Śniadanie jadłem w towarzystwie deszczu za oknem hostelu. Całe szczęście przestało, gdy ruszałem. Tylko od czasu do czasu kapało z nieba niczym z cieknącego kranu.
Podczas wyjazdu z Kyōto chciałem odwiedzić jeszcze jedno miejsce. Okazało się, że było mi po drodze. To wzniesienie Keage, na którym znajduje się nieużywana linia kolejowa (chyba służyła do transportu łodzi). Obecnie wiosną jest często odwiedzanym miejscem ze względu na drzewa wiśni otaczające stare tory. Dzisiaj było pusto. Widoki też nie wyróżniały się, dlatego szybko się zwinąłem.
Przejechałem góry, dostałem się do Ōtsu. Drogę do Hikone pokonałem już kilka razy i zawsze było to wzdłuż jeziora. Dzisiaj postanowiłem pojechać nieco dalej, przy okazji odwiedzając kilka stacji drogowych (Michi-no-Eki). Nie miałem za dużo szczęścia, bo brakowało chodników, a czasem nawet pobocza i musiałem dzielić drogę w większym ruchu. Udało mi się znaleźć kilka bocznych dróg wśród pól ryżowych, co jednak mnie odrobinę spowolniło.
Na horyzoncie rozciągała się granatowa chmura. W pewnym momencie obróciłem się i zobaczyłem szare niebo. Byłem między młotem i kowadłem. Na telefon dostawałem ostrzeżenia o silnym deszczu. Jedno mówiło o ponad 100 mm opadu na godzinę, a z nieba ledwo kropiło. Raptem kilka kilometrów przed celem zaczęło padać. Gdybym był tych kilka minut szybciej, nie miałbym takiej niespodzianki. Wyszedłem jeszcze z parasolką po coś do jedzenia i wtedy dopiero lunęło. Ulice zamieniły się w potoki. Chyba pierwszy raz w życiu widziałem tak silny opad.