Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:59726.47 km (w terenie 5137.43 km; 8.60%)
Czas w ruchu:3092:35
Średnia prędkość:19.07 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:402495 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:449
Średnio na aktywność:133.02 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Upalna Norwegia

  106.86  06:47
Ponieważ na tej szerokości geograficznej zmrok przestał zapadać, to straciłem wczoraj poczucie czasu i nie wyspałem się. Obudził mnie kolejny upalny dzień.
Wczoraj zmartwił mnie znak ślepej drogi, a dzisiaj dowiedziałem się, że droga kończyła się na szlabanie. Nowa droga przecięła starą. Nie miałem pewności, czy tunele na nowej drodze były przejezdne dla rowerów, więc ominąłem również drugi szlaban, żeby przejechać po starej drodze do jej końca. Ciekawe, że starą drogę dodatkowo zwęzili.
Do Namsos był całkiem spory ruch. Za miastem uspokoił się. Nie padało kilka dni i drogi zakurzyły się. Najgorsze tumany kurzu wznosiły ciężarówki.
Na niebie pojawiły się chmury. W końcu słońce przestało smażyć, choć zbliżał się wieczór, więc tak czy inaczej temperatura zmalałaby.
Dzisiaj miejsce na kemping udało się znaleźć w miarę szybko. Upatrzyłem sobie las z polaną. Ledwo skończyłem szykować się do wejścia do środka, gdy zaczęło lać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Trondheim

  106.66  07:16
Dzisiaj się nie wyspałem, ale miałem szczytny plan. Było przyjemnie pochmurno, gdy ruszyłem wczesnym rankiem na przystanek autobusowy. Nie mogłem go znaleźć, więc zacząłem jechać na kolejny, ale zauważyłem mój autobus wjeżdżający do miejscowości. Zacząłem go śledzić, aż dojechałem do przystanku ukrytego między budynkami. Zaskakująco kierowca nie mówił po angielsku i chciał, żebym zdjął przednie koło, bo miał wąskie klapy do luków bagażowych, a przynajmniej z jednej strony, bo z drugiej, jak mi pokazał, rower zmieściłby się, ale kierowca albo nie wierzył, albo niechętnie przewoził rowerzystów, więc machnął ręką i poszedł gdzieś. Mimo wszystko zapakowałem się, bo to niepierwsza podróż autokarem po Norwegii. Nie mogłem jednak dogadać się w sprawie płatności, więc miałem tylko zająć miejsce. Chodziło pewnie o to, że akceptowali wyłącznie płatności kartą, a ja wyciągnąłem gotówkę. Mógł chociaż wskazać terminal.
Widoki na drodze były ładne, nawet się przejaśniło. Dojechaliśmy do miasteczka Orkanger, gdzie miałem przesiadkę. Kierowca drugiego autobusu jeszcze bardziej niechętnie chciał mnie przewieźć, ale mówił po angielsku, więc wyjaśniłem, że właśnie przyjechałem tym drugim autokarem. Nie wydaje się, żebym był pierwszym rowerzystą w karierze tego kierowcy, więc dziwiła mnie jego postawa. Chyba że miał jakieś złe doświadczenie z rowerzystami. Mimo to zapakowałem się i mogłem jechać.
Znalazłem się w pochmurnym Trondheim. Z pomocą autobusów udało mi się odzyskać kolejny dzień z trzydniowego opóźnienia. Dalej mogłem jeszcze kombinować z pociągami, ale te lokalne nie miały możliwości przewozu rowerów, a ekspres z wagonem rowerowym jeździł raz dziennie koło północy. Ciężko byłoby coś z tego ugrać.
Na szybko zwiedziłem miasto i pojechałem do portu. Wybrałem inną przystań, żeby skrócić sobie drogę, bo szlak leciał trochę na około. Na nowym kursie pływała łódź, za którą trzeba było zapłacić – w przeciwieństwie do promów. Byłem jedynym rowerzystą, ale obsługa mówiła, że w sezonie mają pokład zapchany rowerami. Jak dobrze jest podróżować poza sezonem.
Znowu się przejaśniło i to już tak na dobre. Od razu dostałem duży podjazd z żarem na plecach. Rano było zdecydowanie przyjemniej. Gdzieś nawet pojawił się znak mojego szlaku nr 1 oraz EuroVelo 1, ale potem ich nie widziałem.
Ruch na drodze pojawił się falami – ile prom przewiózł do fiordu. Krajobrazy były wiosenne, bo mlecze dopiero zakwitły – w przeciwieństwie do wczoraj, gdy mijałem same łodygi po dmuchawcach zdmuchniętych przez wiatr.
Zjechałem z krajówki, bo szlak dalej biegł nie tylko dłuższą drogą, ale także z brzydszym profilem wysokości. Droga była niemal pusta. Najpierw biegła przez rolniczą dolinę, a potem po skalistym wybrzeżu. Zauważyłem, że im dalej na północ, tym więcej „trupów” jeździ po drogach. Niektóre zostawiają tyle toksyn w powietrzu, że oddychanie staje się bolesne.
Zbliżał się wieczór, więc rozglądałem się za miejscem na nocleg, ale albo były to skały, albo tereny prywatne. Długo jechałem zanim znalazłem polanę nad jeziorem. Wyglądała na teren publiczny. Zmartwił mnie tylko znak ślepej drogi, bo wybrałem starą drogę, która omijała tunele, a te mogły być zamknięte dla rowerów. Powstały na tyle niedawno, że nawet nie było ich na stronie o tunelach. Chociaż tutaj ślepa uliczka nie zawsze dotyczy rowerów, więc zaryzykuję.
Spojrzałem na mapę i okazuje się, że odrobiłem niemal całą trzydniową stratę. Brakuje tylko z 20 km. Teraz będę ciut spokojniejszy, choć w pierwotnym planie był jeszcze jeden dziwny rejs, który omijał sporą część szlaku. Mam jeszcze parę dni, żeby znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Znów na szlaku

  117.74  08:00
Rozpoczął się kolejny słoneczny dzień. Na początek podjazd, który okazał się być o 100 metrów niższy niż w profilu wysokości mapy.cz. Zawsze jakiś plus, bo szlak miał być już raczej bez szalonych podjazdów. Miał być.
W końcu wróciłem na szlak po wczorajszym problemie znalezienia promu we Florø. Nadal jednak żaden ze znaków nie informował o istnieniu szlaku na tych drogach. Musiałem więc podążać za planem wgranym w Garmina.
Po okrążeniu kilku fiordów znów pojawił się podjazd, za którym wjechałem do wietrznego fiordu. Wiatr mnie tak spowalniał, że spóźniłem się na prom. Na szczęście kursował on co pół godziny, więc zjadłem obiad i znalazłem się na drugim brzegu.
Miałem dzisiaj pecha spotkać bardzo dużo aut na niemieckich blachach. Ci debile wyprzedzali „na gazetę”. Ciężko będzie powrócić do Polski, gdzie jest jeszcze gorzej.
Na drogach dziwnie wzmógł się ruch. Nagle nawet norweskie blachy przestały oznaczać bezpieczeństwo. Do tego pojawiły się kolejne podjazdy. Na zjeździe z jednego z nich wyciągnąłem nieuważnie 62 km/h.
Umówiłem się z Barabaszem na krótką przejażdżkę rowerem. Nakreślił mi parę rzeczy, że trwa długi weekend i stąd sklepy były pozamykane – działały najwyżej wydzielone strefy nazywane butikami. Duży ruch też był wynikiem dłuższego wolnego. Widziałem ostatnio sporo ludzi na szlakach górskich, których jest w Norwegii niemało. Dojechaliśmy wspólnie do kolejnego promu, gdzie nastąpiło pożegnanie, podczas którego dostałem kilka norweskich łakoci.
Tym razem trafiłem na bardziej luksusowy prom. Miał czyste okna i obecna była obsługa w pokładowym sklepiku. Prom zabrał też dużo więcej aut niż zwykle. Na drugim brzegu miałem pół godziny, żeby uciec z głównej drogi zanim nadpłynęłaby kolejna kolumna aut z promu. Szlak mi w tym pomógł, bo po paru kilometrach uciekł na drogi lokalne.
Wjechałem do jakiejś metropolii, bo było strasznie duże zagęszczenie zabudowań, a nawet pojawiły się znaki rowerowe. Niestety nie prowadziły po moim szlaku, tylko do centrum tego urbanistycznego tworu.
Zrobiło się późno. Góry ładnie wyglądały w takim słońcu. Musiałem się wydostać z tego miasta i znaleźć miejsce na nocleg. Jechałem daleko, aż wypatrzyłem namiot rowerzysty nad brzegiem fiordu. Poszedłem w jego ślady i znalazłem kawałek w miarę równej trawy nieco dalej. Dzisiaj był całkiem ciepły wieczór.
Kategoria ze znajomymi, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Tutaj nic nie pływa

  114.85  07:20
W nocy padało, ale poranek rozpoczął się słonecznie. Przynajmniej mogłem podładować baterie, bo panel słoneczny jest wydajniejszy od dynama.
Port we Florø to wielki plac budowy. Zero informacji o promach. Tak się łudziłem. Na stronie fjord1.no znalazłem najbliższy rejs nazajutrz pod wieczór. Najgorzej, że każdy przewoźnik ma swój system informacji i trzeba wiedzieć, co dokładnie pływa na danej linii. Nawet Norwegowie się w tym nie łapią.
Szkoda mi było czasu. Zmieniłem plany i olałem ten beznadziejny szlak na odcinku za Florø. Kosztem dwóch gór, ale nadrobię trochę straconego dystansu.
Niedziela w Norwegii to także pozamykane wszystko. Na szczęście ludzie są kreatywni. Z części jednego supermarketu został wydzielony kiosk z kasami samoobsługowymi. Widać potencjał do oszczędności i grupowych zwolnień.
Musiałem przejechać po krajówce kawałek, który wczoraj pokonałem w deszczu. Ruch był spory, jak na niedzielę. Potem zaczął się podjazd w gorącym słońcu. Powiedziałbym, że w upale, jak na norweską pogodę.
Na szczycie podjazdu był tunel. Tym razem 2,9 km długości, ale wyróżniała go stromizna. Osiągnąłem w nim niemal 50 km/h, ale tylko dlatego, że było mokro i nie wyobrażam sobie jechać w takich warunkach w drugą stronę. Chłodno, ciasno, ciemno, głośno.
Kolejny podjazd też w słońcu, ale z odrobiną pecha. Pękła szprycha. Było to tylko kwestią czasu, bo to już trzeci raz. Pojechałem na najbliższe miejsce biwakowe, które znajdowało się w sumie na szczycie podjazdu. Wymieniłem szprychę, bo miałem zapas, ale ukręciłem plastikowego nypla. Co za szajs – już kilka gwintów w tym rowerze zerwałem, a nie użyłem dużej siły. Dobrze, że miałem scyzoryk szwajcarski z kombinerkami. Inwestycja się zwróciła.
Robiło się późno. Zjazd wciąż przerywały mi widoki w lusterku, więc co chwila robiłem postoje. Gdy w końcu zjechałem na dół, promu nie było, nie było też rozkładu. Czekałem. Pół godziny zeszło, ale przypłynął. Zjadłem w tym czasie kolację. Po drugiej stronie nie znalazłem dogodnego miejsca na namiot, więc zatrzymałem się na kempingu.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Zamknęli tunel z mojego powodu

  121.68  07:55
Nie padało nocą, rano było niewiele rosy, ale powitał mnie kolejny z rzędu zachmurzony dzień. Temperatura mi odpowiadała, choć na podjazdach i zjazdach trzeba było się rozbierać lub ubierać, a tych podjazdów trochę dziś było.
Wyjątkowo trafiło mi się kilka płaskich dróg. Nie sądziłem, że za nimi zatęsknię. Potem wróciły podjazdy, a na nich słońce przedarło się przez chmury i zrobiło się gorąco.
Przejechałem przez większą górę, po drugiej stronie wykręciłem ponad 60 km/h na stromym zjeździe, aż dotarłem do jednego z wielu tuneli. W tym był typowo zakaz wjazdu rowerem. Zgodnie z mapą mogłem objechać tunel starym odcinkiem. Tylko że ta droga była zagrodzona – pewnie jakieś prace drogowe. Jeszcze rano minąłem sakwiarza jadącego w przeciwną stronę. Czyżby odbił się od tego tunelu? Tylko czemu nic nie powiedział? Ja przynajmniej miałem plan. Poznany kilka dni wcześniej Joseph opowiedział mi o podobnej przygodzie. Zadzwoniłem do administracji dróg. Byli zamknięci w weekend, ale zamiast głuchego telefonu odezwał się automat w dwóch językach. Zadzwoniłem więc na numer podany przez automat, tam mnie jeszcze przekierowali do lokalnego biura i już byłem prawie w domu. Nie było innej drogi do Førde, więc zamknęli tunel dla ruchu, włączając tablice świetlne, żeby auta nie mogły wjechać, a ja dostałem w tym czasie pozwolenie na przejazd mimo zakazu wjazdu rowerem. Dość dziwne podejście, bo tunel był krótki, ale pewnie mają swoje normy bezpieczeństwa.
To już kolejne fiordy, jak nie widziałem znaków na Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1. Mimo to jechałem zgodnie z trasą na osm.org. Szlak biegł po drodze krajowej. Ruch spory, ale to Norwegia – było bezpiecznie. Nawet trafił się tunel z chodnikiem. Słońce znów przepadło za chmurami i zaczęło chłodniej wiać.
Na drodze pojawił się kolejny tunel z zakazem wjazdu rowerem. Problem w tym, że objazd był wysoko w górach i wydłużał jazdę o 10 km. Nie miałem innego wyjścia. Nie zamknęliby 6-kilometrowego tunelu dla rowerzysty. A może? Po kilku kilometrach podjazdu stanął przede mną znak ślepej drogi, co mnie zaniepokoiło. Sprawdziłem stronę administracji dróg i nie było żadnej wzmianki. Zdecydowałem się jechać dalej. Najwyżej kombinowałbym po określeniu problemu. Po wyczerpującym podjeździe okazało się, że w tunelu stały bloki betonowe. Nie było żadnego znaku, więc rowerem dało się przejechać. Zabawne, że ktoś przyjechał autem, żeby szybko zawrócić, gdy dotarłem do tunelu. Pewnie tak samo nie ufał znakom, ale on wyjątkowo nie pokonałby blokady.
Zrobiło się chłodno. Wróciłem do jazdy drogą krajową. Pojawiła się mżawka. Zjadłem na przystanku kolację z nadzieją, że to minie, ale nic z tego. Ubrałem się i kontynuowałem jazdę, a opad zmienił się w deszcz. Czasem przestawało padać, ale w połączeniu z wiatrem nie była to żadna frajda.
Do Florø dotarłem późno. Na prom pewnie nie mogłem liczyć, więc – żeby nie szukać miejsca na nocleg – pojechałem na kolejny obsługiwany przez Polaków kemping. Tym razem był wyposażony, więc mogłem się odświeżyć. Mam tylko problem ze znalezieniem promu dalej na północ. Coraz mniej podoba mi się ten szlak. Może trzeba było od razu brać tę ekspresową łódź i nie bawić się w darmowe promy.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

4 tunele i 2 promy

  104.10  06:55
W nocy trochę popadało, była rosa i dużo wilgoci. Zachmurzenie całkowite, wiatr słaby, ale odczuwalny, bo miałem w większości pod wiatr. Przynajmniej bez deszczu. Do czasu.
Miałem do pokonania fiord, więc czekała mnie dłuższa droga niż po linii prostej. Przy okazji zaczęło mżyć, aż dojechałem do większej miejscowości. Opad ustał i mogłem w końcu zjeść śniadanie złożone ze świeżych produktów, bo po drodze nie znalazłem żadnego sklepu. Potem pojechałem na prom.
Zbytnio zaufałem planowi wytyczonemu przez aplikację mapy.cz. Zakładał on, że popłynę łodzią ekspresową, jak wyczytałem z mapy połączeń wodnych w rejonie. Zapłaciłbym pewnie majątek, więc zmieniłem plan – kontynuowałem jazdę po Krajowym Szlaku Rowerowym nr 1, który niestety drastycznie wydłużał mój plan. I tak byłem już 2 dni w plecy i myślałem, że prom to poprawi, ale nazajutrz opóźnienie podskoczy do trzech dni. Będę musiał coś wymyślić.
Dojechałem do właściwej przeprawy promowej. Miałem 2 godziny do następnego rejsu. Jakiś mało popularny kierunek. Nie czekałem jednak sam, bo było sporo aut. Zjadłem obiad, wysuszyłem namiot na wietrze, przejrzałem swoje plany na najbliższe dni i w drogę.
O ile na poprzednim lądzie oznaczenia szlaku mogłem policzyć na palcach jednej dłoni, tak na nowym lądzie nie znalazłem ani jednego. Im dalej na północ, tym szlak stawał się tylko teoretyczny. W sumie stawia to na elastyczność wyboru dróg i odwiedzanych fiordów.
Zdecydowałem się nadrobić stracony dystans i pojechać na drugi prom. Udało mi się na pół godziny przed ostatnim kursem.
Chciałem zatrzymać się na kempingu, żeby umyć się i sprawdzić kursy promów na kolejne dni, ale nie mieli nawet toalet, a co dopiero reszty. Pojechałem dalej. Wiatr zaczął mocniej wiać, oczywiście jechałem pod wiatr. Znów znalazłem łąkę bez ogrodzenia. Tym razem z widokiem na wodospad.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Deszczowa Norwegia

  112.00  07:26
Od początku powstania tego bloga używam niepowtarzających się tytułów, więc stąd tak często numeruję je. Zastanawiam się, czy nazwałem odpowiednio ten wpis. Przede mną długa droga, a na pewno nie był to ostatni tak kiepski dzień.
W nocy padało. Mżyło, gdy żegnałem się z Josephem. Wskazał mi drogę, by zjechać ze wzgórza, na którym mieszka, bez potrzeby przejazdu przez centrum, żeby dostać się na Krajowy Szlak Rowerowy nr 1, który został bardzo dobrze oznaczony. Bergen to drugie miasto Norwegii i choć ja aktywnie wypoczywam, to wielu Norwegów zmierzało do pracy, nierzadko na rowerze – mimo tego deszczu. Centrum byłoby jeszcze bardziej zatłoczone niż wzgórze, na którym mijałem dziesiątki ludzi. Skrót spisał się na medal.
Długo się nie nacieszyłem. Po dwóch godzinach przestało padać, a po kolejnych dwóch lunęło jak z cebra – i tak przez kolejne dwie godziny. Ubrania chyba dały radę i nie przemokły, tylko nie dały rady odprowadzać potu, więc jazda nie była przyjemna. Za to widoki, oj, ile ja zrobiłbym zdjęć. Tylko wyciąganie aparatu byłoby uciążliwe, więc nawet nie zatrzymywałem się.
Odwiedziłem dzisiaj punkt pocztowy w supermarkecie. Kasjerka obsługiwała na zmianę kasę i punkt pocztowy. Nakleiła tyle znaczków, że na pocztówce nie było miejsca na wszystkie.
Po tych dwóch godzinach ulewa przeszła w mżawkę, aż dotarłem do pierwszej przeprawy promowej, gdzie opad ustał całkowicie. Mogłem więc wyschnąć na wietrze, bo prom odpłynął kilka minut wcześniej. Informacje o promach są dostępne na skyss.no. Jako rowerzysta nie musiałem płacić. Obsługa skanowała tylko tablice rejestracyjne. Pewnie mają jakiś automatyczny system poboru opłat.
Miałem robić zdjęcia z pokładu, ale wszedłem do środka i było tam tak przyjemnie, że 20 minut rejsu spędziłem, grzejąc się i próbując robić jakieś zdjęcia przez brudne okna.
Pojechałem na kemping, bo miałem ochotę na gorący prysznic. Nie mieli takich wygód, więc nie miałem ochoty płacić za nic i wróciłem na szlak, szukając szczęścia. Trochę pomżyło, nawet przejechałem przez jedyny na trasie słoneczny odcinek, aż upatrzyłem sobie łąkę, wokół której nie było ogrodzenia, a te mijam nieustannie. Byłoby łatwiej, gdyby Norwegia nie była tak porośnięta lasami i pokryta skałami. Na Islandii łatwiej było znaleźć miejsce na dziki obóz.
Kategoria za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Pierwszy tunel

  102.15  07:24
Zmierzch tu późno zapada, bo o godz. 22 było jeszcze widno. Porządnie lunęło w środku nocy. Aż martwiłem się, czy namiot to wytrzyma. Ulewa do rana ustała, a namiot spisał się. To już w Austrii padało mocniej, kiedy jeden szef zaczął przeciekać (pomijam, że obudziłem się wtedy w kałuży).
Drugi dzień wyprawy przyniósł kolejne niespodzianki. Było pochmurno z temperaturą 12 °C. Przynajmniej wiatr był mniej odczuwalny. Wjechałem na kolejną drogę na nasypie dawnej linii kolejowej, choć wysypaną szutrem. Tam też przejechałem przez pierwszy w Norwegii tunel, więc mogę uruchomić licznik pokonanych tuneli.
Wyglądało na to, że było jakieś święto, bo żaden market nie był otwarty. Śniadanie zjadłem na stacji benzynowej. Hamburger za 100 koron, ale była to najsmaczniejsza kanapka, jaką jadłem. Znalazłem też butlę z gazem – 150 koron, o 50% drożej niż w markecie, ale nie mogłem ryzykować brakiem kolacji, skoro wszystko pozamykane.
Od czasu do czasu kropiło. W południe temperatura skoczyła do 17 °C. Trafiłem na pierwsze krawężniki, więc wczoraj za mocno zachwalałem Norwegię, bo miejscami nie różni się od Polski. Wjechałem na pierwszą drogę dla rowerów, a myślałem, że są tu tylko współdzielone ciągi pieszo-rowerowe, analogicznie do braku przejazdów dla rowerów. Minąłem też pierwszego sakwiarza. Za to rowerzystów spotkałem każdego rodzaju.
Po południu temperatura przekroczyła 22 °C, bo pojawiło się nieznośne słońce (choć lepsze to niż deszcz). Było tak gorąco, że zmieniłem buty na lżejsze. Wiozę około 45 kg majdanu według wagi na lotnisku (z rowerem), ale mam raczej wszystko, co potrzebne. Już nawet zdążyłem zaszyć rozdarte spodnie.
Za miastem Drammen wjechałem na Krajowy Szlak Rowerowy nr 4. Wydawał się przyjemny, póki nie zmienił się w szuter i nie poleciał jakimiś górami. Aż zacząłem rozważać powrót i jazdę okrężną drogą. Wytrwałem i znalazłem po drodze kilka atrakcji. Gdyby nie mój ograniczony czas, to może zobaczyłbym jeszcze więcej.
Szlak biegł wciąż po szutrach. Pojawiła się informacja, że dalej prowadzi po prywatnej drodze lub ziemi (nawet się nie zatrzymałem, żeby dokładnie przetłumaczyć tabliczkę z norweskiego), ale były to olbrzymie połacie lasów. Akurat trafiłem na właściciela tych ziem, który był tak miły, że zaproponował mi rozbić się nad rzeką. Niestety otrzymana instrukcja dojazdu była zbyt ogólna, bo nic nie znalazłem, więc rozbiłem się na cichej polanie niedaleko drogi.
Kategoria kraje / Norwegia, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, terenowe, setki i więcej, pod namiotem, po dawnej linii kolejowej, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Wiosenna puszcza

  124.21  05:20
Gdzie ja mogę ruszyć, jak nie na mój ulubiony szlak w Puszczy Noteckiej? Już po raz 17 od momentu jego odkrycia, jeśli dobrze policzyłem wpisy. Słońce prażyło na niebie, ale chłodny wiatr przynosił względną ulgę.
Najpierw pojechałem sfotografować to, co rzuciło mi się ostatnio w oczy. Na Malcie był jakiś bieg, przez który zamknęli drogę dla rowerów, ale widziałem na niej więcej rowerzystów i – typowo – pieszych niż biegaczy. Przy Żurawińcu sprawdziłem drogę dla rowerów, która okazała się szutrówką. W sumie lepsze to niż wąska ścieżka, która tam zawsze zarastała, gdy jeszcze mieszkałem na Piątkowie.
W Suchym Lesie trafiłem na kwitnącą glicynię, która w Japonii jest popularna o tej porze roku. Na szlaku w puszczy po raz pierwszy zatrzymałem się w mobilnej gastronomii, żeby nawodnić się i zjeść gofra. Kolejka nie była jakaś długa, jednak dwie osoby na obsłudze to jednak za mało.
Doigrałem się i miałem pierwszą wywrotkę na nowych wpinanych pedałach. Zatrzymałem się w ostatniej chwili na szutrówce, gdy zauważyłem możliwość odbicia na boczną drogę. Rower i aparat tylko się zakurzyły, ale nogę sobie zdarłem. Nie zapakowałem apteczki, ale wygrzebałem z sakwy chusteczki nawilżane, żeby przynajmniej oczyścić rany.
W Szamotułach Garmin wyłączył się po raz drugi. W tym samym miejscu, co ostatnio. Chyba powstał tam martwy punkt, jakie pojawiły się na mapie Poznania w starym Garminie. Na razie to pierwsze miejsce, na które się nadziałem, ale na pewno nie ostatnie. Mam nadzieję, że to tylko debilna luka w oprogramowaniu i że ją kiedyś załatają.
Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, rowery / GT

Włodawski deskal

  124.38  06:49
Rozważałem wycieczkę z udziałem pociągu, ale ostatecznie nie chciało mi się wstawać przed piątą. Cienko w tych stronach z wygodnymi połączeniami kolejowymi. W zeszłym roku odkryłem deskale. Widziałem jeden w Wielkopolsce, do lubelskiego też chciałem dojechać, ale wybrałem wtedy zły dzień. W końcu zdecydowałem się pokonać całą trasę do Włodawy, gdzie znajdował się najbliższy deskal.
Wczoraj trochę popadało. Dzień był częściowo pochmurny i ciepły. Wiało z północy, nieco mocniej niż się spodziewałem. Od Sawina spróbowałem jechać drogą wojewódzką, bo lokalna sieć dróg to istny labirynt. Kompletnie nie opłaca się nimi jechać na długie dystanse.
Pomyślałem, żeby na chwilę zjechać z głównej drogi. Niestety skręciłem za wcześnie. Chcąc wrócić na właściwy tor bez zawracania, wjechałem do lasu. Z początku obiecujące drogi okazywały się drogami zrobionymi pod wycinkę drzew i kończyły się na bagnach i mokradłach. Wróciłem do punktu wyjścia, a potem do wojewódzkiej. Przynajmniej widziałem kolejnego łosia i kilka zaskrońców. Aż dziwne, że przez 30 lat nie miałem takiego szczęścia.
Skusił mnie napis Żółwiowe Błota w Garminie. Niestety tym razem pokonała mnie piaszczysta droga, a do rezerwatu i tak pewnie nie dojechałbym, bo nikt jeszcze nie wyrysował szlaków ani nawet dróg na mapie, więc jak zwykle jeździłbym po omacku.
Dojechałem do Włodawy. Deskala nawet nie musiałem szukać, bo sam się odnalazł. Dół wyglądał kiepsko, bo jak to w mieście, ktoś wysmarował głupoty na budynku i pewnie zamalowywali je na szybko w dniu powstania dzieła. Deskal powstał z okazji Festiwalu Trzech Kultur.
Objechałem kawałek centrum. Zobaczyłem trzy świątynie różnych kultur, rzuciłem okiem na polsko-sowiecki pomnik, obecnie wysmarowany czerwoną farbą i szpecący widok rewitalizowanego (czyt.: zalanego betonem) rynku.
Ruszyłem w kierunku dworca PKP, jak sugerowało kilka znaków w mieście. Kursy pasażerskie są realizowane zaledwie parę razy w roku, ale najwidoczniej nie przeszkadza to w posiadaniu własnych znaków. Nie chcąc wracać po własnym śladzie spod dworca, pojechałem leśnymi drogami. Tak mnie wywiodły wgłąb lasu, że zacząłem jechać po omacku, znów trafiając na bajorka. Zatrzymała mnie nawet straż graniczna, bo szukali kilku nielegalnych imigrantów. Dostałem wizytówkę, żeby dać znać w razie dostrzeżenia czegoś.
Trafiłem na czerwony szlak rowerowy, który biegł do trójstyku granic (byłby moim czwartym trójstykiem), ale miałem dość terenu, więc zostawiłem tę atrakcję na okres funkcjonowania linii kolejowej Chełm – Włodawa.
Sobibór mnie przestraszył, bo dowiedziałem się, że zimą był zakaz poruszania się po miejscowościach przygranicznych, a ktoś nie zdjął znaku, który wciąż niepokoi przejezdnych.
W Woli Uhruskiej wjechałem na wzgórze widokowe. Była też niewielka wieża widokowa, ale obwiązana łańcuchem i raczej nie pokazywała wiele ponadto, co było widać między drzewami. Potem trochę pobłądziłem po lokalnych wzgórzach. Spotkałem dwa psy. Jeden bardzo sympatyczny, drugi szczekacz. Ten sympatyczny brał pyskiem za fraki szczekacza, żeby się na mnie nie rzucał. Na koniec przejechałem się przez kawałek lasu w Chełmskim Parku Krajobrazowym.

Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery