Byłem na wielu górach, na których brakowało widoków. Dzisiaj trafiło na kolejną z nich. Wczoraj lało bez przerwy, więc przejechałem zaledwie parę kilometrów, aby zmienić hostel ze względu na brak miejsc. Byłem przygotowany również na deszcz dzisiaj, ale dzień zaczął się bezdeszczowo, a drogi zdążyły wyschnąć.
Początek podróży bez rewelacji, bo część dróg widziałem ostatnim razem. Chociaż podeszczowy krajobraz był nieco inny od tego sprzed deszczu. Podczas podjazdu na przełęcz zaczęło mżyć, ale na górze przestało. Zjechałem do Minami-Furano. Miasteczko wyglądało jak z Islandii wzięte. No, ciągnie mnie na Islandię. Z pewnością!
Jechałem dalej w górę. Minąłem miasteczko-widmo i dużo lasów. Zaczęło mżyć. Na górze przełęczy był parking z punktem widokowym. No i oczywiście przez mżawkę nie było nic widać, a z mapki poglądowej mogłem wyczytać, że na horyzoncie da się dostrzec nawet dwutysięczniki. Założyłem ubrania przeciwdeszczowe, bo czekał mnie dłuższy zjazd i ruszyłem na dół. Jeszcze temperatura spadła o kilka kresek, więc nie było za przyjemnie.
Próbując znaleźć drogę do celu, trafiłem na... polską wieś. Serio, klimat jak w Polsce. Mogłem porobić więcej zdjęć, ale z lekka się spieszyłem. Zatrzymałem się w kwaterze prywatnej. Kolacja, którą zaserwował właściciel smakowała niczym w luksusowej restauracji.