Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45472.96 km (w terenie 2892.42 km; 6.36%)
Czas w ruchu:2667:52
Średnia prędkość:16.80 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:489504 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:499
Średnio na aktywność:91.13 km i 5h 26m
Więcej statystyk

Niepogodne Cheongju

  93.58  05:35
Padało i było nieprzyjemnie chłodno, gdy wstałem. Zjadłem tosty, które są popularnym śniadaniem w koreańskich motelach i hotelach (jak ja tęsknię za japońskimi standardami). W międzyczasie przestało padać, więc ruszyłem dalej na południe, choć na podjeździe znów zaczęło ciapać.
W końcu coś nowego. Cały ten trud powrotu miał cel wjechania na boczny szlak. Nie sądziłem jednak, że będzie to jeden z najgorzej oznaczonych szlaków do tej pory. Już znalezienie pierwszego punktu z pieczątką sprawiło kłopot. Objechałem całą wioskę i jakimś trafem znalazłem miejsce.
Przestało padać, a nawet pojawiło się słońce. Wilgotne powietrze nie było przyjemne. Jechałem na początku nieco w dół, przypadkiem znalazłem kolejny punkt z pieczątką (zero informacji o zbliżaniu się do punktu, jak to było na innych szlakach). Potem podjazd i stromo w dół.
Trzecia pieczątka to kolejna niewiadoma. Zacząłem poszukiwania po omacku. Na szczęście na początku szlaku zrobiłem zdjęcie mapy. Wyciągnąłem z niego nazwę przystanku (wszystko po koreańsku), wyszukałem na mapie w telefonie, na której pojawił się tylko jeden wynik i... to było dokładnie to miejsce. Nie musiałem się frustrować z powodu braku znaków na szlaku.
Dalsza droga była mało przyjemna. Z chmur, które zdążyły zebrać się nad głową, zaczęło kropić, drogi na szlaku były z krzywego betonu, do tego doszły intensywne zapachy zwierząt hodowlanych, które mijałem coraz liczniej wraz ze zbliżaniem się do mojego celu.
Ostatni punkt z pieczątką mnie zaskoczył. Choć był w innym miejscu niż na mapie, to pojawił się po drodze, że nie musiałem wydłużać sobie dnia na poszukiwania. A dzisiaj zatrzymałem się w kilkunastopiętrowym bloku. Właścicielka to starsza osoba, więc wewnątrz było mnóstwo klamotów i choć mieszkanie przypominało mi „wielką płytę” z Polski, to było dużo więcej przestrzeni.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Górskie Chungju

  110.18  06:36
Kolejny upalny dzień. Dzisiaj chciałem przejechać kolejny szlak – Saejae. Tym razem krótszy i pierwszą pieczątkę wbiłem przedwczoraj. Mam jednak wrażenie, że coś pomieszałem. Na mapie szlaków miejsca odbioru stempli są w tym samym miejscu dla dwóch szlaków, a jednak na wykazie stempli są dwie różne grafiki. Nie widziałem jednak ani dwóch budek ze stemplami, ani dwóch stempli w odwiedzonej budce, więc użyłem tej samej pieczątki. Mam nadzieję, że mi ten błąd uznają. Może lepiej będę siedział cicho.
Znalazłem kolejny sklep rowerowy. Tym razem mieli odpowiadającą mi oponę, choć nie była ona składana. Kupiłem ją, aby się zabezpieczyć, bo jazda jest coraz mniej przyjemna, więc moment awarii zbliża się nieubłaganie. Oponę położyłem na sakwach i przywiązałem linką otrzymaną od sprzedawcy, coby się nie zsunęła podczas jazdy.
Droga wiodła lekko w górę. Szlak był chyba w remoncie, bo gdzieś mi uciekł na chwilę. Potem prawie przegapiłem punkt z pieczątką. Ostatnio widuję je mocno ukryte. Na domiar złego ktoś wyszlifował pieczątkę, bo nie było nic widać na odbitce. A jak nie to, wtedy mało tuszu i weź tu myśl, gdy nawet w ustach sucho.
Zaczął się stromy podjazd. Dwie drogi przecinające górę tunelem nie były dla mnie. Kolejny punkt z pieczątką znajdował się na wysokości ponad 500 m n.p.m. Podjazd w upale nie był przyjemny, ale na szczycie zjadłem loda i ruszyłem w dół, zatrzymując się co chwila na kolejne zdjęcie doliny.
Została jeszcze jedna góra, już mniej stroma, a za nią długa droga wzdłuż rzek. Zatrzymał mnie miejscowy, posługujący się dobrym angielskim. Zadał mi kilka pytań, bo planuje otworzyć miejsce noclegowe w okolicy. Szkoda, że nie tam, gdzie tych noclegów brakuje.
Po dojechaniu do Chungju musiałem posłużyć się intuicją. Szlak zaczyna być coraz gorzej oznaczony. Pobłądziłem trochę, ale znalazłem ostatni punkt z pieczątką.
Było mi mało, więc ruszyłem po jeszcze jedną pieczątkę, kolejnego już szlaku, aby nie musieć tego robić nazajutrz. Na niebie pojawiły się czarne chmury. W prognozie był deszcz. Dojechałem do celu o zmierzchu i coś mnie podkusiło, aby nie wracać po własnym śladzie. Poleciałem przez góry, robiąc dodatkowe podjazdy. Drogę oświetlały błyski na niebie. Zbliżała się burza, ale na szczęście przedostałem się do centrum miasta przed jakimkolwiek opadem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ostatni w Andong

  142.45  07:49
Skoro mamy weekend, to mogę pojechać gdzieś dalej. Albo zrobić pętlę – na lekko. Dlatego zdecydowałem zostać w Mungyeong drugi dzień. Miałem do odebrania ostatni stempel na szlaku Nakdonggang, który biegł z Busan do Andong. Andong był mi kompletnie nie po drodze, więc tak powstał dzisiejszy plan.
Mimo prognozy zachmurzenia i przelotnych opadów, było gorąco. Do tego parno po wczorajszym deszczu. Planując drogę, rozważałem kilka opcji. Pojechałem trochę na przełaj, omijając szlak. Dojechałem do wioski kulturowej, które jednocześnie są skansenami. Przespacerowałem się tylko kawałek, bo gonił mnie czas.
Już miałem włączyć się do jazdy po szlaku, gdy na lokalnej mapie dostrzegłem szlak biegnący do Hoeryongpo, wioski położonej na meandrze, która stała się atrakcją turystyczną. Po przejechaniu wygodnego mostu ukazał się właściwy szlak – zarastająca ścieżka wiodąca przez wzgórze. Po jego drugiej stronie spotkałem Koreańczyka, lokalnego przewodnika. Chwilę pogadaliśmy, powiedział mi, że będę miał problemy z wydostaniem się z meandru i ruszyłem dalej.
Droga była prosta, jechałem wzdłuż rzeki. Nie było żadnych trudności, o których uprzedzał przewodnik. Chciałem przedostać się do szlaku, ale ostatecznie znalazłem drogi, które doprowadziły mnie do Andong. Po drodze odwiedziłem kilka sklepów rowerowych, jednak nie mieli opony mojego rozmiaru, a bicie jest coraz bardziej odczuwalne. Zaczyna mnie martwić, że w połowie szlaku koło się po prostu rozleci.
Wbiłem ostatnią pieczątkę do rowerowego paszportu, pokręciłem się po okolicy, odnajdując kolejny skansen i ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem zaplanowałem pokonać większość drogi po szlaku. Trafiły się ładne odcinki, nawet słońce schowało się za chmurami późnym popołudniem. Wróciłem do mieszkania chwilę po zapadnięciu zmroku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Szlak Czterech Rzek

  70.75  04:01
Zaskakująco w Korei też jest upalnie. Wyobrażałem sobie bardziej umiarkowany klimat, ale może za mało uważałem na geografii. Ruszyłem rano. Wydostałem się z centrum Busan, mając na przeszkodzie parę gór. Niestety tunele biegnące przez te góry były niedostępne, więc zrobiłem zygzak.
Już powoli przyzwyczajam się do koreańskich dróg i kierowców. Nie są tacy źli. Trzeba trochę uważać przez ich agresywną jazdę i bezmyślne parkowanie, nawet tuż przed innym pojazdem, ale podobno taki charakter.
Musiałem kupić przejściówkę, bo choć w Korei używa się tej samej wtyczki elektrycznej, co w Polsce, to nie pomyślałem o zabraniu urządzeń z Polski. Miałem w głowie tylko Japonię i przez to prawie wszystkie moje urządzenia obsługiwały wtyczki japońskie. Odwiedziłem aż 3 sklepy i były tylko wtyczki w odwrotną stronę. Trzeba było pomyśleć w Japonii, miałbym więcej szczęścia.
Miałem dość poszukiwań, więc spróbowałem przedostać się na szlak rowerowy biegnący wzdłuż rzeki. Nie było to proste, bo dzieliły mnie ogrodzone tory albo autostrada. Wejście znalazłem przy ścieku, co poznałem po zapachu mydła; pewnie z koreańskich umywalek. Szkoda, że wcześniej nie wjechałem na tę drogę, bo była wystrzałowa. Miałem chyba z wiatrem, bo jechało się lekko i przyjemnie. Do tego nawierzchnia na wielu odcinkach była bajecznie wygodna – jakbym jechał po jakiejś autostradzie.
Minąłem setki rowerzystów. Może nawet wyłącznie Koreańczyków. Wszyscy z zasłoniętym ciałem, aby uchronić się przed promieniami. Wyglądali jak zamaskowani bandyci. W sumie ja też jeżdżę z zakrytą twarzą, żeby mi nos od tej opalenizny nie odleciał, więc teraz rozumiem, jak mnie widzieli Japończycy, gdy tak jeździłem po Japonii.
Niestety drzewa wzdłuż szlaku zostały posadzone niedawno, więc nie dawały dużo cienia, a upał dawał się we znaki. W przeciwieństwie do Japonii, tutaj dba się o szlaki rowerowe (przynajmniej o przejechany przeze mnie kawałek), bo trawa była przycięta, a nawierzchnia wolna od kamieni, czego jednak nie można powiedzieć o drogach dla aut czy chodnikach.
Wbiłem kolejną pieczątkę do paszportu rowerowego, podsmażyłem się jeszcze trochę na słońcu i zjechałem ze szlaku. Mój nocleg był ukryty gdzieś za górami, więc zrobiłem kilka podjazdów i dojechałem do... hotelu na godziny. Chyba będzie to częsty problem. Zarówno ze znalezieniem noclegu, jak i znalezieniem zwykłego hotelu, bo czytałem, że większość noclegów w Korei to motele. Przynajmniej dostałem przestronny i czysty pokój.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Witamy w Korei

  89.90  05:29
Po kilkugodzinnym rejsie dopłynąłem wczoraj do Busan, koreańskiego miasta, drugiego pod względem wielkości w Korei Południowej. Był wieczór, więc tylko dojechałem do hostelu i wyszedłem na miasto. Jako że zatrzymałem się na 2 dni, to dzisiaj ruszyłem na zwiedzanie.
To moja druga podróż do Korei, tym razem na rowerze. Kompletnie zapomniałem, że w Korei auta są najpopularniejszym środkiem transportu (w Japonii są to rowery, a na Tajwanie – skutery). Jest to o tyle problematyczne, że infrastruktura drogowa została przystosowana dla aut. Szerokie drogi, wąskie chodniki, korki. Pierwszego dnia jeździłem po chodnikach, do czego się przyzwyczaiłem w Japonii, ale koreańskie przepisy tego zabraniają. Musiałem przygotować się na kontakt z autami.
Przeżyłem prawdopodobnie szok kulturowy, co miałem również na Tajwanie. Bałem się zarówno agresywnej jazdy kierowców, jak i potencjalnego zatrzymania przez policję za jazdę chodnikami. Musiałem ten strach przezwyciężyć i małymi kroczkami ruszyłem na zwiedzanie Busan.
Pierwszym celem była Wioska Kultury Gamcheon. Mówi się, że to najbardziej kolorowa wioska w Korei. Przywitały mnie zabójczo strome podjazdy. Całe szczęście był to mój pierwszy od prawie miesiąca dzień bez sakw. Na górze było gwarno od turystów i pachnąco od przeróżnych sklepików z jedzeniem, pamiątkami i przeróżnymi atrakcjami.
Korea nie cieszy się bezpieczeństwem pod względem liczby kradzieży. Będzie to z pewnością mocno ograniczało zakres moich możliwości eksploracyjnych. Zatrzymywałem się więc tylko na zdjęcia, szybko kończąc podróż po stromych uliczkach tej wioski.
Chciałem zobaczyć pewien szlak rowerowy. Trochę przy tym pobłądziłem, ale udało mi się. Trafiłem do centrum turystyki, gdzie nie zastałem nikogo przez przerwę lanczową. Poczekałem prawie godzinę, ale się doczekałem. Dostałem paszport, do którego mogę wbijać pieczątki. Te są do zdobycia w czerwonych budkach rozmieszczonych na Szlaku Czterech Rzek. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać wszystkie, bo można za to otrzymać certyfikat. Byłaby to ciekawa pamiątka. Paszport z pieczątkami w sumie też. Pierwszy szlak zabierze mnie do stolicy kraju, chociaż myślę, że nie zabawię tam długo.
Mój kolejny punkt programu był po drugiej stronie miasta. Po drodze zatrzymałem się na szybką kanapkę ryżową i jechałem dalej. Trafiłem nawet na jakiś szlak rowerowy, dla którego przerobiono chodniki, dodając wąską część dla rowerów, ale nierówna nawierzchnia i wysokie krawężniki często kierowały mnie na ulice. Do tego piesi chodzą całą szerokością chodnika.
Nie dojechałem tam, gdzie chciałem. Przegapiłem swój cel i dotarłem do rozległego marketu rybnego. Nie planowałem niczego jeść, więc zawróciłem. W końcu znalazłem się pod świątynią Haedong Yonggungsa, która jest uważana za najpiękniejszą w Korei, chociaż zastał mnie wieczór, więc tego piękna za dużo nie ostało się. Szybko zabrałem się w drogę powrotną, bo byłem wykończony jazdą po mieście i nie miałem ochoty na żadne inne atrakcje. W hostelu znalazłem się późno w nocy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, za granicą, kraje / Korea Południowa, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Herbaciane Yame

  47.33  03:23
Niebo było lekko zachmurzone, gdy ruszałem, ale upał szybko złapał i powróciłem do leniwej jazdy. Dzisiaj chciałem odwiedzić wioskę położoną w górach.
Jazda na południe do lekkich nie należała. Jechałem wzdłuż krajowej trójki, która była przepełniona ciężarówkami. W połowie drogi odbiłem na bardziej lokalną ulicę, a potem na jeszcze mniejszą, która doprowadziła mnie pod wzgórza herbaciane w mieście Yame. Niestety jakoś źle pojechałem i zobaczyłem tylko zbocze, gdzie wzgórza herbaciane miały swój początek. Zrobiłem postój na posiłek, gdzie zostałem zaczepiony przez siedemdziesięciolatków, którzy zrobili sobie przerwę w trakcie przejścia szlaku turystycznego, a potem, po stromym podjeździe, dotarłem na górską farmę. Tak tu cicho i spokojnie. Zostałbym tu kilka dni, ale mam już plany na następne dni.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Kiyama

  65.15  04:06
Temperatura mnie dzisiaj zaskoczyła. Po całonocnym deszczu było tak chłodno, że może nawet za bardzo, ale cieszyłem się, że w końcu nie musiałem umierać z gorąca. Przynajmniej do czasu.
Dzisiaj jechałem na południe, głównie wzdłuż rzek, aż dotarłem do doliny. Tam już trzeba było się nieco powspinać. Miałem nadzieję wjechać do tunelu, ale ten okazał się niedostępny dla rowerów, więc zostało mi wspinać się dalej. Za górą wyszło słońce, które do tej pory tylko mrugało zza grubych chmur, więc do hostelu dojechałem nie do końca zadowolony.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, Japonia / Saga, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Z zamkowego miasteczka Hagi do Nagato

  60.60  04:09
I znowu żar z nieba. Ile można? Skierowałem się leniwym tempem do centrum Hagi. Stare miasto określane jest mianem miasteczka zamkowego. Centrum jest przeładowane budynkami w tradycyjnej architekturze japońskiej. Objechałem zaledwie kilka ulic, ale było tego tak dużo, że szybko zrezygnowałem. Odwiedziłem jeszcze miejsce, gdzie stał zamek i ruszyłem w dalszą drogę.
Trafiłem na drogę wzdłuż wybrzeża, używaną przez nielicznych mieszkańców, którzy jakimś sposobem tam jeszcze mieszkają. Kręto, wąsko na jedno auto, ale jakie widoki! Gdyby wyciąć chaszcze zasłaniające morze, to nie wiem, czy dojechałbym do celu przed wieczorem.
Tylko przejechałem przez centrum Nagato, aby znaleźć się w dolinie, skąd wiodła droga do mojego celu. Musiałem zrobić zakupy, bo zmierzałem do odosobnionego miejsca. Przy okazji natknąłem się na informację o turystycznym chramie. Byłem rozerwany pomiędzy dotarciem do marketu i tym samym wydłużeniem dystansu oraz wydostaniem się z doliny bez jedzenia. Na pomoc przyszedł konbini (sklep typu Żabka), więc mając co jeść, skierowałem się do chramu.
Na mojej drodze stanęła wielka góra. Dodając upał, nie było lekko. Dojechałem cały spocony. Miałem jeszcze drogę w dół, ale powiedziałem sobie dość i zostawiłem rower przy murku, samemu schodząc do chramu. Było dużo ludzi, więc zrobiłem kilka zdjęć, odwiedziłem kilka sklepików i wróciłem do jazdy. Ostatnie kilometry pokonałem po wzgórzach i dotarłem do domku nad morzem. Aż mi się przypomniał domek nad polskim morzem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamaguchi, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Matsue

  132.48  07:56
W końcu się doczekałem. Dzisiaj było pełne zachmurzenie. Czasem słońce przenikało przez cienką warstwę chmur, ale to nieporównywalnie lepsze niż przez ostatnie dwa tygodnie.
Opuściłem Tottori, wyjeżdżając po wzgórzach, a potem przyczepiłem się wybrzeża. Przyroda nadal mnie zaskakuje swoją urodą. Szata roślinna wyglądała dziś przepięknie.
Górami na dzisiaj był masyw Daisen. Niestety nie był jakoś wybitnie wyróżniający się. Może to tylko dzisiaj. Do tego szczyt okrył się gęstymi chmurami.
Z kolei problemem na dzisiaj było uciekające powietrze z tylnego koła. W połowie dnia musiałem co kilka kilometrów dopompować koło. Po kilku rundach odstęp między przerwami niestety zaczął się zmniejszać na tyle, że zatrzymałem się na łatanie. Jak przeczuwałem, przebicie powstało w miejscu, gdzie pojawiła się tajemnicza dziura w oponie. Szkoda, bo oponę kupiłem raptem 2 miesiące temu.
Zaczęło zmierzchać. Zaplanowałem zobaczyć dwie wysepki, ale było ciemno, gdy na nie wjechałem. Naprawdę ciemno, bo z jakiegoś powodu lampy uliczne były zgaszone. A może ich nie było. Dziwnie się jechało, bo zawsze w mieście czy na wsi można zobaczyć oświetlone drogi.
Dojechałem do Matsue. Temperatura nie zmieniła się przez cały dzień. Mimo wszystko czułem zmęczenie. Chyba pora na kolejny dzień bez roweru.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Tottori, Japonia / Shimane, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Tottori – na japońskiej Pustyni Błędowskiej

  75.63  04:52
Dzień zaczął się mniej upalnie, a może tylko miałem takie wrażenie.
Kontynuowałem podróż na zachód. Dzisiaj było w planach dużo dróg nad wybrzeżem. Scenerie były przepiękne. Czasem co chwila się zatrzymywałem, aby tylko uchwycić na zdjęciu jedną skałę w jeszcze lepszym świetle. Były też podjazdy – małe i duże. Na trzeciej górze serpentyna była tak pokręcona, że mi się Islandia przypomniała i jej Fiordy Zachodnie.
Dojechałem do granic Tottori. Krajobrazy zaczęły przypominać te znad polskiego morza. Piaszczyste wybrzeże porośnięte bujną roślinnością ciągnęło się aż po mój cel – wydmy w Tottori. Jedyne takie miejsce w Japonii pokryte po horyzont piaskiem. No, może część zaczęła zarastać roślinnością niczym Pustynia Błędowska, ale wciąż jest to duża atrakcja. Spędziłem tam tylko chwilę, żeby za dużo tego piasku nie przetransportować w butach do hotelu.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Hyōgo, Japonia / Tottori, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery