Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:59366.68 km (w terenie 5119.33 km; 8.62%)
Czas w ruchu:3074:56
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:401328 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:446
Średnio na aktywność:133.11 km i 6h 59m
Więcej statystyk

Ceramiczne miasto

  113.44  06:30
Zanosiło się na gorąc. Ruszyłem na południe do pierwszego punktu. Drzewa wiśni powoli tracą płatki kwiatów, więc jeszcze kilka dni i będzie po wszystkim.
Dojechałem do świątyni z wieżyczką. Zaczepił mnie przewodnik i jakoś dałem się wciągnąć w krótkie oprowadzanie. Po japońsku. Potem przyszedł jeszcze przewodnik, który lubił rozmawiać po angielsku (nawet coś zrozumiałem). Ciekawość i zachwyt Japończyków wzięły górę, więc spędziłem tam trochę czasu na pogawędce.
Na drodze do kolejnej atrakcji stanął tunel pod wodą. Niczym ten łączący Honshū z Kyūshū, tylko trzeba było zejść 12 poziomów po schodach z pochylnią dla roweru. Tak dojechałem do ceramicznego miasta Tokoname. Szlak biegł po wąskich uliczkach, ukazując historię tamtejszej ceramiki.
Niestety mój czas był ograniczony, bo zaplanowałem nocleg w kiepskim miejscu i z młodą godziną zameldowania. Musiałem skrócić zwiedzanie i przyspieszyć swoją jazdę do celu. Na mojej drodze stała wielka metropolia. Z początku trafiłem na kilka pustych ulic, ale potem tak wygodnie nie było. Te główne ulice jeszcze były w porządku, bo miały po kilka pasów i skrajny najczęściej był pusty, więc mogłem bez stresu nim jechać. Chodniki dla rowerów za bardzo spowalniałyby mnie. Bliżej centrum Nagoi nawet trafiłem na bardzo szeroki pas rowerowy, ale mój zachwyt nie trwał długo, bo zmienił się w paskudną drogę dla kaskaderów. W dodatku miałem czerwone chyba na każdym skrzyżowaniu. Mimo wszystko byłem zaskoczony, bo początkowo obawiałem się dwugodzinnego opóźnienia, a dotarłem z kilkuminutowym poślizgiem.
Kategoria Japonia / Aichi, kraje / Japonia, po dawnej linii kolejowej, rowery / Fuji, setki i więcej, wyprawy / Japonia wiosną 2023, z sakwami, za granicą, po zmroku i nocne

Wybrzeżem i górami

  117.90  06:49
Było pełne zachmurzenie z prognozą przelotnych opadów. Słońce tylko na chwilę przedarło się przez chmury. Wiatr zmienił się i pchał mnie przez cały poranek. I dobrze, bo nie wyobrażałem sobie jechać inaczej, taki był silny.
Wróciłem się kawałek, by zajrzeć do marketu z owocami morza. Potem wjechałem na krajowy szlak wzdłuż Pacyfiku. Koszmarny, jak każdy chodnik dla rowerów. Japończycy nie wiedzą, co to wygoda podczas podróży.
Dotarłem do gór. Tam pierwszym punktem było cmentarzysko pociągów, a właściwie użycie nieużywanych już lokomotyw do celów rozrywkowych. W wybranych wagonach były galerie zdjęć, punkty gastronomiczne, sklepiki i inne. Wagony przegapiły kilka lat malowania, ruda dobiera się do wielu elementów, ale atrakcja dla fanów lokomocji jest. Trochę pogawędziłem z przemiłą starszą panią, która obsługiwała przyjezdnych. Szkoda, że nie znam japońskiego na wyższym poziomie.
W miasteczku Ōtaki moją uwagę przykuł zamek. Chciałem podjechać bliżej, żeby zrobić lepsze zdjęcie, a ostatecznie wylądowałem pod samym budynkiem. Kolejne atrakcje były w sumie rozsiane po górach, w których znalazłem się. Dojechałem do piętrowego tunelu, który powstał, gdy drugi tunel postanowiono wybudować nieco niżej.
Następny był zamek Kururi. Dojazd okazał się strasznie stromy. To kolejny zamek obsadzony sakurą, na której pełne kwitnienie będzie trzeba poczekać jeszcze kilka dni. Niestety była to też ostatnia atrakcja, którą udało mi się zobaczyć przed zmierzchem. Po drodze i tak zauważyłem kilka kolejnych miejsc do odwiedzenia, więc będzie do czego wracać. Tymczasem musiałem jechać nieco dalej niż planowałem, bo jestem gapą i za późno rozejrzałem się za noclegiem. Na miejscu zastałem ciemność i bardzo nietypowy hostel. Położony na uboczu, bez drogi dojazdowej, a na górę prowadziło mnóstwo schodów. Na szczęście właściciel mi pomógł wnieść cały majdan. Dojechałem suchy, ale godzinę później lunęło. Zapowiada się deszczowy weekend.
Kategoria góry i dużo podjazdów, wyprawy / Japonia wiosną 2023, za granicą, z sakwami, setki i więcej, rowery / Fuji, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, Japonia / Chiba

