Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

za granicą

Dystans całkowity:51464.98 km (w terenie 1307.97 km; 2.54%)
Czas w ruchu:3086:44
Średnia prędkość:16.67 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:443139 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:23072 kcal
Liczba aktywności:687
Średnio na aktywność:74.91 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Niespodziewanie Skye

  82.64  05:45
Kolejny pochmurny dzień. Słońce wyszło tylko po to, żeby mnie przepędzić z namiotu. Łapanie kleszczy trochę mi zajęło, choć nie było ich tyle, co podczas felernej nocy, po której poddałem namiot dwuletniej kwarantannie. Z obecnym będzie ciężej.
Ruszyłem zgodnie z planem. Zaskoczył mnie znak zamkniętej drogi, ale go zignorowałem i okazało się, że były to tylko rozpoczynające się prace na odcinku pobocza. Jeden problem z głowy.
W trakcie podjazdu do tamy strzeliła szprycha. Wydawało się, że zabrałem za dużo zapasu wody, co ciążyło na tylne koło, ale pod koniec dnia nie zostało jej wiele. Miałem zapas szprych, a wystarczyło zdjąć tarczę hamulcową i znów mogłem jechać na prostym kole.
Droga asfaltowa biegła długo. Po pokonaniu przełęczy poleciała ostro w dół. Hamowanie nie było proste. Nie było proste też to, co czekało mnie dalej. Szkocja znów mnie zaskoczyła. Droga gruntowa pięła się niemal pionowo. Nie było szans na jazdę, choć minąłem mieszkańców na quadach i nie sprawiało im trudności pokonanie mojego koszmaru. Potem jeszcze spotkałem rowerzystę zjeżdżającego na MTB. Czyli jednak ktoś korzysta z tych szalonych szlaków. Szalonych, bo dalej pojawiły się kamienie, więc wciąganie roweru było jeszcze trudniejsze. Dostałem od tego wszystkiego odcisków. Jeden plus, że nie było upału ani ulewy.
Dalsza droga okazywała się wcale nie lepsza. O ile można to nazwać drogą. Czasem trawa, czasem luźne kamienie, całość poprzecinana strumieniami i pagórkami o absurdalnej stromiźnie. Adrenalina kilka razy zadziałała, gdy zaczynałem się osuwać z kamieniami. Zaskoczyło mnie, że szprychy dały radę. Nie dziwię się, że widziałem tylko jeden ślad roweru. Na szlakach z poprzednich dni tych śladów było po kilkanaście.
Skończyła się kolejna gehenna, wrócił asfalt. Spieszyłem się na prom, a pojawiły się absurdalnie strome podjazdy. Postój co chwila, bo aż brakowało tchu z wysiłku. Już Przełęcz Karkonoska jest przyjemniejsza. Do przeprawy promowej dotarłem niemal godzinę po ostatnim kursie według informacji na stronie przewoźnika. Nawet zacząłem się rozglądać za miejscem na obóz. Gdy jednak zjechałem na przystań, prom czekał z jednym pasażerem. Najwidoczniej była to sytuacja wyjątkowa. To kolejny sukces w tym porażającym dniu.
Znalazłem się na wyspie Skye. Miałem zarezerwowany nocleg na kempingu. Wiedziałem, że się spóźnię, a nie miałem zasięgu, żeby poinformować o tym obsługę. W dodatku stał przede mną ostatni podjazd z tymi niesłychanie stromymi odcinkami. Na szczęście udało mi się dodzwonić z przełęczy i nawet dojechać przed zamknięciem, dzięki czemu miałem czas na porządki. Na namiocie nie znalazłem już ani jednego kleszcza, ale za to na sakwie czekał taki dorosły. Zaczynam się bać spania we własnym domu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą, pod namiotem

Nieznośny obóz

  102.78  06:25
Poranek przyniósł chmury i chłód. Słońce wyjrzało tylko na chwilę. Z początku planowałem dostać się przez góry do jeziora Loch Ness, ale nie miałem ochoty na ponowne pchanie roweru, więc znalazłem informację o tej drodze i nie spodobała mi się. Szlak wyglądał na przejezdny, ale nawierzchnia z kamienia mnie odrzuciła. Ruszyłem w zupełnie innym kierunku.
Nie przejechałem daleko, a poczułem kapcia. Dziura wyglądała na wadę fabryczną. Załatałem ją i gdy już kończyłem, usłyszałem syk. Od razu wiedziałem, co to. Puścił wentyl, który już wcześniej nie podobał mi się. Jak dobrze, że zabrałem zapasową dętkę.
Wjechałem na krajówkę. Nie było najgorzej, choć Norwegowie wydają się być nieco cierpliwszymi kierowcami. Zjechałem na szlak. Był pusty, choć nie najwygodniejszy. Zaczęło też padać, jak prognozowali. Potem jeszcze kilka mżawek przeszło nad moją głową.
Po krajówce dostałem się do chyba jedynego w promieniu kilkudziesięciu kilometrów sklepu i znów wjechałem na szlak bez ludzi, biegnący wzdłuż jeziora. Potem znów krajówka, ale wieczorem ruch był mały. W końcu, na bocznej drodze zacząłem się rozglądać za noclegiem na dziko. Upatrzyłem sobie jedno miejsce nad jeziorem. Po śladach było widać, że ktoś wcześniej rozbijał się tam. Niestety był to chyba najgorszy dziki obóz, na jaki trafiłem. Kilka minut po tym, jak zacząłem się rozbijać, zainteresowałem sobą tysiące muszek. Walczyłem z nimi długo, a gdy wydawało się, że po zachodzie słońca przepadły – musiałem z nimi walczyć ponownie wewnątrz namiotu, bo dostało się do środka kilkaset tych gryzących, szatańskich stworzonek. Rano dopiero będę miał zabawę, bo znalazłem 4 kleszcze. Pewnie rozbiłem się w jakimś legowisku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Szybki szlak po szkocku

  81.75  05:43
Obudziło mnie słońce, robiąc piekarnik z namiotu. Na odespanie szalonego dnia nie było mowy. Mozolnie spakowałem rzeczy z piekarnika i ruszyłem. Kawałek drogą z wczoraj, potem po szlaku.
Znając szkockie pomysły na wyznaczanie szlaków, przyjrzałem się uważniej planowi na dzisiaj. Budził zaufanie, więc ruszyłem w górę. Miałem w głowie, że najwyżej zawróciłbym w razie kłopotów.
Droga była znośnej jakości. Tutaj chyba nie ma szutrów – wszystko jest zazwyczaj wyłożone grubszym kruszywem. Jechało się dobrze. Po porannej spiekocie pozostało niewiele, bo gruba warstwa chmur przetaczała się po niebie. Nawet widziałem deszcz w oddali.
Im dalej, tym droga była mniej przyjemna. Pojawiło się kilka brodów, których już nie chciałem pokonywać w drugą stronę. Aż w końcu, za ostatnim, droga przepadła i pozostała… ścieżka, która nawet na MTB była trudna do pokonania. Wciąż było to dalekie do szlaku z wczoraj, ale znów wkopałem się. Dzisiaj wyszło 2,5 km pchania roweru.
Wróciła cywilizowana droga, a ja pomknąłem w dół. Tam wjechałem na drogę dla rowerów wzdłuż krajówki. Najpierw w górę do przełęczy, potem w dół. Widoki nie odbiegały za bardzo od tych, które widziałem podczas spacerów. Nie mogę tak ufać szkockim szlakom. Przez to, że mnie tak spowolniły musiałem spieszyć się do kempingu, gdzie okazało się, że moje poświęcenie było daremne, bo nikogo nie zastałem w recepcji. Był tylko domofon – miałem ponownie stawić się rano. W namiocie znalazłem kleszcza. Musiał się wczoraj dostać do środka na spodniach.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, pod namiotem, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Szkockie Bieszczady z niespodzianką

  92.43  07:14
Poranek był pochmurny, ale długo się tym nie nacieszyłem, bo zrobiło się niemal bezchmurnie i upalnie. Nie wiedzieć kiedy słońce spaliło mi twarz.
Kemping leżący daleko od mojego planu przyniósł niespodziankę w postaci kolejnych widoków. Dzisiaj zorientowałem się, jak bardzo są podobne do Bieszczad. Minusem były dwa podjazdy. Przynajmniej przyniosły widoki, i to nie byle jakie.
Wróciłem do rzeki Dee. Szlak z wczoraj przepadł, ale pojawiły się nowe. Niestety jeszcze bardziej teoretyczne, bo trudno tu szukać oznaczeń szlaków. Najpierw po zboczu doliny, potem przez samą dolinę. Droga czasem nudna, czasem ciekawa. Przekroczyłem kilka niewymagających brodów, aż pojawił się taki, że trzeba było zdjąć buty. Na drugim brzegu okazało się, że niepotrzebnie, bo szlak odbił wcześniej. Zawróciłem i tu się zaczęła niespodzianka. Do tej pory jechałem drogą, ale szlak zmienił się w ścieżkę. Najpierw nawet przejezdną, potem zaczęła pokazywać charakter i wymóg posiadania lekkiego MTB. Dalej to już w ogóle jakość odleciała i widziałem wiele śladów pchanych rowerów. Pokonywałem mnóstwo cieków, kałuż, błota. Dobrze, że miałem nieprzemakalne buty, ale i tak był to dramat. Brak alternatyw stawiał mnie w złym położeniu.
Myślałem sobie: byle do przełęczy, potem: byle do wodospadu. Nic, nadal był to szlak bardziej pieszy niż rowerowy. Do tego brak zasięgu w telefonie i zbliżający się wieczór. Momentami zastanawiałem się po co mi to było. Gdy w końcu pojawiły się drogi, to nie były zbyt przejezdne. Nie chciałem zawracać, jak w Norwegii. Pokonywałem kolejne drogi. Czasem szersze, czasem węższe, po płaskim i po strasznych zboczach. Nierzadko musiałem pchać ciężki rower. Parę razy wywróciłem się czy zachwiałem niebezpiecznie na zboczu. Poza małymi brodami, na których najwyżej moczyłem buty czy musiałem ściągać sakwy, były do pokonania jeszcze dwa, które okazały się nieco głębsze. Rower stanął w połowie w wodzie, sakwy to samo, mnie się kończyły duże kamienie pod stopami, więc wody zrobiło się nad kolana, że nawet podwinięte spodnie zamoczyłem. Co za przygoda. Przynajmniej sakwy były szczelne.
Zaczęło zmierzchać. Temperatura spadła poniżej 10 °C. Ścieżki zaczynały zmieniać jakość. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale w końcu doprowadziły mnie do mostu. Za nim uszczęśliwił mnie asfalt. Lichy, ale w końcu mogłem jechać. Wyliczyłem, że pchanie i ciągnięcie roweru trwało 8 km.
Wspomniałem już, że od wjazdu na nieszczęsną ścieżkę nie spotkałem ani jednego człowieka? Na kolejnych drogach również. Dojechałem do zarezerwowanego kempingu po północy. Rozbiłem się po cichu w świetle gwiazd.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Wielka Brytania, po zmroku i nocne, pod namiotem, rowery / Fuji, terenowe, wyprawy / Szkocja 2024, z sakwami, za granicą

Droga wzdłuż Dee

  101.85  07:28
Wczoraj wszystko poszło bez problemów. Zatrzymałem się w domu gościnnym, gdzie zostawiłem karton na rower. Dzisiaj ruszyłem odkrywać Szkocję. Mój pierwotny plan wywaliłem w dużej mierze do kosza i ruszyłem w innym kierunku niż planowałem. Myślę, że to dobra decyzja.
Pojechałem do centrum Aberdeen. Prawo Wielkiej Brytanii pozwala rowerzystom jechać po drodze dla rowerów lub po ulicy wedle uznania. Ja nie czułem się pewnie, więc wybierałem drogi dla rowerów, mimo że nie są najwygodniejsze.
Widziałem tyle niuansów, że pewnie rozłożę je na kilka wpisów. Tymczasem odwiedziłem sklep sportowy, żeby kupić butlę z gazem. Obawiałem się zostawić rower, bo wiem o wysokim współczynniku kradzieży i minąłem kilka rowerów rozczłonkowanych bardziej niż te w Poznaniu. Nic złego jednak nie przytrafiło się i mogłem w końcu opuścić miasto.
Znalazłem się na szlaku na nasypie dawnej linii kolejowej. Biegł wzdłuż rzeki Dee. Towarzyszył mi bardzo długo. Rozpadało się. Tunel z drzew dawał schronienie, więc nie zatrzymywałem się. Wyjechałem spod chmury i pojawiło się słońce. Zaczęło być gorąco. Z deszczu pod rynnę, jak to mawiają. Na szczęście chmury nie opuszczały mnie, więc jeszcze wiele razy dały cień czy trochę deszczu. Temperatura wahała się od 18 do 22 °C.
Wjechałem do lasów. Pojawiły się pierwsze poważne podjazdy. Potem droga zwęziła się, jak na singletracku. Całe szczęście byłem jedynym rowerzystą i ślamazarnie pokonywałem kolejne kilometry.
Nie było zbyt wielu kempingów w okolicy. Zjechałem z drogi wzdłuż Dee. Najpierw po innym szlaku dostałem się do Tarland, potem wjechałem na drogi – najpierw lokalne, potem główne. Wieczorem ruch był znikomy, ale zaczęło wiać.
Przekroczyłem granicę Parku Narodowego Cairngorms. Widoki wyjaśniały, czemu obszar objęto ochroną. Objechałem kilka gór i dostałem się do zarezerwowanego kempingu. Temperatura spadła przynajmniej do 13 °C.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Szkocja 2024, kraje / Wielka Brytania

Most Europejski Neurüdnitz-Siekierki

  128.81  06:09
Ruszyłem na zachód. Jeszcze nie wyjechałem z Polski, a wielki SUV na niemieckich blachach omal mnie nie potrącił. Po co to przekracza granicę?
Wjechałem na niemiecki szlak Odra – Nysa. Wiało ze wschodu, czasem porywiście, na postojach wiatr wychładzał. Prognoza pogody przewidywała całkowite zachmurzenie, ale słońce górowało, dzięki czemu dało się wytrzymać. W krajobrazie dominowała woda, przez co prawdopodobnie było mało ptaków.
Dotarłem do celu, czyli Mostu Europejskiego Neurüdnitz-Siekierki. Most po polskiej stronie został oddany kilka lat temu. W przeciwieństwie do polskiego projektu, niemiecka budowla została uzbrojona w progi zwalniające. Teraz można przejechać od Wriezen do samego Choszczna w większości po drogach dla rowerów. Odwiedziłem jeszcze platformę widokową i ruszyłem Trasą Pojezierzy Zachodnich. Pod wiatr, ale przeważająca część mojego odcinka była osłonięta wąwozami i drzewami.
Wciąż biłem się z myślami, w jaki sposób wrócić do domu. Pierwszym pomysłem była jazda do Gryfina, potem rozważałem jazdę do samego Choszczna, ale martwiłem się, że powrotny pociąg będzie przepełniony. Zacząłem też rozważać powrót z Trzcińska-Zdroju do najbliższej stacji lub nawet do Chojny, gdzie zatrzymują się niektóre pociągi pospieszne. Ostatecznie wybrałem pierwotny plan. Najwyżej przenocowałbym w Szczecinie i wrócił rano.
Blue Velo będzie trasą przeze mnie odradzaną. Cieniutka warstwa asfaltu została tak zniszczona przez korzenie drzew, że aż niebezpiecznie jest tamtędy jechać. Poprzednim razem poruszałem się tamtędy na kolarzówce, więc każda nierówność była tragedią, o czym kompletnie zapomniałem. Całe szczęście druga połowa szlaku się poprawiła. Postanowiłem podkręcić tempo, żeby złapać wcześniejszy pociąg. Z żalem nie zatrzymałem się przy wielu widokach, ale dzięki temu udało mi się dostać na stację i wsiąść do pociągu. Ten do Szczecina był przepełniony, ale kolejny do Poznania zaskakująco świecił pustkami. Zdążyłem wrócić zanim się rozpadało.

Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, za granicą, kraje / Niemcy

Pieniny

  63.44  04:13
Prognoza na dzisiaj nie była najlepsza. Słońce rzadko wychodziło zza chmur. Ruszyłem po szlaku Velo Dunajec do Pienin. Wybetonowali go, postawili kilka wiat. Niestety jesień zdążyła przeminąć, zostawiając tylko kilka brązów. Przynajmniej ludzi nie spotykałem wielu.
Ruszyłem na północ, nadal po szlaku. Zaczęło padać. Z początku chowałem się pod wiatami, ale gdy woda dostała się do butów, zaczęło mi być wszystko jedno. Jechałem pod górę, aby dostać się do noclegu. Deszcz kilka razy ustał, ale nie na długo. Oby wypadało się do jutra.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Humorzaste Tatry

  111.43  06:35
Wczoraj opaliłem się w jesiennym słońcu, a dzisiaj chmury szybko zakryły niebo. Ruszyłem do Popradu po starym śladzie. Drogi nic się nie zmieniły. Pokręciłem się chwilę po mieście i ruszyłem dalej, wpadając na kolejne znajome okolice. Chmury tylko chwilami pozwalały słońcu oświetlić szczyty Tatr. Te przyćmiewały swoim majestatem wszystkie inne widoki wokół.
Chciałem coś zjeść, ale znalezienie restauracji z bezpiecznym miejscem dla roweru okazało się trudne. Wypatrzyłem coś pod Tatrami i zacząłem podjazd. Wiatr, który przez cały dzień był odczuwalny mniej lub bardziej, zaczął dokuczać.
Zjadłem ciepły posiłek i poczułem zmęczenie, choć nie miałem nawet połowy podjazdu w nogach. Szlak uciekał na leśne ścieżki. Był wymagający, ale przynajmniej nie czułem oddechu kierowców na karku. Złapał mnie zmierzch, więc zrezygnowałem z kolejnych dróg w lesie. Niestety mieszkańcy zdążyli nasmrodzić i jechałem przez ten gryzący smog. Potem ostatni stromy kilometr i znalazłem się na szczycie bez widoków. Było zbyt ciemno. Długi i chłodny zjazd obył się bez atrakcji. Spodobały mi się domki w wiosce Osturnia (słow. Osturňa). Powróciłem do Polski, gdzie smog dziwnie mniej drażnił.
W pobliżu kwatery nie było nic. Nadzieję dawała otwarta restauracja, ale na miejscu zastałem budynek zamknięty na cztery spusty. Zawróciłem do najbliższej stacji benzynowej, gdzie jedynym serwowanym posiłkiem była parówka w bułce (do tego ostatnia). Mogłem pomyśleć o kuchence.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Wokół Tatr bez Tatr

  115.85  07:21
Ruszyłem na poszukiwanie śniadania. Niestety wszystkie spotkane sklepy były zamknięte. Na stacji benzynowej stoisko z kanapkami wyczyścili. Przynajmniej mieli kawę, to zjadłem z tym, co miałem w sakwach.
Szlak biegł trochę po błocie, trochę po krajówce, czasami uciekał na boczne drogi. (Dwa odcinki pokryły się nawet z moją wyprawą na Węgry). Na drodze stanął Zamek Orawski. Niestety zmiana czasu na zimowy odebrała mi godzinę słońca, a zaplanowany dystans ograniczał mój czas. Pędziłem dalej.
Przede mną pojawił się stromy podjazd z krótką serpentyną, ale z jakimi widokami. Zarówno za plecami, jak i przede mną. Zwłaszcza przede mną, bo w końcu ukazały się Tatry – Niżne Tatry oraz Tatry Zachodnie.
Przez chłodną dolinę zjechałem do dróg z poprzedniej wycieczki wokół Tatr oraz do miast, w których znalazłem otwarte supermarkety. Niestety złapał mnie zmierzch i resztę wycieczki przyświecały mi światła roweru. To nic, bo jechałem po własnym śladzie sprzed dziewięciu lat. Na początku zdarzały się auta, bo zadziwiająco dużo tam zabudowań, ale im głębiej w las, tym robiło się spokojniej. Znikał także duszący smog, który po zmroku spowijał każdą wioskę. Tylko jedna para oczu sarny zaświeciła się w mroku. Asfaltowe drogi leśne chyba nic się nie zmieniły. Wjechałem nawet na chwilę na drogę biegnącą po nasypie dawnej kolejki leśnej, choć było tam trochę błota, jak na każdej drodze terenowej dzisiaj. Na ostatnich kilometrach zaskoczył niewielki deszcz, którego nie widziałem w prognozie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Słowacja, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, rowery / Fuji, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą

Szlak wokół Tatr

  81.59  04:50
Dzień zaczął się słonecznie, choć trudno mi było znaleźć odpowiedni komfort termalny. Słońce chowało się kilka razy za chmury, były rozgrzewające podjazdy i chłodne zjazdy. Ujrzałem Tatry i dotarłem do Nowego Targu.
Szlak wokół Tatr wpadł mi w oko już podczas wyprawy po Velo Dunajec. Postanowiłem połączyć go z jesienną wyprawą i tak oto znalazłem się na oficjalnym szlaku (są 3 warianty do wyboru). Od Nowego Targu do Trzciany (słow. Trstená) biegł po nasypie dawnej linii kolejowej. Całą tę drogę miałem pod wiatr, z czego połowę pod górę. Mogłem tylko zazdrościć rowerzystom poruszającym się w drugą stronę. Słońce z początku oświetlało krajobrazy i rozgrzewało mnie, ale potem zrobiło się jeszcze bardziej pochmurno. Tuż przy granicy nawet zaczęło odrobinę kropić.
Zaskoczyła mnie wygoda jazdy po stronie słowackiej. Raz, że na asfalcie nie telepało, a dwa – droga biegła łagodnie w porównaniu do podjazdów z mojej poprzedniej wycieczki wokół Tatr (to oczywiście zasługa dawnej linii kolejowej).
Złapał mnie zmierzch. Temperatura spadła do 8 °C (zamiast prognozowanych 5). Dojechałem do kwatery prywatnej. Janka, właścicielka, poczęstowała mnie rozgrzewającą herbatą.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, po zmroku i nocne, Polska / małopolskie, rowery / Fuji, wyprawy / Wokół Tatr 2023, z sakwami, za granicą, kraje / Słowacja

Kategorie

Archiwum

Moje rowery