Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

góry i dużo podjazdów

Dystans całkowity:45838.21 km (w terenie 2975.58 km; 6.49%)
Czas w ruchu:2692:01
Średnia prędkość:16.78 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:496101 m
Suma kalorii:35974 kcal
Liczba aktywności:506
Średnio na aktywność:90.59 km i 5h 24m
Więcej statystyk

Słowacja – EuroVelo 11 – Nowy Sącz

  114.51  06:26
Dzień zaczął się upałem. Pojechałem najpierw na muszyński Rynek, a potem Głównym Karpackim Szlakiem Rowerowym (GKSR) wzdłuż Popradu. Chciałem rzucić okiem na dwie drewniane cerkwie. Przy granicy ze Słowacją trafiłem na straszny jarmark, auto na aucie, ludzkie bydło wchodzące bez namysłu pod jadące auta. Chciałem stamtąd jak najszybciej uciec, więc zobaczyłem obie budowle i przekroczyłem granicę.
Zauważyłem pewną niebezpieczną korelację, że im bardziej opalony kierowca, tym bliżej mnie jechał podczas wyprzedzania. Nie czułem się bezpiecznie, ale szybko zjechałem na lokalne drogi, które doprowadziły mnie do drogi dla rowerów biegnącej po wzniesieniu. Były widoki, ale był też upał. Smażyłem się na tej patelni bez szans na jakiekolwiek drzewo. Potem nawet jak pojawiły się drzewa, to trudno było o cień. Z tego powodu nie miałem ochoty zatrzymywać się na zdjęcia, bo jazda dawała namiastkę ochłody, a postoje oblewały gorącym potem.
Dotarłem do granicy, ale chciałem przejechać się kawałkiem EuroVelo 11, który dał odrobinę cienia. Po polskiej stronie też biegł EV 11, ale nie dawał żadnego cienia. Za to podobał mi się GKSR. Szlak po słowackiej stronie biegł raczej po płaskim, a po polskiej stronie było dużo widoków. Nawet doświadczyłem trochę cienia. Potem nawet z ciężkich chmur, które widziałem na horyzoncie, wyłoniła się cienka warstwa chmur. Przesłoniła słońce i zrobiło się jak w szklarni. W sumie najwyższą temperaturą na liczniku było 37 °C.
W Piwnicznej-Zdroju chciałem zobaczyć widok z platformy widokowej w parku, ale okazało się, że dojście jest nie po ścieżkach, a po schodach. Nie chciałem zostawiać roweru, więc darowałem sobie atrakcję. Za to za zamkiem w Rytrze zrobiło się ciekawie. Jechałem po EV 11, który zmienił się w brzydki szuter o grubych kamieniach. Potem szlak zwęził się, a nawierzchnia poprawiła się, że poczułem się jak na singletracku. Szkoda tylko, że odcinek był taki krótki.
Słońce przedarło się przez chmury i znów zrobiło się gorąco. Wjechałem na drogi, którymi zdobyłem punkt widokowy w Woli Kroguleckiej. Tym razem odpuściłem sobie ten podjazd, ale zaliczyłem kilka innych, bo odbiłem od jazdy wzdłuż Popradu i ruszyłem na wschód, modyfikując po drodze plan, żeby zminimalizować podjazdy. W międzyczasie zaczęło kropić. Nieintensywnie, ale przez kilka kilometrów postraszyło. Przynajmniej temperatura spadła.
Pod znalezioną wiatą autobusową obdzwoniłem kilka obiektów w poszukiwaniu noclegu. Zwlekałem z tym, bo nie wiedziałem dokąd dojadę. Planowałem dostać się do Grybowa, 30 km dalej, a byłem wciąż w Nowym Sączu i robiło się późno. W dodatku prognoza pogody zrobiła się bardzo niekorzystna, więc możliwe, że z tej wyprawy zostanie tylko mikrowyprawa, jeśli sytuacja się nie poprawi.
Przestało padać, a ja zgłodniałem. Ruszyłem do centrum Nowego Sącza, bo ostatnim razem byłem tam dawno temu. Wjechałem na znajomy szlak Velo Dunajec, którym dostałem się na Rynek. Zjadłem i pojechałem do hotelu. Prognoza pogody zmienia się jak w kalejdoskopie. Ciekawe, jak to będzie w rzeczywistości.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, setki i więcej, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Olsztyn Jurajski

  113.95  06:09
Zapowiadał się słoneczny dzień. Ruszyłem do Ogrodzieńca, do jedynej otwartej placówki pocztowej, żeby zjeść śniadanie. Potem po wiejskich drogach z dużą dawką podjazdów dotarłem do zamków w Bobolicach i Mirowie. Oba zostały ogrodzone, a zwiedzanie wymagało opłaty. Na tablicy informacyjnej zostało wyjaśnione, że właściciele mieli dość śmieciarzy i wandali, więc podjęli działania w celu ochrony tych zabytków.
Rowerowy Szlak Orlich Gniazd zmienił swój przebieg. Wjechałem na odcinek do Żarek, który był asfaltowy. Stary przebieg był piaszczystym koszmarem, więc jakiś plus, chociaż liczba aut i debilów na rowerach nadrabiała w irytowaniu.
Nie chciałem ryzykować, że szlak mnie wciągnie w piaszczystą otchłań, więc do Olsztyna pojechałem lokalnymi drogami. Całkiem sprawnie mi to poszło, więc kupiłem bilet wstępu do zamku i obszedłem kawałek ruin. Chmury, które pojawiły się przed południem, dawały kiepskie światło do zdjęć. Do tego spieszyłem się, więc szybko skończyłem zwiedzanie.
Ruszyłem w kierunku Częstochowy na spotkanie z Hubertem. Tak się złożyło, że miał w zapasie oponę. Bicie w starej było coraz bardziej odczuwalne i chciałem uniknąć kłopotów w trasie, gdyby opona pękła. Myślę jednak, że nie miałbym takich kłopotów ze znalezieniem opony, jak w Korei. Po wymianie koło z nowym bieżnikiem znów zaczęło mruczeć i kolejny problem miałem z głowy.
Przejechałem się po Częstochowie w poszukiwaniu jedzenia i ruszyłem na południe. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zobaczyć Wartę i odnaleźć Miłość. Wydłużyłem więc drogę przed dotarciem do noclegu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Szlak Orlich Gniazd

  101.47  06:08
W końcu dojechałem do Krakowa. Po zmianie planów myślałem o ominięciu go, ale ciągnęło mnie, żeby poprzeciskać się między tabunami turystów. Przejechałem się po Rynku, potem skoczyłem pod Wawel. Poranne słońce zapowiadało upalny dzień.
Początkowo planowałem spędzić w Krakowie kilka dni. (Marzyło mi się nawet kilka tygodni, ale to może w przyszłym roku). Plan przekształcił się w Szlak Orlich Gniazd. Już raz pokonałem tę trasę i nie podobała mi się ilość piasku, który pokrywał dużą część dróg. Postanowiłem, że trochę skrócę sobie mękę i ominę parę odcinków.
Ruszyłem na północ znanymi drogami. Część nic się nie zmieniła, część przeszła dużą metamorfozę. Budowa obwodnicy utrudniła przejazd, ale poziom zaawansowania prac pozwalał przedostać się. Dojechałem do Doliny Prądnika, w której też dawno mnie nie było. Nic się nie zmieniła. Wymienili tylko drewniane mostki na betonowe. Na niebie pojawiły się chmury i trochę utrudniały robienie zdjęć.
Przez Ojcowski Park Narodowy pojechałem do Olkusza. Podjazdy w upalnym słońcu nie były miłe. W końcu wjechałem na Szlak Orlich Gniazd. Nie pamiętam już wszystkich dróg, ale wydawało mi się, że poprawili ich jakość. Było sporo szutrów. Nie zabrakło jednak i grząskiego piachu. Ominąłem kilka kolejnych odcinków, żeby skrócić dystans i nie nadziać się na piach.
Dostałem się do Smolenia. Z ciężkich chmur, które towarzyszyły mi od Olkusza zaczęło lać. Schowałem się pod wiatą przy zamku Pilcza. Podczas poprzedniej wizyty zastałem tylko ruiny, ale parę lat temu zrekonstruowali kilka ścian i udostępnili go za opłatą. Było już zamknięte, więc tylko przespacerowałem się do bram, gdy właśnie zaczęło wychodzić słońce. Deszcz zbliżał się ku końcowi.
Kolejne podjazdy, które nie zapadły mi w pamięci, spowalniały podróż. Poczułem jednak bicie w tylnym kole. Jeszcze rano zauważyłem, że bieżnik zużył się do warstwy antyprzebiciowej, ale teraz dostrzegłem naderwany splot i wybrzuszenie z boku opony. Szkoda, że podróżuję po Polsce i wszystkie sklepy pozostaną zamknięte do poniedziałku.
Ostatni teren i grząski piach. Dojechałem do Podzamcza. Akurat zaczęło kropić z kolejnej chmury. Pojechałem do chyba ostatniej dostępnej dzisiaj kwatery. Poprzednim razem też nocowałem w okolicy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, Dolina Prądnika, rowery / Fuji

