Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

za granicą

Dystans całkowity:49709.66 km (w terenie 1277.72 km; 2.57%)
Czas w ruchu:2979:32
Średnia prędkość:16.68 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:423654 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:23072 kcal
Liczba aktywności:666
Średnio na aktywność:74.64 km i 4h 28m
Więcej statystyk

Minami-Ise

  116.36  06:44
Dzisiejsza trasa była odrobinę szalona, bo musiałem dostać się w kilka godzin do oddalonego o 100 km miasteczka. Oczywiście nie wszystko szło tak, jakbym sobie tego życzył.
Już od rana były problemy, bo znów miałem kapcia w przednim kole. Ale tylko dopompowałem powietrza i tyle ze mnie. Potem musiałem co 10 km powtarzać procedurę, ale to nic w porównaniu z resztą problemów. Długim tunelem przedostałem się do miasta Owase, skąd miałem dalej jechać wzdłuż wybrzeża. Niebo pokrywały deszczowe chmury i nawet przez kilkanaście minut popadało. Pojechałem jednak zgodnie z planem i skończyłem na ślepej drodze, która istniała tylko na mapie. Może gdybym rozumiał japoński, to wiedziałbym co mówią znaki drogowe. W każdym razie, musiałem się odrobinę zawrócić i na skrzyżowaniu pojechać drogą pod górę. Nic to jednak nie dało, bo na kolejnym skrzyżowaniu zrobiłem szybki spacer orientacyjny i docierałem tylko do kończących się dróg. Ostatecznie wybrałem drogę, która doprowadziła mnie z powrotem do miasta. Minąłem przy tym setki drzew z pomarańczami.
Chcąc skrócić sobie drogę, wybrałem jakiś stary asfalt, który miał być zakończony tunelem. Z początku było nieźle, ale już w momencie, gdy droga zmieniła nawierzchnię na żwirową powinienem był zawrócić. Mimo to uparcie jechałem pod górę, aż trafiłem na blokadę, a za blokadą... urwany most. Nijak nie mogłem się przedostać, więc cały wysiłek poszedł na marne. Musiałem zawrócić po raz kolejny i w końcu wjechać na drogę krajową, gdzie ruch samochodowy informował mnie, że tamtędy ta się pojechać. Miałbym niespodziankę, gdyby tunel okazał się zamknięty dla rowerów, ale na szczęście tak nie było.
Potem już nie miałem zbyt wielu przygód. Ot, kilka tuneli, w tym jeden z zakazem wjazdu rowerem, w innym tunelu wpadłem w poślizg, bo jechałem zbyt blisko lewej krawędzi. Zadziałał system antywypadkowy i odczepiła się przyczepka. W jeszcze innym tunelu było tak brudno, że całe nogi miałem czarne, nie wspominając o rowerze i sakwach. A po wyjechaniu z jeszcze innego tunelu przebiłem przednią oponę tak, że już nie działała metoda dopompowania co 10 km. Musiałem wymienić dętkę.
Dojechałem do mojego celu. Oczywiście spóźniony przez dzisiejsze problemy orientacyjne oraz techniczne. Pensjonat przeznaczony dla kobiet, ale właścicielka zrobiła wyjątek. Pewnie dlatego, że nie było gości – miałem po raz kolejny cały budynek tylko dla siebie. Takie proste życie wiedzie się na wsi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, terenowe, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kumano Kodō

  49.30  02:55
Na dzisiaj zaplanowałem bardzo krótki odcinek po prostej, ale ze względu na niemożliwość jazdy po autostradzie ani po torach, musiałem wybrać bardziej krętą i górzystą drogę. Pogoda wyjątkowo sprzyjała, bo pojawiła się mgła. A może to były chmury?
Kumano Kodō jest zbiorem pradawnych szlaków pielgrzymkowych, które przecinały Półwysep Kii. Dzisiejsza wycieczka przypominała mi o tym na każdym kroku poprzez znaki drogowe kierujące do przeróżnych punktów na tym szlaku. Nie mogłem sobie jednak pozwolić na zboczenie z drogi, bo postojów byłoby za dużo. Myślę, że warto jednak wybrać się pieszo na wyprawę w te okolice. Z rowerem byłoby ciężko, o czym przekonałem się przedwczoraj.
Poza wieloma zakrętami i podjazdami było też sporo tuneli. Najstarsze datowane na lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Ile to pracy musieli włożyć, żeby przekopać się przez taką górę. Wrażenie robią również drogi prowadzące po zboczach gór, bo częstym widokiem jest wielka, zacementowana ściana od strony góry. Po kilku miesiącach spędzonych w Japonii jest to już codzienność, ale wciąż robi wrażenie, gdy spojrzeć na skalę, z jaką przekształcono Japonię, aby żyło się wygodniej i bezpieczniej.
Dzisiaj zaczęły się problemy z przednim kołem. Z wolna zaczęło uchodzić z niego powietrze. Ponieważ działo się to bardzo wolno, to nie przejmowałem się. Dopompowałem od czasu do czasu trochę powietrza i mogłem jechać dalej. Na jednym zakręcie stało się coś dziwnego. Chciałem zwolnić, bo wszedłem w niego ze zbyt dużą prędkością, ale przyczepka popchnęła mnie i niskie ciśnienie z przodu spowodowało, że się zachwiałem. Pęd trzeciego koła wyrzucił je na środek jezdni. Zadziałało zabezpieczenie i przyczepka odpięła się, a ja bezpiecznie wyhamowałem. Takiej dawki adrenaliny dawno nie dostałem. Jak to dobrze, że te drogi są puste i nic za mną nie jechało.
Po osiągnięciu mojego celu, wioski Kuki, powietrze zeszło całkowicie. Odnalazłem pensjonat na dzisiejszy dzień, oczywiście cały tylko dla mnie i spróbowałem załatać dziurę. Znalezienie jej było wyjątkowo trudne, bo otwór był niewielki i wyglądał bardziej jak defekt dętki. Niestety miałem trudności z przyklejeniem łatki, bo dętka była pokryta tłustym talkiem. Wytarłem klejone miejsce, ale i tak łatka odeszła po przyklejeniu. Przykleiłem już wiele łatek, ale takich trudności nigdy nie miałem. No, pomijając te beznadziejne samoprzylepne łatki, z którymi męczyłem się na początku mojej podróży. Użyłem kleju po raz drugi i całość jakoś się związała. Pozostawała nadzieja, że to wytrzyma.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trzeci sklep po lewej

  51.60  02:40
Dopompowałem tylne koło i zauważyłem, że bieżnik zdarł się do warstwy opasania. Uwidoczniły się nitki ułożone pod kątem 45°. Była to najwyższa pora, aby znaleźć nowe opony, mimo że na tej przejechałem 2,7 tys. km. Dla porównania na poprzedniej, fabrycznej tylko po Japonii pokonałem 2,5 tys. km i 4,8 tys. km od momentu kupienia roweru.
No to sobie pojeździłem. Podczas zjazdu do miasteczka Taiji złapałem gumę. Już nie pomagało dopompowanie opony, więc poszedłem pieszo szukać sklepu rowerowego. Nie chciałem bawić się w łatanie dętki. Wolałem od razu wymienić całą oponę. Na mapie wypatrzyłem jakiś sklep i poszedłem do niego. Był zamknięty, więc spróbowałem potraktować klejem dziurę w oponie, przez którą uciekało powietrze. Nic to nie dało, ale o dziwo powietrze uciekało do pewnego poziomu ciśnienia, więc mogłem bardzo wolno i ostrożnie jechać. Najgorsze były krawężniki, bo czasem czułem uderzenia o obręcz.
Z wolna dojechałem do drugiego sklepu. Otwarty, ale w środku nie było nikogo i nikt nie przychodził na moje powitanie. Wśród widocznego asortymentu i tak nie było opon do kolarzówek. Postawiłem więc na kolejny sklep przed całkowitą rezygnacją i wymianą dętki.
Do trzech razy sztuka. Tym razem się udało i nawet właściciel mówił po angielsku. Opony miał tylko składane. Nie lubię ich, bo szybko się zużywają, ale nie miałem wyboru. Wymianę dostałem gratis, więc zamieniliśmy kilka zdań i mogłem ruszać w dalszą drogę.
Rano padał deszcz zanim ruszyłem. Myślałem, że będzie padać dłużej, ale zrobiło się nieznośnie gorąco. Tak nieznośnie, że nic mi się nie chciało. Nawet wyciągać aparatu do robienia zdjęć, ale nie było czego fotografować, bo padło na prosty odcinek bez szczególnych widoków.
Dojechałem do miasteczka Kumano. Jest tam tyle starych domów, że nie było wyjścia, abym nie trafił do jednego z nich. Tym razem zatrzymałem się w domu gościnnym bez łazienki, a rolę toalety pełniła latryna. W upalny dzień było to ostatnie miejsce, które chciało się odwiedzić. Skorzystałem z publicznej łaźni i prawie wszedłem do części dla kobiet, bo drzwi nie odróżniały się w żaden sposób.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, Japonia / Mie, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Droga donikąd

  62.94  03:35
Zapowiadało się na deszcz, ale i tak było duszno. Chciałem więc przejechać jak najdalej. Nie chciałem wracać drogą z ograniczeniami w ruchu, więc pojechałem w przeciwną stronę. Nie był to najlepszy wybór.
Na mapie znalazłem bardzo ładny odcinek drogi wzdłuż rzeki. Z początku nie wyglądał najlepiej, ale dałem mu szansę. Stary asfalt przysypany liśćmi, do tego odrobinę podjazdu. Było ślisko, ale dostałem się na zbocze i miałem w dół do rzeki. Tylko co to było? Mogłem już wtedy zawrócić, ale nie, uparłem się. Nie mogłem jechać, więc prowadziłem rower. Korzenie i luźne kamienie przeszkadzały nawet w przemieszczaniu się pieszo. Ale i tak szedłem. Pokonałem tak z kilometr, aż dostałem się do rzeki. Tam droga wiodła dalej po wale rzecznym. Tylko ciężko to nazwać drogą. Na mapie oznaczona jako droga drugorzędna, a tam człowiek ledwo może przejść. Zostawiłem rower i poszedłem sprawdzić jak to dalej wygląda. Nic dobrego, bo było widać ślady żywiołu, który kilka miesięcy albo tygodni wcześniej wraz z masami wody porywał drzewa i luźny materiał, blokując przejścia. Murowany wał nadrzeczny był w kiepskim stanie. Kombinowałem jak go pokonać, usuwałem drobne przeszkody, aż wreszcie podjąłem właściwą decyzję – powrót. Nie wiem, co mnie czekało w dole rzeki, bo widziałem rybaka, który na pewno nie dostał się od mojej strony. Może byłem blisko cywilizacji, ale byłem wystarczająco wykończony, a czekała mnie jeszcze wspinaczka na górę. Było ciężko, pot się lał ze mnie niby litrami, bo ubrania miałem mokre jakbym wyszedł z wody. Buty ślizgały się, ręce bolały od ciągnięcia roweru. Wreszcie powróciłem do cywilizacji i nie miałem sił na nic.
Dalsza droga okazała się w miarę prosta, bo dużo zjazdu w dół. Zatrzymałem się przy kilku maszynach z napojami, bo zużyłem całą wodę na niefortunnej wspinaczce. Został jeszcze jeden długi podjazd i akurat wtedy pokazało się słońce. Było gorąco jak diabli. Ubrania nie zdążyły wyschnąć, a tu znowu pot ciekł ciurkiem. Japonia kiedyś mnie wykończy.
Dotarłem do miasta, nawet znalazłem pierwszy od dwóch dni konbini (coś jak nasza Żabka). Chciałem odpocząć, ale czas mi nie pozwalał. Zjadłem szybko zimny makaron, który jest super popularny latem i pojechałem dalej, omijając wyspy kuszące na mapie. Nie przepuściłem okazji, aby zobaczyć skały Hashi-Gui-iwa. Skusiła mnie brama torii na pobliskiej wyspie, a ponieważ był odpływ, mogłem się tam dostać spacerem. Znalazłem tam niewielką kapliczkę i w sumie tyle. Wróciłem do kręcenia korbą.
Całą drogę do miasteczka Taiji pokonałem prawie bez zatrzymania. Niestety nie zwróciłem uwagi, że słońce opaliło mi połowę twarzy i po dotarciu do celu nie wyglądałem najlepiej. Znalazłem jeszcze jedno konbini i z zakupami udałem się do pensjonatu. Dowiedziałem się, że byłem pierwszym gościem, bo dopiero otworzyli to miejsce. Różnica temperatury i wilgotności powietrza między klimatyzowanym pokojem i resztą domu była ogromna. Zupełnie jakby z pokoju wejść do sauny. Do tego znów miałem cały budynek tylko dla siebie. Choć ciężko jest znaleźć nocleg w tej części Japonii, to jednak nie ma dużej popularności wśród turystów.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W górach, gdzie internetu brak

  58.68  03:22
Dzień zaczął się upałem, a ja miałem zaplanowany odcinek górski. Nie zapowiadało się to dobrze. Do tego pojawiły się cykady. Z daleka są niegroźne, ale z bliska? Ogłuchnąć można.
Objechałem Shirahamę po linii brzegowej. Można tam zobaczyć mnóstwo formacji skalnych. I to w sumie tyle atrakcji na dzisiaj. Pojawiło się kilka podjazdów, jeszcze więcej słońca, a i palmy coraz gęściej obsiane. Tylko gdzie są kokosy?
Zacząłem długi podjazd. Nie był na szczęście stromy. Niebo zachmurzyło się i od czasu do czasu grzmiało. Domyślałem się, że czeka mnie prysznic. A na drodze jeszcze blokada z powodu remontu. Droga zamykana na pół dnia i otwierana tylko raz na półtorej godziny. Miałem to szczęście, że przyjechałem tylko kwadrans przed otwarciem. Dalej było jeszcze ciekawiej, bo droga zwęziła się do szerokości japońskiego auta. Ale przy zerowym ruchu to nie przeszkadza. Tam nawet w tunelach wyłączają światła, bo nie miałyby dla kogo świecić.
Oczywiście zaczęło padać, ale byłem prawie na miejscu. Zaniepokojony pogodą właściciel wyjechał mi naprzeciw autem, a potem doprowadził do celu. Zatrzymałem się dzisiaj w domu gościnnym wynajętym przez Airbnb. Byłem jedynym gościem, więc miałem ciszę i całą przestrzeń dla siebie. Tylko brakowało internetu. Po kontakcie z właścicielem przez telefon publiczny udało się odnaleźć przyczynę. Ręcznie zapisane hasło było trudne do rozszyfrowania, a do tego moja sieć komórkowa nie działała z powodu awarii stacji nadawczej – podobno po uderzeniu pioruna.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Trochę deszczu i ulewa

  113.41  06:35
Kolejny dzień podróży wokół półwyspu Kii. Jego dużym plusem jest znikomy ruch. Cała droga raz na kilka minut jest tylko moja. Na dzisiaj zaplanowałem dłuższy odcinek, ale szło mi strasznie wolno po tak długiej przerwie od roweru. Przynajmniej pogoda była pobłażliwa... z rana.
Wyjeżdżając z Wakayamy, dostrzegłem na zboczu świątynię na wysokich fundamentach. Musiałem się tam zatrzymać, a i bilet miał przystępną cenę. Nie to, co w Kyōto. Wdrapałem się na szczyt placu świątynnego i okazało się, że w pawilonie, który zwrócił moją uwagę, stoi złoty posąg Buddy. Wstęp na taras widokowy był dodatkowo płatny, ale już wiedziałem, że widoki nie powalają, więc nie wchodziłem tam. Świątynia jest popularna dzięki temu, że kwiaty wiśni zaczynają tam kwitnąć dużo wcześniej niż w okolicy.
Prognoza pogody zapowiadała grzmoty i tak też było. Ciężkie chmury przesuwały się po niebie, dając o sobie znać od czasu do czasu, grzmiąc w oddali. Jednak po pewnym czasie zaczęło padać. Lekki deszcz orzeźwiał na tyle, że nie zakładałem kurtki. Po co zresztą, jak było gorąco? Czasami nie wiedziałem, czy po twarzy płynęły krople słonego deszczu czy potu.
Deszcz ustał. Do wieczora jechało się przyjemnie, póki znów nie zaczęło padać. Padało już bez końca. Dojechałem do Shirahamy. Myślałem, że będę spóźniony, ale Mitsy, u której miałem się zatrzymać, wracała autem i spotkała mnie po drodze. Nie musiałem więc jechać w umówione miejsce. Ruszyłem za nią do domu. Poznałem jej rodzinę, zjedliśmy wspólnie kolację. Mitsy spędziła kilka lat w Stanach i Kanadzie, więc jej angielski był na wysokim poziomie. Odwiedziła łącznie 23 kraje i stwierdziła, że pomysł Staniego, którego poznałem wczoraj, jest szalony.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wakayama po bułgarsku

  77.55  04:36
Na najbliższy tydzień zaplanowałem okrążyć półwysep Kii. Z tego powodu czekała mnie kolejna wizyta w Wakayamie. Zapowiadał się upał, jak zwykle zresztą.
Spakowałem się, zjadłem, rozebrałem koło i... nic, żadnej dziury. Wszystkie trzy łatki jakby fabrycznie przyklejone, a mimo to rano było niewiele powietrza w oponie. Nie było też żadnej nowej dziury. Nie pojmuję tego. Ruszyłem ostrożnie. Raz jeszcze dopompowałem powietrze i tyle, dziura jakby zniknęła.
Aby wydostać się z Ōsaki, musiałem skorzystać z promu. Inaczej musiałbym mieć auto i wjechać po 40-metrowym ślimaku do mostu nad kanałem. Japonia wciąż mnie potrafi zaskakiwać.
Wakayamę otaczają wzgórza, ale żeby nie jechać kolejny raz tą samą drogą, pojechałem trochę bardziej na wschód. Tam, na podjeździe, usłyszałem trzask. Myślałem, że to łańcuch poślizgnął się na zębie, ale po pewnym czasie zauważyłem bicie na tylnym kole. Tak, pękła szprycha. Co zrobić? Napisałem do osoby, u której dzisiaj miałem się zatrzymać i wiedziałem mniej więcej, gdzie szukać pomocy. Pojechałem drogą krajową nr 7 i trafiłem do serwisu rowerowego. „Godzina”, powiedział Japończyk w swoim języku. Zgodziłem się i nawet chciałem kupić nową oponę, ale gdy zauważyłem, że nie spuścił powietrza z dętki do centrowania obręczy, zrezygnowałem z dodatkowych zakupów. Godzina trwała kwadrans i mogłem ruszać w dalszą drogę. Do tego zapłaciłem 3 razy mniej niż ostatnim razem. Czy opłata zależy od liczby pracowników, mimo że dwoje z nich tylko się przyglądało podczas usuwania pierwszej awarii?
Ostatnie kilometry i dotarłem do mieszkania mojego kolejnego gospodarza z Couchsurfingu. Stani z Bułgarii jest studentem i przed swoimi 25 urodzinami chciałby odwiedzić 40 krajów. Brakuje mu zaledwie kilku do kolekcji. Poczęstował mnie bułgarskim daniem, które smakowało jak farsz do gołąbków. Kuchnia bułgarska mnie zaintrygowała.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ōsaka, Japonia / Wakayama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Expo 1970

  32.91  01:56
Wciąż z nieba leje się skwar. Nie ma co siedzieć w domu, bo to ostatni dzień w Ōsace. Wybrałem się dzisiaj do parku, który upamiętnia wystawę światową zorganizowaną w Japonii w 1970 roku.
O drodze nie mam co opowiadać, bo przyzwyczaiłem się do Japonii na tyle, że nic mnie nie zaskakuje. Po parku nie można poruszać się rowerem, aczkolwiek widziałem na jego terenie wypożyczalnię rowerów. Bilet wstępu relatywnie tani, bo ok. 10 zł. Tylko sezon słaby. Z tabeli kwitnienia kwiatów wynikało, że najlepiej jest się udać do parku na przełomie marca i kwietnia. Podczas mojej wizyty nieśmiało wyglądało tylko parę kwiatków.
Przespacerowałem się po kilku ogrodach tematycznych, zjadłem loda z automatu, zrobiłem kilka zdjęć, podsmażyłem się na słońcu. Bardziej się tam męczyłem niż dobrze bawiłem. Pogoda wszystko psuła.
Naszła pora, aby wracać do domu. Ale cóż to? Niespodzianka, bo z tyłu słychać syk. Powietrze schodziło największą dziurą w oponie. Nie wiedziałem co robić, więc po kilku postojach na dopompowanie powietrza użyłem kleju do gumy. Odczekałem aż zaschnie, dopompowałem powietrza i ruszyłem z pompką w kieszeni. O dziwo powietrze nie zeszło do samego domu, więc o tyle dobrze. To pewnie przez ten upał. Kiedyś miałem taki przypadek, że łatka się odkleiła. Tylko że tym razem miałem łatki przyklejone prawdziwym klejem do gumy. Dziwne.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Słodkie Sakai

  53.76  03:01
Na dzisiaj zaplanowałem niewiele. Odwiedzić dwa miejsca i skoczyć do pewnej cukierni. Plan krótki, ale podróż była długa.
Na początek szybka rundka do Namby, żeby złapać kilka ujęć tych samych obiektów, co ostatnio. Nie mam dość. Po drodze zatrzymał mnie kapeć. Trzeci już i po raz kolejny nie znalazłem ciała obcego. Tym razem dziura w oponie na pół centymetra. Tragedia. Nigdy więcej składanych opon.
Kolejną atrakcją był dystrykt Shinsekai w okręgu Tennōji. Mniejsza wersja Namby, którą odwiedziłem pieszo kilka dni temu i chciałem tam wrócić z aparatem. Serwują tam też pyszne negiyaki, czyli cieńszą wersję okonomiyaki, czyli japońskiej pizzy. Polecam.
Na koniec została cukiernia. Szukałem w całej Ōsace i wypadło, że najbliższa cukiernia jest w mieście Sakai. Nie jest to jednak zwykła cukiernia. Serwują tam bowiem mochi, a dokładnie daifuku, a jeszcze dokładniej daifuku nadziewane świeżymi owocami. Niebo w gębie. Co prawda był to mój pierwszy raz, aby je spróbować, ale wziąłem w ciemno kilka smaków i pojechałem czym prędzej do domu. Było upalnie, a ten rodzaj mochi najlepiej smakuje schłodzony. Na szczęście trafiałem na puste ulice, więc jechało się nieco szybciej. Po powrocie do domu wybrałem się z Aki do baru typu izakaya, gdzie zostałem zaskoczony urodzinowym tortem-niespodzianką. To był dobrze spędzony dzień. A daifuku były przepyszne.

Kategoria kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kōbe

  80.05  04:44
Jak co roku, tak i dzisiaj zorganizowałem swoje urodziny na rowerze. Wybrałem miasto, które uśmiechało się na mapie od dawna. Nie spodziewałem się, że nie był to dobry pomysł.
Już od początku było słabo. Zabłądziłem w Ōsace, gdy próbowałem dojechać do nadbrzeża wzdłuż rzeki Yodo-gawa. Ōsaka nie ma normalnej linii brzegowej z oceanem. Jest to raczej szereg sztucznych półwyspów połączonych nielicznymi mostami. Musiałem wrócić do głównej drogi pod autostradą (autostrady w miastach biegną najczęściej wysoko po wiaduktach), bo nie mogłem się z jednego takiego półwyspu wydostać.
Ogólnie jazda tamtędy to nuda. Dużo terenów przemysłowych, brak ciekawych widoków. Udało mi się zjechać bliżej brzegu, to mogłem powdychać trochę zapachu ryb i wody. Nie są to najprzyjemniejsze zapachy, ale lepsze to niż chemia przemysłowa.
Znak uliczny pokierował mnie do jakiejś atrakcji, którą była latarnia. Nie mogłem jej dostrzec na horyzoncie, więc jechałem i jechałem, aż wyskoczył do mnie strażnik i musiałem zawrócić, bo wjechałem na jakąś prywatną wyspę. Podczas powrotu zauważyłem ją. Ledwie widoczną, kilkumetrową, drewnianą konstrukcję, która dawno zapomniała jak wygląda ocean, bo ląd wysunął się daleko w kierunku wody.
Jechałem po drogach i po chodnikach. Te drugie były zasypane ludźmi. Trafił się nawet jeden taki, co wystawił pięść z zamiarem uderzenia mnie, bo uważał się za pana i władcę dróg. Wyglądał na obcokrajowca. Jechał bez ładu i składu. Niestety Japońskim rowerzystom też brakuje dyscypliny. Ludzie są tutaj samolubni, ale najwidoczniej Japończykom to nie przeszkadza, więc przyjezdni muszą się nauczyć żyć w tej komórce społecznej z jej wszystkimi niedoskonałościami.
Dojechałem do Kōbe. Nie wiedziałem jednak dokąd mogę się udać. Planu miasta nie spotkałem dopóki nie dotarłem do dworca kolejowego, a i to jakiś taki lokalny obszar można było z niego wyczytać. Na szczęście po angielsku, więc coś mogłem zrozumieć. Pojechałem w kierunku jakiegoś ogrodu, bo mi się pomyliło, że jest tam park linowy, a była to kolejka linowa na szczyt góry. Pewnie rozciągał się stamtąd nie najgorszy widok, bo już ze wzgórza, na które się wtoczyłem, można było gdzieniegdzie dojrzeć panoramę miasta i portu.
Zniechęciłem się do dalszego zwiedzania i skręciłem do Ōsaki, ale chciałem zobaczyć jeszcze jakieś widoki, więc trzymałem się wzniesień. Było nawet ciekawie, bo droga osiedlowa o niewielkim ruchu. Tylko te skrzyżowania równorzędne na uliczkach szerokości dwóch metrów były szaleństwem. Jeszcze jak dodać do tego japońską samolubność, to można sobie krzywdę zrobić. Zostało mi kilka rys na nogach przez kilku Japończyków, którzy zatrzymali się bez powodu przede mną albo zablokowali mi drogę. Trzeba się przyzwyczaić, nie ma wyjścia.
Wyczerpała mi się bateria w nawigacji, więc miałem nieplanowane poszukiwanie sklepu, bo byłem „na lekko”. Chociaż wycieczka była krótka, to zajęła mi cały dzień. Chciałem jeszcze odwiedzić Nambę, żeby porobić nocne zdjęcia, a potem wyjść gdzieś, ale było tak późno, że sobie darowałem. Obfotografowałem jedynie miasto znad rzeki, wzdłuż której jechałem rano. I to było tyle.
Kategoria góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōsaka, Japonia / Hyōgo, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery