Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:59366.68 km (w terenie 5119.33 km; 8.62%)
Czas w ruchu:3074:56
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:401328 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:446
Średnio na aktywność:133.11 km i 6h 59m
Więcej statystyk

Letnia puszcza

  122.62  05:15
Nie miałem ochoty wychodzić, bo było gorąco, ale wyszło, że upał panował tylko w mieszkaniu. Na zewnątrz było całkiem znośnie, więc ruszyłem do Puszczy Noteckiej. Trochę wiało, ale wiatrem przyjemnym. Na szlaku minąłem niewielu rowerzystów. Znalazłem dwa pola słoneczników.
Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, rowery / GT

Olsztyn Jurajski

  113.95  06:09
Zapowiadał się słoneczny dzień. Ruszyłem do Ogrodzieńca, do jedynej otwartej placówki pocztowej, żeby zjeść śniadanie. Potem po wiejskich drogach z dużą dawką podjazdów dotarłem do zamków w Bobolicach i Mirowie. Oba zostały ogrodzone, a zwiedzanie wymagało opłaty. Na tablicy informacyjnej zostało wyjaśnione, że właściciele mieli dość śmieciarzy i wandali, więc podjęli działania w celu ochrony tych zabytków.
Rowerowy Szlak Orlich Gniazd zmienił swój przebieg. Wjechałem na odcinek do Żarek, który był asfaltowy. Stary przebieg był piaszczystym koszmarem, więc jakiś plus, chociaż liczba aut i debilów na rowerach nadrabiała w irytowaniu.
Nie chciałem ryzykować, że szlak mnie wciągnie w piaszczystą otchłań, więc do Olsztyna pojechałem lokalnymi drogami. Całkiem sprawnie mi to poszło, więc kupiłem bilet wstępu do zamku i obszedłem kawałek ruin. Chmury, które pojawiły się przed południem, dawały kiepskie światło do zdjęć. Do tego spieszyłem się, więc szybko skończyłem zwiedzanie.
Ruszyłem w kierunku Częstochowy na spotkanie z Hubertem. Tak się złożyło, że miał w zapasie oponę. Bicie w starej było coraz bardziej odczuwalne i chciałem uniknąć kłopotów w trasie, gdyby opona pękła. Myślę jednak, że nie miałbym takich kłopotów ze znalezieniem opony, jak w Korei. Po wymianie koło z nowym bieżnikiem znów zaczęło mruczeć i kolejny problem miałem z głowy.
Przejechałem się po Częstochowie w poszukiwaniu jedzenia i ruszyłem na południe. Wpadł mi do głowy pomysł, żeby zobaczyć Wartę i odnaleźć Miłość. Wydłużyłem więc drogę przed dotarciem do noclegu.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, ze znajomymi, rowery / Fuji

Szlak Orlich Gniazd

  101.47  06:08
W końcu dojechałem do Krakowa. Po zmianie planów myślałem o ominięciu go, ale ciągnęło mnie, żeby poprzeciskać się między tabunami turystów. Przejechałem się po Rynku, potem skoczyłem pod Wawel. Poranne słońce zapowiadało upalny dzień.
Początkowo planowałem spędzić w Krakowie kilka dni. (Marzyło mi się nawet kilka tygodni, ale to może w przyszłym roku). Plan przekształcił się w Szlak Orlich Gniazd. Już raz pokonałem tę trasę i nie podobała mi się ilość piasku, który pokrywał dużą część dróg. Postanowiłem, że trochę skrócę sobie mękę i ominę parę odcinków.
Ruszyłem na północ znanymi drogami. Część nic się nie zmieniła, część przeszła dużą metamorfozę. Budowa obwodnicy utrudniła przejazd, ale poziom zaawansowania prac pozwalał przedostać się. Dojechałem do Doliny Prądnika, w której też dawno mnie nie było. Nic się nie zmieniła. Wymienili tylko drewniane mostki na betonowe. Na niebie pojawiły się chmury i trochę utrudniały robienie zdjęć.
Przez Ojcowski Park Narodowy pojechałem do Olkusza. Podjazdy w upalnym słońcu nie były miłe. W końcu wjechałem na Szlak Orlich Gniazd. Nie pamiętam już wszystkich dróg, ale wydawało mi się, że poprawili ich jakość. Było sporo szutrów. Nie zabrakło jednak i grząskiego piachu. Ominąłem kilka kolejnych odcinków, żeby skrócić dystans i nie nadziać się na piach.
Dostałem się do Smolenia. Z ciężkich chmur, które towarzyszyły mi od Olkusza zaczęło lać. Schowałem się pod wiatą przy zamku Pilcza. Podczas poprzedniej wizyty zastałem tylko ruiny, ale parę lat temu zrekonstruowali kilka ścian i udostępnili go za opłatą. Było już zamknięte, więc tylko przespacerowałem się do bram, gdy właśnie zaczęło wychodzić słońce. Deszcz zbliżał się ku końcowi.
Kolejne podjazdy, które nie zapadły mi w pamięci, spowalniały podróż. Poczułem jednak bicie w tylnym kole. Jeszcze rano zauważyłem, że bieżnik zużył się do warstwy antyprzebiciowej, ale teraz dostrzegłem naderwany splot i wybrzuszenie z boku opony. Szkoda, że podróżuję po Polsce i wszystkie sklepy pozostaną zamknięte do poniedziałku.
Ostatni teren i grząski piach. Dojechałem do Podzamcza. Akurat zaczęło kropić z kolejnej chmury. Pojechałem do chyba ostatniej dostępnej dzisiaj kwatery. Poprzednim razem też nocowałem w okolicy.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / małopolskie, Polska / śląskie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Śląskie – małopolskie 2022, z sakwami, Dolina Prądnika, rowery / Fuji

Niewyraźnie to widzę

  113.04  07:17
Coś mnie dopadło. Bolały mnie wszystkie mięśnie, czułem niechęć do ruszania się, jedzenia. Długo mi zeszło zanim wstałem. Wcisnąłem w siebie banana, popiłem aspiryną i powoli zacząłem dochodzić do siebie. Nie wróży to dobrze na przyszłość tej wyprawy.
Było mgliście. Na niektórych obszarach jakby wylało się mleko, na niektórych nawet wyłaniało się słońce. Do tego straszyło deszczem, pokropując od czasu do czasu.
Dotarłem w porę na jeden z trzech codziennych promów. Rejs trwał godzinę czterdzieści i strasznie bujało. Zjadłem w promowym bufecie, bo dzisiaj niedziela i mogłem mieć kłopoty ze znalezieniem czynnego marketu (albo raczej butiku, bo tylko one funkcjonują w niedziele).
Na nowym lądzie pojawiły się przejaśnienia, ale także podjazdy. O ile Andøya była płaska, o tyle Senja przypominała typową, pofałdowaną Norwegię. Były długie podjazdy, tunele, fiordy, a do tego było chłodno. Słońce niewiele pomagało, choć wyjątkowo na podjazdach trzeba było się rozbierać.
Tak jak się obawiałem, nie udało mi się znaleźć czynnego sklepu. Pojechałem jak najbliżej kolejnego promu, żeby zdążyć dojechać na poranny rejs i zrobić zakupy, bo skończyła mi się aspiryna, a powinienem wziąć coś mocniejszego. Znalazłem miejsce na zacisznym wzgórzu. Było mniej komarów niż na podmokłych torfowiskach nad jeziorami. Tylko zachmurzone niebo nie napawało optymizmem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Problem za problemem

  116.29  07:14
Przegapiłem moment przekroczenia koła podbiegunowego. Czekałem wczoraj na zachód słońca i się nie doczekałem. Słońce po prostu przesunęło się poziomo i schowało za górami, a nie za horyzontem.
Niebo było zachmurzone, jakby miało się na deszcz. Przynajmniej w nocy nie padało. Drogi były wąskie, ale ruch niewielki. Nawet na chwilę się przejaśniło. Przejechałem pierwszy podwodny tunel i nie podobało mi się. Wąski i brudny chodnik, a pyłu w powietrzu tyle, że długo potem wykrztusić tego nie mogłem. Choć nadal daleko temu do gęstej zawiesiny w tunelu na Tajwanie.
Pojechałem do sklepu z elektroniką. Nie mieli oryginalnej ładowarki do baterii do aparatu, ale wytrzasnęli jakieś uniwersalne ustrojstwo. Pokazali, jak ładować baterie i – nie chcąc ryzykować brakiem możliwości robienia ładniejszych zdjęć – kupiłem tę tandetę. Po powrocie muszę naprawić ładowarkę, bo nie chcę uszkodzić baterii nieoryginalnym urządzeniem. Teraz będę chociaż spokojniejszy o dalszą możliwość robienia zdjęć aparatem.
Znów pojawiła się chmura, ale nie na długo. Szlak poleciał drogą o mniejszym ruchu i po kilku fiordach ukazały się piękne widoki na góry. Zrobiło się słonecznie, ale chłodno. Zastanawiam się, czy to przez pogodę, czy przez szerokość geograficzną.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio patrzyłem na obręcz, ale była wykrzywiona. Sprawdziłem szprychy i trzymały się. Zauważyłem pęknięcia na obręczy przy nyplach. Już podobnie miałem w kolarzówce i jeździło się bez problemu. Obejrzałem jednak obręcz dokładniej i przeraził mnie widok wyrwanego nypla. Pęknięcie wyglądało poważnie, tylko kiedy to się stało? Serwisy rowerowe to jakaś abstrakcja w Norwegii. Najbliższy sklep z częściami jest oddalony o dzień drogi. Zapowiada się ciekawie.
Chciałem trochę nadgonić z dystansem, skoro jest pogodnie, aby w deszczowy dzień przejechać mniej lub w ogóle zrobić sobie wolne po trzech tygodniach codziennej jazdy. Z tego całego kombinowania wyszło, że jestem aż dwa dni do przodu. To teraz może sobie lać nawet i dwa dni.
Wieczorne słońce przepięknie oświetlało góry i wszystkie widoki. Za każdym zakrętem było jeszcze ciekawiej. Do tego ruch zaczął zanikać. Szlak odbił z głównej drogi, prawdopodobnie przez tunel, więc mogłem spokojnie poszukać miejsca na obóz. Tym razem było takie na łące.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Kawałek z wiatrem

  107.63  06:33
Poranek był słoneczny z niewielkim zachmurzeniem. Odczuwalny był za to wiatr. Dokończyłem jazdę po lokalnym szlaku z Sundshopen do Berg i zobaczyłem mnóstwo miejsc na rozbicie namiotu. Gdybym tylko nie skusił się wczoraj na kemping, który okazał się być najdroższym do tej pory.
Jechało mi się ciężko po wczorajszej gonitwie na prom. Zachmurzenie zwiększało się, nawet spadło parę kropel, ale to w oddali widziałem porządną ulewę. Wyszło słońce i gdy dojechałem do deszczowego miejsca, ulice tonęły w kałużach, a każde auto bryzgało deszczówką. Przynajmniej nie padało z góry.
Wszystkie markety były zamknięte, a nie mają tu zbyt wielu sklepów. Nawet o stację benzynową ciężko. Pojechałem do miasta, które i tak miało otwarty tylko jeden market, któremu bliżej było do osiedlowego sklepu samoobsługowego. Przynajmniej był kasjer i przyjmował gotówkę.
Z miasta wyjechałem w mżawce, która szybko zamieniła się w deszcz. Przeczekałem to jednak pod wiatą na przystanku autobusowym. Znałem godzinę odpłynięcia promu, a miałem do niego niedaleko, więc i tak nie spieszyło mi się.
Na przystani były dwa promy. Zero informacji dokąd płyną. Nie wiem, jak ludzie sobie tu radzą, a co dopiero turyści. Jednym dało się dopłynąć do Tjøtty z przesiadką w porcie. Drugim trzeba było dodatkowo pokonać 16-kilometrowy odcinek, by wsiąść na kolejny prom do Tjøtty. Wybrałem opcję drugą i nie żałowałem.
Na promie znalazłem godziny rejsów kolejnego promu, bo w informatorze, który dostałem wczoraj, takiej informacji oczywiście nie ma.
Przywitały mnie przepiękne widoki oraz deszczyk, który z wolna przeszedł w ulewę. Nie przeszkodziło mi to w robieniu zdjęć. Po to taszczyłem ze sobą parasolkę. Do kolejnego promu miałem ponad 2 godziny, więc ponownie nie spieszyło mi się.
Droga szybko zleciała. Deszcz zdążył kilka razy ustać i powrócić. Pojechałem zbadać jeszcze dalszą część okolicy, gdzie natrafiłem na rysunki wyryte na kamieniach. Oczywiście jakiś matoł musiał wyskrobać coś obok.
Prom przypłynął godzinę później. Pewnie wypadł z kursu, bo nie byłem jedynym zawiedzionym. Przynajmniej poczekalnia była ciepła. Znalazłem stronę reisnordland.no, na której można sprawdzić połączenia w okręgu Nordland. Chociaż tyle, jednak i tak zaraz z niego wyjadę.
Po niemal godzinnym rejsie zobaczyłem przepiękne widoki. Słońce przedarło się przez chmury i krajobrazy były po prostu zachwycające. Odczuwalnie nasilił się też wiatr, ale przez cały dzień wiało z południa, więc chociaż kawałek wyprawy przez Norwegię miałem z wiatrem.
Zaplanowałem skorzystać nazajutrz z łodzi, więc chciałem znaleźć się jak najbliżej Sandnessjøen, żeby w razie deszczu (a nadawali jakiś, jak widziałem na promie) nie męczyć się za mocno. Jak zawsze, z miastem szło ryzyko, że będzie dom na domu, więc wcześniej znalazłem las z akceptowalnym nachyleniem terenu, żeby rozbić namiot. Śpiewom ptaków nie było końca.
Kategoria kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Między dwoma promami

  122.30  07:33
Padało w nocy i nad ranem, ale przestało, gdy wychodziłem z namiotu. Podobały mi się takie pochmurne widoki, a jeszcze jakie cudne wysepki mijałem. Tylko spieszyłem się na prom i nie zatrzymywałem się. I tak na moście o ruchu wahadłowym byłoby ciężko.
Myślałem, że prom będzie o pełnej godzinie, ale musiałem czekać pół godziny (i tak nieźle, bo pływał co półtora godziny). Zjadłem w tym czasie śniadanie w portowej kawiarni.
Tym razem musiałem zapłacić za prom, bo zwykle są płatne od auta, a na tym odcinku od osoby. To już czwarta firma, z której promu skorzystałem. To ta od łodzi i ostatnich autobusów. Jest zakaz wprowadzania elektrycznych rowerów i hulajnóg na prom, ale co z elektrycznymi autami, których w Norwegii widuję bardzo dużo?
Po drugiej stronie kropiło, ale tak słabo, że nie zakładałem przeciwdeszczowych spodni. Po kilku godzinach zaczęło jednak padać na poważnie, a ja miałem dylemat. Za mną było czyste niebo, więc chmura miała przepaść lada moment i nie opłacało mi się przebierać. Ostatecznie stanąłem i przeczekałem to pod parasolką.
Zrobiło się słonecznie, ale nie tak strasznie, jak przez ostatnie dni. Spotkana Niemka powiedziała mi o informatorze z rozkładem rejsów promów. Widziałem je rano, ale zbytnio się nie zainteresowałem, bo wyglądały jak czyjaś własność. Gdy zdobyłem własny, okazał się być przeładowany reklamą jednego z przewoźników. Rozkład też był wybiórczy i obejmował tylko kilka z interesujących mnie promów. Zawsze to jednak coś.
Miałem niespełna godzinę do promu, jak dowiedziałem się od spotkanej Niemki, więc zacząłem na niego pędzić. Nie mogłem się jednak powstrzymać od robienia zdjęć. Dotarłem na dwie minuty przed założonym czasem, a 3 minuty po odpłynięciu promu. Pomyliłem się o 5 minut z czasem odpłynięcia, więc pojechałem zrobić trochę więcej zdjęć drogi, po której pędziłem. Potem jeszcze inną drogę zbadałem, ugotowałem kolację i stawiłem się o czasie na prom, który wypływał prawie dwie godziny po poprzednim.
Po drugiej stronie było tak pięknie i spokojnie. Do tego niezwykle płasko. Mnóstwo łąk i pól. Nie mogłem znaleźć skrawka ziemi pod obóz. Jeszcze na niebie pojawiły się chmury. Ostatecznie pojechałem na przypadkowo znaleziony kemping, moknąc odrobinę od przejściowego deszczu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Upalna Norwegia

  106.86  06:47
Ponieważ na tej szerokości geograficznej zmrok przestał zapadać, to straciłem wczoraj poczucie czasu i nie wyspałem się. Obudził mnie kolejny upalny dzień.
Wczoraj zmartwił mnie znak ślepej drogi, a dzisiaj dowiedziałem się, że droga kończyła się na szlabanie. Nowa droga przecięła starą. Nie miałem pewności, czy tunele na nowej drodze były przejezdne dla rowerów, więc ominąłem również drugi szlaban, żeby przejechać po starej drodze do jej końca. Ciekawe, że starą drogę dodatkowo zwęzili.
Do Namsos był całkiem spory ruch. Za miastem uspokoił się. Nie padało kilka dni i drogi zakurzyły się. Najgorsze tumany kurzu wznosiły ciężarówki.
Na niebie pojawiły się chmury. W końcu słońce przestało smażyć, choć zbliżał się wieczór, więc tak czy inaczej temperatura zmalałaby.
Dzisiaj miejsce na kemping udało się znaleźć w miarę szybko. Upatrzyłem sobie las z polaną. Ledwo skończyłem szykować się do wejścia do środka, gdy zaczęło lać.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Trondheim

  106.66  07:16
Dzisiaj się nie wyspałem, ale miałem szczytny plan. Było przyjemnie pochmurno, gdy ruszyłem wczesnym rankiem na przystanek autobusowy. Nie mogłem go znaleźć, więc zacząłem jechać na kolejny, ale zauważyłem mój autobus wjeżdżający do miejscowości. Zacząłem go śledzić, aż dojechałem do przystanku ukrytego między budynkami. Zaskakująco kierowca nie mówił po angielsku i chciał, żebym zdjął przednie koło, bo miał wąskie klapy do luków bagażowych, a przynajmniej z jednej strony, bo z drugiej, jak mi pokazał, rower zmieściłby się, ale kierowca albo nie wierzył, albo niechętnie przewoził rowerzystów, więc machnął ręką i poszedł gdzieś. Mimo wszystko zapakowałem się, bo to niepierwsza podróż autokarem po Norwegii. Nie mogłem jednak dogadać się w sprawie płatności, więc miałem tylko zająć miejsce. Chodziło pewnie o to, że akceptowali wyłącznie płatności kartą, a ja wyciągnąłem gotówkę. Mógł chociaż wskazać terminal.
Widoki na drodze były ładne, nawet się przejaśniło. Dojechaliśmy do miasteczka Orkanger, gdzie miałem przesiadkę. Kierowca drugiego autobusu jeszcze bardziej niechętnie chciał mnie przewieźć, ale mówił po angielsku, więc wyjaśniłem, że właśnie przyjechałem tym drugim autokarem. Nie wydaje się, żebym był pierwszym rowerzystą w karierze tego kierowcy, więc dziwiła mnie jego postawa. Chyba że miał jakieś złe doświadczenie z rowerzystami. Mimo to zapakowałem się i mogłem jechać.
Znalazłem się w pochmurnym Trondheim. Z pomocą autobusów udało mi się odzyskać kolejny dzień z trzydniowego opóźnienia. Dalej mogłem jeszcze kombinować z pociągami, ale te lokalne nie miały możliwości przewozu rowerów, a ekspres z wagonem rowerowym jeździł raz dziennie koło północy. Ciężko byłoby coś z tego ugrać.
Na szybko zwiedziłem miasto i pojechałem do portu. Wybrałem inną przystań, żeby skrócić sobie drogę, bo szlak leciał trochę na około. Na nowym kursie pływała łódź, za którą trzeba było zapłacić – w przeciwieństwie do promów. Byłem jedynym rowerzystą, ale obsługa mówiła, że w sezonie mają pokład zapchany rowerami. Jak dobrze jest podróżować poza sezonem.
Znowu się przejaśniło i to już tak na dobre. Od razu dostałem duży podjazd z żarem na plecach. Rano było zdecydowanie przyjemniej. Gdzieś nawet pojawił się znak mojego szlaku nr 1 oraz EuroVelo 1, ale potem ich nie widziałem.
Ruch na drodze pojawił się falami – ile prom przewiózł do fiordu. Krajobrazy były wiosenne, bo mlecze dopiero zakwitły – w przeciwieństwie do wczoraj, gdy mijałem same łodygi po dmuchawcach zdmuchniętych przez wiatr.
Zjechałem z krajówki, bo szlak dalej biegł nie tylko dłuższą drogą, ale także z brzydszym profilem wysokości. Droga była niemal pusta. Najpierw biegła przez rolniczą dolinę, a potem po skalistym wybrzeżu. Zauważyłem, że im dalej na północ, tym więcej „trupów” jeździ po drogach. Niektóre zostawiają tyle toksyn w powietrzu, że oddychanie staje się bolesne.
Zbliżał się wieczór, więc rozglądałem się za miejscem na nocleg, ale albo były to skały, albo tereny prywatne. Długo jechałem zanim znalazłem polanę nad jeziorem. Wyglądała na teren publiczny. Zmartwił mnie tylko znak ślepej drogi, bo wybrałem starą drogę, która omijała tunele, a te mogły być zamknięte dla rowerów. Powstały na tyle niedawno, że nawet nie było ich na stronie o tunelach. Chociaż tutaj ślepa uliczka nie zawsze dotyczy rowerów, więc zaryzykuję.
Spojrzałem na mapę i okazuje się, że odrobiłem niemal całą trzydniową stratę. Brakuje tylko z 20 km. Teraz będę ciut spokojniejszy, choć w pierwotnym planie był jeszcze jeden dziwny rejs, który omijał sporą część szlaku. Mam jeszcze parę dni, żeby znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Norwegia, pod namiotem, setki i więcej, wyprawy / Nordkapp 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Znów na szlaku

  117.74  08:00
Rozpoczął się kolejny słoneczny dzień. Na początek podjazd, który okazał się być o 100 metrów niższy niż w profilu wysokości mapy.cz. Zawsze jakiś plus, bo szlak miał być już raczej bez szalonych podjazdów. Miał być.
W końcu wróciłem na szlak po wczorajszym problemie znalezienia promu we Florø. Nadal jednak żaden ze znaków nie informował o istnieniu szlaku na tych drogach. Musiałem więc podążać za planem wgranym w Garmina.
Po okrążeniu kilku fiordów znów pojawił się podjazd, za którym wjechałem do wietrznego fiordu. Wiatr mnie tak spowalniał, że spóźniłem się na prom. Na szczęście kursował on co pół godziny, więc zjadłem obiad i znalazłem się na drugim brzegu.
Miałem dzisiaj pecha spotkać bardzo dużo aut na niemieckich blachach. Ci debile wyprzedzali „na gazetę”. Ciężko będzie powrócić do Polski, gdzie jest jeszcze gorzej.
Na drogach dziwnie wzmógł się ruch. Nagle nawet norweskie blachy przestały oznaczać bezpieczeństwo. Do tego pojawiły się kolejne podjazdy. Na zjeździe z jednego z nich wyciągnąłem nieuważnie 62 km/h.
Umówiłem się z Barabaszem na krótką przejażdżkę rowerem. Nakreślił mi parę rzeczy, że trwa długi weekend i stąd sklepy były pozamykane – działały najwyżej wydzielone strefy nazywane butikami. Duży ruch też był wynikiem dłuższego wolnego. Widziałem ostatnio sporo ludzi na szlakach górskich, których jest w Norwegii niemało. Dojechaliśmy wspólnie do kolejnego promu, gdzie nastąpiło pożegnanie, podczas którego dostałem kilka norweskich łakoci.
Tym razem trafiłem na bardziej luksusowy prom. Miał czyste okna i obecna była obsługa w pokładowym sklepiku. Prom zabrał też dużo więcej aut niż zwykle. Na drugim brzegu miałem pół godziny, żeby uciec z głównej drogi zanim nadpłynęłaby kolejna kolumna aut z promu. Szlak mi w tym pomógł, bo po paru kilometrach uciekł na drogi lokalne.
Wjechałem do jakiejś metropolii, bo było strasznie duże zagęszczenie zabudowań, a nawet pojawiły się znaki rowerowe. Niestety nie prowadziły po moim szlaku, tylko do centrum tego urbanistycznego tworu.
Zrobiło się późno. Góry ładnie wyglądały w takim słońcu. Musiałem się wydostać z tego miasta i znaleźć miejsce na nocleg. Jechałem daleko, aż wypatrzyłem namiot rowerzysty nad brzegiem fiordu. Poszedłem w jego ślady i znalazłem kawałek w miarę równej trawy nieco dalej. Dzisiaj był całkiem ciepły wieczór.
Kategoria ze znajomymi, za granicą, z sakwami, wyprawy / Nordkapp 2022, setki i więcej, pod namiotem, kraje / Norwegia, góry i dużo podjazdów, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery