Wczoraj wszystko poszło bez problemów. Zatrzymałem się w domu gościnnym, gdzie zostawiłem karton na rower. Dzisiaj ruszyłem odkrywać Szkocję. Mój pierwotny plan wywaliłem w dużej mierze do kosza i ruszyłem w innym kierunku niż planowałem. Myślę, że to dobra decyzja.
Pojechałem do centrum Aberdeen. Prawo Wielkiej Brytanii pozwala rowerzystom jechać po drodze dla rowerów lub po ulicy wedle uznania. Ja nie czułem się pewnie, więc wybierałem drogi dla rowerów, mimo że nie są najwygodniejsze.
Widziałem tyle niuansów, że pewnie rozłożę je na kilka wpisów. Tymczasem odwiedziłem sklep sportowy, żeby kupić butlę z gazem. Obawiałem się zostawić rower, bo wiem o wysokim współczynniku kradzieży i minąłem kilka rowerów rozczłonkowanych bardziej niż te w Poznaniu. Nic złego jednak nie przytrafiło się i mogłem w końcu opuścić miasto.
Znalazłem się na szlaku na nasypie dawnej linii kolejowej. Biegł wzdłuż rzeki Dee. Towarzyszył mi bardzo długo. Rozpadało się. Tunel z drzew dawał schronienie, więc nie zatrzymywałem się. Wyjechałem spod chmury i pojawiło się słońce. Zaczęło być gorąco. Z deszczu pod rynnę, jak to mawiają. Na szczęście chmury nie opuszczały mnie, więc jeszcze wiele razy dały cień czy trochę deszczu. Temperatura wahała się od 18 do 22 °C.
Wjechałem do lasów. Pojawiły się pierwsze poważne podjazdy. Potem droga zwęziła się, jak na singletracku. Całe szczęście byłem jedynym rowerzystą i ślamazarnie pokonywałem kolejne kilometry.
Nie było zbyt wielu kempingów w okolicy. Zjechałem z drogi wzdłuż Dee. Najpierw po innym szlaku dostałem się do Tarland, potem wjechałem na drogi – najpierw lokalne, potem główne. Wieczorem ruch był znikomy, ale zaczęło wiać.
Przekroczyłem granicę Parku Narodowego Cairngorms. Widoki wyjaśniały, czemu obszar objęto ochroną. Objechałem kilka gór i dostałem się do zarezerwowanego kempingu. Temperatura spadła przynajmniej do 13 °C.