Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

To jeszcze z Puław do Lublina

  50.51  02:16
Dzisiejsza wycieczka jakoś tak wyszła. Miałem pojechać tylko na dworzec, bo w prognozie był deszcz, ale skusiłem się na Lublin.
Ulice były mokre, jednak nie padało. Nawet mimo temperatury bliskiej zeru było ciepło. Wszystko dzięki wiatrowi z zachodu, który mnie pchał do Lublina.
Tuż przed Lublinem zaczął padać śnieg z deszczem. Do tego cały Lublin był przesiąknięty słoną wodą. Miałem dość takiej jazdy. Wodę czułem w butach i w pampersie, i szkoda mi było roweru, więc nawet nie planowałem dalszej jazdy. Ruszyłem prosto na dworzec. Niby takie rowerowe miasto na nie trafiłem nawet na jedną drogę dla rowerów.
Część moich ubrań pokrywała nawet kilkumilimetrowa warstwa błota. Najgorzej ucierpiały od soli buty oraz napęd. Co mnie podkusiło do tej wycieczki? Muszę rozważniej podchodzić do moich tras. Miałem oszczędzać kolarzówkę.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Zmrożony na pół

  457.17  22:20
Miałem więcej nie jeździć po nocy, ale to jest silniejsze ode mnie. 2 lata temu spróbowałem pobić mój rekord i wrzucić piątkę na przód trzycyfrowego dystansu. Wtedy przerwał mi deszcz. Wybrałem się więc po raz drugi w tę jeszcze bardziej szaloną podróż. Przez pół Polski zimą.
Mozolnie zebrałem się, spakowałem bardzo lekko do plecaka, wziąłem szosę i punkt 11 pojechałem. Niebo bezchmurne, wiatr z południa, niezbyt silny, na termometrze utrzymywały sie 2 °C. Moim pierwszym głównym celem był Kalisz. Prawie godzinę zajęło mi wydostanie się z Poznania. Mapa tego miasta w mojej głowie robi się coraz bardziej skomplikowana. Przydałoby się w końcu zmienić miejsce zamieszkania.
Kawałek przed Środą Wielkopolską trafiłem na betonową ścieżkę. Wciąż w trakcie wykańczania, ale widać, że znaleźli się testerzy, którzy przejechali się po wciąż płynnym betonie. Po pewnym czasie pojawiły się i znaki drogi dla pieszych i rowerów. Jest odrobinę wygodniej niż po dziurawym asfalcie, chociaż przez wspomnianego testera i fachowość inżynierów kładących beton nawierzchnia jest po prostu słaba.
Ledwo wyjechałem z domu, a łańcuch zaczął skrzypieć. Nie wyobrażałem sobie smarować go co 50 km. Smar Greenline to pomyłka. Dobrze, że wziąłem mój niezawodny Shimano. Dojechałem do Pleszewa, gdzie złapał mnie zmrok. Trafiłem na Rynek, wokół którego – jak w cyrku – krążyły autka. Wyglądało to przekomicznie. Godziny szczytu w miasteczkach potrafią zaskoczyć.
Przejechałem kawałek drogami lokalnymi i wyjechałem na krajową 12. Całe szczęście wzdłuż niej ciągnie się droga dla rowerów. Uznałem, że ruch jest zbyt duży, aby się do niego włączyć. Za Kaliszem też znalazłem w polu coś, co przypominało drogę dla rowerów. Asfaltowa nawierzchnia, ale oszroniona, że trochę strach. Nie było jednak ślisko, więc na pewien czas miałem idealną alternatywę. Potem zaczęło zalatywać kostką Bauma, ale to nic w porównaniu do wody z solą na ulicy. Dojechałem do Sieradza, skąd już mniejszymi drogami znalazłem się w Łasku, aby po chwili jechać do Piotrkowa Trybunalskiego. Temperatura spadała nawet do -5 °C. Ruch był jednak znikomy, dominowały oczywiście tiry. Przysypiałem od czasu do czasu i musiałem się wtedy zatrzymać i rozgrzać zziębnięte palce. Gorąca herbata z termosu nie była wtedy najlepszym pomysłem, bo rozszerza naczynia krwionośne, prowadząc tym samym do większej utraty ciepła, ale mrożonej wody też nie mogłem pić. Z czasem wpadłem na pomysł wymieszania ich razem i to było dobre rozwiązanie.
Tę noc wykorzystałem strasznie nieefektywnie. Już w Piotrkowie zastał mnie poranek. Nie czułem zmęczenia, a zimno. Gdyby nie grudzień (wszak pierwszy dzień zimy), mógłbym tak wiele. Co ciekawe, najdłuższą noc w roku skróciłem dzięki jeździe ku wschodowi. Na śniadanie zatrzymałem się w barze, których pełno wzdłuż dróg krajowych. Podwójna jajecznica i mogłem jechać dalej. Ruch zdążył wrócić do normy.
Temperatura o poranku wynosiła od -2 °C w słońcu do -4 w cieniu, a za dnia nawet 2 °C. Skierowałem się na Tomaszów Mazowiecki, aby potem po mniej ruchliwej drodze krajowej nr 48 zjechać na Radom. Tam złapał mnie zmierzch. Martwiłem się o dalszą podróż, bo do celu już nie dojechałbym. Pomyślałem, aby pojechać tylko do Lublina, a dalej wybrać pociąg albo nocleg. Po raz pierwszy zostałem otrąbiony i to z jakiegoś widzimisię. Wydaje mi się, że chciał mnie zepchnąć do rowu, bo nawet wyprzedził mnie niebezpiecznie. Jakiś początkujący kierowca tira.
Wyjechałem z Radomia i przeraziłem się ruchem. Na szczęście znalazłem idealną drogę tuż obok. Równa, pusta, do tego oświetlona. Czego chcieć więcej? No, chyba wyższej temperatury. Noc była cieplejsza od wczorajszej, bo tylko -3 °C, jednak pojawiła się mgła i nawet rękawice narciarskie nie dawały rady. Na szczęście, gdy już myślałem, że mi palce odmarzną, trafiłem na bar. Ogrzałem się i zjadłem zawijasa nadwiślańskiego, który wydawał mi się daniem regionalnym.
Była 21. Nie było mowy o dostaniu się do Lublina. Znów musiałem przerwać jazdę w Puławach. Jakieś pechowe to miasteczko. Następnym razem muszę trzymać się od niego z daleka. Obdzwoniłem lokalne miejsca noclegowe i pojechałem do hotelu. Jutro ma padać śnieg. Takiej ilości zanieczyszczeń już dawno nie nawdychałem się. Mój nos to kopalnia węgla.

Kategoria Polska / mazowieckie, Polska / łódzkie, kraje / Polska, Polska / lubelskie, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, rowery / GT

Pod Poznaniem, część 10

  45.07  02:29
Mgła nie zachęcała do jazdy, toteż zwlekałem z wyjściem do późnego popołudnia. Zabrałem jednak aparat, wziąłem staruszka i ruszyłem w kierunku Wielkopolskiego Parku Narodowego.
Gdy wyszedłem, to cała tam mgła widoczna z mojego okna była niewidoczna. Może to był smog? W każdym razie, pojechałem do Cytadeli, gdzie miałem nadzieję zrobić kilka zdjęć, ale nic z tego. Szaro, buro i ponuro. Nie wpadło mi nic w oko, więc pojechałem dalej, trafiając przypadkiem na Rynek, gdzie jarmark świąteczny trwa na całego. Dużo ludzi się kręciło, więc pojechałem dalej na południe. Niestety temperatura bliska zeru i być może zbyt leniwa prędkość spowodowały, że dojeżdżając do granic Poznania, przestałem czuć palce u rąk. Musiałem się zatrzymać i coś zjeść, a najbardziej widocznym na horyzoncie był niestety fast food. Chyba za często tam jadam. Ostatnio chyba zeszłej zimy w Kórniku miałem taki przystanek.
Gdy się zagrzałem, zorientowałem się, że zaczął zapadać zmrok. Z sesji fotograficznej i tak była klapa przez brak mgły, którą to chciałem ująć na fotografiach. Zacząłem wracać do domu, a dla urozmaicenia, pojechałem w kierunku Ławicy. Trafiłem na zabawną sytuację na przejeździe Poznań Junikowo, gdzie z powodu jakiejś awarii został zamknięty przejazd, a mimo to w kierunku Plewisk utworzył się długi sznurek. Rozumiem tych daleko, mogli nie zauważyć znaku ślepej uliczki, ale ci na przedzie, którzy widzieli zakaz ruchu, raczej powinni wpaść na to, że jednak nie przejadą. Ciekawe, czy pojawią się plotki, jakoby mieli oni stać w tym korku do samych świąt.
Dojechałem jeszcze na Stare Miasto i musiałem ominąć korki. W niedzielę. Skąd? Nawet w godzinach szczytu czegoś takiego nie widziałem. Dostałem się na Rynek, a tam jeszcze większe tłumy niż za dnia. Objechałem jarmark, nawąchałem się różnych zapachów i zawróciłem do domu.
Półtora tygodnia temu wpadłem w poślizg podczas powrotu do domu. Potłukłem się i zmiażdżyłem prawy pedał. Musiałem go wymienić i trafiłem na platformy o większej powierzchni. Nie chciałem brać takich do jazdy wyczynowej z wkrętami, bo szkoda mi butów na zwykłe dojazdy do pracy (wszak ostatnio jeżdżę tylko kolarzówką na wyprawy), dlatego przystałem na plastiki. Wydają się być wygodne, choć czasem zahaczam nimi o różne przedmioty. Muszę uważać, bo wcześniej miałem metalowe i nie martwiłem się o takie rzeczy.
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Szlakiem wąskich torów: Koronowo – Bydgoszcz

  139.94  06:23
Czas dokończyć podróż. Po zatrzymaniu się w Koronowie miałem do pokonania jeszcze kawałek do Bydgoszczy, Torunia oraz Inowrocławia.
Ruszyłem po 9, dzisiaj nie było mgły, więc liczyłem na ładne widoki. Niestety wczorajszy deszcz zostawił po sobie dużo śladów na drogach, więc czyszczenie maszyny zdało się na nic. Wiatr zmienił kierunek na północno-zachodni, ale było gorąco, bo temperatura utrzymywała się na poziomie 5,5 °C z porywami do sześciu.
Zatrzymałem się na stacji benzynowej na kawie, odszukałem początek drogi dla rowerów prowadzącej do Bydgoszczy i ruszyłem. Owa droga została w większości położona na miejscu zlikwidowanej linii kolei wąskotorowej. Najciekawszym punktem całej tej trasy jest most rozciągający się nad doliną, po której przepływa Brda. Planowałem już od ponad roku się tam udać, jednak wciąż nie było mi po drodze. W końcu, gdy się tam znalazłem, most już nie robił na mnie takiego wrażenia, jak na zdjęciach. Chyba Islandia mi napsuła w głowie.
Do Bydgoszczy ciągnęła się jako taka droga dla rowerów. Asfalt był mokry, a w wielu miejscach gnijące liście i błoto psuły całą przyjemność z jazdy. Była też kostka brukowa i odkryłem jej jedyną zaletę – jest sucha w przeciwieństwie do asfaltu. Był też biedobeton, na którym wywrotka może się skończyć w szpitalu ze względu na fakturę działającą jak bardzo gruby papier ścierny. Ktokolwiek na to pozwolił jest psychopatą.
Gdy dojechałem do Bydgoszczy, to całe to centrum gdzieś mi uciekło bokiem, a gdy się zorientowałem, to nie miałem ochoty zawracać. Pojechałem dalej, bo pewnie jeszcze niejednokrotnie tam wrócę. Chcąc wydostać się z miasta, wjechałem przypadkiem w jakieś przemysłowe tereny, na których równe drogi są pojęciem abstrakcyjnym. Dodatkowo łańcuch zaczął przypominać o potrzebie smarowania. Gdyby nie te deszcze. A może gdybym zaczął wozić ze sobą jakieś podstawowe narzędzia, to byłoby nawet lepiej. Ciekawe kiedy złapię pierwszego kapcia.
Zanim wjechałem do Bydgoszczy odrobinę kropiło, ale gdy wyjeżdżałem z niej, to lunęło na całego. I to deszczem ze śniegiem. Padało na szczęście krótko, toteż nie przemokłem kompletnie. Za Solcem – jako że jechałem kolarzówką – czekało mnie nieuniknione, czyli jazda drogą krajową. Gdybym jechał moim Trekiem, to mógłbym spróbować pojechać szlakiem nadwiślańskim, który poleciał gdzieś w las po nieutwardzonych drogach. Całe szczęście ruch nie był za duży, a kierowcy zachowywali się normalnie. No, może poza paroma niedowartościowanymi torunianami, którzy wyprzedzali lub mijali (na trzeciego) na gazetę.
Na obiad zatrzymałem się w przydrożnym barze o nazwie Route 10 Bar (wiecie, bo stoi przy drodze krajowej nr 10). W Toruniu odwiedziłem oczywiście punkt widokowy z panoramą na Starówkę. Liczyłem na dobre światło, bo słońce od czasu do czasu pojawiało się zza chmur, oświetlając pięknie krajobraz. Częściowo mi się udało, choć nie jestem zbyt zadowolony. Odwiedziłem też Toruńskie Pierniki, żeby zabrać kilka łakoci dla kolegów i koleżanek z pracy. Ponieważ w ogóle nie planowałem odwiedzać tego miasta, to szybko się zebrałem i ruszyłem w dalszą drogę. Trafiłem na zielony szlak rowerowy prowadzący do Gniewkowa tak samo, jak mój założony plan. Nie chciałem jednak jechać tą samą drogą. Za bardzo przekombinowałem, bo zabłądziłem i musiałbym wjechać na dwie drogi krajowe. Naprostowałem swój błąd i ostatecznie wróciłem na przebytą wcześniej trasę.
Do Gniewkowa prowadziła wygodna droga przez las. Prawie pusta, auta policzyć można było na palcach jednej ręki. Zmartwieniem były chmury, które toczyły się ciężko z północy. Musiałem się spiąć mimo zmęczenia i coraz ciężej pracującego łańcucha. Prognoza pogody mówiła o śniegu, ale przy 2 °C raczej nie było o tym mowy. Szlak z Gniewkowa do Inowrocławia prowadził trochę innymi drogami niż planowałem jechać, więc zrezygnowałem z niego i pojechałem na zachód, omijając drogę krajową. Wiało w twarz, a kierowcy oślepiali. Chyba nigdy się nie nauczą, a przecież byłem dobrze widoczny.
Dojechałem do Inowrocławia, zatoczyłem pętlę po centrum, aby znaleźć bankomat, kupiłem bilet na pociąg i, mając jeszcze kilka minut zapasu, wziąłem tradycyjnie dworcowego kebaba. Gdy kierowałem się na peron, z nieba zaczął padać śnieg. A jednak.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Szosa gminy zalicza

  200.71  08:31
Jak to mawiają, do trzech razy sztuka. Tak więc dzisiaj wybrałem się na wycieczkę, którą zaplanowałem jakiś czas temu. Ze względu na wiatr wybrałem odwrotny kierunek od planowanego.
Planowałem pojechać wcześnie rano, ale zaspałem. Warunki na dworze i tak nie były najlepsze ze względu na zamglenie. Ruszyłem o 10 w kierunku Biedruska. Tam miałem nieprzyjemną sytuację, bo spod mojego koła wystrzelił kamyk i uderzył w wyprzedzające mnie auto. Całe szczęście kierowca i pasażer byli normalni – zapytali co się stało, wyjaśniłem im i rozjechaliśmy się bez zgrzytów.
Zgłodniałem w Wągrowcu, więc zrobiłem sobie tam przerwę lunchową i przy okazji rozgrzałem, bo temperatura wahała się od -0,7 do -0,1 °C. Zero pojawiło się dopiero po południu. W Gołańczy myślałem o zrezygnowaniu z jazdy na północ, bo wiatr nie był przyjemny, ale wyjechałem za miasto na próbę i nie było źle. Tak dojechałem do Wyrzysku, gdzie złapał mnie zmierzch, a potem do Łobżenicy. Co ciekawe, po zachodzie słońca zrobiło się cieplej i nawet 2 °C pojawiały się na termometrze.
Nie spodobało mi się na drodze na wschód. Mało wygodne asfalty, czasem asfaltów brak, więc musiałem kombinować, jak przedostać się dalej. A ponieważ szukałem sposobu na zaliczenie kilku gmin, to jechałem zygzakiem. Kierunek południowy stawał się najmniej przyjemny, bo wiatr zmienił kierunek. Do tego zaczęło kropić, potem jeszcze pojawiła się silna mgła, ale na chwilę, bo zaraz zaczęło mżyć. Mokre i brudne ulice brudziły rower, więc nie byłem zadowolony. Jako że na liczniku zbliżało się 200 km, to postanowiłem dojechać tylko do Koronowa i tam się zatrzymać. Nie sądziłem, że mój plan będzie taki długi.
Zaskoczyła mnie długość oraz jakość dróg dla rowerów w Koronowie. Chociaż mogłem mieć szczęście, bo jak spojrzałem teraz na mapę, to widzę, że jechałem po jedynych drogach dla rowerów w tym mieście. Drogi mają dwa minusy. Często są mijanki z prawej na lewą strony drogi i odwrotnie. Nie wiem, czy bardziej chcieli tym zdenerwować kierowców czy rowerzystów. Drugi minus za przejazdy rowerowe, na których można się zabić, bo mają wysokie krawężniki i przecinają drogi nieutwardzone.
Zatrzymałem się w ośrodku wczasowym, w którym odbywały się aż dwie imprezy andrzejkowe. Dobrze, że pokoje miały tam podwójne drzwi. Recepcjonista, a po części i ja, nie mógł uwierzyć, że dojechałem tam z Poznania w jeden dzień. No to teraz jeszcze powrót.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, mikrowyprawa, rowery / GT

Po Poznaniu, część 27

  23.71  01:11
Planowałem zrobić plan z zeszłego tygodnia, ale zaspałem, a jak już wstałem, to nie czułem się najlepiej. Nie mogłem jednak siedzieć cały czas w domu. W końcu zebrałem się i pojechałem na wieczorną przejażdżkę.
Wybrałem mojego staruszka, bo wczoraj lało i ruszyłem na zachodni klin zieleni, gdzie mogłem się schować przed silnym wiatrem. Momentami zaczynałem się zastanawiać, czy to był dobry pomysł, bo błoto było niemożliwe. Czasem zdarzały się utwardzone odcinki, ale mlaskanie towarzyszyło mi przez cały przejazd terenem.
Wyjechałem z terenu i zamiast jechać do domu przez Strzeszyn, pojechałem, aby sprawdzić, dokąd biegnie nowa droga dla rowerów. Typowa droga dla rowerów. Zasypana liśćmi i od ostatniego mrozu zaczęła być śliska. Do tego prowadzi donikąd, bo próbując się odnaleźć, wróciłem prawie do punktu wyjścia. A potem już prosto do domu.
Kategoria po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Zaspana szosa

  74.72  03:23
Tym razem nie spóźniłem się na pociąg. Dzisiaj zaspałem, i to mocno, więc prawie że nie wyszedłbym z domu. Wziąłem jednak aparat, spojrzałem na prognozę pogody i ruszyłem.
Dzisiaj było cieplej niż wczorajszego ranka, ale chłodniej niż o tej samej porze. Trochę przemarzłem już jadąc na północ w kierunku Obornik. Wybrałem drogę mniej uczęszczaną, ale o gorszej nawierzchni. Kiepski wybór dla kolarzówki.
Spod Obornik skierowałem się do Szamotuł, bo chciałem wrócić za dnia po nowym asfalcie. Niestety zapomniałem, że na drodze między tymi miastami znajdują się drogi dla rowerów wymyślone przez kretyna, który nigdy nie jeździł na rowerze. Nie miałem ochoty zniszczyć sobie roweru, bo dzisiaj nie jechałem na odpowiednim do jazdy po wertepach, dlatego zboczyłem z trasy. Tym sposobem nie udało mi się dojechać do Szamotuł i musiałem się obyć tylko smakiem mojego planu. Powrót do Poznania odczułem trochę bardziej, bo zrobiło mi się jeszcze chłodniej w palce, a zbliżał się zachód, ale w domu znalazłem się przed zmrokiem, więc nie zamarzłem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa na mrozie

  137.44  05:57
Wybrałem się na wycieczkę, rano, przed godz. 6. Planowałem wsiąść do pociągu, dwóch minut zabrakło, jak zawsze. Nie chciałem wracać, więc pomyślałem, aby pojechać gdzieś na krótką przejażdżkę. Wybrałem Gniezno.
Byłem ubrany na lekko, bo nie planowałem tak wcześnie jechać. Pociąg miał mnie zabrać kawałek i wysadzić po wschodzie słońca, a tymczasem słońca nadal nie było. Wstało gdzieś za drzewami, więc nawet nie widziałem. Nie było ciepło, bo temperatura dochodziła do -5 °C. I przez mój brak stroju trochę żałowałem wyruszenia na tę przejażdżkę. Myślałem o zawróceniu gdzieś w Pobiedziskach, ale robiąc przystanki, rozgrzewałem się – chodziłem tam i z powrotem, aż w palce szczypało od ciepła. Po drodze zatrzymałem się też na stacji benzynowej, żeby przypomnieć sobie smak tamtejszej kawy. Nie pamiętam już kiedy ostatnio robiłem takie przystanki. A w takim zimnie to już dawno nie jechałem. W ogóle dawno jeździłem i coś mnie wzięło na taką przejażdżkę. Czuję się jak mors. Może mam coś z jego natury?
W Gnieźnie tradycyjnie zdjęcie katedry i w drogę. Na południe, aby nie rysować odcinków na mapie, tylko ładne pętle. Ledwo wyjechałem z miasta, a nadciągnęła okropna mgła. Jechałem blisko prawej, jak tylko mogłem, bo światła aut były ledwo widoczne, więc nie wiem, co widzieli jadący za mną; nie chcę o tym myśleć. Tylko jeden baran się trafił, co wyprzedził inne auto i prawie doprowadził do wypadku. Jak można wyprzedzać we mgle, i to jeszcze tak silnej?
Szczęśliwie mgła do Wrześni zdążyła się zmyć i mogłem już do Poznania jechać bez stresu. Aut nie za wiele, tylko pobocza takie brudne. Dobrze, że jeszcze solą nie sypią. Po godz. 11 temperatura w końcu stała się dodania. Miałem nadzieję wrócić do domu przed południem i że będzie to 80, maksymalnie 100 km, ale się trochę wydłużyło i powrót zajął godzinę więcej. Na szczęście słońce przegoniło mróz i ostatecznie w Poznaniu były 3 stopnie na plusie. Może jutro mi się uda?
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa w Kórniku

  81.94  03:42
Znów zapowiadał się deszczowy weekend. Deszcz na szczęście miał padać późnym popołudniem, dlatego wybrałem się na krótką przejażdżkę. Pod wiatr, aby później wrócić szybko do domu.
Już z początku miałem problemy, aby wydostać się z beznadziejnego Poznania. Tutejsze remonty to stek kpin, istna parodia. Trafić na jakikolwiek znak informujący o remontach to cud, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek informacji o objeździe. Musiałem się bardzo natrudzić, aby przedrzeć się przez to nieszczęsne miasto i wydostać na normalne drogi. Istny horror.
Przez całą drogę co jakiś czas kropiło, ale tyle, co u księdza na mszy. A Garmin znów się wyłączył bez słowa. Zupełnie nie rozumiem tego. Na szczęście tylko 6 km trasy musiałem dorysować.
W Kórniku w końcu obfotografowałem swój rower i ruszyłem do domu. Aby nie jechać po własnym śladzie, wybrałem drogę do Mosiny. W Rogalinie zniechęciły mnie zakazy pod pałacem, więc nawet się nie zbliżałem do niego. Do Poznania wróciłem wzdłuż prawego brzegu Warty. Odwiedziłem budkę z hamburgerami (bardzo smaczny, może nawet lepszy od tego na Islandii) i pojechałem w sumie do biura, bo tam mi się najlepiej pracuje, a chciałem wreszcie skończyć szablon na bloga i przygotować prezentację z podróży po Islandii dla kolegów i koleżanek z pracy.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Szosa w Puszczy Noteckiej

  167.27  07:18
Miałem jechać do Jury Krakowsko-Częstochowskiej, miałem jechać do rodziny na drugim krańcu Polski (próbując pobić swoją życiówkę), ale pogoda wszystko zepsuła, zostawiając 2 dni z czterech bez deszczu. To już nie Islandia, więc nie mam ochoty moknąć. Wybrałem więc kręcenie po okolicy. Plan był taki, aby pojechać pod wiatr i wrócić razem z nim.
Założyłem dzisiaj cieplejsze buty – te, w których byłem na Islandii. Jak się okazało, są za wysokie, aby wcisnąć się w noski, a nie miałem ochoty wracać się do domu, żeby cokolwiek demontować, więc jedynie zaciągnąłem paski i trzymałem stopy na drugiej stronie pedałów. Mało wygodne, ale to był jedyny sposób.
Ruszyłem krajówką. Był duży ruch – w niedzielę, w środku długiego weekendu. Zupełnie nie pojmuję tego. Gdzie ci wszyscy ludzie tak pędzą? Za Obornikami przerzedziło się tylko odrobinę. Nie miałem szczęścia do słońca, bo co się zatrzymałem, to zdążyło ono schować się za chmurami. Ale na kilku zdjęciach uchwyciłem resztki złotej jesieni. Szkoda, że tak szybko zniknęła, ale sam jestem sobie winien, że tak mało jeździłem.
Chciałem się przejechać po nowej obwodnicy Czarnkowa. Spotkałem tam policjantów, którzy złapali wariata, który prawie mnie potrącił. Dokąd ci idioci się spieszą? Miastem docelowym na dzisiaj była Trzcianka, jednak uznałem w Czarnkowie, że lepiej będzie jechać już do domu, bo zbliżał się wieczór. Wymyśliłem, że podjadę jeszcze kawałek i zrobię ładną pętlę przez Wronki. Nie pomyślałem o jednym – na odcinku wojewódzkiej 153 z Gajewa do Ciszkoda jest przeprawa promowa, która dodatkowo jest czynna tylko w dni robocze. Z początku pomyślałem o dojechaniu do kolejnego mostu na Noteci, który jest w Wieleniu, ale to jeszcze dalej niż do Trzcianki, więc zawróciłem się do Czarnkowa. Potem, aby nie jechać po własnym śladzie, skręciłem na Obrzycko. W Puszczy Noteckiej wciąż złoto na drzewach. Trzeba by się tam jeszcze kiedyś wybrać przy lepszej pogodzie. Z Obrzycka do Szamotuł miałem rzut beretem, ale jak przypomniałem sobie jak tragiczna jest nawierzchnia na tym odcinku, to aż mnie głowa rozbolała. Przyszła z ratunkiem dawna wojewódzka prowadząca na Ostroróg. Prawie idealna nawierzchnia do samych Szamotuł. A z Szamotuł do Pamiątkowa kolejna niespodzianka, bo zapomniałem, że tam była tragedia równie duża, co z Ostrowa do Szamotuł. Była, bo całą drogę wyremontowali i jedzie się teraz idealnie. Gdyby tak jeszcze nie zrobili tamtej beznadziejnej drogi dla rowerów z kostki Bauma.
Temperatura po zmroku spadła do 7 °C. Miałem na sobie zwykłą bluzę, ale było mi wyjątkowo ciepło. Ponarzekać mogę na buty, w których było mi zimno, a na Islandii przy nawet niższej temperaturze czułem pełen komfort. Jaka tu różnica? Mam też nowe rękawice Shimano, które miały chronić od wiatru (i działać w temperaturze 5 °C), a nie dość, że szybko się brudzą (są jasne, więc to pewnie normalne?), to jeszcze płytki srebra działają jak radiator, wychładzając dłonie. Plus dla Garmina, bo dzisiaj się nie wyłączył.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery