Plan z wczoraj nie mógł czekać. W prognozie były przelotne deszcze i faktycznie lunęło kilka razy, że przekładałem wyjście. W końcu ruszyłem. Nie miałem daleko. Raptem 4 km od celu lunęło. Spędziłem z 20 minut na przystanku. W końcu dojechałem do ogrodu. Ach, mała Japonia. Piękne detale. Przespacerowałem się po ogrodzie i już miałem wejść do herbaciarni urządzonej w japońskim stylu, gdy okazało się, że była zamknięta. Nie sprawdziłem, że zamykali godzinę przed ogrodem. Byłem lekko zawiedziony. Obok mieli też szkółkę roślin japońskich. Przyda się, gdy będę urządzał własny ogród.
Nie chciałem tak szybko wracać. Pojechałem na południe do Kóz, potem kawałek pod górę u podnóża Beskidu Małego i wróciłem do Bielska-Białej. Miałem jeszcze czas, więc chciałem zobaczyć miasto. Wtedy zdałem sobie sprawę, że już tu byłem. Miasto jest koszmarne, bo nie słyszeli tu o przejściach dla pieszych. Najwyżej można trafić na przejścia podziemne, ale jak mieszkańcy się na coś takiego godzą?