Ohayō

  104.09  06:05
Dzień dobry. Japonia była zamknięta na turystykę przez niemal 3 lata. Gdy w październiku ogłosili otwarcie się, zacząłem myśleć o kolejnej podróży. Rozważałem wiosnę i jesień. Wypadło na wiosnę. Po wielu przygodach w końcu udało mi się po raz kolejny postawić koła na ziemi japońskiej. Tym razem na trzecim rowerze (wcześniej na kolarzówce i na trekkingu).
Miałem się rozpisywać, ale po prostu streszczę wszystko. Rano wyciągnąłem rower z pudła (zajęło mi to 1,5 godziny w porównaniu do 5 godzin, które spędziłem na przycięciu pudła, aby odpowiadało warunkom przewoźnika i skomplikowanym rozebraniu roweru, aby wcisnąć go w tak mały karton, czego i tak nie weryfikowali) i spróbowałem się wydostać z lotniska, co okazało się dużym wyzwaniem. Zwiedziłem lotnisko, znalazłem kilka kwiatów i po kilku nawrotach mogłem jechać dalej. Było sporo pagórków. Pierwszym celem była tajska świątynia, ale po dotarciu na miejsce okazało się, że stała w remoncie. Przynajmniej po ukończeniu odzyska swój blask.
Mijałem pola uprawne rozciągające się po horyzont. Rolnicy przygotowują je pod nawodnienie zanim zasadzą ryż, więc wkrótce widoki tarasów ryżowych będą atrakcyjniejsze.
Zacząłem mieć problem z indeksowaniem tylnej przerzutki i na podjeździe niemal wkręciłem ją w szprychy. Całe szczęście w porę się zorientowałem. Pewnie podczas transportu coś się uszkodziło, bo rower ogólnie wyglądał na sprawny po złożeniu.
Kolejne na liście było miasto Katori, gdzie w jednej z dzielnic została zachowana dawna architektura. Miejsce nazywane jako Małe Edo (z kolei Edo to dawna nazwa Tōkyō). Objeździłem, obszedłem i obfotografowałem je. Lubię takie widoki.
Ta część Japonii raczej nie jest zbyt turystyczna. Trudno tutaj o obcokrajowców, toteż mało tutaj znaków i napisów po angielsku. Na szczęście funkcja tłumaczenia tekstu ze zdjęcia jakoś działa. Na migi z mieszkańcami, którzy rzadko komunikują się po angielsku, też można się dogadać.
Trafiłem na pierwszą stację drogową Michi-no-Eki. Nie mieli stempli (zazwyczaj każda stacja ma swój unikalny stempel), ale to i dobrze, bo nie udało mi się znaleźć odpowiedniego notesu na dziennik. Zaraz obok biegła droga dla rowerów. Wybudowana na wale rzeki, prowadziła daleko ku ujściu. Jechało się super, choć brakowało widoków.
Odwiedziłem jeszcze kilka miast i w końcu znalazłem notes, który mi pasował. Niestety nastał zmierzch. Zachód nie był spektakularny, ale temperatura spadła. Jak przez cały dzień smażyłem się w 24 °C, że aż opaliłem sobie dłonie, to wieczorem spadło do przyjemnych 13 °C. Niestety całe szczęście z szybkiej jazdy wywrócił do góry nogami wiatr, który teraz wiał mi w twarz.
Dokąd dalej? Mam kilka tygodni, więc z pewnością zobaczę po raz czwarty kwitnienie wiśni w Japonii i odwiedzę miejsca, których nie widziałem podczas poprzednich eksploracji wysp.
Kategoria wyprawy / Japonia wiosną 2023, kraje / Japonia, Japonia / Chiba, za granicą, z sakwami, setki i więcej, rowery / Fuji, po zmroku i nocne

Ścieżka Gościm – Drezdenko

  111.46  05:13
Zacząłem snuć kilka planów, ale wpadłem na informację o ścieżce na nasypie dawnej linii kolejowej. Wsiadłem więc w pociąg i ruszyłem do Strzelec Krajeńskich. Stamtąd miałem parę kilometrów do atrakcji. Otoczona brzozami, pokryta śliskimi liśćmi, nawet równa. Połowa odcinka została oddana do użytku kilka lat wcześniej, bo różnice były zauważalne.
Po pokonaniu całej trasy ruszyłem do Puszczy Noteckiej. Trafiłem na tragiczne drogi. Potem na bardziej mi znane. Niestety zmierzch zbliżał się strasznie szybko, a za Miałami niespodziewanie pojawiły się mgły (miały przyjść dopiero późną nocą). Chciałem zobaczyć brzozy, jak w zeszłym roku. Gdy dotarłem na miejsce, nie dało się już robić zdjęć. I tak większość liści opadła, więc nie nacieszyłbym się widokiem.
Zacząłem rozważać kierunek jazdy: powrót do stacji w Miałach lub jazdę do Wronek. Było nadal widno, więc wydłużyłem sobie wycieczkę. Mgły tylko momentami ograniczały widoczność, a i dało się dostrzec światła z kilkuset metrów. Nawet rękawiczek nie zakładałem, bo było całkiem ciepło.
Gdy dotarłem do celu, miałem pół godziny do pociągu. Do tego ten miał drugie pół opóźnienia, więc zdecydowałem się dokręcić do Szamotuł. Po części był to błąd, bo w połowie drogi wylało się mleko. Kilka razy widoczność spadła do kilku metrów, zwłaszcza bliżej Szamotuł. Przynajmniej ruch był nieznaczny. Na stację dojechałem kilkanaście minut przed pociągiem, ale jechać do Poznania już wolałem nie próbować.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, rowery / GT, setki i więcej, dojazd pociągiem, po dawnej linii kolejowej, Puszcza Notecka, terenowe, Polska / lubuskie

Wrzosy w puszczy

  122.76  05:24
Dzisiaj chciałem zrealizować nieudany plan z ostatniego weekendu. Na początku wycieczki stwierdziłem, że założyłem za grubą bluzę. Przyświecało słońce i było za ciepło.
Pojechałem przez Szamotuły. Odwiedziłem znane mi wrzosowisko. Naszły chmury i obawiałem się, że będzie kiepskie światło, ale słońce jeszcze kilka razy wyjrzało, podnosząc odrobinę jakość zdjęć. Do zwierząt nie miałem dużego szczęścia poza dzięciołem. Pewnie kierowcy łamiący zakaz wjazdu do lasów płoszyły wszystkie inne.
Po sesji ruszyłem dalej po drodze na dawnej linii kolejowej. W Obornikach wpadłem na durne zakazy wjazdu rowerem, oczywiście bez możliwości objazdu. Do Poznania pojechałem inną drogą, żeby ominąć chore drogi za Objezierzem i krajówkę. Temperatura wieczorem spadła, więc bluza zaczęła być przydatna.

Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, rowery / GT

Płock

  136.42  07:10
Dziś było chłodniej. W powietrzu wisiała wilgoć psująca krajobrazy. Prognoza pogody zmieniła się na bardziej optymistyczną, więc kontynuowałem plan.
Przejechałem się po Sochaczewie. Pod Muzeum Kolei Wąskotorowej nie mieli bezpiecznego miejsca na pozostawienie roweru z sakwami, więc zrezygnowałem z atrakcji. Ruszyłem bocznymi drogami do Wyszogrodu. Tam zastałem piknik militarny i trochę mglistych widoków.
Dalej wzdłuż Wisły. Wybrałem lewy brzeg, co pewnie wyszło mi na plus, bo na prawo alternatywą była tylko krajówka. Trafiłem na trochę spowalniającego terenu bez lepszych widoków i kilka spokojnych, asfaltowych dróg. Płock zaserwował kilka dróg dla rowerów, choć jakością nie powalały. Most nie był przyjazny nikomu, bo rower z sakwami zajmował niemal całą szerokość chodnika, więc dobrze, że nie musiałem się z nikim mijać.
Miałem jechać do Włocławka, ale zmieniłem plany. Po szybkim zwiedzaniu ruszyłem na zachód. Trochę po dziurach, trochę po dziwacznych drogach dla rowerów, a potem po zwykłych drogach. Za Gostyninem widoczność spadła przez lekką mgłę, do której potem dołączyła mżawka. W tym towarzystwie dotarłem do noclegu.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / mazowieckie, setki i więcej, terenowe, wyprawy / Nad Wisłą 2022, z sakwami, Polska / kujawsko-pomorskie, Polska / łódzkie, rowery / Fuji

Hola

  126.51  06:14
Smog przepadł, niebo zrobiło się przejrzyste i wróciły upały. Mimo to pojechałem do Poleskiego Parku Narodowego. Nie wiało, więc dzień nie zapowiadał się przyjemnie.
Do parku dotarłem drogami znanymi z poprzednich wyjazdów. Do ścieżki „Czahary” za to znalazłem inną drogę, choć nie obyło się bez piachu. Sama ścieżka nie zwracała uwagi. Bagno wyschło, nie było niczego nowego względem wiosennych widoków. Było słychać kilka ptaków, ale nie dostrzegłem żadnego.
Pojechałem dalej do Urszulina, ale upał mnie pokonał. Zatrzymałem się pod sklepem, gdzie znalazłem ochłodę. Rozważałem powrót do domu, ale ten odpoczynek zregenerował mnie i ochłodził. Byłem gotów kontynuować wycieczkę.
Pojechałem do ścieżki „Dąb Dominik”. Szlak też nie przyniósł niczego nowego, ale przynajmniej dawał cień. Mogłem spokojnie przespacerować się. Było niewielu turystów w porównaniu z majówką.
Trochę wahałem się z kontynuowaniem podróży, ale zdecydowałem się wykonać plan w całości. Pojechałem dalej na północ, aż do miejscowości Hola. Tam stała cerkiew o niebieskiej elewacji. Zaraz obok znajdował się skansen, ale przybyłem po godzinie zamknięcia.
Musiałem się sprężać z powrotem. Przejechałem po szlaku rowerowym „Mietułka”. Szkoda, że tyle aut tam jeździ, bo rozwaliły drogę. Jak nie grzązłem w piachu, to telepałem się po dziurach. Chociaż temperatura zaczęła być znośna, ale słońce przesłoniły chmury, więc nie byłem pewien, czy się nie rozpada. Na krajówce był spory ruch, ale daleko nią nie jechałem. Wybrałem boczne drogi, oczywiście inne niż rano. Złapał mnie zmrok, ale z chmur, które zdążyły zakryć całe niebo nic nie spadło. Co ciekawe, w prognozie pogody były możliwe burze.

Kategoria Chełmski Park Krajobrazowy, kraje / Polska, Polska / lubelskie, setki i więcej, terenowe, po zmroku i nocne, Poleski Park Narodowy, rowery / Trek

Słowacja – EuroVelo 11 – Nowy Sącz

  114.51  06:26
Dzień zaczął się upałem. Pojechałem najpierw na muszyński Rynek, a potem Głównym Karpackim Szlakiem Rowerowym (GKSR) wzdłuż Popradu. Chciałem rzucić okiem na dwie drewniane cerkwie. Przy granicy ze Słowacją trafiłem na straszny jarmark, auto na aucie, ludzkie bydło wchodzące bez namysłu pod jadące auta. Chciałem stamtąd jak najszybciej uciec, więc zobaczyłem obie budowle i przekroczyłem granicę.
Zauważyłem pewną niebezpieczną korelację, że im bardziej opalony kierowca, tym bliżej mnie jechał podczas wyprzedzania. Nie czułem się bezpiecznie, ale szybko zjechałem na lokalne drogi, które doprowadziły mnie do drogi dla rowerów biegnącej po wzniesieniu. Były widoki, ale był też upał. Smażyłem się na tej patelni bez szans na jakiekolwiek drzewo. Potem nawet jak pojawiły się drzewa, to trudno było o cień. Z tego powodu nie miałem ochoty zatrzymywać się na zdjęcia, bo jazda dawała namiastkę ochłody, a postoje oblewały gorącym potem.
Dotarłem do granicy, ale chciałem przejechać się kawałkiem EuroVelo 11, który dał odrobinę cienia. Po polskiej stronie też biegł EV 11, ale nie dawał żadnego cienia. Za to podobał mi się GKSR. Szlak po słowackiej stronie biegł raczej po płaskim, a po polskiej stronie było dużo widoków. Nawet doświadczyłem trochę cienia. Potem nawet z ciężkich chmur, które widziałem na horyzoncie, wyłoniła się cienka warstwa chmur. Przesłoniła słońce i zrobiło się jak w szklarni. W sumie najwyższą temperaturą na liczniku było 37 °C.
W Piwnicznej-Zdroju chciałem zobaczyć widok z platformy widokowej w parku, ale okazało się, że dojście jest nie po ścieżkach, a po schodach. Nie chciałem zostawiać roweru, więc darowałem sobie atrakcję. Za to za zamkiem w Rytrze zrobiło się ciekawie. Jechałem po EV 11, który zmienił się w brzydki szuter o grubych kamieniach. Potem szlak zwęził się, a nawierzchnia poprawiła się, że poczułem się jak na singletracku. Szkoda tylko, że odcinek był taki krótki.
Słońce przedarło się przez chmury i znów zrobiło się gorąco. Wjechałem na drogi, którymi zdobyłem punkt widokowy w Woli Kroguleckiej. Tym razem odpuściłem sobie ten podjazd, ale zaliczyłem kilka innych, bo odbiłem od jazdy wzdłuż Popradu i ruszyłem na wschód, modyfikując po drodze plan, żeby zminimalizować podjazdy. W międzyczasie zaczęło kropić. Nieintensywnie, ale przez kilka kilometrów postraszyło. Przynajmniej temperatura spadła.
Pod znalezioną wiatą autobusową obdzwoniłem kilka obiektów w poszukiwaniu noclegu. Zwlekałem z tym, bo nie wiedziałem dokąd dojadę. Planowałem dostać się do Grybowa, 30 km dalej, a byłem wciąż w Nowym Sączu i robiło się późno. W dodatku prognoza pogody zrobiła się bardzo niekorzystna, więc możliwe, że z tej wyprawy zostanie tylko mikrowyprawa, jeśli sytuacja się nie poprawi.
Przestało padać, a ja zgłodniałem. Ruszyłem do centrum Nowego Sącza, bo ostatnim razem byłem tam dawno temu. Wjechałem na znajomy szlak Velo Dunajec, którym dostałem się na Rynek. Zjadłem i pojechałem do hotelu. Prognoza pogody zmienia się jak w kalejdoskopie. Ciekawe, jak to będzie w rzeczywistości.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, kraje / Słowacja, Polska / małopolskie, setki i więcej, wyprawy / Drewniane cerkwie 2022, z sakwami, za granicą, rowery / Fuji

Wąsowo

  116.28  05:17
Był gorący, lekko pochmurny dzień. Wiał chłodny wiatr. Z północy, więc wybrałem kierunek zachodni. Akurat była tam miejscowość, którą chciałem odwiedzić po jednej z poprzednich wycieczek.
Ruszyłem do drogi wojewódzkiej. Tam ruch był większy niż się spodziewałem. Nie miałem jednak ochoty szukać objazdu i dojechałem tak do Buku, a potem zjechałem na drogi lokalne. Po drodze rzuciłem okiem na dwa pałace.
Na mapie znalazłem olbrzymią sieć kolei. Okazało się, że moja aplikacja wyświetlała nieistniejące linie kolejowe – prawdopodobnie pozostałości po kolei folwarcznej, która w Wielkopolsce była najsilniej rozbudowana z całego kraju. Mimo że większość została rozebrana lata temu, zacząłem rozglądać się za ich śladami. W jednym miejscu znalazłem tory wąskotorówki wtopione w asfalt. W innym zaś tak się niefortunnie zatrzymałem, że nie zdążyłem się wypiąć i stłukłem kolano. To już drugi raz i choć otarcia były mniejsze, to stłuczenie spuchło, a po zejściu adrenaliny zaczęło boleć podczas prostowania nogi. Zacząłem zastanawiać się nad zmianą planu i powrotem z udziałem pociągu.
Jakoś dojechałem do Wąsowa. Pokręciłem się po zabudowaniach, które zwróciły moją uwagę podczas poprzedniej wycieczki. Potem zobaczyłem, co jeszcze oferuje ta miejscowość, a na koniec zajrzałem pod pałace Szczanieckich i Hardta.
Powoli udałem się w drogę powrotną. Wybrałem się drogą dla rowerów, którą wybudowali wiosną. Jej część powstała na dawnej linii kolei wąskotorowej. Trochę krótko, ale może to dopiero pierwszy odcinek.
Droga do Poznania to była jazda zygzakiem, bo w tych okolicach nie ma prostych dróg, a na kurzące się polne drogi nie miałem ochoty pchać się. Wydłużyło to dystans, ale noga jednak pozwalała. Tylko złapał mnie zmrok zanim dotarłem do domu, bo za późno zacząłem jazdę. Przynajmniej temperatura wieczorem spadła do przyjemnych 18 °C.

Kategoria kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, rowery / GT

Ogród japoński w Przelewicach

  106.15  06:57
Noc była spokojna, nie za gorąca, poranek suchy, choć pochmurny i przyjemnie chłodny. Znów czekała mnie dawka piachu i kocich łbów na leśnych drogach ku północy.
W Barlinku szybka kawa i wjechałem na Trasę Pojezierzy Zachodnich. Ostatnim razem w Pełczycach złapał mnie deszcz. Tym razem miałem inny plan i odbiłem na wiejskie drogi, które znów zmieniły się w kocie łby. Potem było tylko gorzej. Chciałem zobaczyć rezerwat „Skalisty Jar Libberta”. Rzadko ktoś poruszał się po drodze, więc zarosła. Szlaku biegnącego przez wąwóz w ogóle nie darzyłem zaufaniem, więc chciałem dostać się od drugiej strony. Droga była wielce beznadziejna. Blokowały ją wiatrołomy i jeszcze bujniejsza roślinność. Gdy poparzyły mnie pokrzywy i strąciłem kleszcza z nogi, zdecydowałem się na spodnie. Na wiele się nie zdały, bo chaszcze rosły i coraz bardziej utrudniały jazdę. Ewakuowałem się na ściernisko biegnące obok wąwozu. W końcu dostałem się do rezerwatu, zrobiłem sobie krótki spacer i po pierwszej skale zawróciłem. Nie było sensu się przedzierać dalej. Polska nie jest krajem turystycznym. Tutaj się robi coś raz, a potem o tym zapomina. No, chyba że Unia dała kasę, to wtedy trzeba te pięć lat utrzymania odbębnić, ale potem można zapomnieć.
Wjechałem kawałek dalej na jakiś szlak rowerowy. Oznaczony tylko na osm.org, i nic dziwnego – tych dróg już nie było. Kolejne chaszcze, które musiałem objechać po ścierniskach. Odechciewa się podróżować po tym kraju.
Od kilku dni mój napęd dziwnie trzeszczał. W końcu zauważyłem przyczynę – luz w suporcie. Czytałem, że to częsty problem w rowerach tej – obecnie chińskiej – marki i teraz sam mogę to potwierdzić. Tandetna chińszczyzna. Po roku użytkowania mogę powiedzieć, że będę zdecydowanie odradzał Fuji, bo robią szajs i chcą za to duże pieniądze. Żałuję, że zdecydowałem się na ten rower. Jest tyle lepszych alternatyw.
Znalazłem się w Przelewicach. Wszedłem do ogrodu dendrologicznego, gdzie znajdował się kolejny ogród japoński. Tym razem nie zdobiła go architektura, a różnorodność roślin japońskich. No dobrze, były mostek, latarnia i altana, choć nie przyciągnęły tak mojej uwagi, jak zmieniające kolor liście klonu palmowego. Czyżby zbliżała się jesień?
Dalsza droga była nieco łatwiejsza. Wjechałem na drogę na dawnej linii kolejowej. Najpierw trochę terenu, a potem asfalt zaczynający się w polu. Kiedyś przejechałem kawałek tej trasy i wyremontowali ją oraz odrobinę przedłużyli. Tylko ktoś wpadł na debilny pomysł wstawienia progów zwalniających i szykan na przejazdach.
Pyrzyce niedawno objechałem, więc ruszyłem w kierunku Szczecina, skoro już o nim wczoraj wspomniałem, a nie miałem już żadnego ogrodu na niedzielę. Nawet zobaczyłem słońce, bo wyjechałem spod chmury, która przyniosła opady nad większością Polski. Znów skorzystałem z programu „Zanocuj w lesie”. Pod miastem były tylko dwa obszary objęte programem. Dużą część drogi pokonałem po asfaltach, aż wpakowałem się na skrót, którym raczej dawno nikt nie jechał. Było dużo chwastów na drodze, ale udało mi się bez większych problemów dostać do lasu. Tam zjechałem na boczną drogę, która nie była uczęszczana i udało mi się znaleźć kawałek terenu bez szyszek. Dobrze, że jeszcze było widno. Tylko las był pełen komarów. Myślałem, że oddaliłem się wystarczająco od rzeki, ale i tak pogryzły mnie podczas rozbijania obozu.

Kategoria kraje / Polska, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, pod namiotem, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery