Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

ze znajomymi

Dystans całkowity:6650.50 km (w terenie 1170.33 km; 17.60%)
Czas w ruchu:373:38
Średnia prędkość:16.81 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:52981 m
Suma kalorii:2609 kcal
Liczba aktywności:88
Średnio na aktywność:75.57 km i 4h 33m
Więcej statystyk

Wokół Jeziora Lusowskiego

78.7403:51
Kolejny gorący dzień, więc nie spieszyłem się z wyjściem. Pojechałem prosto po Anię i ruszyliśmy do Lusowa, żeby objechać jezioro. Droga była spokojna. Temperatura znośna zaczęła być dopiero w połowie wycieczki.
Nad jeziorem znalazła się przyjemna ścieżka. Znalazłem tam szlak dookoła Poznania (już nie pierścień, odkąd zamknęli poligon dla ruchu rowerowego), ale jechałem tamtędy po raz pierwszy. Albo zmienił się przebieg szlaku, albo przegapiłem wtedy ten krótki odcinek.
Słońce ładnie oświetlało jezioro, a na niebie kłębiły się burzowe chmury. Przez chwilę coś popadało, ale upiekło się nam. Droga powrotna była lżejsza, bo mieliśmy z wiatrem. W Poznaniu znów naszły ciemne chmury i zaczęło kropić, ale po raz kolejny uszło nam to na sucho.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, terenowe, ze znajomymi, rowery / GT

Terenowa szosa

90.1104:26
Wyskoczyłem po pracy pokręcić się po okolicy przed wyciągnięciem Ani na jej kolejną pięćdziesiątkę. Żar lał się z nieba. Było odrobinę wietrznie, ale to nie pomagało. Pojechałem tylko do Tulec i po powrocie do Poznania ruszyliśmy z Anią ku Zielonce, wybierając spokojne drogi. W Wierzenicy skoczyliśmy zobaczyć ruiny młyna, potem zaliczyliśmy jeszcze trochę nieplanowanego terenu i wieczorem wróciliśmy do Poznania. Coś się przyczepiło do mojej opony i wydawało rytmiczny dźwięk, więc zatrzymałem się, by to usunąć. Nic nie znalazłem w bieżniku, ale zbiegiem okoliczności zwróciłem uwagę na przebicie z boku opony. Było widać dętkę, więc czeka mnie przedwczesna wymiana, a przejechałem na niej zaledwie 1,5 tys. km. Tak się kończy zbaczanie kolarzówką z asfaltu. Już nie chciało mi się dokręcać do setki, bo było późno.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, terenowe, ze znajomymi, rowery / GT

Prawie 200

62.5203:19
Mnie nie trzeba namawiać na rower. Chwilę odpocząłem po wyczerpującej walce z wiatrem i ruszyłem na spotkanie z Anią. Miałem pecha. Na postoju na nierównej nawierzchni rower wywrócił się, robiąc szlif zębami blatu po mojej łydce. Wyglądałem, jakby niedźwiedź mnie podrapał. Szczypało, ale dałem radę jechać. Wydostaliśmy się z Poznania i znanymi mnie lub Ani drogami pojechaliśmy przez Batorowo, wzdłuż ekspresówki, potem walcząc z wiatrem przez Skórzewo, aż na Szachty. Chwilę się tam pokręciliśmy, a potem odprowadziłem Anię na Rataje. W nogach miałem ponad 180 km, ale nie czułem się na siłach dokręcać do 200. Wieczorem zaczęło się ochładzać.
Ledwo wróciłem do Poznania i powróciły problemy z Garminem, który znów się wyłącza. Trzeci raz od wczoraj. Już nie mam pomysłów. Może to znak, że powinienem się wynieść z tego miasta?
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, ze znajomymi, rowery / GT

Po fyrtlu

50.2802:49
Powiew wiosny przyniósł wyższą temperaturę, a ja ubrałem się za ciepło. Przynajmniej jak na początek wycieczki. Pojechałem do centrum przez Grunwald. Niemal każde skrzyżowanie zatrzymało mnie czerwonym światłem. Samochodoza na całego. Pojechałem prosto na spotkanie z Anią, z którą ruszyliśmy moją standardową trasą na Górczyn, aby dostać się do Szacht. Po krótkim oprowadzeniu po tym niewielkim parku ruszyliśmy z powrotem na Rataje, już inną drogą. Zjeździłem Poznań tak, że moja droga powrotna na Górczyn mocno pokrywała się z resztą dzisiejszego śladu. Na nowych pasach rowerowych na Głogowskiej nadal zalega mnóstwo rozbitych butelek. A mój Garmin dzisiaj zwariował. Wyłączył się kilkadziesiąt razy. Pod koniec wycieczki wyłączał się nawet chwilę po włączeniu. Oszaleć można z tą elektroniką.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Słoneczny zryw jesieni

104.5904:58
Po wczorajszej kąpieli w błocie zostałem dzisiaj zaskoczony słońcem. Tym razem Ania zaplanowała wycieczkę. Żałowałem, że nie zabrałem aparatu, bo poranne widoki resztek jesieni oświetlonych promieniami słonecznymi były zachwycające.
Ruszyliśmy na wschód, przez Tulce do Śródki. Wciąż czułem w mięśniach wczorajszy wypad, ale mimo to jechało się całkiem dobrze. Ostatni odcinek do Kórnika był cięższy, bo wiało z południa. W Kórniku przejechaliśmy się po promenadzie i ruszyliśmy z powrotem do Poznania, lekko modyfikując pierwotny plan, aby ominąć kilka niewygodnych lub uciążliwych odcinków dróg. Zauważyłem, że w przednim kole było mało powietrza. Pewnie znowu łatka się odkleiła. Tylko dopompowałem powietrza i przez resztę dnia był spokój.
Dzień był wciąż młody, więc pomyślałem, że dokręcę do setki. Pojechałem do Swarzędza, a potem wzdłuż Jeziora Swarzędzkiego do dawnej krajówki. Tam stwierdziłem, że wystarczy i wróciłem Wartostradą do domu.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, ze znajomymi, rowery / GT

Zielonka: geocaching – moje nowe hobby

83.8405:35
Zaplanowałem wycieczkę z Anią do Zielonki. Tym razem w terenie i to do serca puszczy. Gdy ruszyłem, było cieplej niż podejrzewałem. Cieszyło mnie to, bo utrzymywała się lekka mgła.
Pojechaliśmy Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio nim jechałem. Na początku zatrzymaliśmy się na poszukiwania. Ania przygotowała listę skrzynek geocache i zaczęliśmy się rozglądać za pierwszą z nich. Po kwadransie poszukiwań daliśmy sobie spokój.
Terenowy odcinek szlaku był całkiem jesienny, choć przeważały brązy. Do tego odcinki, które były kiedyś grząskie od piachu zostały ujeżdżone i można było wygodnie po nich przejechać.
Zorientowaliśmy się, że dotychczasowy dystans zajął nam za dużo czasu. Trzeba było się sprężać. W puszczy zatrzymaliśmy się za Florydą za kolejną skrzynką, ale poszukiwania kolejny raz spełzły na niczym. Do trzech razy sztuka. Kolejnej skrzynki szukaliśmy na opuszczonym cmentarzu ewangelickim. Tym razem udało się! Gdyby nie podpowiedź, szukalibyśmy w nieskończoność, ale wypatrzyłem charakterystyczne miejsce i znalazłem w nim moje pierwsze geocache. Znalezisko, choć symboliczne, przyniosło mi frajdę i chyba znalazłem nowe hobby.
Dojechaliśmy do Zielonki, serca puszczy. Zaczęło się ściemniać i wkrótce musieliśmy się zdać na latarki. Trakt Poznański, którym jechaliśmy, był dość mokry. Pojawiło się sporo kałuż i odrobina błota. Mgła zgęstniała, temperatura też spadła, a ja zacząłem odczuwać zimno. Wyjechaliśmy na asfalty i dalej prosto do Poznania. Ania wyglądała na zmęczoną. Chyba będzie ciężko ją ponownie namówić na teren. Ja wróciłem do domu głodny i przemarznięty, ale szczęśliwy, bo to była kolejna udana wycieczka. Jeszcze parę takich i uda mi się zrealizować plan na ten rok – 10 tys. km.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, terenowe, ze znajomymi, rowery / Trek

Towarzyska Zielonka

101.7204:32
Rzadko z kimś jeżdżę. Ostatnią taką w miarę zaplanowaną podróżą była wizyta na japońskiej plantacji tulipanów. Dzisiaj nadarzyła się kolejna sposobność. Ania zaproponowała przejażdżkę do Zielonki.
Dzień zapowiadał się ciepły. Pojechałem rozgrzać się przez Wysogotowo. Wyjątkowo nie zatrzymał mnie przejazd kolejowy w Plewiskach. Chyba pierwszy raz w życiu. Potem przedostałem się przez centrum i już wspólnie ruszyliśmy w kierunku Tulec. Wiatr był momentami paskudny, ale szybko pokonaliśmy dystans. W kierunku północnym było dużo przyjemniej.
Zatrzymaliśmy się nad dwoma jeziorami. Na pierwsze nigdy w życiu nie wpadłbym, bo skrywało się za drzewami, a nad drugim byłem tak dawno, że nawet nie pamiętam kiedy. Ostatnio chodzi mi po głowie ponowna wizyta nad jeziorem Gopło, bo mówi się o wysychającym Pojezierzu Gnieźnieńskim, więc może zacznę częściej jeździć nad jeziora.
Miała być Zielonka, ale nawet nie zaczepiliśmy o nią. Może innym razem. Powrót do Poznania bez większych problemów, wiatr zdążył osłabnąć. Miałem nadzieję zobaczyć zachód słońca nad Jeziorem Maltańskim, bo niebo zapłonęło pomarańczą, ale gdy dotarliśmy na miejsce, było po fajerwerkach. Po rozdzieleniu się pojechałem dłuższą drogą po Wartostradzie, żeby dokręcić do setki.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, ze znajomymi, rowery / GT

Asfaltowa Lubelszczyzna

135.5507:40
Padało pewnie jeszcze kilka godzin. Poszedłem spać w deszczu. Poranek był pochmurny i chłodny. Zjadłem w ośrodkowym barze i ruszyłem dalej, na południe po szlaku Green Velo. Wczoraj nie zwróciłem uwagi, pewnie przez upał, że to szlak boczny o numerze 206. Główny zatem nie biegnie przez województwo mazowieckie, a jednocześnie jest nieprzejezdny przez nieczynną przeprawę promową.
Spotkałem Marcina, rowerzystę, który zaplanował w 3 tygodnie pokonać cały szlak. Grafik miał napięty, ale tempo podobne do mojego, więc przejechaliśmy wspólnie kilkadziesiąt kilometrów, wymieniając doświadczenie. W międzyczasie wyszło słońce. Wiatr nam sprzyjał, bo wiało z północnego-zachodu. Marcin musiał wyrobić dzienną normę, więc rozdzieliliśmy się, gdy szlak skręcił.
W Terespolu zatrzymałem się na obiedzie. W znalezionej restauracji oferowali tylko kuchnię polską, więc moja nadzieja na coś regionalnego przepadła.
Kontynuowałem podróż na południe. Lubelszczyzna zaskoczyła mnie brakiem dróg terenowych na szlaku. Co prawda, kostka czy dziurawy asfalt wciąż pojawiały się, ale przynajmniej nie musiałem się męczyć, jak wczoraj.
Trafiłem na odcinek lasu, który wyglądał jak po wojnie. Setki połamanych lub powyrywanych drzew otaczały drogę. Tam musiała przejść olbrzymia tragedia.
Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Zaczęło wiać z boku. Mimo to zmieniłem plan. Miałem szukać miejsca na namiot przez brak czegokolwiek w okolicy, ale zdecydowałem się pojechać kilkadziesiąt kilometrów dalej na kemping. Przede mną było ponad 20 kilometrów asfaltowej drogi dla rowerów (w większości wygodnej). We Włodawie niestety zmieniła się w drogi dla kaskaderów z kostki Bauma. Minąłem też dużo niepotrzebnych zakazów wjazdu rowerem. Bareja byłby dumny.
Zrobiło się chłodniej. Dotarłem na pole namiotowe przed zachodem słońca i poczułem, że zmarzły mi ręce. Do tego komary mnie pogryzły, gdy rozbijałem obóz. Chyba miałem szczęście, bo trafiłem do innego miejsca niż zamierzałem. Przyjrzałem się cennikowi drugiego kempingu i wygląda na to, że zapłaciłbym za nocleg dwukrotnie więcej niż na najdroższym miejscu noclegowym do tej pory. Dziwię się, że znajdują się tacy, co płacą takie ceny.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubelskie, Polska / mazowieckie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Przepłynąłem Bug

109.6306:31
Rozpoczął się pochmurny poranek. Namiot po raz pierwszy od dawna był suchy. Ruszyłem najpierw na poszukiwanie śniadania. W oko wpadła mi stacja benzynowa. Zamówiłem kawę i hot doga, bo zaskakująco nic więcej nie mieli. Przed stacją poznałem rozgadanego Pawła, który przybył z Warszawy, żeby pokręcić się po lasach białowieskich. Spędziliśmy trochę czasu na rozmowie, potem przejechaliśmy wspólnie kawałek szlaku Green Velo i ruszyliśmy w swoje strony.
Na początku było dosyć chłodno. Wkrótce jednak słońce zaczęło wyglądać zza chmur. Całe szczęście Puszcza Białowieska dawała schronienie. Przynajmniej na chwilę. Za Hajnówką ruszyłem na południe, gdzie dopadł mnie wiatr. Wiało w twarz i mocno, a mimo to czuć było upał. Czasem mąciły go chmury.
Zjechałem na zniszczone szutry. Niektóre biegły przez lasy, to miałem jakieś schronienie od słońca i wiatru. Było zdecydowanie goręcej niż wczoraj.
Za Czeremchą zatrzymał mnie rowerzysta. Wyglądał na wzburzonego. Ostrzegł mnie przed złą drogą. Mogłem go źle zrozumieć, bo na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów spojrzałem na lokalną mapę i opracowałem plan. Dotarłem do miejscowości Nurzec, którą to miałem ominąć. Było za późno na jakiekolwiek zmiany, bo okolica miała znikomą sieć dróg. Droga została usłana kocimi łbami. Telepało strasznie, trawiasto-piaszczyste pobocze było wcale nie bardziej przejezdne. W Nurczyku, na rozwidleniu dróg, sytuacja w ogóle się nie poprawiła. Wszystkie drogi były pokryte okropnym kamieniem, więc kontynuowałem katorgę po szlaku. Gdybym tak wybrał dłuższą drogę przy MOR-ze, to może miałbym jakieś szanse na wygodniejszą jazdę, ale nie, uparłem się, żeby sobie skrócić dystans.
Kamienie się skończyły, na chwilę pojawił szuter, ale zaraz potem piach. Tony piachu. A gdyby było mało, to barany w blachosmrodach powodowały istne burze piaskowe. Była jeszcze tarka, więc jak nie orałem kołem piachu, to rzucało mną jak operatorem młota pneumatycznego.
Wydostałem się z koszmaru. Znalazłem bar przydrożny i szybko odpocząłem przy chłodniku oraz pierogach ze zboczkiem podlaskim (nadziewane serem z kiełbasą na boczku). Pojawiła się chmura burzowa, więc olałem resztę szlaku. Miałem jechać wojewódzką, ale znalazłem obiecujący skrót. Nie był zły, asfaltowy. Tylko parę dziur, parę podjazdów, na których atakowały jusznice deszczowe.
Dojechałem do Mielnika. Przez Bug można przedostać się tylko promem. W okolicy są dwa, choć znaki informowały o zamknięciu tego drugiego. Zdążyłem w ostatniej chwili zanim odpłynęli. Znalazłem się w województwie mazowieckim. Szlak niby prowadzi przez 5 województw, a tu wjechałem do szóstego.
Dotarłem do ośrodka wypoczynkowego. Wyszło słońce, czarne chmury gdzieś zaginęły. Rozbiłem się i poszedłem zjeść kolację w ośrodkowym barze. Wtedy lunęło. Dosyć mocno, ale namiot to wytrzymał.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, Polska / mazowieckie, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Puszcza Białowieska

120.2207:26
Zacząłem pakowanie o 7, ale w międzyczasie zaczęło kropić, więc musiałem przyspieszyć, żeby nie spakować przemoczonego namiotu. Kolejnym problemem był wyjazd z kempingu. Bramka, którą dostałem się wczoraj, była zamknięta, bramę tylną ktoś w nocy także zamknął. Stała jeszcze jedna brama, ale zamknięta od wczoraj. Jakimś łutem szczęścia ktoś przez nią wjechał i mogłem się wyślizgnąć. Pewnie była sterowana pilotem, ale w jaki sposób kierowcy kamperów mogą się stamtąd wydostać?
Padać przestało po kilku kilometrach jazdy. Niedzielny poranek na przedmieściach to nie najlepszy moment na poszukiwania śniadania. Wszystko zamknięte, nawet jeśli godziny otwarcia na drzwiach oznajmiały coś innego. Wjechałem na szlak Green Velo i na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów ugotowałem owsiankę, którą kupiłem jeszcze w Poznaniu specjalnie na takie dni. Dobrze, że miałem zapas wody.
Już miałem ruszać w dalszą drogę, gdy zatrzymał mnie rozgadany, starszy rowerzysta o dużym doświadczeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o Green Velo i o szlakach w Polsce. Czas uciekał, więc przejechaliśmy wspólnie parę kilometrów i w Supraślu ruszyliśmy we własne strony.
Droga wiodła przez lasy. Przejechałem się odcinkiem znanym z poprzedniej podróży po Podlasiu. Po krótkim czasie słońce wyszło zza chmur i zaczęło uprzykrzać mi jazdę. Jedynym ratunkiem był cień drzew; do czasu, aż lasów zabrakło. Zrobiło się paskudnie gorąco. Zacząłem odpoczywać w każdym napotkanym cieniu, a tych było jak na lekarstwo. Do tego zgłodniałem po niewielkim śniadaniu. Jak na złość albo nie było sklepów, albo były pozamykane. Na szczęście po kilkudziesięciu kilometrach, w większej wiosce znalazłem sklep. Był oblegany przez dziesiątki ludzi, że aż zrobiła się kolejka przed wejściem – w tym prażącym słońcu. Przecierpiałem to i zjadłem coś lekkiego, chłodząc się przy okazji lodem.
Wjechałem do Puszczy Białowieskiej. Jest ona przepełniona maleńkimi rezerwatami o nazwie Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie są granice tych rezerwatów. Widziałem za to dużo martwych świerków. Próbowałem dostrzec jakiegoś żubra, jednak bezskutecznie. Na wieży widokowej też nie miałem szczęścia, ale może chroniły się przed upałem, tak jak ja.
Dotarłem do Białowieży. Była zasypana turystami. Znalazłem restaurację na uboczu i zamówiłem z menu kartacze, bo widziałem je w wielu miejscach w Podlaskiem. W smaku przypominały kluski mojej babci. Zatrzymałem się w gospodarstwie agroturystycznym. Pechowo obok mnie stanął wóz z rzężącą klimatyzacją. Było wciąż wcześnie, więc połaziłem trochę po wsi i odwiedziłem lokalny bar, gdzie w menu wypatrzyłem kruszonkę oraz kwas. Kruszonka była smacznym, pokruszonym jabłecznikiem przykrytym lodami oraz dziesiątką owoców. Kwas z kolei piłem pierwszy raz w życiu. Niby kwas chlebowy smakuje chlebem, jak to opisują, ale mnie zaskoczył śliwkowym smakiem. Może to ja nigdy prawdziwego chleba nie jadłem? Aż wziąłem całą butelkę, coby sprezentować go rodzinie i zapytać o zdanie, bo w dzieciństwie wypiekaliśmy chleb w piecu kaflowym i może tak właśnie on smakował.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery