Dzień rozpoczął się słonecznie, choć wietrznie. Wokół można było dostrzec mnóstwo pięknych gór, zupełnie jak na Islandii. Przed startem zjadłem śniadanie podane przez właściciela noclegu. Nie ustępowało wczorajszej kolacji. Do pokonania miałem niewielki dystans, więc ruszyłem leniwie.
Wyjechałem z wioski rodem z Islandii. Trafiłem na mniej ruchliwą drogę, wokół której właściwie wszystkie krajobrazy przypominały mi o Islandii. Na rozwidleniu zjechałem na wały przeciwpowodziowe. Miałem równiutki asfalt tylko dla siebie. Szkoda, że drogi nie były połączone i musiałem przejechać po kilku szutrach.
Dla urozmaicenia krajobrazu zjechałem na wiejskie drogi. Asfalt był słaby, ale widoki już nie. Ziemniaki, zboże, kukurydza. Krajobraz zmieniał się z każdym skrzyżowaniem. Było prawie jak w Polsce.
W końcu dojechałem do Obihiro. Miałem bardzo dużo czasu przed zameldowaniem się, więc pokręciłem się po mieście, odnajdując dworzec centralny. Na mapie nie wypatrzyłem niczego interesującego, więc ruszyłem do największego parku, żeby spędzić tam czas wolny. Pokręciłem się po nim, trafiając na zoo. Tylko je objechałem, zauważając stado żubrów. A może to były bizony.