Czarny bocianie

  59.66  03:10
Po nocnej ulewie nie było ani duchoty, ani upału. Po niebie wędrowały chmury, więc i temperatura dawała się znieść. Kontynuowałem podróż do Krakowa.
Do Zatoru nie było nic ciekawego. Za miastem wjechałem na drogi wśród stawów. Tak się złożyło, że wypatrzyłem liska. Próbowałem go podejść, ale już się nie pokazał. Za to coś wystraszyło ptaki – lisek lub ja. Odleciało kilkanaście i zostały dwa: bociany czarne. Pierwszy raz je widziałem. Tak poza nimi były łabędzie, czaple, kaczki, mewy i pewnie wiele innych.
Trzeba było przekroczyć Wisłę. Nawigacja kierowała mnie na most kolejowy. Wyremontowany, żeby piesi i rowerzyści mogli bezpieczniej poruszać się po nim, ale był też napis zakazujący poruszania się. I tak nie miałem większego wyboru, bo przeprawa promowa, znajdująca się nieco dalej, była nieczynna, a mieszkańcy nie zgadzają się na budowę mostu drogowego, co demonstrują na przydomowych transparentach.
Przejechałem się kawałek po Wiślanej Trasie Rowerowej. Odcinek szutrowy stracił na jakości od mojej poprzedniej podróży po nim. Parę wiosek dalej wjechałem na odcinek leśny, który piął się w górę. Tam zobaczyłem zamek Tenczyn, który miał być dzisiejszą atrakcją, ale upraszczanie trasy pokrzyżowało mi plany.
Została mi już tylko prosta droga z kilkoma widokami i polem słoneczników. Pokonałem ją wielokrotnie, gdy spędzałem wakacje w Krakowie. Dojechałem do kolejnego noclegu. Wychodził taniej niż cokolwiek w Krakowie, więc podróż z Bielska-Białej do miasta królów rozłoży się na 3 dni. Ale nie to jest moim celem.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, rowery / Fuji

Żywiec

  63.11  03:12
Długo zbierałem się do wyjścia, ale może to i dobrze, bo wciąż było gorąco. Ruszyłem na południe. Trafiły mi się całkiem spokojne drogi. Chyba ekspresówka przejęła większość ruchu. Niestety jakość nawierzchni dawnej krajówki pozostawiała wiele do życzenia. W Norwegii niektóre drogi były paskudne, ale polskie standardy to tragedia.
Dojechałem do Żywca. Rozpoznałem ulice z poprzedniej, chłodniejszej wizyty. Przespacerowałem się po Rynku, potem rzuciłem okiem na zamek oraz park. W końcu wjechałem na śmieszkę na wale. Całkiem ładna okolica, tylko dotarłem nią na cypel i musiałem nadłożyć drogi, żeby wydostać się stamtąd.
Zaczęły mnie martwić remonty dróg. Pojawiło się dużo odcinków o ruchu wahadłowym. Niektóre znaki sugerowały brak przejazdu, ale nic poza tym mnie nie zatrzymało. Udało mi się przedostać do Międzybrodzia Bialskiego. Stamtąd już tylko lekkie serpentyny na Przełęcz Przegibek i zjazd do Bielska-Białej. Reszta drogi do centrum była całkiem intuicyjna, ale to dlatego, że po trzech dniach już orientowałem się w terenie.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / śląskie, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, rowery / Fuji

Ogród japoński w Pisarzowicach

  29.74  01:50
Plan z wczoraj nie mógł czekać. W prognozie były przelotne deszcze i faktycznie lunęło kilka razy, że przekładałem wyjście. W końcu ruszyłem. Nie miałem daleko. Raptem 4 km od celu lunęło. Spędziłem z 20 minut na przystanku. W końcu dojechałem do ogrodu. Ach, mała Japonia. Piękne detale. Przespacerowałem się po ogrodzie i już miałem wejść do herbaciarni urządzonej w japońskim stylu, gdy okazało się, że była zamknięta. Nie sprawdziłem, że zamykali godzinę przed ogrodem. Byłem lekko zawiedziony. Obok mieli też szkółkę roślin japońskich. Przyda się, gdy będę urządzał własny ogród.
Nie chciałem tak szybko wracać. Pojechałem na południe do Kóz, potem kawałek pod górę u podnóża Beskidu Małego i wróciłem do Bielska-Białej. Miałem jeszcze czas, więc chciałem zobaczyć miasto. Wtedy zdałem sobie sprawę, że już tu byłem. Miasto jest koszmarne, bo nie słyszeli tu o przejściach dla pieszych. Najwyżej można trafić na przejścia podziemne, ale jak mieszkańcy się na coś takiego godzą?

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / śląskie, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, rowery / Fuji

Przylądek Północny

  62.29  04:17
Obudziło mnie oczywiście słońce. Na szczęście musiało być wcześniej pochmurno, bo gorąco w namiocie zrobiło się dość późno. Na zewnątrz panowała całkiem przyjemna temperatura. Idealna na zdobycie szczytu. Z wolna ubrałem się i ruszyłem pod górę.
Niepokoiły mnie chmury unoszące się nisko nad szczytami otaczających gór. Zwykle widywałem takie podczas deszczu. Stwierdziłem, że muszę się pospieszyć. Kilka zakrętów dalej mgła przecięła drogę. Sunęła niczym chmury po niebie. Pchał ją oczywiście wiatr. Przejechałem przez mgłę i zrobiło się czysto, ale za kolejnymi widokowymi zakrętami mgła wróciła. Czasem się przejaśniało, dużo częściej widoczność spadała do kilkunastu metrów. Ubrania przemakały przez wiatr pchający mgłę, ale na tyle słabo, że kurtka w zupełności wystarczała.
W końcu dotarłem na miejsce po ponad miesięcznej podróży. Na bramce dostałem darmowy bilet (zmotoryzowani goście muszą płacić). W multifunkcjonalnym budynku widziałem wielu ludzi. Przed nim stało też mnóstwo rowerów. Pomnik globusa na skraju klifu był oblegany. Widoczność znikoma, choć i tak wiele więcej nie zobaczyłbym poza bezkresem Oceanu Arktycznego.
Nie zainteresował mnie przylądek Knivskjellodden, najdalej na północ wysunięty punkt Europy, do którego można dostać się tylko pieszo, co zabiera nawet kilka godzin. I tak Nordkapp znajduje się na wyspie, a przecież Svalbard, który jest wysunięty jeszcze bardziej na północ, też jest wyspą, więc jedynym magnesem Przylądka Północnego jest najdalej na północ położona droga. Z kolei najdalej na północ wysunięta część kontynentalnej Europy leży na przylądku Nordkinn, jednak ten jest jeszcze bardziej niedostępny dla turystów z uwagi na brak szlaków (wyczytałem, że wędrówka tam zabiera 2 dni).
Zrobiłem jakieś zamglone zdjęcia i uciekłem do ciepłego budynku. Zwiedziłem sporej wielkości sklep z pamiątkami i zjadłem urodzinowego gofra (Norwegowie uwielbiają gofry). Po godzinie sytuacja się nie zmieniła, więc zebrałem się w drogę powrotną.
Miałem pewien szalony plan. Było późno, więc miałem do pokonania długą drogę w krótkim czasie. Mgła miejscami ustępowała, więc pewnie godzina lub dwie i na górze byłoby ładnie. Wjechałem na drogę, na której wczoraj walczyłem z okropnym wiatrem. Tym razem widoki były dużo bardziej atrakcyjne, aż dotarłem do zjazdu. Tam aż zaniemówiłem z wrażenia. Żadne zdjęcia nie oddają tego, co widziałem na żywo. Widok na dolinę przeciętą rzeką podczas zjazdu był po prostu niesamowity. Nie mogłem się nie zatrzymać, choć czas mnie gonił. Liczyłem każdy kilometr, aż zatrzymał mnie ruch wahadłowy. Trwało to niezwykle długo, kiedy zorientowałem się, że stałem za moim transportem. Chciałem dostać się do Honningsvåg na autobus, aby ominąć tunel podwodny oraz nieciekawą drogę, którą już widziałem w inny upalny dzień. Pogoniłem za autobusem, ale był za szybki. W miejscu postoju autokarów wskazali mi przystanek, który był pusty. Było po godzinie odjazdu, więc zawiedziony zacząłem jechać dalej, aż pojawił się mój transport. Po prostu pojechał na koniec miasta i był opóźniony. Na szczęście było jedno miejsce na rower. Pozostałe zajmowali rowerzyści, których spotkałem na Przylądku Północnym. Mój cały plan się udał.
Po raz trzeci znalazłem się w Olderfjordzie. Temperatura była dużo wyższa niż na zamglonej północy, więc cieszyłem się, że ominąłem jazdę w upale. Zatrzymałem się na obiedzie w supermarkecie i pojechałem na południe, żeby znaleźć miejsce na nocleg. Tym razem w lasku przy drodze. Nie było owadów, gdy się tam pojawiłem, ale niemal mnie zjadły, gdy skończyłem rozbijać namiot.
Zorientowałem się, że na stronie z informacjami o stanie dróg można sprawdzać rozkład rejsów promów. Zauważyłem to, gdy jeden z promów, z którego korzystałem, został wstrzymany z powodu braku personelu. Do tego kamera na Nordkappie pokazywała przejrzystą drogę bez mgły. A skoro o pracownikach mowa, to dostałem wiadomość, że skandynawski związek lotniczy może rozpocząć strajk. Mój powrót do Polski w ciągu nadchodzących dni może się opóźnić. Może nawet mój pierwotny plan powrotu do Polski przez Finlandię będzie musiał zostać ponownie rozważony.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Przesada z tym wiatrem

  33.82  02:47
Wstałem późno, a właściwie znów obudziło mnie słońce, które jakoś przedarło się przez gęste chmury i rozgrzało mój namiot. Mimo to nawet się wyspałem. Nadal wiało, ale dzięki zabezpieczeniu namiotu linkami wszystko stało na swoim miejscu. Z wolna zjadłem śniadanie w kempingowej kuchni, słuchając narzekań osób, które spały w toaletach i prysznicach. Wybiło południe, gdy w końcu ruszyłem.
Mój plan na dzisiaj był bardzo krótki, więc pojechałem do Honningsvåg, żeby pokręcić się tam, odwiedzić sklep z pamiątkami i uzupełnić zapasy. Potem ruszyłem dalej. Zaniepokoiły mnie mgła w górach i ciemne chmury na północy. Jazda drogą z wczoraj niewiele się zmieniła. Wiało okrutnie, zwłaszcza z boku, a do tego zaczęło mżyć. Wiatr nasilił się na podjeździe, dlatego zrezygnowałem z odwiedzenia Kamøyvær. Na wysokości 200 m n.p.m. wiało już tak, że roweru nie dało się prosto utrzymać, zwłaszcza gdy mijały mnie auta (niektóre kierowane przez debili). W pewnym momencie musiałem nawet wspomóc się, prowadząc rower, co też nie było proste.
Mżawka czasem przybierała na sile, ale niektóre odcinki drogi były dziwnie suche. Podejrzewam, że silny wiatr nie pozwalał opaść kroplom. W słońcu, które czasem przebiło się przez chmury, widziałem, że nawet padało poziomo.
Przemokłem, choć silny wiatr nawet nie dawał mi tego odczuć. Mogłem się przebrać, ale i tak czekało mnie pranie, więc wszystko było mi obojętne. Tylko zmieniłem rękawice, bo nie mogłem wytrzymać w mokrych.
Zacząłem zjazd z gór. Wiatr zmniejszył się, mżawka ustała. Przypomniał mi się podobny dzień na Islandii. Dotarłem do kempingu, rozbiłem się na beznadziejnym polu, bo śledzie nie chciały wchodzić w skaliste podłoże. Przynajmniej przestało wiać. Mżawka tylko od czasu do czasu przypominała o sobie. Wziąłem długi i gorący prysznic, włożyłem suche ubrania, zjadłem polską potrawkę z renifera, która była jedyną pozycją w menu, a potem nawet wybrałem się na spacer po wysuniętej najdalej na północ wiosce rybackiej. Buty mi przemokły przez tę całą mżawkę.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

212 m p.p.m.

  99.11  06:30
Tutejsze drzewa na wiele się nie zdały. Dawały tak mało cienia, że w namiocie miałem 27 °C, ale zmęczenie wzięło górę, bo tylko otworzyłem tropik i ponownie obudziłem się po kilku godzinach.
Kolejny dzień upałów. Nawet komary gdzieś przepadły. Przynajmniej na chwilę, bo skończyłem pakowanie i kilka mnie udziabało. Przynajmniej nie było ich tyle, co podczas rozbijania obozu.
Nie mogłem znaleźć cienia, więc śniadanie zjadłem dopiero w cieniu przydrożnej latryny (oczywiście komary już tam czekały). Turyści wydawali się cieszyć z tego upału. Ja niestety nie podzielałem tej radości. Czekał mnie długi dzień.
Na niektórych odcinkach wiało, dając odrobinę ochłody od lejącego się z nieba żaru. Ulgę dawały też tunele, ale nie było ich zbyt wiele. W końcu dojechałem do takiego, który miał kilka ekstremów. Już znak ostrzegający o mgle mnie zaniepokoił. Dalej była tablica z danymi: 6870 m długości oraz 212 m p.p.m. w najniższym punkcie. W Japonii było tylko 50 m, więc to będzie mój rowerowy rekord (jak nie życiowy, bo w Wieliczce schodzi się na 135 m) i nie sądzę, bym mógł go gdziekolwiek pobić.
Tunel wyglądał na stary (ukończony w 1999 r.), miejscami przeciekał. Tylko kilka turbin pracowało, więc powietrze pewnie było czyste. Mgła była niewielka, nie psuła widoczności. Zjazd był rześki, nawet aż za bardzo, ale lekka bluza wystarczyła. Potem i tak rozgrzałem się na wyczerpującej drodze w górę. Nie wiało poza podmuchami nielicznych aut, więc byłem cały mokry.
Za tunelem było miejsce postojowe. Znalazło się nawet zadaszenie – absolutny ewenement w Norwegii. Odpocząłem, wyschłem, zjadłem i nie dałem się zjeść komarom. Cóż, na początku wyprawy miałem mniejszego pecha do tych gadzin.
Kolejny długi tunel miał 4,5 km, ale biegł przez górę, więc był łatwy. W środku wisiała albo mgła, albo mieszanka pyłu, ale nie plułem płucami, więc pewnie to pierwsze.
Za tunelem był Honningsvåg, najdalej na północ wysunięte miasteczko. Przejechałem przez nie i znalazłem dobre miejsce na obóz. Obok drogi były ławka i dużo trawy. Ruch był dziwnie duży, bo droga prowadziła tylko do małej wioski, ale do wieczora pewnie ustałby. Gdyby nie wiatr. Nagle zaczęło wiać. Namiot z początku dawał radę, ale wichura nasilała się, że wyrwało śledzie, a potem zaczęło niemal kłaść namiot. Miarka się przebrała. Spakowałem się, zauważając, że aluminiowe pałąki stelaża powyginały się. Nie wiem, jak długo mogło wiać, ale wolałem nie testować sprawności mojego namiotu. Pojechałem na najbliższy kemping.
Droga nie była prosta. Wiatr targał mną, że ciężko się jechało. W końcu dotarłem na miejsce. Nie mieli żadnego wiatrochronu na polu namiotowym, jak to było na Islandii. Rozbiłem się za jakimś domkiem, gdzie wciąż wiało, ale nie tak okropnie. Użyłem dodatkowo linek, żeby znowu nie położyło mi namiotu. Miałem się ich pozbyć, ale chyba pierwszy raz znalazły zastosowanie. Inne namioty przetrwały wichurę w różnym stopniu, ale stały na otwartej przestrzeni. Dużo ludzi przeniosło się do pomieszczeń socjalnych. Widziałem toalety i prysznice wypełnione śpiworami.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Nasjonale turistveger

  93.36  06:08
Byłem przekonany, że wzgórze da mi schronienie przed porannym słońcem. Niestety już po piątej miałem 30 °C w namiocie. I tak po raz pierwszy spałem półnagi poza śpiworem, ale to było za mało. Otworzyłem namiot i w ten sposób udało mi się wpuścić choć trochę wciąż szalejącego wiatru, ale zasnąć już nie mogłem. Dobrze przynajmniej, że nie było żadnych owadów, które już kompletnie nie dałyby mi nawet poleżeć.
Poleżałem tak jeszcze z godzinę i zebrałem się. Poza namiotem temperatura była dużo lepsza, było nawet rześko, zwłaszcza w cieniu, ale po raz pierwszy ubrałem się na krótko, bo do tej pory przyjemnie jeździło mi się w długim rękawku. Zapowiadał się jednak nieprzyjemnie gorący dzień.
Tytuł wpisu oznacza Krajowe Drogi Turystyczne. Zostały one skrupulatnie wybrane przez Norweską Administrację Dróg Publicznych. Przejechałem przez kilka takich dróg i wczoraj znalazłem się chyba na najładniejszej z nich – na drodze Havøysund, po której dzisiaj kontynuowałem jazdę.
Na poranek zostawiłem sobie większy podjazd i już o tej porze było ciężko. Brak cienia, pot lejący się strumieniami. Oj, nie było łatwo. Na szczęście na górze wiatr mnie ochłodził. Potem zaczęły się ciekawe rzeczy. Skały, które składały się warstwami jak klocki. Tworzyły przeróżne formy, niczym Maczuga Herkulesa. Wieczorem wyglądały dużo piękniej. Ciężko było jednak znaleźć miejsce do odpoczynku, aby poczekać do kolejnego wieczora, a gdy już znalazłem odrobinę cienia w tym upale, to rzucały się na mnie komary. Nawet nie wiem, kiedy mnie pogryzły.
Gorąc dawał się we znaki. Zrezygnowałem z objazdu okolic i ruszyłem prosto do Olderfjordu, czyli punku wyjścia. Tam zatrzymałem się na dłużej. Zjadłem w markecie, bo mieli siedzenia wewnątrz. Na zewnątrz było 29 °C w cieniu i nawet 33 °C na słońcu. Nie mieli już nawet lodów, tak się ludzie rzucili.
Piekła mnie skóra, bo chyba pierwszy raz w tym roku opaliłem nogi. Twarzy też się oberwało. Mam tylko nadzieję, że tym razem będzie równo, bo ciągle mam problem, że nieopalone zostają miejsca pod paskami od kasku.
Spędziłem kilka godzin w cieniu i ruszyłem w dalszą drogę, choć o 18 słońce nadal paliło skórę. Szukanie noclegu na tej drodze nie było proste. Najlepsze miejscówki były prywatne, potem minąłem dużo niezbyt bezpiecznych skał, aż na jednym ze wzgórz znalazłem obiecujące miejsce. Tym razem chciałem mieć cień o poranku, więc rozbiłem się między drzewami. Jak przez ostatnie dwa wieczory nie atakowały mnie żadne stworzenia, tak dziś całe hordy komarów ganiały mnie tak, że spociłem się bardziej niż na podjeździe. Koszmar. Przynajmniej temperatura wieczorem zaczęła być znośna. Może tym razem uda mi się pospać nieco dłużej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, pod namiotem, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery