Zostawiłem bagaż w domu gościnnym i ruszyłem w kierunku pobliskiej góry. Początek szedł lekko, potem zaczęły się schody, a właściwie stromy podjazd. Całe szczęście droga była otwarta dla ruchu rowerowego (w Japonii potrafią najciekawsze drogi przerobić na dostępne tylko dla aut). Wjechałem na górę, potem zjechałem i znowu wjechałem. A miało być prosto do celu.
Dotarłem na parking pod świątynią Futago-ji. Na schematycznej mapie okolicy została przedstawiona na środku góry, dawnego wulkanu. Przed wejściem stała budka, ale zamiast biletera była puszka na pieniądze. Na placu przed świątynią nic się nie wyróżniało spośród setek innych świątyń. Droga w górę zabrała mnie do kilku posągów, budynków i konstrukcji. Dopiero świątynia wbudowana w wykutą skałę nadała temu miejscu wyjątkowości. Była jeszcze droga na szczyt, ale już nie miałem czasu na dalsze zwiedzanie. Musiałem wracać. Aby nie wydłużać powrotu, pojechałem po własnym śladzie.