Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

ze znajomymi

Dystans całkowity:6650.50 km (w terenie 1170.33 km; 17.60%)
Czas w ruchu:373:38
Średnia prędkość:16.81 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:52981 m
Suma kalorii:2609 kcal
Liczba aktywności:88
Średnio na aktywność:75.57 km i 4h 33m
Więcej statystyk

Deszczowy Chełm

21.6701:30
Wybrałem się dzisiaj do miasta, żeby kupić bilety. Za kilka dni jedziemy do Poznania, bo już się dopytują kiedy wracam do pracy w biurze. Dołączyła do mnie Aki, więc powoli pojechaliśmy bocznymi drogami. W mieście niestety zaczęło padać, więc schroniliśmy się w kilku miejscach i przemieszczaliśmy, gdy padało lżej, ale niestety do końca dnia towarzyszył nam deszcz. Wróciliśmy przemoczeni.
Mój telefon, który przemókł w Japonii podczas deszczowej wycieczki, był nie do naprawienia. Dałem go do diagnozy i jak zaczęli wymieniać, co trzeba naprawić, rozmyśliłem się. Zdecydowałem się wymienić cegłę na nowy kawałek działającej elektroniki. Chrońcie swoje urządzenia. Nie bądźcie tak nierozważni, jak ja.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

Po polsku

6.4000:35
Zapakowałem rower w karton, aby wysłać go kurierem do Tōkyō, a sam wsiadłem do autobusu. Na lotnisku okazało się, że przekroczyłem wagę bagażu o 3 kg. Niestety kosztowało mnie to, ale zaledwie ok. 40 zł. Po 18 godzinach lotu znalazłem się w Warszawie. Odwiedziłem rodzinę przed powrotem do Poznania.
Właściwie to razem ze mną przyleciała Aki. Pokazałem jej miejsca, w których się wychowywałem i dzisiaj wypadło na miejscowość, do której chodziłem do szkoły. Mocno się pozmieniało. Mam wrażenie, że kiedyś było więcej drzew.

Kategoria kraje / Polska, Polska / lubelskie, ze znajomymi, rowery / GT

Ogrody Arashiyamy

8.1600:39
Po raz kolejny wybrałem się z Aki do Arashiyamy. Na liście miejsc do odwiedzenia było kilka z tamtejszych ogrodów. Poszliśmy do świątyń Jōjakkō-ji oraz Giō-ji. W pierwszej było dużo do zobaczenia, a druga bardziej kameralna, ale też piękna. Przespacerowaliśmy się jeszcze po historycznej ulicy Saga-Toriimoto, gdy zimno zmusiło nas do zrezygnowania z dalszego zwiedzania i trzeci ogród zostawiłem na inny raz.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Północna Arashiyama

8.8000:47
Dzisiaj pojechałem z Aki do Arashiyamy. Przespacerowaliśmy się odrobinę wśród tłumów nad rzeką Katsura-gawa, pod popularnymi świątyniami, przez lasek bambusowy i dotarliśmy do świątyni Nison-in. Nie ma co tutaj opowiadać, to trzeba zobaczyć.
Spędziliśmy dużo czasu na spacerowaniu po ścieżkach usłanych jesiennymi liśćmi. W tym czasie niestety zrobiło się chłodno i późno, więc plan odwiedzenia kolejnych ogrodów i świątyń odłożyliśmy na inny raz.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jesień w Japonii

20.9601:51
Wspólnie z Aki pojechaliśmy odwiedzić Gion. Było słonecznie, ale wietrznie, przez co temperatura nie przekraczała 10 °C. Do tego zaczęło padać... przez chwilę. Krople deszczu ładnie wyglądały w słońcu.
Zaparkowaliśmy rowery w przypadkowym miejscu, przespacerowaliśmy się po parku Maruyama-kōen, po chramie Yasaka-jinja, po uliczce Ishibe-kōji i trafiliśmy do Starbucksa. Jest on na tyle wyjątkowy, że powstał w japońskim stylu. Po odstaniu pół godziny w kolejkach znaleźliśmy się na piętrze, gdzie znajdowało się kilka pokojów. Część z nich była wyłożona matami tatami (tradycyjna wykładzina podłogowa), stoliki i poduszki zamiast krzeseł. Dla kogoś, kto nie miał możliwości odwiedzenia domu w japońskim stylu, jest to pewien sposób, aby poczuć tradycyjną Japonię. Dla mnie to nic specjalnego, bo nasiedziałem się w takich miejscach wystarczająco dużo czasu, ale i tak przyjemnie było spędzić tam czas.
Zapadł zmrok i ruszyliśmy do świątyni Kiyomizu-dera. Zaczęli wpuszczać odwiedzających na nocny pokaz. Podświetlone drzewa w jesiennych kolorach to coroczne wydarzenie, które przyciąga niezliczone liczby ludzi. Kolejki do kas rosną nawet do kilometra. Dzisiaj nam się poszczęściło i do świątyni dostaliśmy się szybko. Przeszliśmy standardową trasę, ale słabo wychodziło mi robienie nocnych zdjęć. Trochę się pozmieniało, bo od lata, gdy byłem tam ostatnim razem, nadal trwa remont głównej świątyni, ale jedną mniejszą budowlę skończyli odnawiać. Skusiliśmy się jeszcze na zaproszenie do Jōjū-in, świątyni z ogrodem, ale przewodnicy mówili po japońsku i zakazywali robić zdjęcia.
Temperatura spadła do 5 °C, więc trzeba było powoli wracać. Bardzo powoli, bo odwiedziliśmy jeszcze niedrogą restaurację z sushi. Będzie mi brakowało dobrego sushi po powrocie do Polski.
Kategoria po zmroku i nocne, kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zakupy w Kyōto

16.8001:19
Pojechałem z Aki w kierunku Gionu, ale plan do końca nie wyszedł. Aki chciała zobaczyć jedno miejsce i skończyło się na tym, że zrobiliśmy spacer po alejach handlowych. Odwiedziłem kilkanaście sklepów z pamiątkami, kilka świątyń i zaczął się zbliżać czas pracy, więc wróciłem do domu.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Spacer po Arashiyamie

9.3900:47
Odwiedziła mnie Aki z Sendai, która wracała z USA. Zatrzymała się w Kyōto na kilka dni, więc wybraliśmy się razem do Arashiyamy. Tam zawsze można znaleźć coś ciekawego dla siebie. To taki Gion na zachodzie Kyōto.
Przespacerowaliśmy się po brzegu rzeki Katsura-gawa, po której ktoś puszczał ręcznie sterowaną miniaturową gondolą. Zabawka zwracała dużą uwagę na tle gondol transportujących turystów. Wspiąłem się na taras widokowy z niewielką panoramą na dolinę rzeki, przeszedłem obok lasku bambusowego. Odwiedziliśmy kilka sklepów z pamiątkami, przeszliśmy obok kilku zatłoczonych atrakcji turystycznych i to w sumie tyle. Musiałem wracać do mieszkania, bo praca czekała.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Kyōto, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Tanbo āto

95.5105:00
Wczoraj nad Tōhoku przeszedł tajfun, dlatego nie wychylałem za bardzo nosa i zostałem dodatkową noc nad jeziorem Towada-ko. Po południu przestało na chwilę padać, więc wyszedłem z aparatem zobaczyć okolicę. Dużo gałęzi walało się po drogach, kilka drzew zakończyło żywota, namioty stojące za hostelem odleciały (nocleg w nich kosztował tyle samo, co mój w holu; dobrze, że nie próbowałem szczęścia pod gołym niebem).
Wraz ze mną zatrzymał się Kazuki, który również podróżował na rowerze. Postanowił do mnie dołączyć, bo jechaliśmy w tym samym kierunku. Zaczęliśmy tą samą drogą, co podczas mojego objazdu sprzed wczoraj. Na rozstaju dróg zostawiłem przyczepkę z bagażem pod punktem widokowym i namówiłem Kazukiego do dołączenia do mnie. Zgodził się bez zastanowienia i bardzo się ucieszył, gdy wjechaliśmy na 1000 m. Tym razem mogłem spojrzeć na jezioro za dnia, chociaż słońce prześwitujące przez chmury trochę raziło po oczach.
Mieliśmy długą drogę w dół. Po tajfunie zostało sporo liści i gałęzi na jezdni. Ktoś musiał z grubsza uprzątnąć ten bałagan, bo wczoraj podczas spaceru widziałem wiele zniszczeń. W każdym razie, zjazd nie był przyjemny, bo trzeba było uważać na śliskie liście i patyki, a rower na końcu i tak wyglądał tragicznie z błotem i liśćmi przylepionymi do ramy.
Zatrzymaliśmy się na stacji Michi-no-Eki Nijinoko, żeby coś zjeść. Przy okazji kupiłem bardzo tanie jabłka. To był znak, że znalazłem się w prefekturze Aomori, określanej jako owocowa prefektura.
Skończyła się droga przez las i trafiliśmy na drogi pełne aut. Do tego słońce zaczęło prażyć. Okazało się, że mój dzisiejszy cel – i właściwie cel całej mojej wyprawy – znajdował się na wspólnej drodze mojej i Kazukiego. Pojechaliśmy więc najpierw do miejsca mojego noclegu, abym mógł zostawić bagaż i przyczepkę, a potem ruszyliśmy w drogę. Były dwa miejsca, gdzie można zobaczyć tanbo āto, czyli sztukę na polu ryżowym. Pojechaliśmy do pierwszego, gdzie znajdowało się jedno pole ryżu przedstawiające morską wyprawę (symboliki nie jestem w stanie odczytać) oraz dwa inne obrazy ułożone z kolorowych kamieni. Oczywiście wjazd na wieżę widokową był płatny.
W oddali dostrzegłem rzęsisty deszcz, którego zacząłem się obawiać. Mimo to pojechaliśmy jeszcze w drugie miejsce, które znajdowało się zaraz za miejscowym ratuszem. Sam ratusz też niczego sobie, bo udawał zamek. Trochę się oszukałem, gdy próbowałem zrozumieć cennik. Okazało się, że wejście na wieżę to dodatkowa opłata, ale zupełnie nieopłacalna, bo widok na rysunek w ryżu był w pełni widoczny z tarasu obok wieży. Znów pojawił się motyw morski z potworem oraz wojownikiem.
Ostatnim moim punktem do odwiedzenia był zamek Hirosaki-jō. Był on w trakcie remontu, a właściwie to mury, na których powinien stać zamek. Został on tymczasowo przesunięty, ale wciąż dało się do niego wejść. Nie rozciągały się z niego żadne widoki, ale z platformy obok zamku można było zrobić mu zdjęcie na tle góry Iwaki. Wczesnym rankiem pewnie ładnie to wyglądało. Ja tymczasem musiałem wracać. Pożegnałem się z Kazukim, który zaplanował zatrzymać się w parku pod namiotem, i pojechałem prosto do domu gościnnego. Na szczęście żaden deszcz mnie nie złapał. Zachodzące słońce pięknie oświetlało krajobrazy na mojej drodze.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Akita, Japonia / Aomori, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Dzień tulipanów

70.9503:36
Na dzisiaj zaplanowałem wybrać się do Gosen, miasta, w którym można zobaczyć pola tulipanów rozległe po horyzont. Zebranie się trochę mi zeszło i w tym czasie wróciła Shalaka, u której się zatrzymałem i która również jest rowerzystką. Dołączyła do mnie.
Wcześnie rano słońce wyglądało zza chmur bardzo chętnie, ale potem się obraziło. Zrobiło się chłodno i nieprzyjemnie. Jedyny plus, że nie wiało, bo miałem już dość. Shalaka dobrze znała trasę, więc poprowadziła nas wzdłuż dróg położonych na wałach rzecznych. Jedne zamknięte dla ruchu drogowego, inne zapełnione autami, ale dojechaliśmy na miejsce i nawet słońce się pokazało.
Wyobrażałem sobie te pola tulipanów ciut większe, ale i tak widoki były piękne. Porobiliśmy mnóstwo zdjęć. Najbardziej podobał mi się widok tulipanów z górami w tle, ale słaby ze mnie fotograf, więc zdjęcia nie wyszły tak, jak chciałem. Potem pojechaliśmy do miasta coś zjeść – tym czymś były warzywa i krewetki w tempurze na ryżu. Nazwy nie znam, ale polecam.
Powrót do domu okazał się być trudny. Zruszył się wiatr. Na szczęście daleko mu było do tego z ostatnich dni, ale przemarzliśmy mocno. Mimo wszystko byłem zadowolony, bo po raz pierwszy nie byłem ani zły, ani sfrustrowany na japońskich drogach, ponieważ na trasie było minimum świateł i krawężników.
Kategoria kraje / Japonia, za granicą, ze znajomymi, Japonia / Niigata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kolorowe Czechy

131.0407:30
Dzisiaj trochę więcej Czech niż Polski. Niestety bez Czeskiej Szwajcarii, którą mieliśmy w pierwotnych planach. Pojďme daleko dopředu.
Pobudka o 7. Spało się przyjemnie, noc była zdecydowanie lepsza od tej sprzed miesiąca. Nie wiem jednak jakie temperatury dochodziły, bo miałem tylko termometr w liczniku Sigmy. Podczas śniadania zrewidowaliśmy nasze plany. Zamiast kontynuować podróż szlakiem ER-2 w kierunku ziemi kłodzkiej, pojechaliśmy od razu na południe. Szybko przekroczyliśmy granicę. Na tyle szybko, że nie udało się nam znaleźć kawiarni. Na szczęście po kilku kilometrach Jarek zauważył rower przymocowany do elewacji budynku, który z kolei okazał się być kawiarnią. Baristka przygotowała kawę w prawdziwej maszynie do przyrządzania kawy. Tak pysznej już dawno nie piłem.
Potem czekał nas bardziej stromy podjazd, za którym się rozstaliśmy. Jarek ruszył do Pecu pod Sněžkou, a ja do Trutnova. Dokąd dalej? Sam nie byłem pewien. Zbadałem mapę na kilka sposobów i uznałem, że na południe będzie najlepiej. Wiatr nie był jednak skory do współpracy i zmienił się z północno-wschodniego na południowo-wschodni. Nawet nie myślałem o poddaniu się jego woli i jechałem dalej, wybierając drogi lokalne. Dojeżdżając do Jaroměřa, pokonałem ostatnie pagórki. Potem wypłaszczyło się tak bardzo, że można by było przysnąć, gdyby nie wiatr. No i stukanie. Z jakiegoś powodu hałas zwiększył się i każdy obrót korbą powodował monotonny dźwięk. Zacząłem się obawiać, że rower może odmówić posłuszeństwa w trakcie tej wyprawy. Obawiałem się tego o tyle, że mogło mnie nie być stać na naprawę w czeskim serwisie. Jednakże jeszcze nikomu od czterech lat nie udało się rozwiązać problemu stukania, więc pozostawała nadzieja, że rower ma po prostu gorszy dzień.
Nie mogłem znaleźć żadnej restauracji w Jaroměřu, więc zatrzymałem się pod Tesco. Niby dzisiaj święto w Czechach, sklepy pozamykane, a taki hipermarket otwarty. Jako ciekawostka, zauważyłem tam ciastka polskiej produkcji, ale sygnowane firmą Bahlsen, idealnie imitujące Krakuski. Jak się okazało, Krakuski są własnością Bahlsen GmbH & Co. KG. A ja myślałem, że to takie polskie słodycze.
Do miasta Hradec Králové chciałem się dostać, omijając drogi krajowe, ale nawet na lokalnych było strasznie dużo aut. Teraz zauważyłem, że całą tę drogę mogłem pokonać drogą dla rowerów, która rozciąga się między tymi miastami wzdłuż rzeki Łaby (czes. Labe). Takie są uroki podróży bez planów.
Hradec Králové zaskoczył mnie liczbą dróg dla rowerów, których są tam dziesiątki, a jeszcze gdy dodać tę do Jaroměřa... Mają też piękną starówkę. Objeździłem ją kilkakrotnie w poszukiwaniu restauracji, aż się zatrzymałem w Czarnym koniu (Černý kůň). Zamówiłem czeskie specjalności (zupę oraz łososia) i postanowiłem każdego dnia mojej podróży próbować lokalnej kuchni. W ogóle mało ludzi widziałem w miastach. To z powodu święta?
Pozostały mi 2 godziny do zachodu słońca. Uznałem, że nie opłaca mi się jechać do kempingu, który był w okolicy (za krótki dystans dzienny) i ruszyłem do innego, oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów na południe. Niestety zmierzch złapał mnie szybko. Do Konopáča dojechałem po zmroku. Na miejscu jednak zastała mnie niespodzianka. W informatorze turystycznym, który dostałem podczas tegorocznych Międzynarodowych Targów Turystycznych we Wrocławiu, była informacja, że ośrodek jest otwarty od 1 maja, czyli od dzisiaj. Z informacji umieszczonych na bramie kempingu zrozumiałem, że jest on całoroczny, ale gdy spróbowałem dogadać się z Czechami spotkanymi na terenie ośrodka (był czynny jakiś bar), powiedzieli oni, że otwarte jest tylko latem. Nakierowali mnie na hotel, ale mnie nie stać na taki luksus. Wydałbym tam pewnie wszystkie moje oszczędności, dlatego zacząłem się kręcić po okolicy w poszukiwaniu odludnego miejsca, ale ciągle napotykałem jakieś budynki. Wszystko wydawało się takie jakieś puste, ale gdy przyjrzeć się uważniej, to można było dostrzec, że ktoś tam mieszka, że ktoś lada chwila może wyjść i przegonić. Dostałem się na teren parku, ale uznałem, że nie jest to dobre miejsce na obóz. Na mapie wypatrzyłem miejsce postoju w lesie i pomyślałem, że może mi się poszczęści, jak wczorajszego wieczoru. Nic z tego – zastałem tam tylko zniszczoną ławkę. Ruszyłem więc dalej, przez las, aby dostać się nad jezioro. Nie pojechałem daleko, a zaraz pokazała się kolejna ławka, obok której było idealnie dużo przestrzeni, aby rozłożyć namiot. Po chwili namysłu zbadałem podłoże i rozbiłem się na noc. Bolały mnie chyba wszystkie mięśnie i byłem strasznie zmęczony. W dodatku czułem gorąco. To chyba kolejna warstwa brudu mnie tak rozgrzewała. Miałem w planach zatrzymywać się na kempingach co drugi dzień. Zobaczymy.
Králové to królowie, a mnie wciąż po głowie chodzi kolorowe. Kolorowe Czechy.
Kategoria kraje / Polska, kraje / Czechy, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, z sakwami, za granicą, ze znajomymi, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016

Kategorie

Archiwum

Moje rowery