Zapowiadał się gorący dzień. Ruszyłem do Jeleniej Góry z planem. Podczas zjazdu wpadłem w dziurę i przebiłem tylne koło. Założyłem łatkę, ale puściła, więc założyłem zapasową dętkę. Gdy kończyłem pompować koło, zaczepił mnie rowerzysta i użył naboju z gazem, bo uważał, że pompka nie jest wydajna. Nabił chyba ponad 10 barów, bo jeszcze tak twardej opony nie miałem, a zwykle pompuję do 6 barów. Nic nie wybuchło, choć mam wiele obaw.
Nie zdążyłem na pociąg. Pojechałem do sklepu rowerowego po nową dętkę i świeży klej do łatek, bo może to on sprawia problemy. Do kolejnego pociągu miałem 2 godziny. Decyzja była jasna – ruszyłem do Szklarskiej Poręby rowerem, choć pierwotnie chciałem go zostawić na dworcu.
Przejechałem Szklarską po drodze z innej wyprawy. Zostawiłem rower przy parkingu i wszedłem na czerwony szlak ku Szrenicy. Ludzi dużo, ale zdecydowanie mniej niż pod Śnieżką. Na Szrenicy wiało okrutnie. Nie przeszkodziło mi to kontynuować marsz po przyjemnym odcinku Głównego Szlaku Sudeckiego. Doszedłem aż do Śnieżnych Kotłów. Tam zawróciłem, wszedłem na kamienisty szlak żółty, który od schroniska stał się wygodniejszy i wraz ze szlakiem zielonym doprowadził mnie do roweru. Końcówka przez las nie miała widoków.
Wjechałem na krajówkę, która zawiodła mnie do własnego śladu, po którym wróciłem do bazy. Dzisiaj wyszło 20 km pieszo.