Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

z sakwami

Dystans całkowity:59910.10 km (w terenie 3342.42 km; 5.58%)
Czas w ruchu:3515:22
Średnia prędkość:16.85 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:449902 m
Maks. tętno maksymalne:125 (63 %)
Maks. tętno średnie:158 (80 %)
Suma kalorii:60871 kcal
Liczba aktywności:690
Średnio na aktywność:86.83 km i 5h 08m
Więcej statystyk

Sandomierz

  105.89  06:26
Kolejny chłodny dzień na szlaku Green Velo. Tym razem akompaniowała mu mgła. Ruszyłem z Ulanowa po drogach dla rowerów. Ciągnęły się przez 30 km. Głównie akceptowalnej jakości asfalt, ale trafiło się parę odcinków dla kaskaderów czy kilka aut blokujących przejazd.
Prognoza pogody groziła palcem. Jeszcze we wczorajszej prognozie zapowiadał się deszczowy wieczór, ale o poranku pojawiła się prognoza deszczu również w ciągu dnia. Akurat zaczęło padać, więc zatrzymałem się i ubrałem cieplej. Pół godziny później było po deszczu. Potem widziałem ulice zarówno suche, jak i mokre od obfitych opadów. Pogoda była dla mnie łagodna, jak do tej pory.
Znalazłem się w Sandomierzu. Poziom Wisły był bardzo wysoki. Do tego zapach wody przypominał raczej warszawski odcinek tej rzeki. Wspiąłem się na Stare Miasto mieszczące się na wzgórzu i po krótkim objeździe zatrzymałem się na obiedzie. Skusił mnie sandomierski burger, bo żaden inny ogródek nie wyglądał na otwarty.
Obawiałem się deszczu, więc nie traciłem czasu. Wyjazd z Sandomierza mógł być kłopotliwy. Kilka centymetrów wody w Wiśle więcej i droga byłaby zalana. Następne 20 km drogi było otoczonych milionami sadów. Przypomniała mi się podróż przez Matsumoto. Wtedy też mijałem sady pokrywające horyzont.
Od czasu do czasu kropiło, ale udało mi się dotrzeć do celu relatywnie suchym. Tylko zimno zaczęło mi doskwierać. Mam nadzieję, że mnie nie przewiało.
Kategoria kraje / Polska, Polska / podkarpackie, Polska / świętokrzyskie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Rzeszów

  134.04  07:51
Przywitał mnie chłodny poranek, ale mniej wietrzny niż wczoraj. Na niebie mało chmur i odrobina słońca. Miałem z wiatrem, więc nawet zrezygnowałem z kurtki. Na początek Green Velo zapewnił dużo podjazdów i chłodnych zjazdów. Pojawił się również teren. Całe szczęście nie padało, więc dzisiaj nie uwaliłem roweru jakoś mocno.
Rzeszów przywitał mnie drogami dla kaskaderów. Może i asfaltowe, ale porzygać się można od liczby skrzyżowań z podjazdami do posesji, które są na innej wysokości niż droga. W centrum nie było lepiej, bo trafiłem na stare asfalty – zupełnie jak 7 lat temu. Zrobiłem szybkie zwiedzanie, bo to już czwarta wizyta w tym mieście.
Wydostałem się z Rzeszowa, a zaraz za mną pojawiły się ciemne chmury i deszcz w oddali. Chwilę pokropiło, ale udało mi się uciec chmurze. W Łańcucie rozważałem odwiedziny w parku, ale miałem sakwy, więc musiałbym mocno ograniczyć zwiedzanie, zwłaszcza zamku. Może innym razem. Za Łańcutem zmienił się wiatr i zrobiło się odczuwalnie chłodniej. W Leżajsku Rynek był po przeciwnej stronie miasta i nie było mi tam po drodze, więc ominąłem miasto.
Jechałem na północ. Chciałem zrobić jak najdłuższy dystans, bo zbliżały się deszczowe dni. Słońce znów wyszło przed wieczorem, więc mogłem podziwiać złotą godzinę. Zmrok złapał mnie w Rudniku nad Sanem, więc zatrzymałem się w Ulanowie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / podkarpackie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Przemyśl

  116.34  07:16
Dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Obudziło mnie słońce. Niestety po opuszczeniu hotelu już nie było tak kolorowo. Wiało, a temperatura była chyba niższa niż wczoraj. Do tego momentami kropiło. Przynajmniej nie było mgły.
Bilans po wczorajszym dniu, zwłaszcza po ulewie, która trwała pewnie jeszcze przez pół nocy. Nie udało mi się dosuszyć butów. Przydałyby mi się stuptuty. Może w nich nie napadałoby mi do środka obuwia. Łańcuch dobrze na tym wyszedł, bo umył się i już nie mielił piasku, chociaż pewnie wydłużył się o kilka milimetrów. Złapałem też luz w przedniej piaście. Wczoraj usłyszałem chrupanie piasku, więc pewnie czekają mnie wydatki.
Nie miałem ochoty na błotne kąpiele, więc omijałem terenowe odcinki szlaku Green Velo. Zresztą, mijając skrzyżowanie ze szlakiem, widziałem, w jak tragicznym stanie on się znajdował. Roboty leśne wszystko rozjechały.
Przemyśl skojarzył mi się z Wiedniem. Objechałem i obszedłem centrum miasta, podziwiając architekturę. Na pewno warto tam wrócić na dłużej, również dla rowerowego szlaku biegnącego po twierdzy.
Kawał drogi jechałem wzdłuż Sanu. Niestety nie było płasko, a gdy szlak odbił od rzeki, pojawiły się doliny i jeszcze więcej podjazdów. Czułem jednak nudę. Kwiecistą wiosną lub złotą jesienią byłoby co podziwiać. W sumie, to chciałem spędzić ten urlop w czasie jesieni, jak rok temu, ale natura inaczej to zaplanowała.
Pokonanie gór zabrało mi dużo energii i czasu. Na szczęście ostatnią prostą na północ miałem z wiatrem, bo cały dzień wiało chyba zewsząd. Za Dynowem zaczęło robić się ciemno. Akurat dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego, obok którego była karczma, a w niej kilka podkarpackich specjałów.
Nadal nie spotkałem żadnego sakwiarza, ale za to zobaczyłem dziś pierwszego od startu kolarza.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zagubiony w lesie, przemoczony w ulewie

  105.77  06:21
Padało w nocy. Poranek był chłodny. Od czasu do czasu pokropiło, ale bez szału. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo.
Lasy pod Józefowem wyglądały niczym z Puszczy Noteckiej. Jak ona za mną chodzi. Nie zdołałem jej odwiedzić przed urlopem i oto efekt. Potem było bez większych rewelacji. Utrzymywała się duża mgła, aż wrzuciłem na siebie kurtkę, bo zrobiło się chłodno.
Zacząłem skracać sobie drogę, gdy szlak leciał gdzieś w bok. Czasem to wychodziło, czasem nie. W Południoworoztoczańskim Parku Krajobrazowym dałem się zwieść łatwemu skrótowi przez lasy. Z początku wszystko szło zgodnie z planem – drogi zaznaczone na mapie istniały w rzeczywistości, ale im głębiej w las, tym ich istnienie stawało się coraz większą fikcją. Czasem zostawiałem rower i ruszałem w poszukiwaniu brakującej drogi i poza nieprzeniknionymi kniejami tylko jeden bunkier sugerował, że gdzieś w okolicy mogła kiedyś być droga. Sam bunkier jest jednym z kilku w tych lasach i prawdopodobnie wchodzi w skład bunkrów linii Mołotowa.
„Skrót” nie tylko wydłużył moją podróż, ale też ponownie zabłocił rower. Nie tak mocno, jak wczoraj, jednak łańcuch trzeszczał.
Dojechałem do wiosek przy granicy z Ukrainą. Nieodłącznym elementem tych stron są cerkwie, a im miejscowość mniejsza, tym ma ciekawszą architekturę. Nie zdołałem jednak sfotografować wszystkich, bo gdy po ostatnim zdjęciu skryłem się pod wiatą, aby obmyślić plan, zaczęło lać. Mój plan musiał stać się bardzo krótki. Opad przyszedł za wcześnie albo to ja za często się zatrzymywałem. Niewątpliwie obrane przeze mnie skróty również dołożyły swoją cegiełkę. Zostało mi kilkanaście kilometrów do hotelu. Myślałem, że dam radę, ale ulewa się wzmogła i cały przemokłem. Dojechałem na miejsce ostatkiem sił. W hotelowej restauracji oferowali szarlotkę, która osłodziła mi dzisiejsze niewygody.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / podkarpackie, Polska / lubelskie, kraje / Polska, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Green Velo – błotny powrót

  114.38  07:04
3 miesiące po dojechaniu do półmetku szlaku Green Velo powracam na jego ścieżki. Miałem zapakować się w 4 sakwy, ale zmieściłem się w dwóch. Tym razem ruszałem bez sprzętu biwakowego z planem nocowania w agroturystykach.
Prognoza pogody na najbliższe dni nie wyglądała na sprzyjającą. Jak się później okazało, nie sprawdzała się najlepiej. Mżyło, gdy ruszałem. Dotarłem do Chełma i wjechałem na koszmarne drogi dla kaskaderów poprzecinane przejściami dla pieszych. Za miastem już było wygodniej. Nawet wydostałem się spod chmury i mżawkę widziałem już tylko za sobą na horyzoncie.
Terenowy odcinek przez las do Krasnegostawu to pomyłka. Drogę rozjeździł ciężki sprzęt od wycinki drzew. Do tego widziałem tabliczki zakazu wstępu, ale nie zrobili objazdu, więc pojechałem przez całe to błoto. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to było nic w porównaniu z odcinkiem za Krasnymstawem. Szlak biegł tym razem po polnej drodze, która wyglądała jak przeorana. Nie miałem ochoty nią jechać, więc wybrałem objazd drogą, która budziła we mnie większe zaufanie. Z początku. Im dalej nią jechałem, tym bardziej zaczynałem się zastanawiać, czy nie popełniłem błędu. Momentami zrzucało mnie z siodła, a czasem musiałem pchać rower, któremu od ilości błota blokowały się koła. Kilka razy wydłubywałem to błoto. Wciąż myślałem o zawróceniu, ale grzebałbym się po tych wszystkich błotnych kałużach, a potem powracał sam szlak, który kompletnie zniechęcał do wjazdu.
W końcu wydostałem się na asfalt. Miałem dość terenu na dzisiaj. Łańcuch wyglądał jakby był nasmarowany błotem, sakwy oblepione, rower oblepiony, buty oblepione. Co mogłem, to usunąłem, a resztę zaplanowałem wyczyścić na myjni. Tylko gdzie jej szukać? Przejechałem kilka wiosek, dojechałem do Szczebrzeszyna i poddałem się. Rower za mocno piszczał. Błoto zdążyło zaschnąć, więc spędziłem przynajmniej pół godziny na zdrapywaniu co grubszych warstw. Pewnie z 2 kilo tego usunąłem, a nadal była to połowa sukcesu do czystego roweru. Pomyśleć, że latem tak się cieszyłem, że lubelski odcinek Green Velo to sam asfalt.
Przez chwilę pokropiło, ale nic poważnego. Zmierzch zaczął łapać mnie w Zwierzyńcu. Przez to błoto mój rower zwolnił. Szkoda, bo Roztoczański Park Narodowy o zmierzchu wyglądał przepięknie, a co dopiero zobaczyłbym za dnia. Potem nawet wjechałem na szlak przez ów park. Droga leśna, ale pokryta dobrej jakości szutrem. Mgła o zmierzchu dodawała atrakcyjności pustej drodze biegnącej przez leśną knieję.
Dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego. Przed prognozowanym deszczem. Chciałbym wrócić do tego parku. Dzisiaj było w nim przepięknie. Jedno z urokliwszych miejsc na szlaku Green Velo.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / lubelskie, kraje / Polska, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Półmetek Green Velo

  64.06  03:58
Moja podróż szlakiem Green Velo dobiega końca. Prawdziwy półmetek trasy jest w Mokranach Starych, na północ od Terespola, ale ponieważ urodziłem się w Chełmie, toteż był to mój cel na bieżący urlop i nie odbiegał zanadto od realnej połowy szlaku.
Ostatnia noc w namiocie była najmniej przyjemna. Przyszło okropne ochłodzenie i momentami telepałem się z zimna. Dopiero nad ranem mogłem się wyspać, gdy temperatura się podniosła, ale ostatecznie obudziło mnie słońce, które tę temperaturę podniosło aż zanadto.
Ruszyłem leniwie, kupując w pobliskim sklepie cebularz (specjał z Lubelszczyzny) i parę czereśni, bo niczego lepszego do jedzenia nie mieli. Drogi były czasem lepsze, czasem gorsze, ale zawsze asfaltowe (ewentualnie kostka na drogach dla rowerów).
Przejechałem przez Sobibór i nie poznałem tego miejsca. Postawili jakiegoś klocka, zabrali wszystkie znaki i weź się domyśl, że to miejsce pamięci. Kiedyś nawet był tam pomnik, tablice informacyjne, a teraz? Bez sensu.
Wyjechałem z lasów i z nieba zaczął się lać upał. Czasem pojawiały się silniejsze podmuchy wiatru, które dawały odrobinę ochłody, jednocześnie spowalniając mnie, więc jechałem mozolnie. Tuż przed Chełmem nadeszły ciemne chmury. Mój wczorajszy pomysł, aby przejechać dodatkowe kilometry był związany z zapowiadanym na popołudnie deszczem. Jakoś nie paliłem się do tego, żeby zmoknąć.
Koniec. Zjechałem ze szlaku, aby dostać się do domu. Na ostatnich kilometrach chwilę pokropiło, ale tyle, co nic. Prognoza się nie sprawdziła. Dotarłem do domu i mogłem odpocząć po dwóch tygodniach jazdy. Przejechałem niemal 1600 km, z czego ponad 1200 km od wjazdu na szlak Green Velo. Niektóre miejsca były piękne i ciekawe, niektóre irytujące przez zniszczone drogi albo lejący się z nieba żar. Trasa raczej na wiosnę bądź jesień, ale dla tych z dobrymi rowerami i o mocnych nerwach. Ewentualnie można wybrać sobie kilka ciekawszych miejsc na szlaku i zwiedzać okolice. Ja ledwo wytrwałem połowę, ale potrzebuję się zresetować i pewnie dam szansę południowej części.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubelskie, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Asfaltowa Lubelszczyzna

  135.55  07:40
Padało pewnie jeszcze kilka godzin. Poszedłem spać w deszczu. Poranek był pochmurny i chłodny. Zjadłem w ośrodkowym barze i ruszyłem dalej, na południe po szlaku Green Velo. Wczoraj nie zwróciłem uwagi, pewnie przez upał, że to szlak boczny o numerze 206. Główny zatem nie biegnie przez województwo mazowieckie, a jednocześnie jest nieprzejezdny przez nieczynną przeprawę promową.
Spotkałem Marcina, rowerzystę, który zaplanował w 3 tygodnie pokonać cały szlak. Grafik miał napięty, ale tempo podobne do mojego, więc przejechaliśmy wspólnie kilkadziesiąt kilometrów, wymieniając doświadczenie. W międzyczasie wyszło słońce. Wiatr nam sprzyjał, bo wiało z północnego-zachodu. Marcin musiał wyrobić dzienną normę, więc rozdzieliliśmy się, gdy szlak skręcił.
W Terespolu zatrzymałem się na obiedzie. W znalezionej restauracji oferowali tylko kuchnię polską, więc moja nadzieja na coś regionalnego przepadła.
Kontynuowałem podróż na południe. Lubelszczyzna zaskoczyła mnie brakiem dróg terenowych na szlaku. Co prawda, kostka czy dziurawy asfalt wciąż pojawiały się, ale przynajmniej nie musiałem się męczyć, jak wczoraj.
Trafiłem na odcinek lasu, który wyglądał jak po wojnie. Setki połamanych lub powyrywanych drzew otaczały drogę. Tam musiała przejść olbrzymia tragedia.
Na niebie pojawiły się ciemne chmury. Zaczęło wiać z boku. Mimo to zmieniłem plan. Miałem szukać miejsca na namiot przez brak czegokolwiek w okolicy, ale zdecydowałem się pojechać kilkadziesiąt kilometrów dalej na kemping. Przede mną było ponad 20 kilometrów asfaltowej drogi dla rowerów (w większości wygodnej). We Włodawie niestety zmieniła się w drogi dla kaskaderów z kostki Bauma. Minąłem też dużo niepotrzebnych zakazów wjazdu rowerem. Bareja byłby dumny.
Zrobiło się chłodniej. Dotarłem na pole namiotowe przed zachodem słońca i poczułem, że zmarzły mi ręce. Do tego komary mnie pogryzły, gdy rozbijałem obóz. Chyba miałem szczęście, bo trafiłem do innego miejsca niż zamierzałem. Przyjrzałem się cennikowi drugiego kempingu i wygląda na to, że zapłaciłbym za nocleg dwukrotnie więcej niż na najdroższym miejscu noclegowym do tej pory. Dziwię się, że znajdują się tacy, co płacą takie ceny.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubelskie, Polska / mazowieckie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Przepłynąłem Bug

  109.63  06:31
Rozpoczął się pochmurny poranek. Namiot po raz pierwszy od dawna był suchy. Ruszyłem najpierw na poszukiwanie śniadania. W oko wpadła mi stacja benzynowa. Zamówiłem kawę i hot doga, bo zaskakująco nic więcej nie mieli. Przed stacją poznałem rozgadanego Pawła, który przybył z Warszawy, żeby pokręcić się po lasach białowieskich. Spędziliśmy trochę czasu na rozmowie, potem przejechaliśmy wspólnie kawałek szlaku Green Velo i ruszyliśmy w swoje strony.
Na początku było dosyć chłodno. Wkrótce jednak słońce zaczęło wyglądać zza chmur. Całe szczęście Puszcza Białowieska dawała schronienie. Przynajmniej na chwilę. Za Hajnówką ruszyłem na południe, gdzie dopadł mnie wiatr. Wiało w twarz i mocno, a mimo to czuć było upał. Czasem mąciły go chmury.
Zjechałem na zniszczone szutry. Niektóre biegły przez lasy, to miałem jakieś schronienie od słońca i wiatru. Było zdecydowanie goręcej niż wczoraj.
Za Czeremchą zatrzymał mnie rowerzysta. Wyglądał na wzburzonego. Ostrzegł mnie przed złą drogą. Mogłem go źle zrozumieć, bo na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów spojrzałem na lokalną mapę i opracowałem plan. Dotarłem do miejscowości Nurzec, którą to miałem ominąć. Było za późno na jakiekolwiek zmiany, bo okolica miała znikomą sieć dróg. Droga została usłana kocimi łbami. Telepało strasznie, trawiasto-piaszczyste pobocze było wcale nie bardziej przejezdne. W Nurczyku, na rozwidleniu dróg, sytuacja w ogóle się nie poprawiła. Wszystkie drogi były pokryte okropnym kamieniem, więc kontynuowałem katorgę po szlaku. Gdybym tak wybrał dłuższą drogę przy MOR-ze, to może miałbym jakieś szanse na wygodniejszą jazdę, ale nie, uparłem się, żeby sobie skrócić dystans.
Kamienie się skończyły, na chwilę pojawił szuter, ale zaraz potem piach. Tony piachu. A gdyby było mało, to barany w blachosmrodach powodowały istne burze piaskowe. Była jeszcze tarka, więc jak nie orałem kołem piachu, to rzucało mną jak operatorem młota pneumatycznego.
Wydostałem się z koszmaru. Znalazłem bar przydrożny i szybko odpocząłem przy chłodniku oraz pierogach ze zboczkiem podlaskim (nadziewane serem z kiełbasą na boczku). Pojawiła się chmura burzowa, więc olałem resztę szlaku. Miałem jechać wojewódzką, ale znalazłem obiecujący skrót. Nie był zły, asfaltowy. Tylko parę dziur, parę podjazdów, na których atakowały jusznice deszczowe.
Dojechałem do Mielnika. Przez Bug można przedostać się tylko promem. W okolicy są dwa, choć znaki informowały o zamknięciu tego drugiego. Zdążyłem w ostatniej chwili zanim odpłynęli. Znalazłem się w województwie mazowieckim. Szlak niby prowadzi przez 5 województw, a tu wjechałem do szóstego.
Dotarłem do ośrodka wypoczynkowego. Wyszło słońce, czarne chmury gdzieś zaginęły. Rozbiłem się i poszedłem zjeść kolację w ośrodkowym barze. Wtedy lunęło. Dosyć mocno, ale namiot to wytrzymał.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, Polska / mazowieckie, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Puszcza Białowieska

  120.22  07:26
Zacząłem pakowanie o 7, ale w międzyczasie zaczęło kropić, więc musiałem przyspieszyć, żeby nie spakować przemoczonego namiotu. Kolejnym problemem był wyjazd z kempingu. Bramka, którą dostałem się wczoraj, była zamknięta, bramę tylną ktoś w nocy także zamknął. Stała jeszcze jedna brama, ale zamknięta od wczoraj. Jakimś łutem szczęścia ktoś przez nią wjechał i mogłem się wyślizgnąć. Pewnie była sterowana pilotem, ale w jaki sposób kierowcy kamperów mogą się stamtąd wydostać?
Padać przestało po kilku kilometrach jazdy. Niedzielny poranek na przedmieściach to nie najlepszy moment na poszukiwania śniadania. Wszystko zamknięte, nawet jeśli godziny otwarcia na drzwiach oznajmiały coś innego. Wjechałem na szlak Green Velo i na najbliższym Miejscu Obsługi Rowerzystów ugotowałem owsiankę, którą kupiłem jeszcze w Poznaniu specjalnie na takie dni. Dobrze, że miałem zapas wody.
Już miałem ruszać w dalszą drogę, gdy zatrzymał mnie rozgadany, starszy rowerzysta o dużym doświadczeniu. Zaczęliśmy rozmawiać o Green Velo i o szlakach w Polsce. Czas uciekał, więc przejechaliśmy wspólnie parę kilometrów i w Supraślu ruszyliśmy we własne strony.
Droga wiodła przez lasy. Przejechałem się odcinkiem znanym z poprzedniej podróży po Podlasiu. Po krótkim czasie słońce wyszło zza chmur i zaczęło uprzykrzać mi jazdę. Jedynym ratunkiem był cień drzew; do czasu, aż lasów zabrakło. Zrobiło się paskudnie gorąco. Zacząłem odpoczywać w każdym napotkanym cieniu, a tych było jak na lekarstwo. Do tego zgłodniałem po niewielkim śniadaniu. Jak na złość albo nie było sklepów, albo były pozamykane. Na szczęście po kilkudziesięciu kilometrach, w większej wiosce znalazłem sklep. Był oblegany przez dziesiątki ludzi, że aż zrobiła się kolejka przed wejściem – w tym prażącym słońcu. Przecierpiałem to i zjadłem coś lekkiego, chłodząc się przy okazji lodem.
Wjechałem do Puszczy Białowieskiej. Jest ona przepełniona maleńkimi rezerwatami o nazwie Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Nie potrafiłbym powiedzieć, gdzie są granice tych rezerwatów. Widziałem za to dużo martwych świerków. Próbowałem dostrzec jakiegoś żubra, jednak bezskutecznie. Na wieży widokowej też nie miałem szczęścia, ale może chroniły się przed upałem, tak jak ja.
Dotarłem do Białowieży. Była zasypana turystami. Znalazłem restaurację na uboczu i zamówiłem z menu kartacze, bo widziałem je w wielu miejscach w Podlaskiem. W smaku przypominały kluski mojej babci. Zatrzymałem się w gospodarstwie agroturystycznym. Pechowo obok mnie stanął wóz z rzężącą klimatyzacją. Było wciąż wcześnie, więc połaziłem trochę po wsi i odwiedziłem lokalny bar, gdzie w menu wypatrzyłem kruszonkę oraz kwas. Kruszonka była smacznym, pokruszonym jabłecznikiem przykrytym lodami oraz dziesiątką owoców. Kwas z kolei piłem pierwszy raz w życiu. Niby kwas chlebowy smakuje chlebem, jak to opisują, ale mnie zaskoczył śliwkowym smakiem. Może to ja nigdy prawdziwego chleba nie jadłem? Aż wziąłem całą butelkę, coby sprezentować go rodzinie i zapytać o zdanie, bo w dzieciństwie wypiekaliśmy chleb w piecu kaflowym i może tak właśnie on smakował.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Przez bagna do Białegostoku

  118.53  07:24
Libacji alkoholowej i głośnym autom nie było końca do późnych godzin. Do tego słońce postawiło mnie na nogi przed godz. 6, gdy podniosło temperaturę w namiocie do nieznośnego stopnia. Niebo było bezchmurne, a drogi niemal puste o tak wczesnej godzinie. W sumie zaczął się weekend, o czym miałem przekonać się później.
Asfalty w tych okolicach były zasypane piachem naniesionym przez ulewne deszcze. W niektórych miejscach strach było jechać, bo rower ślizgał się w piachu. Że też nikomu z mieszkańców to nie przeszkadza, a nie jest to wiele pracy, aby poprawić bezpieczeństwo we własnej okolicy.
Przyjechałem do Łomży, aby przejechać odcinek odbiegający od głównej osi szlaku Green Velo. Z jakim rozczarowaniem spotkałem się, gdy dostrzegłem oznakowanie szlaku jako szlak boczny o numerze 202. Czemu więc oznaczają go na wszystkich mapach jako szlak główny? Bez sensu.
Wjechałem na drogę terenową, która była wysypana piachem. Najgorszy piach, po jakim brnąłem podczas tej podróży. Ostatnio tak ciężko było nad morzem. Na końcu piekła spotkałem rowerzystę, który zapytał, czy jest źle. Szczerze mu odradziłem jazdę tamtą drogą. Na szczęście to była ostatnia taka piaskowa „atrakcja” na dzisiaj.
Na odcinku kilku kilometrów kolejnej drogi szutrowej ciągnął się pas zieleni... inwazyjnej. Rosły tam setki albo i tysiące sztuk barszczu Sosnowskiego bądź Mantegazziego. Ponieważ nie jest to centrum żadnego miasta, to nikt nie pokwapi się usunąć to paskudztwo. Złożyłem zgłoszenie przez internet, ale na mapie znajduje się już kilka innych zgłoszeń z tego miejsca, co świadczy o zerowej reakcji, więc rośliny będą się rozsiewać na coraz większym obszarze.
Szlak wiódł przez bagna, jak zakładałem po minięciu rezerwatów Bagno Wizna I oraz II. Woda zalegała w kanale ciągnącym się wzdłuż drogi, a miejscami wylewała na pola i łąki. W końcu woda pojawiła się i na drodze. Niestety na całej szerokości, więc nie dało się jej ominąć. Zmieniłem buty na laczki i pojechałem. Woda była brązowa i cuchnęła gnojówką, wypłukaną najpewniej z pobliskich pól. Było grząsko, w mule widziałem jakieś życie, ale przejechałem te bagna bez zatrzymania. W kilku miejscach było tak głęboko, że zatopiłem swoje stopy. Miałem dobry pomysł, zmieniając obuwie.
Dotarłem do głównego szlaku Green Velo. Zrobiłem się głodny, więc po dotarciu do Tykocina zacząłem poszukiwania restauracji. Wszystkie były zawalone turystami. Weekend. Kolejki do wejść ciągnęły się niemożliwie, więc zrobiłem zakupy w markecie i zjadłem w cieniu.
Upał stawał się niesamowity, a drogi nie miały prawie żadnego cienia. Nie przeszkadzało to późną jesienią, gdy przypadkiem jechałem po szlaku do Tykocina. Dzisiaj nie dało się znieść spiekoty.
Pojawił się pierwszy objazd na szlaku. Wynikał z zamknięcia przejazdu przez mostek nad Narwią. Chciałem sprawdzić, jak wygląda rzeka, więc kontynuowałem starym szlakiem. Minąłem kilkudziesięciu rowerzystów, widoku żadnego nie znalazłem, bo wszystko zarosło, a 2-metrowy mostek pozwalał na przejście. Zaskakuje mnie, że trzeba wyrzucić miliony na remont takiego maleństwa, a wolą wydać drugie tyle na znaki. Przecież to marnowanie naszych pieniędzy. Co więcej, dzisiaj miałem przejechać przez jeden z pięciu parków narodowych położonych na trasie – Narwiański PN, ale szlak wiedzie dokładnie obok jego granicy (uwzględniając objazd, to w ogóle tego parku nie zobaczyłbym), więc ktoś tutaj się zagalopował.
W Białymstoku było koszmarnie dużo ludzi. Całe szczęście nie byłem już głodny. Pojechałem na kemping. Znajdował się przy plaży miejskiej, na której było równie dużo ludzi, co w centrum. Na kempingu były same kampery. Pojawiło się też parę komarów. Całe szczęście trafiłem na spokojnych sąsiadów.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery