Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:44006.31 km (w terenie 612.21 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2068:25
Średnia prędkość:20.10 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:235967 m
Liczba aktywności:726
Średnio na aktywność:60.61 km i 3h 02m
Więcej statystyk

Ume no ki

  12.80  00:49
Zatrzymałem się na jeszcze jeden dzień w Ōsace, bo chciałem odpocząć. Nie mogłem się jednak powstrzymać przed odwiedzeniem zamku, bo kompletnie zapomniałem o tym, że zakwitły morele japońskie, czyli ume-no-ki. Chociaż angielskie tłumaczenie to śliwy.
Dużo lepiej się jeździ bez sakw. Szybko dostałem się na zamek, zostawiłem rower na parkingu i poszedłem obfotografować drzewa w gaju śliwkowym. Zauważyłem nawet szlarniki, bardzo często fotografowane ptaki spijające nektar z kwiatów. Niestety zabrakło mi szczęścia i dobrego obiektywu, aby uchwycić je na lepszych zdjęciach. A takie piękne to ptaki.
Pojechałem jeszcze pod zamek, żeby go sfotografować po raz setny, a potem wróciłem do hostelu. Miałem jeszcze trochę czasu przed pracą, więc tym razem spacerowym tempem wybrałem się pod wieżę Tsūtenkaku. Miałem ochotę na negiyaki, czyli wariant japońskiej pizzy z dużą dawką zielonej cebulki. Myślałem, że trafię do restauracji, w której już raz zjadłem to danie zeszłym latem (wczoraj próbowałem bezskutecznie znaleźć podobną restaurację w Dōtonbori), ale albo zmienili się właściciele, albo trafiłem do złych drzwi. Musiałem się pocieszyć modanyaki, w którym głównym składnikiem jest makaron yakisoba.
Kategoria za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Konnichiwa

  37.77  02:11
Dzień dobry, wróciłem do Japonii. Pakowanie zajęło mi cały wieczór, więc nie spałem długo. Pobudka w środku nocy i na lotnisko. Kolejki strasznie długie, więc powoli zacząłem martwić się, zwłaszcza gdy waga bagażu pokazała 43 kg, podczas gdy miałem wykupione tylko 40 kg. Całe szczęście to nie komputer tym zarządza, a człowiek – trafił mi się taki o dobrym sercu. Pani wpisała 30 kg na pudło z rowerem i 10 kg na owinięte folią sakwy. Dodała też, że aby wjechać do Japonii na wizie turystycznej muszę mieć bilet powrotny. No pięknie, bo jeszcze nie zaplanowałem wyjazdu. Całe szczęście, że mnie uprzedziła. Przeszedłem wszystkie procedury i szybko do komputera, żeby kupić bilet. Potem jeszcze wydałem ostatnie dolary na pamiątki i ruszyłem do Japonii. Mój plan na tę wizytę to zobaczyć kwitnienie wiśni w wyjątkowym miejscu.
Był piękny poranek, gdy wylądowałem. Wszystkie procedury poszły niesamowicie szybko. Byłem wręcz zdumiony. Jako że wylądowałem na lotnisku położonym na wyspie, trzeba było przedostać się na ląd, a niestety były tylko dwie drogi – pociąg i autostrada. Wpakowałem się w pociąg i podjechałem dwie stacje. Złożenie roweru poszło w miarę szybko. Kłopot ze śmieciami rozwiązałem w taki sposób, że znalazłem serwis rowerowy i dogadałem się z facetem po japońsku i angielsku, że chcę zutylizować karton. Wziął za to 500 jenów, czyli tyle samo, za ile kupiłem pudło. Za przyjemności niestety się płaci.
Ruszyłem na północ. Pierwsze metry w ruchu nieco sprawiły kłopotu, bo odzwyczaiłem się od jazdy po lewej. Pamiątki strasznie obciążyły sakwy, bo nie mogłem złapać balansu i przyczepka często kołatała się na boki. Nie jechało się za przyjemnie. Przynajmniej temperatura była przyzwoita, bo zaledwie 16 °C, co w porównaniu do upałów na Tajwanie było zbawieniem.
Nie trafiłem zbyt wielu atrakcji po drodze, więc dostałem się do Ōsaki i zostawiłem rzeczy w hostelu, aby już pieszo ruszyć na miasto z aparatem i głodnym brzuchem. Temperatura spadła do 12 °C, ale bluza wystarczyła. Obszedłem wszystkie uliczki Dōtonbori, czyli jednego z najbardziej turystycznych obszarów w Ōsace. Nie po raz pierwszy, bo trochę poszedłem po własnych śladach z innej wizyty. Spróbowałem kilku ulicznych przysmaków i zmęczony wróciłem do hostelu.
Kategoria za granicą, z sakwami, na trzech kółkach, kraje / Japonia, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia II 2018, rowery / GT

Pożegnalny Tajwan

  36.75  02:09
Ostatni przejazd po Tajwanie. Rano wyszedłem jeszcze raz spróbować znaleźć jakieś pamiątki, a potem ruszyłem dalej. Miałem niewielki dystans do ostatniego noclegu, ale jakoś tak wyszło, że dojechałem do morza. Piasek trochę poprzeszkadzał, trochę też wiatr i nie zostałem długo. Dotarłem do dzisiejszego celu, dałem ostatnią szansę Tajwanowi i tym razem zebrałem trochę pamiątek. Wróciłem do domu gościnnego, gdzie zostawiłem moje pudło rowerowe.
Przyleciałem na Tajwan pełen optymizmu, jednak od razu po przylocie przeraziłem się. Szary i smutny krajobraz okazał się, całe szczęście, tylko mgłą. Za radą spotkanych turystów ruszyłem wokół Tajwanu zgodnie ze wskazówkami zegara, dzięki czemu trafiłem do stolicy, gdzie po raz pierwszy miałem okazję zobaczyć nocny market.
Zaskakujące były drogi. W porównaniu do Japonii, nie musiałem jechać chodnikami, bo tych nie było. Były za to szerokie pobocza. W miastach zastawione parkującymi pojazdami, ale za nimi jechało się wygodnie – zero krawężników. Problem stanowili skuterzyści, bo skuter jest najpopularniejszym środkiem transportu na Tajwanie i widok grupy kilkunastu czy kilkudziesięciu skuterzystów wyprzedzających jeden drugiego mroził krew w żyłach. Całe szczęście nie miałem z nimi bliższego spotkania. Denerwujące było też długie oczekiwanie na czerwonych światłach.
Odwiedziłem wiele ciekawych miejsc. Jiufen, który jest przepiękną górską wsią z uliczkami ozdobionymi czerwonymi lampionami, malownicze wschodnie wybrzeże usłane czarnymi plażami o lazurowych wodach, punkt wysunięty najdalej na południe, Tainan, dawną stolicę oraz wiele innych. Pozostaje masa miejsc, które przegapiłem lub na które zabrakło czasu. Może jeszcze kiedyś tutaj wrócę.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Tajwan, na trzech kółkach, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Wietrzny Tajwan

  48.81  03:10
Wczoraj padało do późna, ale rano ulice zdążyły wyschnąć. Prawdopodobnie za sprawą wiatru, który szalał dzisiaj, że aż strach. Czasami musiałem jechać pochylony w bok o kilkanaście stopni, żeby zrównoważyć siły ciężkości i opory powietrza. (Tak to się nazywało? Dawno miałem fizykę).
Nie mam znowu o czym pisać. Wiatr, trochę słońca, ale było chłodno. Niespodziewanie pojawił się stromy podjazd, potem pod wiatr w dół aż do centrum miasta Taoyuan, w którym byłem drugiego dnia (technicznie od pierwszego, jednak miasto jest olbrzymie, więc biorę pod uwagę sam dystrykt o tej samej nazwie, co miasto). Zatrzymałem się w hostelu i wyszedłem jeszcze na spacer po okolicy w nadziei, że znajdę jakieś pamiątki, ale wróciłem z pustymi rękoma. No, przynajmniej zrobiłem kilka dodatkowych zdjęć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Deszczowy Tajwan

  20.43  01:20
Myślałem, że będzie to mało ciekawy dzień, ale jednak było inaczej. Miałem kilka niewielkich przygód.
Dzień rozpoczął się od deszczu. Całe szczęście tylko ciapało, gdy ruszałem. Przypomniał mi się drugi dzień na Islandii, kiedy to padało tak samo. Tylko wtedy jazda zajęła mi cały dzień. Dzisiaj zaledwie 1,5 godziny, bo ruszyłem wraz z godziną wymeldowania z hotelu i dotarłem tuż przed godziną zameldowania w kolejnym hostelu. Na kilka kilometrów przed metą poczułem kapcia w tylnym kole. Powietrze schodziło bardzo wolno, więc tylko dopompowałem dętkę i zaplanowałem coś z tym zrobić po dotarciu do celu. A u celu okazało się, że maleńki drucik przebił nową oponę (może trochę przesadzam, przejechałem na niej już ponad 1000 km). Założyłem łatkę i zakończyłem deszczową jazdę.
Jako że było bardzo wcześnie i miałem 2 godziny wolnego przed pracą, wyszedłem na spacer po centrum Hsinchu. Uchwyciłem kilka zdjęć, spróbowałem kilku chińskich bułek z nadzieniem (w Japonii nazywają je nikuman, a po chińsku będzie to 包子 lub bāozi w transkrypcji). Odwiedziłem również restaurację, gdzie losowo wypadło na zupę makaronową z mięsem i grzybami oraz plastry pieczonego tofu jako danie boczne. Ciekawe jakie jeszcze przygody mnie czekają.
W moim hostelu znajduje się sklepik z pocztówkami, więc kupiłem kilka ładniejszych. Ale nie to jest najbardziej interesujące, bo na półce informatorów lokalnych znalazłem mapę. Nie byle jaką, bo pokazującą wszystkie szlaki rowerowe wokół Tajwanu. Szukałem tej mapy w internecie, w punktach informacji i co? I koniec końców ją znalazłem. Na kilka dni przed opuszczeniem Tajwanu. Zachowam ją na pamiątkę, bo co mogę z nią teraz zrobić?
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kolejny dzień na Tajwanie

  69.50  03:53
Co ja mogę dzisiaj napisać? Jakiś dystans pokonałem, ale nic ciekawego się nie wydarzyło. O pogodzie? Nadal się chmurzyło, koło południa wyszło słońce na dwie godziny, a potem znów chmury. Wyjątkowo wiatru zabrakło i była duchota. O widokach? Głównie miasta, trochę rzek, pojawiły się nawet góry na horyzoncie. W sumie to miałem kilka podjazdów, nie wiedzieć kiedy znalazłem się na 200 m n.p.m. na początku podróży, bo nie poczułem podjazdu, trafiła się też jakaś góra. O drogach? Jechałem po samych krajowych, widziałem kilka dróg dla rowerów, może nawet położonych na dawnych szlakach kolejowych.
Dojechałem do hotelu, a gdy wyszedłem po obiad, mżyło. Jutro pewnie będzie padać, więc daleko nie pojadę. Pewnie tekstu też nie będzie za wiele. Może uda mi się zrobić jakieś zdjęcie, żeby ożywić wpis.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Tajwańskie zbawienie

  62.50  03:36
W końcu się doczekałem. Niebo przesłoniła gruba warstwa chmur, temperatura spadła do akceptowalnej i zaczął wiać orzeźwiający wiatr. Z tym wiatrem to jednak nie było do końca przyjemnie, bo gdy tak sobie wiał, to wiał z północy i wiał coraz mocniej, spowalniając moją podróż w tym kierunku.
Nie zaplanowałem atrakcji na dzisiaj ze względu na nadmiar pracy, bo ostatnio przysypiam nad komputerem i chciałem odrobić stracone godziny. Gdybym tak mógł rzucić wszystko i po prostu wyjechać. Ale za co tu żyć? Hostele mógłbym zamienić na namiot, bo i tak nie potrzebowałbym komputera do pracy. Wytrzymałem tak prawie miesiąc na Islandii. Tylko co z energią potrzebną do wprawiania roweru w ruch?
Trafiłem na kolejną drogę dla rowerów położoną na miejscu dawnej kolei wąskotorowej. W sumie tory wciąż prześwitywały przez cienką warstwę asfaltu, a po pewnym czasie nawet pojawiła się druga linia, po której było widać, że coś niedawno jechało, choć prawdopodobnie w celach pokazowych.
Pojechałem nie tak, jak planowałem. Wydłużyłem sobie drogę, ale dzięki temu ominąłem podjazd na ponad 200 m. Dodatkowo na mojej drodze znalazła się wioska, którą chciałem odwiedzić – Tęczowa wioska. Kilka domków z wzorzystymi ścianami przyciągały dziesiątki turystów. Banalny, ale bardzo ciekawy pomysł na biznes. Większość odwiedzających była raczej zajęta robieniem zdjęć, ale sklepiki znajdujące się tam z pewnością mają spore obroty. Sam kupiłem widokówkę.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Zapomniałem o zwrotniku Raka

  55.20  02:52
Kompletnie zapomniałem o zwrotniku i z ciekawości sprawdziłem, którędy przebiega. Okazało się, że poprzedniego dnia go przekroczyłem – i to tuż pod miastem. Nie mogłem oprzeć się pokusie zawrócenia się, ale na mapie zauważyłem coś jeszcze.
Ruszyłem leniwie na południe miasta, gdzie znajdował się wjazd na drogę dla rowerów położoną na miejscu kolejki wąskotorowej. Niestety była to jedna z najgorszych dróg, po jakich jechałem. Kompletne przeciwieństwo tej ze wschodu wyspy. Wybetonowana i nierówna, a do tego na wjazdach były blokady dla skuterów i sakwy nie zawsze przechodziły bez problemów. Ostatecznie przejechałem całą drogę, aż znalazłem się pod pomnikiem informującym o zwrotniku Raka, który przekroczyłem w sumie po raz czwarty i tylko 3-krotnie w ciągu ostatnich dwóch dni.
Więcej przygód nie pamiętam. Dzień jak co dzień na Tajwanie. Końcówka była w sumie podobna, bo zajazd, w którym miałem się zatrzymać znowu znajdował się w innym miejscu niż powinien. Nie wiem skąd ta tendencja na Tajwanie do wskazywania złej lokalizacji obiektu. Jak oni ściągają gości?
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Chiayi czy jakoś tak

  22.50  01:13
Po tajwańskim śniadaniu (strasznie tłusto – makaron z mięsem i jakimiś grzybami), opuściłem Jasona i pojechałem kawałek na północ. Niebo przesłaniały jakieś chmury, ale prognoza pogody na najbliższy tydzień nie zapowiadała żadnych opadów.
Dostałem się do Chiayi, zostawiłem bagaż, a potem też rower. Miasto jest małe, więc zdecydowałem się zrobić spacer. Odwiedziłem lokalny market z setką szalonych skuterzystów (zamiast jechać główną drogą to się przeciskają między straganami), dostałem się do parku z Wieżą Strzelającą w Słońce. Nazwa odnosi się do legendy aborygenów tajwańskich, która mówi, że niegdyś były dwa słońca i ze względu na ciągłe susze oraz zniszczenia w uprawach wysłano trzech wojowników w kierunku większego słońca. Zabrali ze sobą nasiona oraz po jednym dziecku. Szli tak długo, że zmarli ze starości, a misję kontynuowały dzieci, które zdążyły urosnąć. Do zabicia słońca użyto łuków. Krew słońca zabiła jednego z młodzieńców, a pozostali dwaj zostali poparzeni, ale misja się udała i powrócili do domu. Żywili się owocami z drzew, które urosły z nasion zasadzonych przez wojowników w drodze na misję. Gdy powrócili do wioski, byli starcami. Dziś po pokonanym słońcu możemy zobaczyć ślad na niebie, którym jest księżyc. Podoba mi się ta legenda.
W parku znalazłem również chram wybudowany przez Japończyków, który został przekształcony w muzeum. Wstęp był darmowy. Poszedłem również pod dawne więzienie, ale kolejka ciągnęła się tak długa, że zrezygnowałem. Trafiłem też na wioskę Hinoki, w której znajduje się kilkanaście drewnianych budynków o podobnej konstrukcji, które pełnią różne funkcje turystyczne. Można tam zjeść coś słodkiego lub lokalnego, kupić pamiątkę czy obejrzeć wystawę. Spędziłem tam tak dużo czasu, że zdecydowałem się wracać do hostelu. Po drodze rzuciłem okiem na stację kolei wąskotorowej oraz na park z instalacją o nazwie Pieśń Lasu.
Musiałem odpocząć, choć ciężko nazwać to odpoczynkiem, bo zrobiłem pranie i dokończyłem pracę, która za mną chodziła przez tydzień. Wieczorem wyszedłem na kolejny nocny market (już bez aparatu, bo nie umiem robić zdjęć ludziom), aby spróbować kolejnych tajwańskich smakołyków. Tej atrakcji zdecydowanie będzie mi brakować po opuszczeniu wyspy.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Stara stolica

  105.23  05:18
Przemilczę temperaturę, bo robi się to nudne. Jestem na Tajwanie, kraju leżącym na zwrotniku Raka, więc sam się wpakowałem w to piekło. Na dzisiaj miałem zaplanowany Tainan, starą stolicę Tajwanu, więc kontynuowałem swoją podróż na północ.
Droga do miasta nie była specjalnie ciekawa. Dopiero Tainan przyniósł sporo atrakcji. Próbowałem znaleźć jakiś punkt informacji, ale nie udało mi się. Na szczęście przy ważniejszych obiektach stały skrócone plany okolicy z zaznaczonymi miejscami wartymi odwiedzenia. Wybrałem kilka, kilka ominąłem, bo np. pojawiły się dopiero na planach przy kolejnych atrakcjach.
Zobaczyłem sporo świątyń, jakieś stare mury, kilka kolejnych świątyń, uliczki spacerowe (chociaż skuterzyści się tym nie przejmowali i pakowali ile ogranicznik dawał). Atrakcje jednak wymagały opłaty za wejście, ale to dobrze, bo oszczędzałem na czasie i pieniądzach.
Skusiłem się, aby pojechać w kierunku morza dla jeszcze dwóch atrakcji, które przyciągały tłumy. Okazały się płatne, więc je również ominąłem. Zjadłem obiad w restauracji, zamawiając jedzenie po obrazkach. Nie jestem pewien co zjadłem, ale przestałem być głodny. Pozostało mi pojechać dalej na północ, gdzie umówiłem się z Jasonem.
Drogi były różne, od głównych poczynając, przez lokalne bez sygnalizacji świetlnych i na wałach rzecznych kończąc. Na kilka kilometrów przed dystryktem Xinying, który był moim celem, trafiłem na remont mostu. Objazd okazał się na tyle trudny, że zboczyłem z niego i kręcąc się między polami uprawnymi, straciłem dużo więcej czasu niż gdybym trzymał się objazdu. Ostatecznie dostałem się pod wskazany adres o zmierzchu.
Ze znajomością angielskiego u Tajwańczyków jest nieco lepiej niż u Japończyków. Mimo wszystko, ustalenie adresu spotkania z osobą poznaną na couchsurfing.com nie było proste. Nie mogąc skorzystać z dostępu do internetu (wszędzie wymagają podania numeru telefonu, a żaden z moich nie działa na Tajwanie), błądziłem na oślep... i znalazłem numer domu, który był w innym miejscu niż wskazały mi mapy. W ten sposób spotkałem się z Jasonem. Rozdzieliliśmy się na chwilę, dzięki czemu odwiedziłem nocny market, a potem trzeba było zmienić lokalizację, ale o tym w następnym wpisie.
Kategoria na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Tajwan, z sakwami, za granicą, wyprawy / Tajwan 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery