nawyku sprawdzać daty ważności i dopiero gdy coś jem, patrzę na szlaczki na opakowaniu, a tam dostrzegam termin ważności kilka dni, miesięcy, a nawet lat wstecz (zjadłem już kilka lodów z terminem datowanym na rok 2017, ale nic mi nie jest).
Spadło kilka kropel z nieba, ale to tyle. Ciężkie chmury tylko straszyły. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku Seomjingang i to mogło być na tyle. Był to ostatni szlak, który miałem do przejechania. Wczoraj jednak wpadłem na pomysł, aby popłynąć na wyspę Jeju-do, uważaną za najpiękniejsze miejsce w Korei. Jedynym problemem był powrót z wyspy, więc zaplanowałem dojechać do portu i dopytać o szczegóły. No i pojechałem. Most prowadzący bezpośrednio na wyspę był zamknięty dla ruchu pieszego i rowerowego. Musiałem wybrać drogę o 30 km dłuższą. Byłem jednak zdeterminowany.
Po zmroku jeździ się jakoś lepiej. Brak aut, puste skrzyżowania (aczkolwiek z działającą sygnalizacją świetlną, choć kierowcy nie robili sobie z tego kłopotu). W Yeosu zauważyłem na mapie kawałek drogi dla rowerów, jeszcze sprawdziłem na zdjęciach satelitarnych początek. Już z daleka widziałem światła kuszące do skorzystania z drogi, ale wjazd na nią okazał się trudniejszy. Gdy jednak się nań dostałem – niebo. Droga położona na dawnej linii kolejowej, więc podjazdy były niewielkie, a nawierzchnia jedna z najlepszych dzisiaj (ale nie idealna).
Dojechałem do portu, którego adres znalazłem u operatora promu, a tam jedna wielka cisza. Zero świateł, zero ludzi. Jakiś absurd jak na dwie godziny przed planowanym rejsem. Mój plan spalił na panewce. Była północ, więc mogłem zrobić tylko jedno – pojechać do noclegu. Całe szczęście byłem na to przygotowany. Niestety Airbnb, z którego korzystałem, nie działa dla noclegów rezerwowanych po północy. Udałem się na miejsce osobiście i nieświadomie zapłaciłem więcej niż w ofercie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Droga bambusowa, aleja metasekwojowa

  107.17  06:07
Ruszyłem wcześnie, bo miało padać. Było pochmurno i parno.
Przedostanie się na szlak sprawiło mi nieco problemów. Most, na który prowadził stary chodnik, był dziwny. Po drugiej stronie chodnik się urwał i nie miałem pojęcia co dalej przez brak znaków i szczegółowych map. Zawróciłem i wtedy zwróciłem uwagę na znak końca drogi ekspresowej. Podjąłem raczej dobrą decyzję.
Po porannych przygodach droga była spokojna. Zacząłem dostrzegać lasy bambusowe, a potem nawet wjechałem na drogę otoczoną tymi roślinami. Niebo się przejaśniło i słońce zaczęło, jak co dzień, smażyć. Było do tego tak parno, że widoczność uniemożliwiała podziwianie gór.
W Damyang chciałem spróbować ryżu serwowanego w łodydze bambusa, który jest lokalną specjalnością. Zboczyłem z tego powodu ze szlaku i przespacerowałem się przez centrum. Nic nie znalazłem, a do tego zacząłem się martwić, że przegapiłem punkt z pieczątką. Całe szczęście, gdy już zaczynałem odliczać metry przed zawróceniem, pojawił się drogowskaz. W ten sposób przypadkiem dotarłem do alei z metasekwojami. Koreańczyk poznany wczoraj w domu gościnnym opowiedział mi o tym miejscu, ale nie sądziłem, że tu trafię. Wejście było jednak płatne, więc nawet się nie trudziłem. I tak potem przejechałem po kilku drogach obsadzonych tymi drzewami. Sam widok przypomniał mi o przejazdach po alejach cedrowych w japońskim Nikkō.
Wspinając się do ostatniej pieczątki na szlaku Yeongsangang, musiałem przejechać po drodze o nawierzchni kauczukowej, którą zwykle można spotkać na drogach dla biegaczy. Ktoś się tutaj nie popisał, bo przez kilka kilometrów czułem się jakbym holował kogoś z urwanym łańcuchem. Nie było lekko.
Kolejna pieczątka i kolejne problemy. Tym razem nie brak tuszu ani wyszlifowany stempel, a jego brak. Pozostała tylko gąbka, która rozkładała siłę nacisku stempla na papierze. W paszporcie rowerowym zostawiłem odcisk gąbki, zrobiłem zdjęcie wybrakowanej pieczątki, moje zdjęcie z budką w tle za sugestią internetu i pojechałem dalej do kolejnego szlaku, ostatniego na mojej spontanicznej liście rzeczy do zrobienia w Korei.
Byłem zaledwie parę kilometrów od początku szlaku, gdy zaczęło kropić. Takie wielkie krople, jakby miało zaraz sypnąć gradem. Ale nie. Nic więcej się nie stało. Wbiłem pieczątkę i pojechałem zgodnie ze szlakiem. Na niebie wisiały ciężkie chmury. Widoki za to cieszyły oko. Wjechałem na drogi pokryte kałużami. Deszcz mnie przegapił. Pozostał tylko zaduch.
Zebrałem jeszcze jedną pieczątkę i zjechałem ze szlaku, aby zatrzymać się na farmie, miejscu mojego noclegu. Ostatnim razem w takim miejscu zatrzymałem się w Japonii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Gongju

  83.46  04:47
Rano było pochmurno i przyjemnie chłodno, ale bez deszczu. Powrót na szlak zaplanowałem nieco inny, bo miałem przed sobą dwa szlaki krzyżujące się w niestrategiczny sposób. Ruszyłem na południe, aby skrócić sobie dystans.
Droga dla rowerów wzdłuż rzeki zabrała mnie do dróg z wydzielonymi pasami rowerowymi, a potem do starej drogi. Tą dojechałem do tamy, przy której miał zacząć się kolejny szlak. Nie widziałem żadnych znaków, ale całe szczęście mapa rowerowa oraz rowerzysta wjeżdżający po kładce naprowadzili mnie na właściwy trop. Tak zdobyłem pierwszą pieczątkę na szlaku Geumgang, trzecim szlaku na Szlaku Czterech Rzek.
Dalsza droga nie wyróżniała się niczym szczególnym. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku z wczoraj, czyli szlaku Ocheon. Było dzisiaj wilgotno i zrobiło się gorąco jak w szklarni, więc postój potrafił wyciskać więcej potu niż jazda. Od wczoraj spotykam bardzo mało rowerzystów. Najwięcej jeździ na dystansie Seul – Busan. A i słyszałem kilka cykad. Lepsze to niż tutejsi rowerzyści, bo Koreańczycy słuchają głośno muzyki w trakcie jazdy rowerem.
Dotarłem do miasta Gongju. Pojechałem po jeszcze jedną pieczątkę na szlaku, choć było to dziwne. Znaki pokazywały sprzeczny dystans do budki ze stemplem. Najzabawniejsze, że jeden z tych znaków znajdował się tuż obok budki. Może powinienem tam wrócić? W tym kraju nigdy nie można być czegoś pewnym.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Niepogodne Cheongju

  93.58  05:35
Padało i było nieprzyjemnie chłodno, gdy wstałem. Zjadłem tosty, które są popularnym śniadaniem w koreańskich motelach i hotelach (jak ja tęsknię za japońskimi standardami). W międzyczasie przestało padać, więc ruszyłem dalej na południe, choć na podjeździe znów zaczęło ciapać.
W końcu coś nowego. Cały ten trud powrotu miał cel wjechania na boczny szlak. Nie sądziłem jednak, że będzie to jeden z najgorzej oznaczonych szlaków do tej pory. Już znalezienie pierwszego punktu z pieczątką sprawiło kłopot. Objechałem całą wioskę i jakimś trafem znalazłem miejsce.
Przestało padać, a nawet pojawiło się słońce. Wilgotne powietrze nie było przyjemne. Jechałem na początku nieco w dół, przypadkiem znalazłem kolejny punkt z pieczątką (zero informacji o zbliżaniu się do punktu, jak to było na innych szlakach). Potem podjazd i stromo w dół.
Trzecia pieczątka to kolejna niewiadoma. Zacząłem poszukiwania po omacku. Na szczęście na początku szlaku zrobiłem zdjęcie mapy. Wyciągnąłem z niego nazwę przystanku (wszystko po koreańsku), wyszukałem na mapie w telefonie, na której pojawił się tylko jeden wynik i... to było dokładnie to miejsce. Nie musiałem się frustrować z powodu braku znaków na szlaku.
Dalsza droga była mało przyjemna. Z chmur, które zdążyły zebrać się nad głową, zaczęło kropić, drogi na szlaku były z krzywego betonu, do tego doszły intensywne zapachy zwierząt hodowlanych, które mijałem coraz liczniej wraz ze zbliżaniem się do mojego celu.
Ostatni punkt z pieczątką mnie zaskoczył. Choć był w innym miejscu niż na mapie, to pojawił się po drodze, że nie musiałem wydłużać sobie dnia na poszukiwania. A dzisiaj zatrzymałem się w kilkunastopiętrowym bloku. Właścicielka to starsza osoba, więc wewnątrz było mnóstwo klamotów i choć mieszkanie przypominało mi „wielką płytę” z Polski, to było dużo więcej przestrzeni.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Górskie Chungju

  110.18  06:36
Kolejny upalny dzień. Dzisiaj chciałem przejechać kolejny szlak – Saejae. Tym razem krótszy i pierwszą pieczątkę wbiłem przedwczoraj. Mam jednak wrażenie, że coś pomieszałem. Na mapie szlaków miejsca odbioru stempli są w tym samym miejscu dla dwóch szlaków, a jednak na wykazie stempli są dwie różne grafiki. Nie widziałem jednak ani dwóch budek ze stemplami, ani dwóch stempli w odwiedzonej budce, więc użyłem tej samej pieczątki. Mam nadzieję, że mi ten błąd uznają. Może lepiej będę siedział cicho.
Znalazłem kolejny sklep rowerowy. Tym razem mieli odpowiadającą mi oponę, choć nie była ona składana. Kupiłem ją, aby się zabezpieczyć, bo jazda jest coraz mniej przyjemna, więc moment awarii zbliża się nieubłaganie. Oponę położyłem na sakwach i przywiązałem linką otrzymaną od sprzedawcy, coby się nie zsunęła podczas jazdy.
Droga wiodła lekko w górę. Szlak był chyba w remoncie, bo gdzieś mi uciekł na chwilę. Potem prawie przegapiłem punkt z pieczątką. Ostatnio widuję je mocno ukryte. Na domiar złego ktoś wyszlifował pieczątkę, bo nie było nic widać na odbitce. A jak nie to, wtedy mało tuszu i weź tu myśl, gdy nawet w ustach sucho.
Zaczął się stromy podjazd. Dwie drogi przecinające górę tunelem nie były dla mnie. Kolejny punkt z pieczątką znajdował się na wysokości ponad 500 m n.p.m. Podjazd w upale nie był przyjemny, ale na szczycie zjadłem loda i ruszyłem w dół, zatrzymując się co chwila na kolejne zdjęcie doliny.
Została jeszcze jedna góra, już mniej stroma, a za nią długa droga wzdłuż rzek. Zatrzymał mnie miejscowy, posługujący się dobrym angielskim. Zadał mi kilka pytań, bo planuje otworzyć miejsce noclegowe w okolicy. Szkoda, że nie tam, gdzie tych noclegów brakuje.
Po dojechaniu do Chungju musiałem posłużyć się intuicją. Szlak zaczyna być coraz gorzej oznaczony. Pobłądziłem trochę, ale znalazłem ostatni punkt z pieczątką.
Było mi mało, więc ruszyłem po jeszcze jedną pieczątkę, kolejnego już szlaku, aby nie musieć tego robić nazajutrz. Na niebie pojawiły się czarne chmury. W prognozie był deszcz. Dojechałem do celu o zmierzchu i coś mnie podkusiło, aby nie wracać po własnym śladzie. Poleciałem przez góry, robiąc dodatkowe podjazdy. Drogę oświetlały błyski na niebie. Zbliżała się burza, ale na szczęście przedostałem się do centrum miasta przed jakimkolwiek opadem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ostatni w Andong

  142.45  07:49
Skoro mamy weekend, to mogę pojechać gdzieś dalej. Albo zrobić pętlę – na lekko. Dlatego zdecydowałem zostać w Mungyeong drugi dzień. Miałem do odebrania ostatni stempel na szlaku Nakdonggang, który biegł z Busan do Andong. Andong był mi kompletnie nie po drodze, więc tak powstał dzisiejszy plan.
Mimo prognozy zachmurzenia i przelotnych opadów, było gorąco. Do tego parno po wczorajszym deszczu. Planując drogę, rozważałem kilka opcji. Pojechałem trochę na przełaj, omijając szlak. Dojechałem do wioski kulturowej, które jednocześnie są skansenami. Przespacerowałem się tylko kawałek, bo gonił mnie czas.
Już miałem włączyć się do jazdy po szlaku, gdy na lokalnej mapie dostrzegłem szlak biegnący do Hoeryongpo, wioski położonej na meandrze, która stała się atrakcją turystyczną. Po przejechaniu wygodnego mostu ukazał się właściwy szlak – zarastająca ścieżka wiodąca przez wzgórze. Po jego drugiej stronie spotkałem Koreańczyka, lokalnego przewodnika. Chwilę pogadaliśmy, powiedział mi, że będę miał problemy z wydostaniem się z meandru i ruszyłem dalej.
Droga była prosta, jechałem wzdłuż rzeki. Nie było żadnych trudności, o których uprzedzał przewodnik. Chciałem przedostać się do szlaku, ale ostatecznie znalazłem drogi, które doprowadziły mnie do Andong. Po drodze odwiedziłem kilka sklepów rowerowych, jednak nie mieli opony mojego rozmiaru, a bicie jest coraz bardziej odczuwalne. Zaczyna mnie martwić, że w połowie szlaku koło się po prostu rozleci.
Wbiłem ostatnią pieczątkę do rowerowego paszportu, pokręciłem się po okolicy, odnajdując kolejny skansen i ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem zaplanowałem pokonać większość drogi po szlaku. Trafiły się ładne odcinki, nawet słońce schowało się za chmurami późnym popołudniem. Wróciłem do mieszkania chwilę po zapadnięciu zmroku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Szlak Czterech Rzek

  70.75  04:01
Zaskakująco w Korei też jest upalnie. Wyobrażałem sobie bardziej umiarkowany klimat, ale może za mało uważałem na geografii. Ruszyłem rano. Wydostałem się z centrum Busan, mając na przeszkodzie parę gór. Niestety tunele biegnące przez te góry były niedostępne, więc zrobiłem zygzak.
Już powoli przyzwyczajam się do koreańskich dróg i kierowców. Nie są tacy źli. Trzeba trochę uważać przez ich agresywną jazdę i bezmyślne parkowanie, nawet tuż przed innym pojazdem, ale podobno taki charakter.
Musiałem kupić przejściówkę, bo choć w Korei używa się tej samej wtyczki elektrycznej, co w Polsce, to nie pomyślałem o zabraniu urządzeń z Polski. Miałem w głowie tylko Japonię i przez to prawie wszystkie moje urządzenia obsługiwały wtyczki japońskie. Odwiedziłem aż 3 sklepy i były tylko wtyczki w odwrotną stronę. Trzeba było pomyśleć w Japonii, miałbym więcej szczęścia.
Miałem dość poszukiwań, więc spróbowałem przedostać się na szlak rowerowy biegnący wzdłuż rzeki. Nie było to proste, bo dzieliły mnie ogrodzone tory albo autostrada. Wejście znalazłem przy ścieku, co poznałem po zapachu mydła; pewnie z koreańskich umywalek. Szkoda, że wcześniej nie wjechałem na tę drogę, bo była wystrzałowa. Miałem chyba z wiatrem, bo jechało się lekko i przyjemnie. Do tego nawierzchnia na wielu odcinkach była bajecznie wygodna – jakbym jechał po jakiejś autostradzie.
Minąłem setki rowerzystów. Może nawet wyłącznie Koreańczyków. Wszyscy z zasłoniętym ciałem, aby uchronić się przed promieniami. Wyglądali jak zamaskowani bandyci. W sumie ja też jeżdżę z zakrytą twarzą, żeby mi nos od tej opalenizny nie odleciał, więc teraz rozumiem, jak mnie widzieli Japończycy, gdy tak jeździłem po Japonii.
Niestety drzewa wzdłuż szlaku zostały posadzone niedawno, więc nie dawały dużo cienia, a upał dawał się we znaki. W przeciwieństwie do Japonii, tutaj dba się o szlaki rowerowe (przynajmniej o przejechany przeze mnie kawałek), bo trawa była przycięta, a nawierzchnia wolna od kamieni, czego jednak nie można powiedzieć o drogach dla aut czy chodnikach.
Wbiłem kolejną pieczątkę do paszportu rowerowego, podsmażyłem się jeszcze trochę na słońcu i zjechałem ze szlaku. Mój nocleg był ukryty gdzieś za górami, więc zrobiłem kilka podjazdów i dojechałem do... hotelu na godziny. Chyba będzie to częsty problem. Zarówno ze znalezieniem noclegu, jak i znalezieniem zwykłego hotelu, bo czytałem, że większość noclegów w Korei to motele. Przynajmniej dostałem przestronny i czysty pokój.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Witamy w Korei

  89.90  05:29
Po kilkugodzinnym rejsie dopłynąłem wczoraj do Busan, koreańskiego miasta, drugiego pod względem wielkości w Korei Południowej. Był wieczór, więc tylko dojechałem do hostelu i wyszedłem na miasto. Jako że zatrzymałem się na 2 dni, to dzisiaj ruszyłem na zwiedzanie.
To moja druga podróż do Korei, tym razem na rowerze. Kompletnie zapomniałem, że w Korei auta są najpopularniejszym środkiem transportu (w Japonii są to rowery, a na Tajwanie – skutery). Jest to o tyle problematyczne, że infrastruktura drogowa została przystosowana dla aut. Szerokie drogi, wąskie chodniki, korki. Pierwszego dnia jeździłem po chodnikach, do czego się przyzwyczaiłem w Japonii, ale koreańskie przepisy tego zabraniają. Musiałem przygotować się na kontakt z autami.
Przeżyłem prawdopodobnie szok kulturowy, co miałem również na Tajwanie. Bałem się zarówno agresywnej jazdy kierowców, jak i potencjalnego zatrzymania przez policję za jazdę chodnikami. Musiałem ten strach przezwyciężyć i małymi kroczkami ruszyłem na zwiedzanie Busan.
Pierwszym celem była Wioska Kultury Gamcheon. Mówi się, że to najbardziej kolorowa wioska w Korei. Przywitały mnie zabójczo strome podjazdy. Całe szczęście był to mój pierwszy od prawie miesiąca dzień bez sakw. Na górze było gwarno od turystów i pachnąco od przeróżnych sklepików z jedzeniem, pamiątkami i przeróżnymi atrakcjami.
Korea nie cieszy się bezpieczeństwem pod względem liczby kradzieży. Będzie to z pewnością mocno ograniczało zakres moich możliwości eksploracyjnych. Zatrzymywałem się więc tylko na zdjęcia, szybko kończąc podróż po stromych uliczkach tej wioski.
Chciałem zobaczyć pewien szlak rowerowy. Trochę przy tym pobłądziłem, ale udało mi się. Trafiłem do centrum turystyki, gdzie nie zastałem nikogo przez przerwę lanczową. Poczekałem prawie godzinę, ale się doczekałem. Dostałem paszport, do którego mogę wbijać pieczątki. Te są do zdobycia w czerwonych budkach rozmieszczonych na Szlaku Czterech Rzek. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać wszystkie, bo można za to otrzymać certyfikat. Byłaby to ciekawa pamiątka. Paszport z pieczątkami w sumie też. Pierwszy szlak zabierze mnie do stolicy kraju, chociaż myślę, że nie zabawię tam długo.
Mój kolejny punkt programu był po drugiej stronie miasta. Po drodze zatrzymałem się na szybką kanapkę ryżową i jechałem dalej. Trafiłem nawet na jakiś szlak rowerowy, dla którego przerobiono chodniki, dodając wąską część dla rowerów, ale nierówna nawierzchnia i wysokie krawężniki często kierowały mnie na ulice. Do tego piesi chodzą całą szerokością chodnika.
Nie dojechałem tam, gdzie chciałem. Przegapiłem swój cel i dotarłem do rozległego marketu rybnego. Nie planowałem niczego jeść, więc zawróciłem. W końcu znalazłem się pod świątynią Haedong Yonggungsa, która jest uważana za najpiękniejszą w Korei, chociaż zastał mnie wieczór, więc tego piękna za dużo nie ostało się. Szybko zabrałem się w drogę powrotną, bo byłem wykończony jazdą po mieście i nie miałem ochoty na żadne inne atrakcje. W hostelu znalazłem się późno w nocy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, za granicą, kraje / Korea Południowa, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Herbaciane Yame

  47.33  03:23
Niebo było lekko zachmurzone, gdy ruszałem, ale upał szybko złapał i powróciłem do leniwej jazdy. Dzisiaj chciałem odwiedzić wioskę położoną w górach.
Jazda na południe do lekkich nie należała. Jechałem wzdłuż krajowej trójki, która była przepełniona ciężarówkami. W połowie drogi odbiłem na bardziej lokalną ulicę, a potem na jeszcze mniejszą, która doprowadziła mnie pod wzgórza herbaciane w mieście Yame. Niestety jakoś źle pojechałem i zobaczyłem tylko zbocze, gdzie wzgórza herbaciane miały swój początek. Zrobiłem postój na posiłek, gdzie zostałem zaczepiony przez siedemdziesięciolatków, którzy zrobili sobie przerwę w trakcie przejścia szlaku turystycznego, a potem, po stromym podjeździe, dotarłem na górską farmę. Tak tu cicho i spokojnie. Zostałbym tu kilka dni, ale mam już plany na następne dni.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery