Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Koniec Nysy, dalej Odra

  120.87  07:41
W nocy kropiło. Poranek był mocno zamglony, ale niemal nie było rosy. Było pochmurno z przelotnymi przejaśnieniami. Do tego wiało i było odczuwalnie chłodno. Zjadłem szybkie śniadanie i wróciłem na szlak Odra – Nysa.
Dotarłem do ujścia Nysy Łużyckiej do Odry. Prawie przegapiłem to miejsce, bo żadnej informacji nie dostrzegłem. Dopiero gdy rzeka wydała mi się szersza, rzuciłem okiem na mapę, by dowiedzieć się, że to było to. Od tamtej pory wały, po których biegł szlak, zrobiły się masywniejsze. Drogi też stały się szersze. Tylko wiatr dokuczał. Miałem do wyboru jechać górą wału i podziwiać widoki lub dołem i mieć odrobinę osłony od wiatru. Z pomocą przyszła niemiecka jakość, bo wał nie był w pełni wyasfaltowany i tylko co jakiś czas dało się wygodnie jechać górą.
Dzisiaj próbowałem zwiedzać Eisenhüttenstadt. Niestety ktoś tam nienawidzi rowerzystów, bo drogi były tak koszmarnie nierówne i momentami niebezpieczne, że aż puste. W centrum było ciut lepiej, o ile mogę tak powiedzieć o tamtej dzielnicy, bo próbowałem znaleźć jakikolwiek plan miasta czy jakieś zabytki, ale to chyba kolejne nieturystyczne niemieckie miasto. Zauważyłem jedną ciekawostkę, że na niektórych skrzyżowaniach rowerzyści mieli śluzę do skrętu w lewo. Niestety wymusza to konieczność odczekania dwóch cykli, a sygnalizacja drugiego cyklu skrętu jest w kompletnie nieintuicyjnym miejscu, bo trzeba patrzeć w prawo, jadąc prosto. To już na Tajwanie było to łatwiejsze, gdzie sygnalizacja znajdowała się za skrzyżowaniem.
Szlak przyniósł trochę ładnych krajobrazów. Nawet udało mi się zobaczyć więcej ptaków niż zwykle, dzięki czemu parę z nich uwieczniłem na zdjęciach. Niebo wyglądało, jakby miało przynieść opady. Faktycznie na drodze do Frankfurtu zaczęło mżyć z różną intensywnością. Nie zwiedzałem Frankfurtu, bo kiedyś tam byłem. Przedostałem się do Słubic, aby zjeść obiad i wróciłem na szlak. Na granicy po stronie niemieckiej robili kierowcom wyrywkowe testy na obecność koronawirusa. Ja się nie załapałem.
Na prostej i równej drodze na przedmieściach Frankfurtu spełniła się moja największa obawa – pękła szprycha. Sąsiednia tej, co pękła ostatnim razem. Jeszcze w Poznaniu, gdy docierałem do dworca, zorientowałem się, że zapomniałem zapakować zapasowe szprychy. Były za późno, aby szukać sklepu, więc postanowiłem dojechać do celu i rozwiązać problem następnego dnia. Stare betonowe płyty i bruk nie pomagały, a nie chciałem przeciążać pozostałych szprych. Ten szlak był miejscami beznadziejny.
W miejscowości Lebus pojechałem na awaryjny nocleg w zajeździe rowerzystów, ale nikogo nie zastałem, więc musiałem doczłapać się do Kostrzyna. Komary atakowały dzisiaj cały dzień, nie pozwalając na robienie lepszych zdjęć. Po drugiej stronie Odry widziałem rowerzystów. Trzeba będzie kiedyś się tam przejechać, bo na mapie ktoś oznaczył asfaltową nawierzchnię.
Ktoś niedawno przed moim przejazdem wyprowadził owce i przez kilka kilometrów droga była usłana świeżymi odchodami w takich ilościach, jakby ktoś przejechał się tamtędy z włączonym rozrzutnikiem obornika. Koszmar, gdybym jeszcze złapał kapcia.
Zmierzch dopadł mnie w Kostrzynie. W końcu odkryłem przyczynę, czemu mój bezprzewodowy licznik miał problemy komunikacyjne z nadajnikiem. Kilka dni wcześniej podniosłem lampkę przymocowaną nad błotnikiem. Snop światła najwidoczniej wpływał na fale wysyłane między nadajnikiem i licznikiem. Przez to zgubiłem parę kilometrów podczas jazdy o zmierzchu. Trzeba było brać przewodowy licznik i nie miałbym takich problemów.
Rozbiłem się na cichej polanie, bo w mieście było głośno. Była spora rosa. Komary atakowały tak wściekle, że nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłem. Nastała noc. Inna niż wszystkie, ale o tym w następnej części.
Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubuskie, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Wałami wzdłuż Nysy

  110.92  07:10
Nad łąką, na której zatrzymałem się, unosiła się mgła, która dodatkowo wzmogła rosę. Było pochmurno i pojawiały się tylko niewielkie przejaśnienia. Zajrzałem do centrum Przewozu i wróciłem do jazdy po szlaku Odra – Nysa.
Na śniadanie zatrzymałem się w Łęknicy. Zauważyłem ciąg pieszo-rowerowy na nasypie dawnej linii kolejowej. Część wschodnia była szutrowa, ale w kierunku granicy z Niemcami położyli ładny asfalt. Nad Nysą z kolei zachował się most kolejowy, po którym dostałem się do Bad Muskau. Przejechałem się przez miasto i dotarłem do niemieckiej części Parku Mużakowskiego. Chyba największą atrakcją był tam zamek. Pokręciłem się chwilę po alejkach i ruszyłem dalej.
Pojawiły się drogi dla rowerów, bo do tej pory jeździłem po ciągach pieszo-rowerowych. Tylko dziwne to drogi były, bo tabliczki zezwalały na ruch lokalny i kilka razy musiałem przepuszczać pędzące auta. Dalej szlak biegł po drogach na wałach rzecznych. Zrobiło się ciut cieplej i powróciły owady oraz babie lato. Nie tak straszne, jak poprzedniego dnia, ale było to uciążliwe.
Kolejny przystanek to Forst. Próbowałem coś zwiedzać, ale nie mogłem nawet trafić na jakikolwiek rynek. Do tego drogi dla rowerów były strasznie niewygodne. Nie ostał się też żaden most przez Nysę, więc pojechałem za miasto, żeby dostać się do Polski i coś zjeść. Trafiłem na wielkie, przygraniczne targowisko. Można tam było kupić chyba wszystko.
Wyszło słońce, więc rozłożyłem namiot, aby go przesuszyć. Do tego zaczął wiać wiatr, ale jakby z każdego kierunku. Wjechałem na wały niczym te w Małopolsce czy w Korei. Nawet trafił się odcinek na nasypie dawnej linii kolejowej.
Szlak już kilka razy prowadził inną drogą niż na oficjalnej stronie, ale dzisiaj trafiłem chyba na przekręcone tabliczki, bo jedna pokazywała zupełnie przeciwny kierunek. Nie można ufać znakom.
Dotarłem do miasta Guben. Po krótkiej pętli przejechałem do Gubina. Tam też chwilę pokręciłem się, uzupełniłem zapasy i odszukałem miejsca na nocleg. Kolejna noc nad rzeką. Było pochmurno, więc tym razem nie mogłem oglądać gwiazd.
Na wałach zaczynało mi się nudzić. Widziałem niewiele zwierząt, a właściwie same ptaki, które i tak uciekały zanim zdążyłem wyciągnąć aparat. Kolejne wioski o dwujęzycznych tablicach, kolejne zniszczone mosty. Elektryczne bariery przeciw dzikom zostały zastąpione metalową siatką. Szlak biegł więcej po terenie niż ostatnio, a jedna leśna droga nie nadawała się do jazdy, bo korzenie narobiły mnóstwa kolein.

Kategoria kraje / Niemcy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / lubuskie, setki i więcej, z sakwami, za granicą, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Górne Łużyce

  112.63  07:22
Wstałem przed wschodem słońca, ale zanim się wygrzebałem ze śpiwora, słońce zdążyły oświetlić promieniami drzewa. Byłem zmęczony po wczorajszym górskim odcinku. Spakowałem się i pojechałem rzucić okiem na pobliskie stacje benzynowe, żeby coś zjeść. Niestety wszystko wyglądało na zamknięte, więc zaplanowałem zjeść coś po drodze. Chciałem odnaleźć słupek graniczny z numerem 1, ale miałem pecha. Najwidoczniej był nim trójstyk granic – tam słupki były murowane.
Zanim wróciłem na szlak, objechałem kawałek miasta Hrádek nad Nisou. Potem przekroczyłem granicę. Znaki zaczęły mieć więcej informacji. Przede wszystkim były kilometry do kolejnych miejscowości. Częściej pojawiał się również znak szlaku Odra – Nysa. Wzdłuż ścieżek biegło ogrodzenie pod napięciem, które powstało, by powstrzymać dziki przed migracją.
Zjechałem ze szlaku, żeby zobaczyć centrum miasta Zittau. Nie podobało mi się, więc błądząc jeszcze po mieście, wróciłem na swój szlak. Dopiero Hirschfelde, dzielnica Zittau, ukazała Niemcy z ładniejszej strony. Stare, w większości zadbane domy przysłupowe zdobiły chyba wszystkie uliczki. Chwilę się tam pokręciłem i odbiłem na stary most w nadziei na zajrzenie do polskiego sklepu, ale stan techniczny konstrukcji skutecznie odstraszył mnie.
Przejechałem przez rezerwat przyrody wyznaczony w lasach wzdłuż Nysy Łużyckiej. Była tam para wiaduktów linii kolejowej, która biegła częściowo po polskiej stronie, częściowo po niemieckiej. Ciekawe, jak wygląda kwestia własności takiej transgranicznej linii.
Szlak przebiegł przez klasztor. Bramy były otwarte, ale czy można tamtędy przejechać o każdej porze? Nie widziałem możliwości objazdu. Pojawił się też pierwszy odcinek terenowy na szlaku, więc nie jest on w pełni utwardzony.
Zaczęło robić się gorąco. Mogłem trochę osuszyć namiot na łąkach, których mijałem mnóstwo. Pojawiło się też babie lato. Pajęczynę ściągałem z siebie niemal garściami, a pająków, które po mnie chodziły nie zliczyłbym.
W Radomierzycach nie zastałem niczego otwartego. Wszystko na sprzedaż. Poza pałacem, bo ten w rękach prywatnych był niedostępny. Nawet nie mogłem rzucić na niego okiem.
Zacząłem mieć problemy z hamulcem, który ocierał o tarczę hamulcową, spowalniając mnie i hałasując. Tak jakby ciśnienie oleju na klockach było nierównomiernie rozłożone. Całe szczęście regulacja nie była trudna – po kilku próbach przesunąłem cały hamulec, aby dać klockom odrobinę przestrzeni.
Dotarłem do Görlitz. Zwiedzanie sobie darowałem, bo już kiedyś tam byłem. Najpierw przedostałem się do Polski, żeby uzupełnić zapasy i zjeść obiad. Zgorzelec nie jest taki brzydki, jak kiedyś myślałem. Po prostu widziałem go od złej strony.
Ruszyłem dalej na północ. Zauważyłem, że na niektórych ulicach znaki na szlaku prowadziły inaczej niż podali na oficjalnej stronie internetowej. Również wszyscy rowerzyści gdzieś przepadli. Do Görlitz mijałem ich tabuny, a teraz mogłem policzyć jednoślady na palcach.
Zbliżał się wieczór. Pojawiło się mnóstwo owadów czy to lecących, czy zawieszonych w skupiskach nad drogą. Uprzykrzały życie, bo wierciły się, a strącanie ich nie miało sensu, bo zaraz kolejne chmary wpadały na mnie, pokrywając wszystkie ubrania i skórę swoimi czarnymi odwłokami. Koszmarne doświadczenie.
Końcówka dzisiejszej części szlaku była ciekawa. Droga prowadziła przez lasy. Przypominała Kaszubską Marszrutę, tylko pokrytą asfaltem. Zaczęło zmierzchać, więc dotarłem do mostu, by przedostać się do Polski i znaleźć miejsce na obóz. Znów na łące nad Nysą. Było ciepło i bezchmurnie, więc widziałem jeszcze więcej gwiazd niż wczoraj.
Szlak w Niemczech zaczął się całkiem obiecująco, choć nie idealnie. Krawężniki bywały jak w Polsce. Była kostka, kocie łby, trochę szutru i polnych dróg. Niektóre odcinki robiły się nudne. Miałem ciut inne wyobrażenie, ale to dopiero początek. Przejechałem niespełna 3 odcinki z oficjalnych 12, więc z podsumowaniem poczekam do końca wyprawy.
Kategoria kraje / Czechy, kraje / Niemcy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Do trzech razy sztuka

  108.87  05:18
Chciałem pokazać Ani moją ulubioną trasę rowerową przez Puszczę Notecką. Podczas pierwszej próby spotkał nas deszcz. Za drugim razem przeszkodą był wygięty hak (pominę, że z powodu wywrotki, ale Ania się uparła, że rany nie są przeszkodą). Tym razem zaplanowałem, że ruszymy do Obornik pociągiem, aby ominąć pechowy odcinek. Chłodnym porankiem stawiliśmy się na dworcu, po 20-minutowej jeździe mogliśmy rozpoczynać. InterCity zrobiło weekendową promocję – rower za złotówkę. Zaskakująco był nawet wagon z przedziałem rowerowym, którego nam brakowało podczas ostatniej podróży. Na 16 miejsc były zajęte zaledwie 2 – przez nas.
Nie było zbyt ciepło. Całe szczęście odcinek na zachód był w dużej mierze osłonięty lasami. W Bąblinie na chwilę pokazało się słońce. Tam też objechaliśmy pałac. W Stobnicy rzuciliśmy okiem na stan mostu, który czeka na lepsze czasy. W Obrzycku przespacerowaliśmy się po włościach zamku Raczyńskich. Potem jeszcze odbiliśmy na Antoniny, gdzie znajduje się deskal. Zjedliśmy w Obornikach, a potem trzeba było szybko zasuwać do Poznania, żeby zdążyć przed zmierzchem. Z tych wszystkich objazdów wyszło 20 km więcej niż zaplanowaliśmy.
Kategoria dojazd pociągiem, kraje / Polska, po dawnej linii kolejowej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, ze znajomymi, rowery / GT

Most na Trasie Pojezierzy Zachodnich

  127.01  06:31
Zauważyłem, że na Trasie Pojezierzy Zachodnich otwarto kolejne odcinki. Nie mogłem wytrzymać i zaplanowałem je zobaczyć. Z początku chciałem wystartować z Choszczna, dokąd wybudowano najwięcej odcinków szlaku, ale nie podobał mi się kierunek wiatru i zacząłem kombinować. Ostatecznie i tak wiało ciągle w twarz. Zdecydowałem się na Gorzów Wielkopolski, co nie było najtrafniejszą decyzją, ale wszystko po kolei.
W Gorzowie znalazłem się dopiero koło południa. Od razu ruszyłem na zachód. Dopiero wtedy zorientowałem się, że kiedyś jechałem tamtędy. Dzisiaj wybrałem Gorzów tylko dlatego, aby sprawdzić (tę samą) drogę dla rowerów biegnącą do Kostrzyna. Co za niefortunny początek.
W Witnicy przespacerowałem się po Parku Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji, i ruszyłem leśnymi drogami ku dzisiejszemu celowi. Z początku planowałem kierować się do Kostrzyna, ale jechałbym po własnym śladzie. Wolałem skrócić sobie drogę. W ten sposób wypatrzyłem wrzosy. Właściwie trudno było je przegapić, gdy pokrywało całe runo leśne.
Szybko uciekłem z Dębna, bo był jakiś zlot hałaśliwych maszyn. Potem jeszcze złapali mnie w jednej z wiosek, ale zjechałem w teren i dzięki temu nie straciłem słuchu. Wyjechałem z tej drogi tuż koło znajomego kościółka. Ale ten świat mały.
Mieszkowice to bardzo ładne miasteczko. Ma mury obronne i ładną, choć sypiącą się architekturę. Pokręciłbym się tam dłużej, gdybym miał więcej czasu. Zostały mi ostatnie proste, aby dostać się do Odry. Tylko temperatura zaczęła spadać.
Most w Siekierkach został ukończony. Przynajmniej pierwszy, ale będę miał powód, aby tam wrócić, gdy skończą most nad samą Odrą. Zrobiłem tylko kilka zdjęć. Zostałbym tam dużo dłużej, bo przyroda wokół mostu była dość żywa, ale gonił mnie czas. Pozostało mi pojechać po własnym śladzie do Trzcińska-Zdroju. Droga nie zmieniła się od lutego. No, zrobiło się zieleniej. Złapał mnie zmierzch i wszędzie wokół latało mnóstwo nietoperzy. Chyba nawet jeden na mnie wpadł.
W Trzcińsku zrobiłem szybkie zakupy, zjadłem i po zmroku, po niedawno ukończonym odcinku szlaku, dotarłem do agroturystyki. Nie najgorsze miejsce na nocleg w trasie. Mam obawy o pogodę nazajutrz. Może mocniej popadać. Aczkolwiek dzisiaj też miało padać i nic z tego nie wyszło.
Kategoria kraje / Polska, Polska / lubuskie, Polska / zachodniopomorskie, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, po dawnej linii kolejowej, mikrowyprawa, rowery / Fuji

Sieraków: wiadukty

  111.00  05:21
Ruszyłem rano na dworzec w nadziei na złapanie pociągu. Była mgła, ale jechało się całkiem przyjemnie. Od paru lat zakup biletu na rower w biletomacie jest niemożliwy. Zwyczajnie po każdej takiej próbie biegłem do pociągu, by tam przepłacić. Dzisiaj kupiłem tylko bilet osobowy z planem dokupienia biletu na rower w pociągu, jak mi kiedyś poradzono. W składzie było 6 miejsc na rowery, z czego tylko 3 zajęte (wliczając mój). Z biletem konduktor miał drobny kłopot, bo – jak się okazało – wybrał bilet na przewóz bagażu, do którego dolicza się opłatę dodatkową, której chciałem w końcu uniknąć. Udało się to skorygować, ale pojawił się kolejny problem – opóźnienia. We Wronkach znalazłem się 45 minut po planowym przyjeździe. W końcu mogłem rozpocząć podróż.
Z początku planowałem dojechać gdzieś dalej do serca Puszczy Noteckiej, aby schronić się przed wiatrem, ale zabrałem kolarzówkę, więc musiałem kombinować. Ostatecznie wiatr okazał się nie przeszkadzać mocno, a może nawet wiał z innego kierunku niż prognozowano. Zrobiło się za to gorąco, więc bluza stała się zbędna. Obrana przeze mnie droga też nie była do końca utwardzona i zaliczyłem pierwszą tego dnia dawkę piachu oraz tarki.
W Sierakowie byłem niedawno. Wtedy zauważyłem wiadukty dawnej linii kolejowej. Po powrocie odnalazłem wiadukty w Chrzypsku Małym oraz w Nojewie. Chciałem zobaczyć je z bliska i stąd powstał pomysł na wycieczkę. Jechałem wzdłuż linii nr 368, biegnącej z Szamotuł do Międzychodu. Zobaczyłem kilka mniejszych mostów i wiaduktów. Odbiłem na chwilę w Łężeczkach, żeby zobaczyć punkt widokowy, a potem dojechałem do najładniejszego wiaduktu na trasie, a właściwie ażurowego mostu nad Oszczenicą. Nawet wdrapałem się na górę, żeby rzucić okiem na stan torów. Mam nadzieję, że kiedyś zrobią użytek z tej nieczynnej już linii (po cichu dopinguję, żeby powstała tam trasa rowerowa).
Wiadukt w Nojewie wyglądał tak jakoś zwyczajnie w porównaniu do pozostałych, które dzisiaj widziałem. Zaraz za nim znajdowała się rybna restauracja. Droga, ale byłem tak głodny, że nie mogłem wybrzydzać. Na koniec zajrzałem jeszcze na stację kolejową, na której prawdopodobnie powstaje muzeum.
Pozostał powrót do Poznania. Nie chciałem jechać przez Szamotuły, bo zaraz mi się znudzą, tak często przez nie przejeżdżam. Wybrałem Kaźmierz, potem kawałek drogi wzdłuż krajówki i końcówkę standardowo z Przeźmierowa.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, terenowe, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, rowery / GT

Deszczowa rozgrzewka

  117.49  05:26
Temperatura bardzo przyjemna na rower. Pojechałem po Anię, która szykuje się do wyścigu, więc miał to być dzień treningu. Zaplanowałem pokazać jej moją ulubioną drogę na obrzeżach Puszczy Noteckiej. Ruszyliśmy dość szybko. Momentami nie nadążałem. Rozgrzewka nie trwała jednak długo, bo w Objezierzu dopadł nas deszcz. Nie mieliśmy zbyt dużych możliwości na kolarzówkach. Przeczekaliśmy najgorsze na przystanku i pojechaliśmy, gdy opad zmalał. Kałuże chlapały, ale w Obornikach zrobiliśmy sobie długą przerwę na obiad i drobne zwiedzanie. Postanowiliśmy odwołać wycieczkę i wsiąść do pociągu. Mieliśmy pecha, bo konduktor nas nie wpuścił. Koleje regionalne z roku na rok stają się coraz gorsze. Ostatnio zdecydowanie wybieram Intercity, bo tam można bez żadnego problemu zarezerwować miejsce dla roweru (o ile są wolne). Z braku alternatyw ruszyliśmy do Poznania na rowerach. Zrobiło się nieprzyjemnie chłodno, ale jazda rozgrzewała.
Kategoria ze znajomymi, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / GT

Pod Poznaniem, część 35

  117.88  05:10
Gdy ci smutno, gdy ci źle, na rower wsiądźże.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Kiedy wreszcie wyremontują most?

  121.46  05:24
Przed południem było pochmurno, ale tak zwlekałem z wyjściem, że zrobiło się gorąco (nawet 30 °C na termometrze). Zabrałem aparat w nadziei na jakieś ładne ujęcia i ruszyłem do mojej ulubionej trasy przez Puszczę Notecką.
Droga do Szamotuł bez rewelacji. Wzdłuż Jeziora Kierskiego skorzystałem z wygodnej ścieżki. Kolejne wygody były dopiero za Szamotułami. Potem z Obrzycka pojechałem przez Zielonągórę, bo nie chciało mi się przechodzić przez most czekający na lepsze czasy, a przecież droga do Brączewa jest dużo przyjemniejsza. Kiedy wreszcie wyremontują ten most?
Do Obornik było przyjemnie, ze słońcem w plecy. Za drogę do Poznania wybrałem krajówkę, bo nie chciało mi się tłuc po dziurawych asfaltach przez wioski. I tak na krajówce jest bezpieczniej, bo w dużej mierze jest tam pobocze.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Od Pietrowic do Opola

  102.36  06:36
Planowałem spędzić leniwą niedzielę i pojechać tylko do Nysy, ale spontaniczność tej podróży doprowadziła do tego, że wczoraj nie mogłem zarezerwować pociągu. Udało się złapać ostatni z Opola, więc zmieniłem plany i z pierwotnego pozostał tylko Prudnik, cobym nie jechał do Opola po własnym śladzie sprzed paru lat.
Zaskakująco namiot był dzisiaj suchy, więc nie musiałem martwić się suszeniem go przed powrotem do domu. Od rana było gorąco. Ruszyłem ku Czechom, by skrócić i oczywiście urozmaicić sobie drogę. Nie udało mi się znaleźć niczego do jedzenia – brak sklepów czy restauracji. Śniadanie musiało poczekać.
Chciałem chwalić Czechy za bardzo dobre drogi, ale szybko zmieniłem zdanie, bo niczym się nie różniły od tych w Polsce. Do tego było parę podjazdów. Nawet zaczęło się chmurzyć, ale nic z tego nie wynikło.
Szybko objechałem Prudnik, zjadłem śniadanie i ruszyłem na północ. Po chwilowym zachmurzeniu powrócił upał. Mozolnie jechałem na północ, nie mijając żadnych sklepów. Całe szczęście w porze obiadowej trafiłem na smażalnię pstrągów. Do tego upatrzyłem sobie trochę czereśni, bo chodziły za mną od paru dni, uśmiechając się przy prawie każdej drodze.
Robaki były dzisiaj niezwykle aktywne. Strząsałem je niemal garściami. Nawet gdy wjechałem do lasów co chwila coś mnie atakowało i kąsało. Co do lasów – albo było za gorąco, albo za mocno je przerzedzili z drzew, bo nie przynosiły orzeźwienia.
W Opolu miałem kilka godzin do pociągu. Jednak mogłem włączyć Nysę do planu. Pokręciłem się po mieście, pospacerowałem, zjadłem i w końcu wróciłem do domu. Zabrakło zaledwie 50 km do założonych 1000 km podczas tego urlopu. W końcu jednak przejechałem się za granicą, bo w zeszłym roku pierwszy raz od dziesięciu lat do tego nie doszło. Zostało mi trochę urlopu, więc z pewnością uda mi się jeszcze kilka razy wyskoczyć pod namiot.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / opolskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Velo Dunajec 2021, dojazd pociągiem, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery