Ostatnio dużo padało i dzisiejszy tytuł mówi wszystko za siebie. Gdy wychodziłem na rower, było wszystko pięknie, nawet prognoza pogody nie przewidywała opadów. Japonia potrafi zaskakiwać równie mocno, co Islandia.
W ostatnim czasie sporo się działo. Byłem na festiwalu ognia, do którego wykorzystano bambus użyty podczas tanabaty. Co więcej, po tym festiwalu ten bambus zostanie wykorzystany dalej – przetworzą go na papier. Wybrałem się też na wieś, gdzie odwiedziłem pole słoneczników, poszedłem na kolejny festiwal letni z pokazem sztucznych ogni, przepłynąłem łodzią jezioro pokryte kwiatami lotosu, zwiedziłem pieszo Sendai, poszedłem na kolejny festiwal letni. Ten ostatni festiwal trwał w trakcie obonu, czyli japońskiego święta zmarłych. Święto trwa tydzień i słyszałem, że co roku w jego trakcie jest ta sama pogoda – deszcz.
Dzisiaj zaplanowałem powrócić na pole słoneczników, aby zrobić kilka zdjęć w słońcu, którego nie brakowało od rana. Na północ jechało się całkiem dobrze. Niebo szybko się zachmurzyło i w miasteczku Tomiya zaczęło kropić, a potem padać. Myślałem, że szybko przejdzie, więc nie przejmowałem się za bardzo, ale deszczu tylko przybywało. Zdecydowałem się zawrócić, bo martwiłem się o aparat. Pojechałem nieco inną drogą, bo chciałem mieć choć trochę atrakcji w tym niefarcie, ale drogi miały inny plan, bo wróciłem tam, skąd przybyłem. Do domu dotarłem przemoknięty. Aparatowi również się oberwało, ale na szczęście nie został uszkodzony.