Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / GT

Dystans całkowity:45227.56 km (w terenie 630.26 km; 1.39%)
Czas w ruchu:2116:31
Średnia prędkość:20.17 km/h
Maksymalna prędkość:66.05 km/h
Suma podjazdów:240028 m
Liczba aktywności:756
Średnio na aktywność:59.82 km i 2h 59m
Więcej statystyk

Znowu Nagoya

  75.53  04:11
Wczoraj się rozpadało, więc zostałem jeszcze jeden dzień w miasteczku, ale nie leniłem się. Wybrałem się do centrum do poleconego sklepu rowerowego. Kupiłem nowe opony (przednia była w niewiele lepszym stanie niż tylna) i dętki, niestety sam musiałem je wymienić. Serwisant wydawał się być leniwy, ale pod koniec i tak mi pomógł, bo pewnie nie mógł patrzeć, jak wolno to robiłem.
Dzisiaj po raz pierwszy od dawien dawna nie musiałem pompować opon. Co za ulga. Zapakowałem sakwy i ruszyłem do Eny, aby potem, prawie cały czas w dół, dostać się do Nagoi. Oczywiście starałem się unikać ruchliwych dróg, ale dużego wyboru nie miałem. Czasem pozostawały tylko chodniki, czasem trafiały się nitki równoległe do głównej drogi. Nie było ciekawie, więc nawet nie zatrzymywałem się na robienie zdjęć.
Nagoya przywitała mnie smrodem spalin. Chyba za dużo czasu spędziłem w górach. Na szczęście nie planowałem zostać tu długo. Dojechałem do samego centrum, gdzie zatrzymałem się w nawet tanim hostelu. Za to Toyota jeszcze poczeka. Pewnie nie ostatni raz się w tym rejonie pojawiłem.
Kategoria kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Aichi, Japonia / Gifu, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Bez opony nie pojadę

  67.73  04:22
Od pewnego czasu mój rower męczył brak ciśnienia w oponach. Przed wyprawą po Tōhoku tylko w tylnej oponie, a po wyprawie również z przodu musiałem każdego dnia napompować koła przed podróżą. Kilka tygodni temu zauważyłem też lekkie przetarcia na bieżniku, ale po ostatnich deszczach stan opony przeraził mnie i dzisiaj doszło do najgorszego.
Zjadłem śniadanie w hotelu, a potem ruszyłem w drogę. Było chłodno i pochmurno, ale nie spodziewałem się deszczu. Wybierałem oczywiście drogi o obniżonym lub zerowym ruchu, chociaż nawet takie osiedlowe dukty potrafiły przynieść niespodzianki w postaci aut blokujących sobie przejazd na bardzo wąskiej drodze. Ale to Japonia. Tutaj nikt nie jest zawzięty i kto ma większe możliwości, szybko ustępuje drugiemu.
Miałem nieco ponad 10 km w nogach, gdy nagle usłyszałem syk. Przebita dętka, spędzonych kilka minut i co? Z łatki zrobił się balonik. Po napompowaniu koła, gdy już miałem ruszać, rzuciłem jeszcze okiem na wytarty bieżnik, a na nim balonik, jak to robi się z gumy do żucia. Tylko ten balonik pękł, a ja znów miałem kapcia. Co zrobić? Poszukiwania serwisu rowerowego na mapie zakończone fiasko, więc odwiedziłem pobliską pocztę. Pani mówiąca po japońsku pokierowała mnie do najbliższego serwisu, którego nie znalazłem. Nawet zrobiłem coś po raz pierwszy w Japonii i zatrzymałem przechodnia, pytając go o drogę. Niestety pani, choć wyglądająca na lokalną, nie miała pojęcia o sklepie rowerowym (nazywają go jitensha-ya). Dopiero na posterunku policji, który minąłem, policjant wskazał mi drogę do warsztatu samochodowego, w którym urzędował starszy człowiek (Japonia cierpi na starzejące się społeczeństwo, więc taki widok jest na porządku dziennym). Niestety opon do kolarzówek nie miał. Prawie dostałem oponę z bieżnikiem, ale niestety nie było mojego rozmiaru. Nie pozostało mi nic innego, jak rozebrać koło i załatać je po raz kolejny. Miły pan serwisant użyczył mi kawałka starej dętki, którą zatkałem powiększającą się dziurę w bieżniku. W podziękowaniu poczęstowałem go słodyczami z prefektury Miyagi i ruszyłem w dalszą drogę.
Przejechałem kilkadziesiąt kilometrów, tym razem w kompletnym odludziu. Tak bardzo, że nie spotkałem do końca żadnego sklepu i byłem tak głodny, że nie myślałem o niczym innym, jak o jedzeniu. Zatrzymał mnie jeszcze jeden kapeć. Guma przetarła się i trzeba było znowu powtórzyć proces łatania. Łatka na łatce, guma złożona dodatkowo w pół i znów miałem sprawne koło. Tym razem przesadziłem z ilością gumy, bo w feralnym miejscu opony zrobiło się takie zgrubienie, że rower podskakiwał co okrążenie koła. Ale jechałem i to było najważniejsze.
Do miasteczka Iwamura (mieszkańcy wciąż tak mówią o tym miejscu, choć od wielu lat jest to część miasta Ena) dotarłem po zmierzchu, a miałem taki piękny plan, aby zwiedzić okolicę. Na szczęście to już moja druga wizyta w mieście, i to w tym samym domu gościnnym, więc wiele nie przegapiłem. Chciałem tak właściwie pojechać w kierunku miasta Toyota, ale nie znalazłem noclegu, a ryzykować nie chciałem ze względu na wiejski charakter okolicy po drodze do Toyoty.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Gifu, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Cisza po burzy

  76.59  03:38
A właściwie po tajfunie. Przez całą noc wiatr telepał oknami i w ogóle całym hotelem. Był to tajfun czwartej kategorii, choć gdy dotarł do Japonii, spadł do kategorii drugiej. Nie chciałbym wiedzieć, jak wygląda kategoria piąta, najwyższa, choć skalę zniszczeń minionego zjawiska oszacowano wysoko.
Po tajfunie pozostały tylko grube chmury, chłód i silniejszy wiatr, ale dało się jechać. Ruszyłem na południe, odrobinę ryzykując, bo nie mogłem znaleźć noclegu przez internet, więc postanowiłem spróbować to zrobić lokalnie, ale o tym za moment.
Jechałem z minimalną liczbą postojów. Nie licząc oczywiście postojów na zdjęcia, bo krajobrazy przyciągały przepięknem z tą całą masą chmur i słońcem rysującym wzory na stokach górskich. Rzeka, wzdłuż której się poruszałem, przetaczała ogromne masy wody, a od czasu do czasu można było dostrzec w oddali deszcz. Nie zdołał mnie dopaść i przejechałem całą trasę suchy.
Znalazłem się w mieście Īda i od razu odszukałem dworzec centralny, bo tam zawsze można znaleźć punkt informacji turystycznej. Mimo napisów po angielsku, obsługa nie mówiła znanym mi językiem. Pomógł mi Japończyk, który odwiedził punkt chwilę po mnie i rozumiał po angielsku. Dzięki niemu dostałem się do hotelu położonego rzut beretem od stacji. Miałem szczęście, bo mieli wolny pokój.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zdążyć przed tajfunem

  36.95  02:16
Całe szczęście udało mi się wszystko uratować i wysuszyć po wczorajszej ulewie. Byłem jedynym gościem w hostelu przez porę deszczową i dzięki temu mogłem podkręcić temperaturę. Jako kolejny plus dodam, że godzina wymeldowania była o 14, więc wahając się między zostaniem na kolejny dzień i ruszeniem do następnego miejsca, wybrałem opcję drugą.
Nie dość, że nad Japonią wisiał front deszczowy, to jeszcze zbliżał się potężny tajfun. Obawiałem się go, stąd moja niepewność z dalszymi planami. Wybrałem za następny punkt hotel nad jeziorem Suwa. Deszcz przestał padać, gdy ruszałem, ale znów zaczął po kilku kilometrach jazdy.
Przede mną było jedno większe wzniesienie oraz przejazd przez miasto Suwa, którego do końca nie planowałem. Znalazłem się na drogach z kwietnia, ale nie zapamiętałem ich za dobrze, więc nie wjechałem na wygodne i puste ulice. Nie było najgorzej, bo ulice, choć pełne, to kierowcy jechali wolno. Dojechałem tak do jeziora, gdzie się zaczęło. Lunęło tak mocno, że nie pamiętałem kiedy ostatnio widziałem takie opady. Jechałem wolno, bo droga dodatkowo była pokraczna i nie chciałem zniszczyć sobie kół albo złapać kolejnego kapcia. Dojechałem do hotelu, gdzie w pokoju znów włączyłem ogrzewanie na maksimum i rozpocząłem procedurę suszenia wszystkiego na nowo. Tym razem sakwę na bagażniku zabezpieczyłem tak dobrze, że wszystko było suche.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Nagano, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akisame zensen

  98.69  05:59
Zostałem w wiosce Yamanakako 2 dni w nadziei, że zobaczę górę Fuji. Nie udało mi się. Chciałem jeszcze pojechać do innego hostelu, ale patrząc na prognozę pogody, straciłem wszelką nadzieję. Wybrałem kolejny cel, daleko od Fuji.
Dowiedziałem się skąd ten deszcz. Trwa właśnie jesienna pora deszczowa, związana z akisame zensen, czyli jesiennym frontem deszczowym. Trwa około dwóch tygodni, a ja akurat wybrałem się w moją podróż. Nie mogłem się zatrzymywać, bo miałem już wykupione noclegi, ale jeszcze nie będę zdradzał szczegółów dalszych planów.
Do pokonania miałem spory kawałek. Z pięciu jezior pod Fuji odwiedziłem aż 4 (nad pierwsze wybrałem się wczoraj z parasolką). Widoki byłyby jeszcze ładniejsze bez deszczu, ale co zrobić? Przynajmniej pomyślałem o zrobieniu kilku zdjęć telefonem, i choć mocno zamókł, to nadal był sprawny.
Jadąc drogą, na której były namalowane sierżanty (więc jak najbardziej dla rowerów), wpadłem na kamień i przebiłem przednią oponę. Zdenerwowany, załatałem dziurę w deszczu. Przynajmniej podniosłem swój komfort i zamieniłem mokre skarpety na suche, nałożyłem na nie worki foliowe dla izolacji i na to nałożyłem mokre skarpety. Dzięki temu przez resztę dnia miałem suche stopy.
Pokonanie jezior okazało się proste, bo nie było specjalnie dużo podjazdów. Aut też niewiele, a i widoki niczego sobie. Dodatkowo, ponieważ nie znalazłem uchwytu do parasolki, znalazłem sposób na przymocowanie jej do mojego torsu. Wykorzystałem do tego kieszeń w kurtce oraz pasek klamrowy. Wciąż mokłem w ręce i stopy, ale coś jednak ta parasolka chroniła. Jako uwagę muszę napisać, że w Japonii jazda na rowerze z parasolem w ręku jest zabroniona, ale ja miałem dwie ręce wolne.
Nadeszła pora na tunele. Wybrałem tym razem prostszą drogę przez góry i pojechałem dalej na zachód, żeby przedostać się do Kōfu. Za każdym tunelem czekała na mnie mgła oraz długi i stromy zjazd w dół. Do tego sporo aut i mokra nawierzchnia. Bałem się wpaść w poślizg, więc czasem się zdarzało, że tamowałem ruch i zatrzymywałem się, aby tych biedaków przepuścić. Do tego zniszczyłem parasolkę, bo bardziej martwiłem się deszczem niż oporami powietrza. W każdym razie, zjechałem na sam dół, gdzie mgły już nie było i mogłem spokojnie jechać przez miasto.
Zmierzch złapał mnie szybko, ale co zrobić, jak jazda w takich warunkach nie pozwala osiągać wysokich prędkości. Moje dążenie do omijania ruchliwych dróg doprowadziło mnie na całkowicie puste polne asfaltówki i przez kilkadziesiąt kilometrów miałem je tylko dla siebie. Na plus należy dodać, że deszcz po zmroku przestał padać.
Dojechałem do hostelu i okazało się, że zamókł mój paszport, który trzymałem w nieszczęsnej torbie przy siodle. Do tego aparat był cały pokryty kropelkami wody. Tragedia.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Gdzie jest Fuji? Znowu

  55.71  04:01
Lało jeszcze gorzej niż w Tōkyō. Prognoza pogody na najbliższy tydzień nie cieszyła mnie, więc nawet nie zamierzałem siedzieć bezczynnie. Pojechałem dalej zgodnie z planem. Dzisiaj chciałem zobaczyć Fuji.
Początek wyprawy nie był zbyt udany. Szukałem sklepu z uchwytem do parasola, abym mógł zamontować go na kierownicy. Skoro moje ubrania nie dają rady, to trzeba było się ratować inaczej. Niestety poszukiwania zakończyły się klapą. Na całej drodze na północ nie znalazłem żadnego takiego sklepu, nawet z pomocą mapy.
Jechało się ciężko, bo nie dość, że ciągle lało, to miałem do podjechania ponad 1100-metrową górę. Za jej szczytem pojawił się kolejny problem – 100 metrów w dół. Podczas zjazdu nie czułem palców od zimna. Do tego nie czułem, aby klocki hamulcowe hamowały, więc miałem je zaciśnięte przez cały zjazd. Przejechałem to – szczęśliwie – bez poślizgu i dotarłem do domu gościnnego. Znowu nie widziałem Fuji. No, może tym razem naprawdę, bo nie dojrzałem nawet konturu góry.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, góry i dużo podjazdów, Japonia / Kanagawa, Japonia / Shizuoka, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Yokohama i Kamakura

  63.30  03:35
Zostałem jeszcze jeden dzień w Yokohamie. Dzięki temu mogłem zwiedzić miasto, choć zrobiłem to pieszo ze względu na deszcz, który padał jedynie przez pół dnia. Przestał akurat, gdy wracałem przed godziną rozpoczęcia pracy. Dzisiaj za to zapowiadał się piękny dzień, więc zaplanowałem zahaczyć o miasto Kamakura.
Wyjechałem z Yokohamy po mniej lub bardziej ruchliwych drogach i szybko trafiłem do Kamakury. Tam przypadkiem zauważyłem wejście do świątyni, która okazała się być świątynią zen, jedną z najważniejszych w Japonii. Pozwoliłem sobie kupić bilet wstępu i obszedłem kompleks. Oświeconym nie zostałem, ale zwiedzanie świątyni mnie pochłonęło na pół godziny.
Zauważyłem przy drodze plan Kamakury oraz liczbę świątyń i chramów rozlokowanych w centrum. Złapałem się za głowę i pojechałem dalej. Było tego za dużo, aby zobaczyć w jeden dzień, więc wybrałem dwa miejsca do odwiedzenia.
Znalazłem się pod wejściem do chramu Tsurugaoka Hachiman-gū. Chciałem zajrzeć do środka, mimo że tłumy waliły w jego kierunku. Przeszedłem się pieszo wzdłuż kompleksu. Na końcu, gdy wspiąłem się do głównego budynku, zobaczyłem widok na arterię biegnącą przez miasto. Wróciłem do roweru i ruszyłem tą drogą.
Chciałem zobaczyć posąg Buddy, ale zabłądziłem i prawdopodobnie przegapiłem skręt. Nie zawracałem, żeby nie trafić czasu. Postanowiłem dostać się nad wybrzeże, bo zawsze można tam liczyć na kawałek pustej drogi lub chodnika. Tak też było i tym razem. Najpierw wzdłuż drogi, ale potem zauważyłem drogę dla rowerów wzdłuż plaży. Było tam nieco piachu, ale nie na tyle, żeby jechało się źle lub niebezpiecznie. Pedałowałem ile sił w nogach, bo poświęciłem nieco za dużo czasu na Kamakurę i zbliżał się zmierzch. Gdy ścieżka wzdłuż plaży się skończyła, wjechałem na lokalne drogi. Do hostelu dotarłem bez problemu o czasie. To już nie jest Tōkyō, więc wśród gości przeważali Japończycy.
Kategoria za granicą, z sakwami, kraje / Japonia, na trzech kółkach, Japonia / Kanagawa, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zmywam się z Tōkyō

  32.16  02:24
Dosłownie, bo lało jak z cebra przez cały dzień. Miałem zatrzymać się w Tōkyō przez tydzień, ale wytrzymałem zaledwie 4 dni. Wczoraj wyszedłem na miasto i pieszo, pociągami oraz metrem odwiedziłem kilka miejsc, wliczając Akihabarę, ogród cesarski (bez roweru, bez problemu), Shinjuku, Harajuku i Shibuyę. Dzisiaj, mimo nieustannej ulewy, chciałem opuścić to miasto.
Deszcz nie pozwolił mi na zrobienie nawet jednego zdjęcia, więc musiałem się zadowolić widokiem z hostelu oraz wczorajszymi fotografiami spod parasola. Pojechałem do Yokohamy. Po drodze nie było niczego ciekawego. Lało bez przerwy i mogę to powtarzać w kółko, bo przemokłem już po kilku kilometrach jazdy. Ubrania, które na Islandii radziły sobie z każdą ulewą, w Japonii zaczynały przeciekać strasznie szybko.
Dojechałem do hotelu i okazało się, że sakwa, którą miałem zamontowaną na bagażniku przy siodełku przeciekła. Na szczęście nic strasznego się nie stało, ale straciłem zaufanie do niej. Dobrze, że w moim pokoiku miałem bardzo dobre ogrzewanie. Mogłem wszystko wysuszyć.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Kanagawa, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Toksyczne Tōkyō

  39.41  03:19
Przenoszę się do nowego hostelu. Dzisiaj wyjątkowo nie padało, a chmury na niebie stworzyły bardzo dobre oświetlenie, więc byłem zadowolony ze scenerii do zdjęć.
Mój nowy hostel był niedaleko, bo chciałem mieć blisko do Roppongi Hills. Pojechałem najpierw zostawić przyczepkę, zahaczając o wieżę tokijską, a potem ruszyłem na lekko w miasto. Jako że byłem blisko dzielnicy Shibuya, gdzie znajduje się stacja z pomnikiem psa Hachikō, którego historię utrwalono na przynajmniej dwóch filmach, pojechałem tam. Stacja jest wielkim placem budowy, zupełnie jak 2 lata temu, więc nic się nie zmieniło. Obok jest przejście dla pieszych, które jest uważane za najbardziej ruchliwe na świecie. Tłumy były również podczas mojej wizyty, więc rower zupełnie tam nie pasował.
Pojechałem do pałacu cesarskiego, a właściwie pod jego bramy, bo przecież nie ma tam parkingu rowerowego. Nic nie mogłem zrobić, a poszukiwania miejsca dla roweru zakończyły się fiaskiem. Ruszyłem do kolejnego punktu dzisiejszego programu – Parku Yoyogi. Rower zostawiłem na niewielkim parkingu, który wyjątkowo istniał. Obszedłem kawałek parku, a właściwie teren chramu Meiji Jin-gū. Przeszedłem przez kilka bram, kupiłem parę pamiątek w sklepie, który odwiedziłem też 2 lata temu i wróciłem po rower. Akurat zamykali park, bo wstęp jest ograniczony czasowo.
Pojechałem znowu do Roppongi Hills, aby zobaczyć co się dzieje podczas drugiego dnia polskiego festiwalu. I co ciekawe, można tam znaleźć bezpłatny parking wewnątrz wieżowca. A tak mi odradzali wczoraj przyjazd rowerem.
Dojrzałem owoc wczorajszego ustawiania sceny pod budynkiem. Trwały jakieś targi, na których można było kupić produkty z innych prefektur oraz zjeść coś dobrego. Odwiedziłem większość stoisk i dałem się namówić na kupno nashi, czyli gruszek chińskich, które w Japonii są bardzo popularne. A potem wróciłem do mojego planu i poszedłem na drugi festiwal.
Spotkałem Krzysztofa Gonciarza, którego wyjazd do Japonii miał duży wpływ na moje życie. Wymieniliśmy zaledwie kilka zdań, bo był zajęty kręceniem filmu dla polskiej ambasady. Zjadłem żurek, a właściwie kubeczek żurku, który kosztował ok. 25 zł. To już nie jest Polska. Pokręciłem się jeszcze trochę po Roppongi Hills, posłuchałem chwilę Moniki Brodki, która miała swój udział w programie festiwalu i pojechałem do hostelu.
Dzień zleciał mi jakoś bardzo szybko. Ulice Tōkyō zabierają strasznie dużo czasu, bo ciągłe czerwone, auta na ulicach, ludzie na chodnikach. Nie jest łatwo dla kogoś, kto ma w głowie islandzką wolność. Kolejnym błędem był przejazd przez centrum dzielnicy Shibuya wieczorem. Właściwie to przejście, bo ruch był tam tak duży, że korki tworzą się nawet wśród pieszych. Nie polecam takiego doświadczenia. Tōkyō nie jest dla mnie. Zniechęca mnie do podróżowania po Japonii. Pomyśleć, że w pierwotnym planie chciałem zatrzymać się tutaj aż miesiąc.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Polski festiwal w Tōkyō

  22.79  01:41
Po wczorajszym upale nie zostało nic. Od rana lało i mżyło na przemian. Okropna pogoda, a mnie się zachciało jechać przez Tōkyō. Całe szczęście miałem niedaleko do kolejnego hostelu. Dzisiaj chciałem odwiedzić miejsce, dla którego pojawiłem się w stolicy Japonii po raz pierwszy od przylotu do kraju, czyli od ponad pół roku. Swoją drogą, strasznie szybko to zleciało.
Mój obecny hostel chwalił się niewielkim dystansem do Sensō-ji, jednej z najpopularniejszych świątyń Japonii. Spojrzałem na mapę i się rozczarowałem, bo kompleks znajdował się kilka ładnych kilometrów na południe. Zacisnąłem zęby i, ubrany po uszy, ruszyłem po ulicach wielkiego miasta. Przyjemnie nie było, wielokrotnie kończyłem na chodnikach przez zbyt duży ruch lub korki.
W końcu dotarłem do celu. Brak parkingu dla roweru wymusił na mnie pozostawienie roweru na ulicy obok. Zabrałem parasolkę i aparat, i ruszyłem pieszo na podbój mojej pierwszej świątyni, którą zobaczyłem 2 lata temu i która wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Dzisiaj wrażenie nadal pozostaje, choć tłumy zwracały większą uwagę niż otoczenie. Przywykłem do cichych miejsc, których w Japonii wciąż można spotkać wiele, a w stolicy jest niestety tłoczno.
Kolejnym punktem na dzisiaj był pałac cesarski, który stał na mojej drodze. Obowiązywał zakaz wprowadzania rowerów, a o parkingu to nawet ochrona nic nie wiedziała, więc darowałem sobie ten punkt programu i pojechałem do hostelu. Dojechałem tam na kilka godzin przed możliwością zameldowania się, więc zostawiłem rzeczy w przechowalni bagażu. Rower, za naradą, zaparkowałem w garażu budynku i poszedłem do Roppongi Hills, wieżowca, w którym odbywał się polski festiwal.
Próbowałem zdobyć program festiwalu po polsku lub po angielsku, ale bezskutecznie. Sam festiwal zaskoczył mnie swoim niewielkim rozmiarem, wręcz kompaktowym. Tuż pod budynkiem widziałem jak stawiali wielką scenę. W pierwszej chwili sądziłem, że to właśnie tam miał się odbyć wspomniany festiwal, ale to było zupełnie inne wydarzenie.
Wracając do polskiego festiwalu, w programie było wiele występów muzyki klasycznej i jazzowej w wykonaniu Japończyków oraz Polaków. Spędziłem tam może z godzinę, kupiłem trochę prezentów dla Couchsurferów (te zabrane z Polski powoli mi się kończyły), zjadłem polski bigos. Tak właściwie to dla polskiego jedzenia się tam pojawiłem. Tylko strasznie drogo. Importowane, więc pewnie dlatego.
Festiwal miał trwać jeszcze pół dnia, ale ja miałem pracę, więc wróciłem do hostelu. Po drodze moją uwagę przykuła wieża tokijska, najpiękniejsza wieża, jaką znałem. Nie mogłem się oprzeć i przespacerowałem się wokół niej. Przepiękna konstrukcja.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery