Szklarnia z wczoraj nie odpuszczała. Chciałem dostać się do Takayamy, ale drogę na północ już znałem, więc pojechałem na około. Gdy zacząłem podjazd, chmury się przerzedziły i słońce rozpoczęło prażyć. Zbawienne były tunele, w których zwalniałem, a nawet stawałem, żeby się ochłodzić. Po pokonaniu gór dostałem się do doliny, wzdłuż której jechało się łagodnie w górę. Kawałek Gujō znałem, ale pokręciłem się jeszcze raz po centrum.
Chwilę pokropiło. Gdy ruszyłem dalej, trafiłem na mokre drogi i rosnącą wilgotność powietrza. Po paru kilometrach zarówno za mną, jak i przede mną było widać deszcz. Nieuniknione spotkało mnie akurat, gdy przejeżdżałem obok wiaty. Grzmiało i lało przez kwadrans. Jazda po kałużach nie była wcale przyjemniejsza od smażenia się w słońcu, ale gorąc nie pozwalał długo kałużom istnieć. Parę kilometrów od celu znów zaczęło kropić, ale zdążyłem przed kolejnym deszczem, a ten z różną siłą powracał przez resztę dnia.