Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Polska / dolnośląskie

Dystans całkowity:16744.46 km (w terenie 2707.25 km; 16.17%)
Czas w ruchu:750:55
Średnia prędkość:18.83 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:150923 m
Suma kalorii:23542 kcal
Liczba aktywności:238
Średnio na aktywność:70.35 km i 3h 48m
Więcej statystyk

U źródła Nysy Łużyckiej

90.3106:14
Już na początku roku rozważałem ruszyć wzdłuż granicy z Niemcami. Oficjalna strona szlaku Nysa – Odra zaczyna się jeszcze w Czechach, dlatego postanowiłem tam się dostać. Wczoraj zatrzymałem się we Wrocławiu, a dzisiaj o szóstej rano wsiadłem w pociąg do Szklarskiej Poręby. Pierwszy raz dotarłem tam koleją. Miałem odrobinę szczęścia, bo pociąg zapełniało już kilkunastu rowerzystów. Wielu z nich jechało na jakiś maraton w Jeleniej Górze.
Widoki ze Szklarskiej Poręby Górnej były przepiękne. Niebo chmurzyło się, ale dzięki temu niektóre zdjęcia wychodziły lepsze. Uzupełniłem najpierw zapasy, bo nie planowałem robić zakupów za granicą, a potem ruszyłem na granicę z Czechami. Zwykle ku Izerom jeździłem po krajówce, ale tym razem wypatrzyłem spokojniejszą drogę wzdłuż linii kolejowej. Trochę asfaltu, trochę szutru, dużo natury – było całkiem wygodnie. Martwiły mnie oznaczenia trasy Biegu Piastów, który gdzieś w oddali był słyszalny, ale na tamtym odcinku akurat nie przecinał mojej drogi.
Im wyżej, tym robiło się chłodniej. Obawiałem się też, że może popadać, bo tak zasłyszałem od spotykanych ludzi. Wyjechałem na chwilę na krajówkę, aby zaraz wrócić na boczne dukty. Wpadłem na linię startową wspomnianego biegu, a właściwie rajdu rowerowego. Mnóstwo kolarzy blokowało drogę. Jak się okazało po rzucie okiem na mapę, nie była to moja trasa. Odetchnąłem z ulgą, ale nie na długo. Powróciwszy na właściwy tor, znów wpadłem na trasę wyścigu. Szczęście, że uczestnicy rozwlekli się, a starty zostały podzielone na grupy. Dostałem instrukcję, że mogę jechać lewą stroną drogi i tak też zrobiłem, aż dotarłem do rozdroża pod Działem Izerskim, gdzie zaczynał się zjazd do granicy z Czechami.
W Czechach jechałem trochę głównymi drogami, trochę bocznymi, paroma szlakami. Widziałem wiele ciekawej architektury, sporo wiaduktów. Miałem szczęście do pociągów, choć po jakimś czasie już nie chciało mi się wszystkich fotografować.
Po 37 km od startu w końcu dotarłem do miejsca, gdzie miał zaczynać się szlak. Zero oznaczeń. Czułem się zagubiony, ale jechałem dalej, bo wgrałem do Garmina całą trasę. Półtora kilometra dalej znajdowało się źródło Nysy Łużyckiej, a obok tablica z informacją o istnieniu szlaku Odra – Nysa. Przynajmniej tyle.
Szlak biegł dalej wzdłuż kilku czeskich szlaków: najpierw 3038, potem 3036 i ostatecznie 14. Jedynym śladem były białe trójkątne nalepki na tabliczkach – wyblakły, bo tak dawno zostały naklejone, a i to było ich tak mało, że bez znajomości szlaku nie dało się po nim poruszać. I tak w paru miejscach szlak poprowadził mnie inaczej niż ślad w Garminie, więc nie przejechałem całej trasy.
Z tych ciekawszych doświadczeń był przejazd po moście kolejowym. Jeden tor został rozebrany (lub nigdy nie powstał) i obok dało się iść, ale na jego końcu kłopot sprawiał nasyp ziemny. Zaraz dalej była kolejna atrakcja – klatka do transportu przez rzekę. Mieściła 6 osób, ale rower też dało się wepchnąć. Potem tylko trzeba było się przeciągnąć na drugą stronę. Oba urozmaicenia były chyba fakultatywne, bo nie biegł po nich żaden czeski szlak (musiałem przegapić skręt na którymś skrzyżowaniu), ale Garmin prowadził mnie właśnie tamtędy. Coś musiało się zdezaktualizować.
Nysa Łużycka zaczynała zamieniać się z potoku w rzekę. Niestety już na tym etapie czuć było zanieczyszczenia, które nią płynęły. Dopiero druga połowa czeskiego odcinka szlaku biegła wzdłuż rzeki, dzięki czemu zrobiło się bardziej płasko. Duża liczba górskich odcinków wymęczyła mnie i spowolniła. Czułem, że straciłem dużo czasu na podjazdach. Zaskakująco dojechałem do granicy przed zmierzchem. Liczyłem na 130 km, a pokonałem ledwo 90. Nie wiem, jak ja to zaplanowałem. Odcinki, które przegapiłem nie mogły dawać takiej różnicy.
Miałem jeszcze nadzieję, że kemping w Czechach będzie otwarty, ale recepcję zastałem zamkniętą. Pojechałem w kierunku trójstyku granic. To już trzeci odwiedzony, więc jestem na półmetku. Przejechałem na polską stronę i znalazłem ustronne miejsce na rozbicie namiotu. Noc była ciepła. Zachmurzenie też się zmniejszyło, bo widziałem gwiazdy, dużo gwiazd.
Kategoria Góry Izerskie, dojazd pociągiem, góry i dużo podjazdów, kraje / Czechy, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / dolnośląskie, terenowe, z sakwami, za granicą, wyprawy / Odra – Nysa 2021, rowery / Fuji

Zjazd do Świdnicy

33.9001:37
Dzisiaj powrót. W końcu słoneczny i ciepły dzień. Pogoda wybrała idealny moment. Najpierw musiałem wjechać na Przełęcz Sokolą, co poszło mi zaskakująco sprawnie. Potem dłuuugi zjazd i nawet nie wiem, gdzie mi uciekł cały ten czas, bo zacząłem obawiać się, że nie zdążę na pociąg. Wszystko jednak poszło po myśli i wróciłem do domu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Bardziej deszczowy gravel

43.3502:29
Dzisiaj było mniej deszczu i nawet wcześnie przestało padać. Gdy ruszyłem, ulice były suche i przyjemnie się jechało. Do czasu, bo ledwo zjechałem ze wzgórza i zaczęło padać. Schroniłem się pod wiaduktem kolejowym. Miałem dużo czasu na obejrzenie mojego nowego roweru. Przestało padać dopiero po pół godzinie. Niestety ledwo przejechałem kilometr i musiałem szukać schronienia na przystanku autobusowym. Kolejne pół godziny ulewy. Po niej ulice zrobiły się nieprzyjemnie mokre. Mimo to kontynuowałem jazdę zgodnie z planem.
Deszcz złapał mnie jeszcze parę razy, ale już nie tak obfity, jak wcześniej. Chowałem się pod drzewami i wiatami, by po kilku minutach jechać dalej. Po dotarciu do Głuszycy ulice stały się suche. Tam nie padało tyle, co na południu. Gdybym urwał się wcześniej, może nie straciłbym tyle czasu pod zadaszeniami.
Czekał mnie jeszcze długi podjazd. Parę dróg pamiętałem z innych wycieczek. Tę największą górę poprzednim razem zdobyłem zimą. Po drugiej stronie wzniesienia zobaczyłem mnóstwo zamglonych dolin i po raz kolejny pożałowałem, że nie miałem ze sobą dobrego aparatu. Końcówkę przejechałem w mlecznej mgle, która wraz z niską temperaturą utrzymywały się długo, bo kałuże nie zdołały wyschnąć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Deszczowy gravel

42.3902:32
Popołudnie było deszczowe. Co wyjrzało słońce i cieszyłem się, że ulice zaczną schnąc, to zaraz zaczynało lać. Późno przestało. Odczekałem jeszcze parę chwil, żeby mieć pewność i ruszyłem na krótką pętlę po okolicy. Kałuże przeszkadzały, więc nie jechałem za szybko, żeby nie zachlapać roweru. Kiepskie drogi ujawniły wadę projektową tego modelu – poluzowała się śruba trzymająca błotnik. Ta sama śruba, z którą wczoraj męczył się serwisant, gdy ją ukręcił. Czemu wada projektowa? Ponieważ siły działające na błotnik zawsze będą luzowały tę śrubę. Nie przemyśleli konstrukcji modeli na 2021 (w modelach na 2020 jeszcze było normalne mocowanie błotników) i teraz będę bawił się w szukanie alternatywnych i solidnych metod przymocowania głupiego kawałka plastiku. Na razie w zastępstwie użyłem reklamówki, którą zabrałem na wypadek deszczu.
Na południe jechało się przyjemnie. Wzniesienia nie były wymagające. W końcu wyjrzało słońce i w Bożkowie żałowałem, że nie miałem aparatu. Złota godzina była dzisiaj nieziemska. Mógłbym gapić się na te krajobrazy, ale trzeba było wracać. Do Nowej Rudy prowadziły całkiem ładne drogi dla rowerów. Niestety w centrum pozamykali drogi i obrany przeze mnie objazd przyniósł spory podjazd, który w końcu poczułem, bo do tej pory nawet nie wrzucałem najlżejszego przełożenia. Hamulce zaczęły jakoś chętniej współpracować. Nie wiem, czy to przez dużą wilgotność, czy może musiały się wyrobić. Potem jeszcze parę górek, trochę mgły i wróciłem do mojej bazy. Mimo późnej godziny było nadal widno.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Moja rodzina powiększyła się

26.5901:49
Prędzej czy później musiało to nadejść. Nie chciałem czekać nie wiadomo ile, aż mój upragniony model zostanie wyprodukowany, dlatego wybrałem inny. Może jednak trochę historii.
Na samym początku był Trek. Pół roku temu wpadł mi w oko model 520. Choć byłby to mój drugi rower tej firmy, byłem do niego przekonany. Dopiero dystrybutorzy sprawili, że zacząłem się wahać. Najbliższa możliwość kupna tego modelu to 2022 rok, a i to nie było pewne. Zainteresował mnie Surly z modelem Disc Trucker. Uparłem się, że nowy rower ma mieć hamulce tarczowe oraz mocowanie kół typu thru-axle. Poznański dystrybutor zniechęcił mnie ceną, więc szukałem dalej. Natknąłem się na nieznaną mi firmę Salsa, która oferowała model Fargo Apex. Tym razem przeszkodą był brak polskiego dystrybutora. W sumie w zagranicznych sklepach też nie udało mi się nic znaleźć.
Przez jakiś czas byłem w sytuacji patowej, aż w końcu trafiłem na Fuji – markę powstałą w Japonii, która wyglądała obiecująco. Pierwszym modelem, na który natrafiłem był Touring Disc. Gdy go szukałem, został mi zaproponowany inny model z serii gravelowej, bo jednak czasem można wjechać w teren, więc przydałby się porządniejszy widelec. Nie do końca podobał mi się, więc szukałem dalej. Trafiłem tak na zeszłoroczny model Jari 1.5. Ostatni dostępny w Polsce był na Śląsku, ale na miejscu okazało się, że był za duży. Sprzedawca mocno odradzał mi kupno, więc wróciłem z pustymi rękami. Przygotowałem się do tego, że będę czekał na premierę Jari 2.1, który miał być bazą pod budowę roweru wyprawowego, ale kilku mówiło o sierpniu, a większość o przyszłym roku. Ostatecznie nie mogłem się doczekać. Przekonałem się do modelu Jari 2.1 LTD, którego nie ma nawet w katalogu producenta, ponieważ jest wersją przygotowaną na rynek europejski – model wyposażono w bagażnik, błotniki i dynamo z oświetleniem. Spakowałem się i pojechałem do najbliższego sklepu, gdzie można było ten model dostać – do Dzierżoniowa.
Niełatwo jest znaleźć swój ideał. Również model, który wybrałem ideałem nie jest, ale będę nad nim pracował. Mam plan. Może nie na ten rok, ale gdy tylko zużyją się komponenty, wymienię je na takie, które sobie wymarzyłem. Trafiłem do rozgadanego sprzedawcy. Rower wymagał jeszcze serwisu, ale połowa czasu spędzonego w sklepie to było słuchanie niejednej historii.
W końcu mogłem ruszyć. Znalazłem się tak blisko gór, więc wybrałem nocleg nie w Dzierżoniowie, jak planowałem na początku, a po drugiej stronie Gór Sowich. Widoki były niesamowite. Stęskniłem się za nimi. Jazda nie była prosta, bo te okolice stały się strasznie nieprzyjazne rowerzystom. Drogi dla kaskaderów z najgorszej kostki, przejścia dla pieszych zamiast przejazdów, dziury, wysokie krawężniki i zakazy wjazdu rowerem bez wyznaczonej ścieżki to absurdy, które czekają na rowerzystów od Dzierżoniowa po Bielawę. Przynajmniej do Pieszyc był kawałek asfaltu. Potem dużo gór, odrobina terenu i moja pomyłka w postaci agroturystyki w cenie hotelu i jakości kwatery prywatnej.
Wrażenia z pierwszej jazdy. Podoba mi się kierownica. Jest za co złapać, bo ma dużą średnicę i czuć chwyt. Nie spodobały mi się hamulce tarczowe. Myślałem, że będą hamować jak żyleta, a działają gorzej niż przemoczony v-brake. Droga hamowania to tragedia. Jadąc z górki, bałem się, że wypadnę z drogi. Regulacja jest karkołomna, bo co raz coś szura. Na minus jest też dynamo w przedniej piaście. Wprawia koło w drgania. Być może pójdzie jako pierwsze do wymiany, bo wolę latarkę Convoya. Nie podoba mi się też przełożenie. Na korbie mam 48/32T, a wolałbym 44/30T, żeby wykorzystać wszystkie biegi. Z tym jednak poczekam do wymiany napędu. Na razie całkiem dobrze jechało mi się pod górę.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, wyprawy / Góry Sowie 2021, rowery / Fuji

Kolej na rower

143.7806:54
Ledwo wróciłem z jednej wycieczki, a po krótkim śnie trzeba było wstawać na kolejny pociąg, żeby korzystać z ładnej pogody. Zaplanowałem przejechać drogę rowerową, którą odkryłem zaledwie 2 tygodnie temu. Niestety pokrycie siecią kolejową w Polsce jest strasznie ubogie, więc musiałem kombinować. Pociągiem dostałem się do Głogowa. Chciałem dalej, ale bardziej na zachód jeżdżą tylko pociągi towarowe, a droga przez Wrocław zabrałaby za dużo czasu.
Z Głogowa wyjechałem złą drogą, ale nie nadłożyłem dużego dystansu. Szybko pojawił się większy problem. Miało wiać z południowego-wschodu, a wiało z południowego-zachodu. Całą drogę na zachód miałem pod wiatr, co w połączeniu ze zmęczeniem po wczorajszym wypadzie, tworzyło smutny początek wyprawy.
Słoneczny poranek przyniósł parę ładnych widoków zamglonych dolin. Zatęskniłem za mieszkaniem w pobliżu gór. Przydałoby się w końcu przeprowadzić gdzieś bliżej i zebrać trochę wspomnień z południa kraju. Niedzielny poranek zaskakiwał również niewielkim ruchem na drogach. Chociaż stara droga krajowa wzdłuż S3 wyglądała prawie jak droga dla rowerów ze swoim brakiem ruchu.
Trafiłem na koszmarny bruk, który, wydawać by się mogło, nie miał końca. Im grubszy kamień, tym gorzej telepało. Dopiero po kilku kilometrach uwolniłem się z tego horroru. Potem dojechałem do Szprotawy i – po krótkim objeździe po mieście – ruszyłem na północ. W końcu z wiatrem. Mogłem odrobinę odpocząć. Z początku planowałem jechać przez Żagań, ale wiatr mnie odciągnął od tego pomysłu.
Punktualnie w południe dotarłem do granicy powiatu nowosolskiego, gdzie swój początek ma szlak Kolej na rower wybudowany na nasypie dawnej linii kolejowej. Nawierzchnia asfaltowa, w dużej mierze równa, tylko na skrzyżowaniach z drogami wstawili podłe szykany. Byłem świadkiem, jak dzieciaki nie zdążyły sprawnie przedostać się przez ulicę, przez co szalony kierowca otrąbił ich. Do sytuacji nie doszłoby, gdyby na drodze nie było przeszkód, a te barierki dodatkowo ograniczają widoczność.
Jechało się bardzo przyjemnie. Mimo rozpoczynającego się przedwiośnia, widoki były całkiem przyjemne. Zatrzymałem się na szybkie zwiedzanie Kożuchowa i wrzucenie czegoś na ząb, a potem w drogę. Zrobiło się gorąco. Na termometrze widziałem nawet 17 °C. Mimo że śnieg w większości stopniał, trafiło się kilka odcinków pokrytych lodem. Duży plus, że nie sypali solą, choć wjazd na lód pod złym kątem dla kilku osób skończył się glebą.
Dojechałem do Nowej Soli. Wygody się skończyły. Szlak przez miasto przebiega lokalnymi drogami dla kaskaderów. Są to jedne z najgorszych dróg, jakie widziałem w Polsce. Można powiedzieć, że są one solą w oku nowosolan. Przez brak oznaczeń pojechałem inną trasą niż zakładał szlak, ale nic nie straciłem, bo wszystkie tamtejsze drogi są tak samo niebezpieczne.
Wróciłem na wygodny szlak na nasypie kolejowym i po stu kilometrach od Głogowa dotarłem do celu założonego przed dwoma tygodniami – do mostu kolejowego w Stanach. Ludzi było absurdalnie dużo, niczym w Japonii. Cieszyłem się, że nie pojechałem tam w sezonie, bo pewnie nie zrobiłbym nawet jednego zdjęcia. Chociaż żałowałem, że nie wziąłem aparatu, bo widziałem tyle pięknych widoków, których po prostu nie dało się uchwycić telefonem. Aj, szkoda.
Dalej było coraz mniej ludzi. Słońce przeraźliwie świeciło w plecy i w lusterko. Dobrze, że jechałem na wschód i nie byłem oślepiany, bo jedna babcia prawie we mnie wjechała, tłumacząc się, że mnie nie zauważyła. Gdyby jechała za swoją koleżanką, to nie wjechałaby mi na czołówkę.
Dotarłem do końca powiatu i tym samym szlaku. Jaka szkoda, że nie biegnie do samego Wolsztyna. Mógłbym ten szlak nazwać odkryciem roku 2021, na wzór odkrycia z Puszczy Noteckiej. Do najbliższej cywilizacji prowadziła niestety piaszczysta droga przez las. Obawiałem się błota, ale nic takiego – nawet dało się jechać.
Dalej do Obry biegły szutrowe drogi dla rowerów. Zaniedbane, ale gdyby się nie kurzyły, to byłyby nawet 7/10. Do Wolsztyna dotarłem przed zachodem słońca – na 1,5 godziny przed pociągiem. Już nie miałem ochoty na dalsze wojaże, więc przeczekałem to w nowej poczekalni. Takiej wycieczki to nie pamiętam, żeby w dwie strony jechać pociągiem.

Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, Polska / lubuskie, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, dojazd pociągiem, rowery / GT

Dolina Bystrzycy

74.1803:35
Na Ślężę wbiegłem wczoraj, aby dzisiaj mieć lekki dzień. Chłodnawy i mglisty poranek przyniósł kilka przyjemnych dla oka widoków.
Zaplanowałem pojechać wzdłuż Doliny Bystrzycy. Zawiodłem się brakiem dróg. Przekroczyłem Bystrzycę kilkoma mostami i tyle. Żadnej drogi przez dolinę. Może jakieś leśne ścieżki znalazłyby się, ale nie miałem ochoty brudzić kolarzówki. Musiałem się obejść smakiem. Zresztą, ruch samochodowy wzdłuż doliny nie przyniósłby niczego dobrego dla natury, więc po części dobrze jest, jak jest.
Dotarłem do Wrocławia. Do centrum zabrała mnie mierna sieć dróg dla rowerów, chociaż zdecydowanie było lepiej niż w Dzierżoniowie. Pojechałem na sekundę na Rynek, a potem na dworzec. Ostatecznie wróciłem do Poznania pociągiem. Próbowałem kupić bilet w dwóch biletomatach, ale za każdym razem był błąd. Z kolei pani w okienku kazała lecieć do kierownika pociągu, bo podobno nie zdążyłbym kupić biletów w 5 minut. Ostatecznie ten czas przesiedziałem w pociągu, a konduktor naliczył opłatę dodatkową. Polskie koleje są coraz mniej ludzkie.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, dojazd pociągiem, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Potrącenie, palmiarnia i pierogi

87.4204:21
Mój spontaniczny urlop dobiega końca. Postanowiłem wrócić do Poznania na rowerze. Poranek nie był najcieplejszy, chociaż słońce świeciło przeraźliwie. Pojechałem wzdłuż doliny Bobru.
Kolory jesieni o poranku są zupełnie inne. Jakby bardziej złote. Wpadłem na sporo znanych dróg, kilka nowych, trochę terenowych.
Na drodze miałem sporo górek, niektóre ładne, zadrzewione. Podjeżdżałem taką jedną, gdy nagle „wyprzedzające” mnie auto zahaczyło lusterkiem o przedramię. Impakt nie uszkodził kości, ale miałem zdartą skórę. Kobieta w okularach przeciwsłonecznych tłumaczyła się, że mnie nie zauważyła przez słońce. Ja w zerówkach nie miałem z tym problemu. Musiała korzystać z telefonu w trakcie jazdy. Nie miałem ochoty tracić czas na wzywanie mundurowych, więc tylko spisałem numer telefonu.
Dojechałem do Wałbrzycha. Bilet na zamek pozwalał na wejście do Palmiarni, więc skorzystałem z okazji. Było duszno i upalnie niczym latem w Japonii. Widziałem dużo roślin podobnych do tych, na które natrafiłem w Azji. W tamtejszej kawiarni mieli przepyszny deser malinowy. Smak jak u babci.
Zrobiłem się głodny, a ostatnim razem zauważyłem reklamę okolicznej pierogarni. Wtedy nie znalazłem miejsca. Dzisiaj było zamknięte, ale w centrum trafiłem na inną restaurację. Wałbrzyszanie chyba lubią pierogi. Zamówiłem dwa nadzienia, ale smak nie był zadowalający.
Miałem przed sobą długą drogę w dół aż do Świdnicy. Pomijając kilka dziur, był to całkiem przyjemny zjazd. Opuściłem góry i przez Świdnicę pojechałem prosto do domu gościnnego. Zaczęło się robić chłodno.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Ślęża po zmroku

46.3902:17
Z początku planowałem pojechać na Ślężę przed zatrzymaniem się na nocleg, ale miałem dość dźwigania plecaka, więc zmieniłem plany i już bez bagażu ruszyłem w kolejne góry.
Temperatura spadła. Zmierzch zapadł, gdy dotarłem na parking pod Ślężą. Zostawiłem rower i ruszyłem pieszo w górę, mijając ostatnich turystów schodzących ze szczytu. Co mnie zaskoczyło, to zakaz wjazdu. Lata temu mogłem wjechać tamtędy rowerem na sam szczyt.
Zmrok zapadł, gdy wbiegłem na szczyt. Było pusto i prawie cicho (gdyby nie te zwierzęta). Zrobiłem kilka nocnych zdjęć i zszedłem do roweru. Latarka w telefonie była nieodzowna.
Postanowiłem nie wracać po własnym śladzie. Zrobiłem pętlę. Pojawiły się mgły. Narzuciłem na siebie dodatkową warstwę i skierowałem się na Dzierżoniów. Tam znajdowały się jedyne w okolicy sklepy. Przed powrotem zatrzymałem się na kolacji w restauracji. Zamówiłem intrygującego kurczaka w sosie malinowym. Dla mnie bomba.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, po zmroku i nocne, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Zanim odejdzie jesień

75.0603:43
Jeszcze nie byłem w Jeleniej Górze, więc wplotłem ją do dzisiejszego planu. Przede wszystkim chciałem dojechać do Starej Kamienicy. Był to najcieplejszy dzień mojego urlopu.
Już na początku zaskoczyła mnie polna droga. Nie miałem ochoty na teren, dlatego zacząłem szukać objazdu. Tak szukałem, że dojechałem do przedmieści Jeleniej Góry. A w teren i tak potem wjechałem.
Zaledwie tydzień temu niecierpliwiłem się przed nadejściem jesieni. Teraz z trudem odnajduję złote liście na drzewach. Wjechałem na drogi, na których rok temu uchwyciłem dziesiątki zdjęć. Dzisiaj nawet nie było po co stawać. Jeżeli liście jeszcze były na drzewach, to brązowe.
W Piechowicach byłem zbyt pewny siebie i zabłądziłem. Musiałem nadrobić jeszcze trochę drogi. W nagrodę dostałem pozłacane drzewa. A mogłem zatrzymać się pod Izerami.
Ze Starej Kamienicy pojechałem do Jeleniej Góry. Unikając ruchliwych dróg, trafiłem do Cieplic, południowej dzielnicy. Dokręciłem do centrum. Było nieco za późno na obiad, więc skusiłem się na pączka z manufaktury. Miałem blisko do pensjonatu. Temperatura zaczęła szybko spadać, choć wieczorem nadal była wyższa niż przez kilka ostatnich dni.
Teraz zwróciłem uwagę, że na mapie ze śladu przebytej drogi wyszedł łabędź. Od kilku lat rozważałem stworzenie GPS Art, a tu sztuka sama się wykreowała.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Dolny Śląsk 2019, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery